Wrzucone ze względu na to, że rozdziału w najbliższym czasie nie będzie. Opowiadanie do konkursu powiatowego, gdzie jestem nominowana do nagrody głównej. Talenty 2015. Jedno z dwóch, aczkolwiek najpierw wrzucam to. Bo... bo tak.
Gdyby nie kaktus stojący w różowej
doniczce na parapecie w moim pokoju, zapewne nigdy nie zwróciłbym większej
uwagi na Andre, tak samo jak on na mnie. Po prostu obaj znaleźliśmy się w
odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Konkretnie – ja w moim pokoju, on
oparty o ścianę szarego, ponurego bloku, w którym mieszkałem.
Nie wiem, jak doniczka mogła spaść.
Po prostu nie mogę sobie przypomnieć, czy to ja szturchnąłem ją przypadkiem,
kiedy siadałem przy oknie, żeby obserwować opadające z dębu naprzeciwko
różnokolorowe liście. Kaktus poddał się siłom grawitacji i z zawrotną
prędkością wylądował na głowie Andre. Usłyszałem tylko zduszone przekleństwo,
które i tak wydawało się być krzykiem na całe osiedle, chwilę później zbiegałem
już po schodach na zewnątrz. Niezidentyfikowane obiekty spadające
niespodziewanie z drugiego piętra mogły być niebezpieczne, szczególnie dla
przypadkowych ludzi.
Sprawdziłem, czy chłopak jest
przytomny – nie był, ale oddychał, aczkolwiek krew cieknąca z jego głowy nie
wyglądała optymistycznie – zadzwoniłem po karetkę, ułożyłem go w pozycji
bocznej i czekałem na fachowców. Zdążyłem mu się dobrze przyjrzeć i stwierdzić,
że końcówki blond włosów zafarbowane miał na czerwono. Był dziwnie blady i
bałem się, że to przez mojego kaktusa, który teraz szyderczo przyglądał mi się
z miejsca obok, uchodząc cało z wypadku. Doniczka nie miała już takiego
szczęścia i w starciu z łepetyną blondyna roztrzaskała się na parę części. Obcy
ubrany był zadziwiająco jak na obecną pogodę – cienka podkoszulka, dżinsy i
trampki, podczas gdy wiatr na dworze szarpał gałęziami drzew, strzepując z nich
resztki liści, a słońce chowało się za chmurami, jakby wstydziło się ludzi i
ich ciekawskich spojrzeń. Okryłem go czarną bluzą, którą miałem akurat na
sobie, sam drżąc z zimna. Chłopak wciąż oddychał i to sprawiało mi ulgę – żył.
Z każdym kolejnym uniesieniem jego klatki piersiowej wypuszczałem ze świstem
powietrze z płuc, dziękując niebiosom za to, że nie trzymałem na parapecie
drzewka bonsai.
Karetka przyjechała wkrótce i zajęła
się rannym nieznajomym. Zabrali go do szpitala powiatowego, mrucząc pod nosem
jego adres, po czym odjechali, zostawiając mnie samego przed blokiem z
nieszczęsnym kaktusem nieopodal.
Wyrzuty sumienia męczyły mnie przez
następne godziny. W nocy nie mogłem zasnąć, myśląc tylko o chłopaku, który
znalazł się w nieodpowiednim miejscu. Około trzeciej nad ranem zdecydowałem, że
odwiedzę szpital, w którym znajdował się nieznajomy. Postanowiłem wyjaśnić mu
sytuację, o ile nie będzie jej pamiętał i przeprosić za zaistniałą sytuację.
Przez następne godziny rozmyślałem nad tym, co mógłbym mu dać. Zazwyczaj
pacjentom dawano kwiaty czy czekoladki, ale od razu stwierdziłem, że
wyglądałoby to… dziwnie. Po dwóch godzinach zdecydowałem, że kupię mu jakąś
książkę, najlepiej klasyk, skoro nie znałem jego upodobań literackich. Z taką
myślą zasnąłem, wreszcie spokojny, z wyrzutami sumienia odsuniętymi na bok.
