Moje oczy przywitała olśniewająca, aczkolwiek
znajoma biel. Raziła moje oczy, sprawiała, że miałam ochotę zamknąć je po raz
drugi i nie otwierać już więcej. W powietrzu wyczułam delikatny zapach wanilii,
który zdążyłam znienawidzić w ostatnich dniach. Dzięki niemu właśnie miałam
pojęcie, z kim właśnie byłam chwilowo uwięziona.
Okazało się, że leżałam na tajemniczej posadzce z
mgły na plecach, wpatrując się tępo w jej kłęby nade mną. Z tego właśnie
składało się zresztą całe Indab – mgła, mgła i jeszcze raz mgła. Irytowała
bardziej niż nierówne ułożenie książek na półce perfekcjonisty. Jednak bardziej
nie lubiłam w jej tego, że patrząc na nią i będąc przez nią otoczonym, zdawało
się być pogrążonym w własnych myślach, z których nie można było się wydostać.
Jakby ktoś wpychał cię pod taflę jeziora myśli, nie pozwalając na wypłynięcie.
Obok ciebie przemykały wtedy wszystkie emocje i uczucia, które chciałbyś
chwycić w dłoń i zniszczyć, jednak te uciekały w mroczną toń, chichocząc cicho
z twojej niezaradności.
Kiedy już moje oczy przyzwyczaiły się do rażącej
bieli, wstałam powoli z posadzki i przeciągnęłam się, słysząc przy okazji ciche
strzyknięcie gdzieś w kościach i delikatny ból ran, które odniosłam w ostatniej
bitwie, w której to strzała wbiła się w serce jednej z Jeźdźcy Chaosu. Powoli
zaczynały się zasklepiać i zapewne miały zamiar zniknąć jutro, sądząc po ich
wyglądzie. Lód wypełnił je i regenerował w swoim tempie, a ja żałowałam, że
niewinni ludzie, którzy zginęli w rewolucji nie mieli takich samych zdolności
jak ja.
Niemal od razu zauważyłam siedzącego na tronie z
mgły Astleya. Brodę oparł na ręce, wpatrując się w odległy punkt gdzieś przed
nim, jakby widział tam coś niezmiernie interesującego. Podążyłam za jego
wzrokiem, jednak ujrzałam tylko biel.
Dziś ubrany był w biały podkoszulek i czarne dżinsy,
a jego białe włosy wydawały się być w nieładzie większym niż zawsze. Fiołkowe
oczy wydawały się tajemniczo lśnić, po ustach błądził intrygujący, ledwo
zauważalny uśmiech, który zdradzało drżenie kącików ust.
Jednak mój wzrok utkwiony był w jego odsłoniętym
gardle, na którym z łatwością mogłabym zacisnąć palce, wbijając przy okazji w
skórę paznokcie, zaciskając coraz mocniej, mocniej, mocniej. Mój umysł
dostarczył mi już wizję zdziwionego wyrazu jego twarzy i pytającego błysku w
jego oczach, kiedy już by mnie ujrzał, tego zdezorientowania i bezradności
wypisanych w nich. Widziałam już krew, która zaczynała powoli spływać po szyi i
obojczykach, barwiąc następnie śnieżnobiałą bluzkę na czerwono. Czułam moc,
którą emanowały moje dłonie, która wydostawała się spod palców i oplatała
gardło swoimi lodowymi szponami, drażniąc je dodatkowo przez swój zimny,
śmiercionośny dotyk, a następnie przebijając na wylot.
Potrząsnęłam głową, wyrzucając z niej obraz, który
nigdy nie powinien pojawić się w mojej głowie. Była to raczej wizja godna
psychopaty, a nie kogoś takiego jak ja. A taką przynajmniej miałam nadzieję.
Astley drgnął niespokojnie, jakby usłyszał jakiś
podejrzany dźwięk, jednak nie odezwał się ani nie przestał wpatrywać w
tajemniczy punkt. Patrząc na niego wciąż nie mogłam uwierzyć w więzy krwi
pomiędzy nami, pomimo tak wielkiego podobieństwa w wyglądzie. Jego charakter
wciąż mnie odpychał i nie mogłam uwierzyć w to, jak można było być tak
chłodnym, chamskim, wrednym i sadystycznym, że nie wspomnę o głupocie, jaką
wykazał się, wstępując do armii Asa. Nie rozumiałam też, dlaczego nie
powiedział mi o naszym pokrewieństwie przy pierwszym spotkaniu, dlaczego nie
ucieszył się na widok siostry, którą wszyscy uważali za martwą. We
wspomnieniach widziałam, że nie był kiedyś taki zły i dogadywał się ze mną,
więc dlaczego teraz było kompletnie inaczej?
– Wytłumacz mi. – Rozległ się mój niepewny, drżący
głos i brzmiał tak, jakby należał do kogoś innego. Słowa same wypłynęły z moich
ust, zawisając w powietrzu i ciążąc w nim przez dłuższą chwilę. Kiedy
usłyszałam, że chłopak nie odpowiedział, westchnęłam cicho i z ciężkim trudem
zmusiłam się do kolejnych liter, składających się w jeden wyraz. – Proszę.
Na jego ustach pojawił się lekki, triumfalny
uśmiech, jakby cieszyły go moje słowa, to, że prosiłam go o wytłumaczenie całej
sytuacji. Jakbym była nędznym zwierzakiem, proszącym o ocalenie życia.
Zirytowało mnie to, a cała łagodność, jaką posiadałam w sobie przed chwilą
zaczęła ze mnie ulatywać jak powietrze z przebitego balonika.
Potrząsnął ledwo zauważalnie głową, powoli i
leniwie, rozkoszując się każdą sekundą mojego rozczarowania zmieszanego z
irytacją. Wiedziałam, że w głębi duszy jest zadowolony z obecnej sytuacji, po
prostu to czułam.
– Dlaczego? – Wysiliłam się ciągnąć moją wypowiedź w
łagodnym tonie i nie okazywać tego, co właśnie działo się w moim wnętrzu. A
była to teksańska masakra z masą krwi Astleya i jego wnętrznościami w roli
głównej.
Nie odpowiedział mi, co dało mi tylko pewność, że
sytuacja miała być taka sama jak wtedy, kiedy to dowiedziałam się o naszych
więzach krwi. Miałam mówić i wyzywać go, bliska płaczu, karmiąc go moim
smutkiem i rozpaczą. Był jak pieprzony wampir, wysysający zamiast krwi
pozytywne uczucia. Może warto byłoby dla pewności włożyć mu drewniany kołek w
jego kamienne serce – o ile w ogóle je miał.
Zacisnęłam usta, czując, jak łzy zaczynały piec moje
oczy, chcąc spłynąć po policzkach. Paznokcie wbijały mi się w skórę, kiedy
instynktownie zaciskałam pięści coraz mocniej. Nie zastanawiałam się już nawet,
dlaczego obecność Astleya tak bardzo podnosiła mi ciśnienie i sprawiała, że
stawałam się wściekła, bo odpowiedź była jasna – wciąż nie chciał zdradzić mi
prawdy, tym samym dołączając do osób, które wydawały się sprzymierzyć przeciwko
mnie i ukryć wszystko, co miało dla mnie jakiekolwiek znaczenie.
Chciałam wyrzucić z siebie kolejny potok słów
przeplatanych przekleństwami i wyzwiskami wycelowanymi w mojego braciszka, ale
doskonale wiedziałam, że nie przyniosłoby to żadnego skutku. Dlatego też po
prostu ugryzłam się w język, zatrzymując zdania w sobie, zostawiając je na
później – na chwilę, w której będę mogła wyciągnąć z białowłosego wszystko, o
ile takowa nadejdzie.
Jeszcze raz podążyłam wzrokiem za Astleyem, w ten
martwy punkt, w który wpatrywał się zaparcie od dłuższego czasu. Tym razem
jednak migały mi przed oczami przebłyski płomieni i walających się wszędzie
gruzów, gór z trupów i ich kości, Asa górującego nad tym wszystkim w
powiewającym na wietrze czerwonym płaszczu i towarzystwie dymu ulatniającego
się w powietrze. Tym samym zirytowałam się jeszcze bardziej i siłą
powstrzymywałam moje dłonie od wypuszczenia w stronę tego punktu mocnej,
lodowej wiązki, która trafiłaby prosto w serce rewolucjonisty.