Godzinę później obudził mnie dźwięk
budzika. Jako że czułem się jak trup, wmówiłem mamie, że źle się czuję i nie
dam rady iść do szkoły. przeleżałem w łóżku do dziewiątej, a kiedy moja
rodzicielka zniknęła w drodze do pracy, ubrałem się i wyruszyłem do księgarni.
W ręce wpadł mi najpopularniejszy chyba dramat Szekspira – „Romeo i Julia”.
Postanowiłem nie marnować więcej czasu, dlatego też to właśnie ta książka
wylądowała na stoliku obok szpitalnego łóżka blondyna, mieszczącego się w sali
numer 129, na piętrze. Wokół czoła miał owinięty bandaż, przez co wyglądał
trochę jak ninja, a do jego ręki podpięto wenflon. W powietrzu unosił się
odrzucający zapach typowy dla szpitali, a biel i zieleń królujące na ścianach
irytowały mnie i sprawiały, że miałem ochotę zwrócić śniadanie. Nieznajomy nie
spał, ale wpatrywał się w sufit, nasłuchując ciągłego popiskiwania aparatury
obok.
Usiadłem obok i po kolejnych
rozmyśleniach co do sposobu przywitania się, wydukałem wreszcie:
– Hej.
Blondyn zerknął na mnie ukradkiem, a
intensywna zieleń jego oczu od razu zapadła mi w pamięć. Jego usta wykrzywiły
się w czymś na kształt uśmiechu.
– Ponoć zostałem pokonany przez
kaktusa. – Jego głos był głęboki i nieco ochrypnięty, jednak przyjemny do ucha.
Pasował do niego.
– Ja właśnie w tej sprawie –
westchnąłem cicho i podrapałem się nerwowo po głowie, siląc na uśmiech w stronę
chłopaka. Wyjaśniłem mu, że to przeze mnie tutaj był, wplatając w wypowiedź
dziesiątki przeprosin. Przedstawiłem się, zyskując w zamian jego imię i parę informacji.
Okazało się, że obydwaj lubimy aktorstwo i że chodzimy do tej samej szkoły w
centrum miasta, w której polonista jest dwumetrowym kolesiem, straszącym
wszystkich egzaminem na koniec klasy. Przegadaliśmy tak z godzinę, aż w końcu
pielęgniarka przyniosła blondynowi obiad. Pożegnałem się i wróciłem do domu,
kupując w drodze powrotnej kolejnego kaktusa, którego zamierzałem postawić tym
razem na biurku.
Minęło parę dni, podczas których co
jakiś czas odwiedzałem Andre w szpitalu i rozmawiałem z nim, dowiadując się o
nim coraz więcej. Był gadatliwy i ciekawe opowiadał wszystkie historie ze
swojego życia, podczas gdy ja byłem bardziej typem słuchacza. Śmiałem się, gdy
powiedział coś śmiesznego, popierałem jego zdanie, kiedy mówił o jakimś
karygodnym zachowaniu. Czasem zadawał mi pytanie dotyczące mnie – dopiero wtedy
opowiadałem o sobie, aczkolwiek treściwie, musiał dopytywać mnie o szczegóły,
jeśli chciał wiedzieć więcej.
Kiedy wreszcie wypisali go ze
szpitala, rozmawialiśmy po szkole. W czasie zajęć nie mogłem go nigdzie
znaleźć, jakby rozpływał się w powietrzu i zjawiał dopiero po lekcjach, przed
budynkiem, zawsze z puszką coli w ręce. Odprowadzał nie pod blok, upewniając
się, że żaden morderczy kaktus nie zagraża jego życiu, po czym wracał. Kiedy
zaproponowałem mu pewnego popołudnia, że to ja go odprowadzę, potrząsnął głową
i stwierdził, że to nie ma sensu. Na tym temat się skończył.
Czasami zatrzymywaliśmy się na
pobliskim placu zabaw. Andre zajmował huśtawkę, skrzeczącą z każdym ruchem,
jakby nie podobało jej się to, że ktoś jej używał, zaś ja ławkę obok,
obserwując go. Kiedy przyszła już wiosna, huśtawka zamilkła, ktoś najwyraźniej
musiał ją naoliwić. Andre zaczął narzekać, że tęsknił za jej skrzeczeniem, bo
brzmiała podobnie jak popularne kościelne mohery, śpiewające pieśni ku chwale
Pana. Przez chwilę bujał się w ciszy, patrząc na staw w oddali. Nawet nie
zauważyłem, że zatrzymał się i usiadł obok mnie, podwijając rękawy na wysokość
łokci. Zorientowałem się dopiero wtedy, kiedy szturchnął mnie łokciem i utkwił
we mnie wzrok intensywnie zielonych oczu.
– Słuchaj – westchnął cicho,
zaczynają mocować się z czarną chustką zawiązaną na nadgarstku lewej ręki.
Dopiero teraz zarejestrowałem fakt, że miał je już od dawna, ale nie zwróciłem
na nie nigdy uwagi. Kiedy kawałek materiału opadł na mokry od wczorajszego
deszczu piasek, ukazał pięć długich, aczkolwiek płytkich cięć.
– Tniesz się? – spytałem go, chociaż
odpowiedź była oczywista.
Skinął powoli głową, muskając
delikatnie opuszkiem jeszcze świeże blizny.
– To moi rodzice. – Wskazał na jedną
z nich, po czym przejechał palcem po czterech pozostałych. – A to koledzy. –
Zerknął na mnie spode łba badawczo, jakby czekał, aż zacznę wyzywać go od Emo,
masochistów i idiotów. Nie zrobiłem tego, milczałem. – Nie chciałbym, żebyś
stał się szóstym cięciem. Wolałbym, żebyś został w mojej pamięci jako osoba,
nie jako ból. – Wysilił się na uśmiech.
Skinąłem głową. Nie chciał o tym
rozmawiać, więc nie nalegałem. Milczałem.
W szkole ogłoszono casting do
sławnego ostatnimi czasy przedstawienia wzorowanego na „Romeo i Julii”, którzy
tutaj okazywali się być Romeo i Julianem. Kiedy razem z Andre zobaczyliśmy
pierwsze plakaty na szkolnych korytarzach, od razu pomyśleliśmy o tym samym –
egzemplarzu, który podarowałem mu, kiedy ten przebywał w szpitalu, pokonany
przez kaktusa. Zgłosiliśmy się, to nas wybrano jako głównych bohaterów, co
wywołało u nas wybuch śmiechu – czyżby przeznaczenie?
Sztuka różniła się od oryginału
nieznacznie, jednak sam fakt, że występował w niej wątek homoseksualistów,
którzy nie mogą ze sobą być przez swoich rodziców, już jakoś odbiegał od
pomysłu Szekspira. Zaczęliśmy razem ćwiczyć, zawsze u mnie. Jako że
uwielbialiśmy aktorstwo, sprawiało nam to przyjemność, tym bardziej, że przy
okazji mogliśmy co jakiś czas swobodnie porozmawiać i pośmiać się z niektórych
zmienionych momentów, gdzie przykładowo Romeo poznaje Juliana dzięki… róży od
jednej ze swoich zalotnic, którą wyrzucał niedbale za okno.
Tak mijały kolejne dni, próby
stawały się coraz częstsze, zaś nasze wcielanie się w role Romea i Juliana –
coraz łatwiejsze i szybsze. Na szczęście przedstawienie nie obejmowało
pocałunków, a jedynie zalążek powstającej miłości, która zakończyła się
tragicznie.
Nadszedł wreszcie dzień premiery.
Schowani za kurtyną, ubrani w odpowiednie stroje, po raz ostatni pocieszaliśmy
się przed występem. Sztuka cieszyła się dość dużym zainteresowaniem, głównie ze
względu na kontrowersyjną tematykę.
– Hej. – Andre szturchnął mnie
łokciem, uśmiechając się do mnie ciepło. Końcówki jego blond włosów wciąż były
czerwone, oczy błyszczały tajemniczo w półmroku. Ktoś zaczął nas wzywać na
scenę, jeszcze ktoś inny odliczał do rozpoczęcia i ponaglał nas. – Wydaje mi
się, że cię kocham. – Powiedział, po czym mrugnął do mnie dziwnie okiem i
wyszedł na scenę. Potrzebowałem chwili, żeby się pozbierać, ale uznałem to za
coś, co miało zwalczyć moją tremę przed występem. Podążyłem za nim, spektakl
się zaczął.