Astley nie mógł być przywódcą Łowców Czasu,
należących do armii Asa. Widziałam, jak walczył u jego boku w ostatniej bitwie,
która skończyła się niestety nienajlepiej dla cywilów. Wciąż pamiętałam
zagubiony wzrok uciekających i puste oczy martwych ludzi, padających po kolei
pod moimi oczami, wciąż nie wierzyłam, jak udało mi się wtedy przeżyć, wciąż
nie wierzyłam, dlaczego As nie zabił nas od razu. W tym wszystkim brakowało
jakiegoś jednego elementu układanki, która pozwoliłaby zrozumieć całość.
Zaczynając od znalezionych na ulicy martwych kotów z
tajemniczymi znakami na ciele i nagłego pożaru alei na paradzie, płonącego
ratusza i próby zabicia cywili, wizycie w szkole i ostatniego wybuchu
kamienicy. Od Emila wiedziałam już, że w cały incydent musieli być zamieszani
Łowcy Czasu, zapewne razem ze swoim przywódcą. Tym samym mieli nad nami znaczną
przewagę, mogąc atakować nas z odległości i wysysając z nas energię powoli i
boleśnie. Rozumiałam doskonale wszystkie pożary i bunty, jednak te martwe koty
na początku miały się zupełnie nijak do całości. Od takiego myślenia zaczynała
mnie boleć głowa, a oczy zaczynały piec jeszcze bardziej, jakbym miała za
chwilę wybuchnąć niepohamowanym, rozpaczliwym płaczem.
Jednak ból głowy nie ustawał, ale narastał z każdą
sekundą. Astley przeniósł na mnie swój wzrok i przypatrywał mi się z
nieukrywaną ciekawością, jednak nie zmieniając obojętnego wyrazu twarzy.
Patrzył na mnie tak, jak dzieci patrzyły na egzotycznego zwierzaka w zoo,
będące ciekawe jego możliwości i zachowania. Miałam ochotę warknąć chłopakowi
prosto w twarz, aby zostawił mnie w spokoju, jednak ból głowy mi na to nie
pozwalał.
Przed moimi oczami pojawiły się mroczki,
pochłaniając wszechobecną biel i kryjącego się w niej Astleya, zamieniając
Indab na bezpieczną przestrzeń mojego pokoju, w którego drzwiach stała Sally.
Zawsze zdawało mi się, że podczas mojego pobytu w krainie Astleya czas stawał w
miejscu, jednak teraz było inaczej. Dziewczynka nie szła za mną, kiedy uciekłam
na górę z kubkiem herbaty po incydencie w kuchni .
Przez chwilę przyjaciółka przyglądała się
podejrzliwie mojej twarzy – nie zdziwiłabym się, gdyby w moich oczach zauważyła
łzy, a moja skóra stałaby się bledsza niż zazwyczaj, przyjmując chyba odcień
porcelany – jednak potem zamknęła za sobą cicho drzwi i oparła się o ścianę.
– Coś się stało? – Uniosła brew, patrząc na mnie.
Zlustrowałam wzrokiem jej ślad po oparzeniu, który nie wyglądał znowu tak
bardzo źle. Powinien zagoić się dość szybko.
Potrząsnęłam głową i chwyciłam w dłoń kubek herbaty,
pociągając z niej spory łyk. Zdążyła nieco wystygnąć.
– Ręce ci drżą. – Zauważyła Sally, nagle siadając
obok mnie na łóżku, które zaskrzypiało cicho, witając ją przyjaźnie.
Zerknęłam ukradkiem na swoje dłonie, które
faktycznie nie mogły poprawnie utrzymać kubka w swoim uścisku. Westchnęłam
bezradnie i odstawiłam go z powrotem na szafkę, splatając ręce ze sobą.
– Coś jest nie tak, Lucy i doskonale to wiem, mała
kłamczucho – obruszyła się Sal, patrząc na mnie wyczekująco. Ja w odpowiedzi
wpatrywałam się tępo przed siebie, nie chcąc spojrzeć w jej oczy. Spodziewałam
się ujrzeć w nich wyrzuty, których wolałam nie widzieć.
Tym razem to ja milczałam niczym Astley, nie
odpowiadając. Czułam, że moje gardło było ściśnięte i nie potrafiłoby chyba
wypowiedzieć chociażby krótkiego słowa, przynajmniej nie teraz. Starałam się
zachować niewzruszoną niczym, neutralną minę, jednak niekoniecznie mi to
wychodziło. Czułam, jak moje usta wykrzywiły się w niemrawym, zrozpaczonym
uśmiechu.