Wszystko szło idealnie, aż do punktu
kulminacyjnego, kiedy to Julian – czyli ja – zapadł w śpiączkę, a właśnie
takiego zastał go Romeo. Słyszałem, jak Andre ukląkł przy mnie, i ujął
delikatnie moją dłoń, dokładnie tak, jak na próbach. Na widowni zapadła martwa
cisza, której nie przerywały nawet szydercze chichoty. Chłopak wyrecytował
swoją rolę, z twarzą zwróconą ku widowni, po czym wyciągnął specyfik od ojca Laurentego,
dzięki któremu miał umrzeć.
– Do ciebie, Julianie! – westchnął,
unosząc fiolkę z trucizną do ust i pijąc ją. W środku była cola, bo to ją
zażyczył sobie Andre zamiast wody. – Walny aptekarzu! Płyn twój skutkuje –
wychrypiał i pochylił się jeszcze raz nade mną, markując pocałunek. – Całując –
umieram. – Wysilił się jeszcze na nieco głośniejszy ton głosu, po czym opadł
bezwładnie na scenę. Przedstawienie toczyło się dalej, ja – jako Julian –
również się zabiłem, wbijając sztylet mojego kochanka w serce. Dopiero kiedy do
moich uszu dotarła burza oklasków, zmartwychwstałem, czekając, aż to samo zrobi
Andre. Nie doczekałem się. Wciąż leżał bezwładnie na scenie. Brawa ucichły,
wszyscy utkwili wzrok w dziwnie nieruchomym blondynie. Uklęknąłem przy nim i przewróciłem
go na plecy. Obserwowałem jego klatkę piersiową – nic. Ktoś mnie odsunął, ktoś
inny podniósł i odprowadził za scenę, wciskając szklankę wody w ręce i każąc
się uspokoić, sufler wzywał karetkę, gorączkowo tłumacząc zaistniałą sytuację.
Resztę pamiętam jak przez mgłę.
Dzisiaj stoję nad jego grobem z
kaktusem w doniczce. Patrzę na wyryte na nagrobku informacje i staram się nie
zasłabnąć. Lekarze ustalili, że zażył cyjanowodór i otruł się, tak, jak
prawdziwy Romeo. Jego rodzice przyznali się, że był homo i powiedział im o tym
rok temu. Dlatego prześladowali go koledzy, dlatego Andre zaczął się ciąć.
Przypominam sobie jego słowa skierowane do mnie przed premierą: „wydaje mi się,
że cię kocham”. Nie żartował. I ja też tego nie robię, kiedy układam kaktusa w
miejscu, gdzie powinna znajdować się jego głowa.
Od dawna nirczego nie komentuję, ale tutaj po prostu muszę...
OdpowiedzUsuńTo jest piękne opowiadanie. A jeszcze piękniejszym czyni go fakt, że odwołuje się do teraźniejszej rzeczywistości...
Zdarza się kilka błędów, przede wszystkim powtórzenia... Jeśli to na konkurs, to lepiej popoprawiaj, co trzeba ;)
Dużo weny i żelków życzę
Żelcio
Cześć :)
OdpowiedzUsuńZdarzają się literówki, warto przejrzeć tekst i poprawić.
Przyznam szczerze, że spodziewałam się homoseksualizmu Andre, nie byłam zaskoczona, choć cyjanek był odrobinę zaskakujący. Natomiast spadający-latający kaktus podbił moje serce <3
W bardzo dobry sposób ukazałaś, jak społeczeństwo patrzy na ludzi o odmiennej orientacji seksualnej. Ci są wyśmiewani, wyszydzani, pokazywani palcami, co prowadzi do samookaleczenia, depresji, myśli samobójczych. Powinniśmy być tolerancyjni, najważniejsze, by każdy był szczęśliwy.
Ściskam! :*