Sally westchnęła cicho, wygładzając fałdy
niebieskiej sukienki z drobnymi kokardkami na ramiączkach.
– Chodźmy na plac zabaw – mruknęła po chwili, jednak
w jej głosie wyczułam nutkę niepewności, jakby niekoniecznie wiedziała, czy te
słowa nie wzbudzą we mnie skrajnych emocji.
Jednak tak właśnie było. Na hasło „plac zabaw”
widziałam scenę mojej śmierci i pochylającego się nade mną Astleya, słyszałam
śpiewaną przez niego kołysankę, która koiła moje zmysłu, czułam zapach deszczu
w powietrzu. Zamknęłam na chwilę oczy, pogrążając się w tym wspomnieniu na
chwilę i wychodząc z niego w porę. Skinęłam powoli głową, sama będąc niepewną
swojej decyzji.
Miałam tylko nadzieje, że nie załamię się już wśród
huśtawki i zjeżdżalni.
Droga minęła mi nadzwyczaj szybko. Sally zarzuciła
na siebie tylko swój różowy płaszczyk i złapała niebieski parasol w białe
groszki, w podskokach kierując się w stronę celu naszej wielkiej wyprawy. Ja
zdecydowałam się na ubranie bluzy i kaptura narzuconego na głowę oraz glanów –
Abigail zapewne byłaby ze mnie dumna, widząc takie obuwie w moim asortymencie.
Mefik i Alex obudzili się zaraz po przekroczeniu progu domu, gramoląc się na
moje prawe ramię i wypytując o wszystko, co wydarzyło się do tej pory. Miałam
wrażenie, że potrafili spać iście kamiennym snem, z którego nawet apokalipsa
nie byłaby w stanie ich obudzić.
Chwilami im tego zazdrościłam.
Zjeżdżalnię jak zwykle okupowała Rain, ze swoim
nieodłącznym parasolem i płaszczem przeciwdeszczowym. Wpatrywała się w
bezchmurne niebo z krzywym, nieco niezadowolonym uśmiechem, mrużąc oczy.
Stukała miarowo butem o metalową konstrukcję, zagłębiona we własnych myślach.
Kiedy nie zwróciła na nas uwagi przez kolejne trzy minuty, Sally zdecydowała
się interweniować.
– Hej, przemoczony do cna, śliniący się po pachy
trollu! – wrzasnęła swoim słodkim, dziecięcym głosikiem, który ewidentnie nie
pasował do tego typu wyzwisk. – Tak się składa, że ktoś przyszedł cię odwiedzić
i lepiej, żebyś tego nie spieprzyła! – dodała po chwili, machając zawzięcie
parasolką w stronę niebieskowłosej. Najwyraźniej wolała się zabezpieczyć przed
niespodziewaną ulewą dla VIPów takich jak ona.
Rain przewróciła ledwo zauważalnie oczami i
zaszczyciła swoim spojrzeniem dziewczynkę na dole. Zeskakując po kolei ze
schodków zjeżdżalni, znalazła się przed nami tuż po chwili, mierząc wzrokiem
istotki na moim ramieniu, które dziś były wyjątkowo milczące.
– A to kto? – Uniosła brew, nie spuszczając z oczu
moich małych pomocników. Mefik chyba ukłonił się zamaszyście, uśmiechając się
diabelsko, zaś Alex musiała posłać w stronę władczyni deszczu tylko niewinny,
anielski uśmiech.
– Alex. – Przedstawiła się, na co Rain skinęła
powoli głową. Wydawała się być zaskakująco miła dla nowych gości.
– Mefisto – odezwał się dźwięcznym i seksownym tonem
głosu diabełek, opierając się nonszalancko o moją szyję. Jego czarne włosy
związane dziś w kucyk łaskotały mnie po skórze. – Polecam się na noce poślubne,
wieczory panieńskie i trójkąty miłosne, mały wzrost nie oznacza małego
rozmiaru!
Rain prychnęła cicho pod nosem, zakładając parasolkę
za pas biegnący przez płaszcz niczym wstęga. Wyglądała teraz jak rasowy ninja z
kataną na plecach, gotowy w każdej chwili popędzić na ratunek.
– Sally. – Usłyszałam ku mojemu zdziwieniu znajomy
głos, pełen determinacji i mocy. – Szlachetnie urodzony pingwin, który kiedyś
cię zgładzi!
– Dobrze, że nie zgwałci – mruknął cicho Mefik,
wzdychając. – Bo to akurat bardzo chętnie zrobiłbym ja.
Powstrzymałam się od przewrócenia oczami czy też
strzepnięcia przeszkadzającej mi istotki z ramienia.
– Co tu robicie? – spytała Rain, unosząc brew i
patrząc na mnie wyczekująco. Musiało być jej trudno, podczas gdy wlepiały się w
nią cztery pary oczu, w tym jedno z pożądliwością i zamiłowaniem, a drugie z nienawiścią
i chęcią egzekucji.
Otwierałam już usta, aby jej odpowiedzieć, jednak
usłyszałam skrzypienie huśtawki po prawej. Wiedziałam, że mógł być to tylko
wiatr, jednak dla pewności zerknęłam ukradkiem w miejsce, z którego dochodził dźwięk.
Zamiast pustki ujrzałam wysoką sylwetkę, zmierzającą dziarsko i pewnie w stronę
władczyni deszczu. Biała podkoszulka podkreślała delikatny zarys mięśni, białe
włosy przeczesywał delikatnie wiatr z każdym ruchem, zaś błysk w fiołkowych
oczach zwiększał się razem z coraz mniejszą odległością pomiędzy nimi a Rain.
Astley zatrzymał się przed niebieskowłosą, chłonąc wzrokiem zdziwienie
wymalowane na jej twarzy i delikatnie rozwarte usta.
Moje dłonie znów zacisnęły się w pięści, a ciśnienie
podskoczyło. Z boku Sally wymruczała coś o żelkowym oszuście, podczas gdy Mefik
i Alex wymieniali między sobą gorączkowe szepty, których – o dziwo – nie
potrafiłam zrozumieć. Rain wpatrywała się tępo w oczy białowłosego, a jej wargi
drżały, kiedy chciała wykrztusić z siebie poszczególne słowa. Jednak coś mi
tutaj nie pasowało. Gdyby go nie znała, już dawno odsunęłaby się na bezpieczną
odległość i zmierzyła go wzrokiem. Teraz zachowywała się niepodobnie do siebie,
jak bezbronna sarenka, która nagle spotkała kompana, którego uważała za…
martwego.
– Co ty tu… – Zaczęła, jednak Astley nie pozwolił
jej skończyć. Wplótł dłonie w jej włosy i pochylił się nad nią. Z początku
musnął jej usta tylko delikatnie, jakby niepewnie, chcąc poczuć tylko nutkę ich
smaku, jednak potem przylgnął do nich pewniej i mocniej, jakby chciał wedrzeć
się tym pocałunkiem do myśli i uczuć dziewczyny. Chciałam coś zrobić, chciałam
odciągnąć go od niej i zainterweniować, ale wrosłam w ziemię, nie potrafiąc
zrobić nic. Krew zastygła w moich żyłach na moment, podobnie jak wszystko
wokół. Wydawali się istnieć tylko Rain i Astley, złączeni w swoim własnym
świecie pocałunkiem.
Rain zamknęła powoli oczy, rozluźniając się z każdą
kolejną sekundą tego bliskiego kontaktu z białowłosym, który wydawał się
doskonale wczuwać w sytuację. Gdzieś w tym wszystkim mignął mi fragment
różowego języka, należącego do jednego z nich, blade palce wplatały się w
bladoniebieskie włosy coraz bardziej i bardziej. Ta dwójka, spleciona ze sobą w
namiętnym i – jak mi się wydawało – przepełnionym smutkiem, tęsknotą i miłością
pocałunku pasowała do siebie idealnie. Jej ciało wydawało się stanowił całość z
jego sylwetką, kiedy zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej, ograniczając
wolną przestrzeń pomiędzy nimi. Teraz nie możnaby było wcisnąć tam nawet igły,
podczas gdy jakąś minutę temu spokojnie zmieściłaby się tam parasolka.
Pocałunek trwał długo i wydawał mi się ciągnąć w
nieskończoność. Kiedy Astley wreszcie powoli i leniwie zaczął odsuwać się od
ust, muskając je raz jeszcze swoimi wargami, jakby wcale nie chciał się od nich
odrywać. Język Rain chyba wciąż nie miał dosyć, oblizując delikatnie zarys ust
chłopaka, który jednak odsunął się od niej już gwałtownie, patrząc na nią
intensywnie, jakby chciał ją przeszyć wzrokiem. Niebieskowłosa otworzyła oczy i
zamrugała nimi niepewnie parę razy, lustrując okolicę wzrokiem, który
zatrzymała na mnie.
– A ty co, ducha zobaczyłaś? – spytała, prychając
pogardliwie.
Astley uniósł kąciki ust w czymś na kształt
uśmiechu, patrząc na Rain, która zauważyła go wreszcie, podążając za moim
wzrokiem. Cofnęła się o krok i wymierzyła w białowłosego parasolem, zaś jej
oczy zaiskrzyły się walecznie.
– A ty co? – warknęła cicho. Astley potrząsnął głową
i włożył ręce do kieszeni spodni, wzdychając cicho. Po czym bez słowa obrócił
się na pięcie i ruszył w stronę jednej z uliczek. Na chwilę przystanął i
obrócił się jeszcze przez ramię, aby popatrzyć na Rain ponownie. Odprowadziłam go
wzrokiem, aż nie zniknął w słupie fioletowych płomieni, starając się zrozumieć
cokolwiek z tego, co właśnie się tutaj wydarzyło.
Tak sobie zjechałam z ciekawości w dół i pierwsze co pomyślałam, widząc imię: Rain... FUCK. Już wiem o co chodzi z tym brołkowaniem harta. Kiedyś mi mówiłaś o tym pomyśle. No, chyba, że zrobiłaś coś jeszcze gorszego ;____; bedem płakać ueee. No, ale trudno! Wszystko przetrwam! Żeby w końcu ujrzeć truuue Naffstleya! A serduszko posklejamy taśmą klejącą! Zresztą... humor będzie lepszy, bo o 18 wbijam do Królika na gwałty c:
OdpowiedzUsuńJeeej, tylko widziałam wanilię i już wiedziałam, że to będzieeee... tam tam taaaam! ASTLEEEEEEY! Ale jest dziwnie zadowolony. Ueee. Podejrzane.
Ta wizja Lucy jak zabija Astleya. Nie, żeby mi się podobała ta wizja, w końcu chciała udusić mojego Astleya, ale... dobra, była fajna w tym swoim psychodelicznym wrażeniu! Lucy-psychopatka budzi się do działania!
To "proszę" i triumf na twarzy Asa. Huehuehuehue.
"A była to teksańska masakra z masą krwi Astleya i jego wnętrznościami w roli głównej." - i to mnie rozwaliło XD.
"Astley nie mógł być przywódcą Łowców Czasu" - no, przecież. Że Astley? Przywódcą Łowców Czasu? Pfff, no co ty, Lucy >D! Masz zbyt wybujałą wyobraźnię *tak bardzo* Asy, asy, asyyy~ *pik!*
Szybko minął ten Indab! Ale idę o zakład, że na końcu coś jeszcze będzie! No, przecież! Bo Rain, bo Astley... *brołken hart na samą myśl ;____;*
"Abigail zapewne byłaby ze mnie dumna, widząc takie obuwie w moim asortymencie" - Naff też propsuje!
"– Polecam się na noce poślubne, wieczory panieńskie i trójkąty miłosne, mały wzrost nie oznacza małego rozmiaru!" - reklama a'la Mefisto XD. Rozwala mnie za każdym razem huehueuhe.
I się popłakałam. No, popłakałam. Tak konkretny opis pocałunku, że... że idę się powiesić ;_____; total brołken hart. Nienawidzę cię, Astleeeeeey!
OdpowiedzUsuńCześć :)
Chciałabyś widzieć moją minę po przeczytaniu tego rozdziału, prawda? :D Będę szczera, moja reakcja na pocałunek (dzielenie się śliną?) Rain i Astleya mogła być tylko jedna - WTF?! Co to, ku*wa, jest? (tak, umiem przeklinać, wow)
Astley w Indab - mam odrobinę dość tego chłopaka, wzbudza we mnie chęć rzucania rzeczami w ścianę *like a Eric (Rozważna)*
Lucy to jakaś taka przybita jak nigdy, mam takie wrażenie.
Sally! Kocham tego pingwinka ogromną miłością i nic tego nie zmieni!
Wybacz tak skąpe komentarze, no ale nadrabianie notek z całego tygodnia zrobiło swoje. Obiecuję, następnym razem będzie lepiej!
Czekam na nn ^^
Ściskam! :*