piątek, 4 września 2015

Rozdział pięćdziesiąty siódmy - Milczenie

Moje oczy przywitała olśniewająca, aczkolwiek znajoma biel. Raziła moje oczy, sprawiała, że miałam ochotę zamknąć je po raz drugi i nie otwierać już więcej. W powietrzu wyczułam delikatny zapach wanilii, który zdążyłam znienawidzić w ostatnich dniach. Dzięki niemu właśnie miałam pojęcie, z kim właśnie byłam chwilowo uwięziona.
Okazało się, że leżałam na tajemniczej posadzce z mgły na plecach, wpatrując się tępo w jej kłęby nade mną. Z tego właśnie składało się zresztą całe Indab – mgła, mgła i jeszcze raz mgła. Irytowała bardziej niż nierówne ułożenie książek na półce perfekcjonisty. Jednak bardziej nie lubiłam w jej tego, że patrząc na nią i będąc przez nią otoczonym, zdawało się być pogrążonym w własnych myślach, z których nie można było się wydostać. Jakby ktoś wpychał cię pod taflę jeziora myśli, nie pozwalając na wypłynięcie. Obok ciebie przemykały wtedy wszystkie emocje i uczucia, które chciałbyś chwycić w dłoń i zniszczyć, jednak te uciekały w mroczną toń, chichocząc cicho z twojej niezaradności.
Kiedy już moje oczy przyzwyczaiły się do rażącej bieli, wstałam powoli z posadzki i przeciągnęłam się, słysząc przy okazji ciche strzyknięcie gdzieś w kościach i delikatny ból ran, które odniosłam w ostatniej bitwie, w której to strzała wbiła się w serce jednej z Jeźdźcy Chaosu. Powoli zaczynały się zasklepiać i zapewne miały zamiar zniknąć jutro, sądząc po ich wyglądzie. Lód wypełnił je i regenerował w swoim tempie, a ja żałowałam, że niewinni ludzie, którzy zginęli w rewolucji nie mieli takich samych zdolności jak ja.
Niemal od razu zauważyłam siedzącego na tronie z mgły Astleya. Brodę oparł na ręce, wpatrując się w odległy punkt gdzieś przed nim, jakby widział tam coś niezmiernie interesującego. Podążyłam za jego wzrokiem, jednak ujrzałam tylko biel.
Dziś ubrany był w biały podkoszulek i czarne dżinsy, a jego białe włosy wydawały się być w nieładzie większym niż zawsze. Fiołkowe oczy wydawały się tajemniczo lśnić, po ustach błądził intrygujący, ledwo zauważalny uśmiech, który zdradzało drżenie kącików ust.
Jednak mój wzrok utkwiony był w jego odsłoniętym gardle, na którym z łatwością mogłabym zacisnąć palce, wbijając przy okazji w skórę paznokcie, zaciskając coraz mocniej, mocniej, mocniej. Mój umysł dostarczył mi już wizję zdziwionego wyrazu jego twarzy i pytającego błysku w jego oczach, kiedy już by mnie ujrzał, tego zdezorientowania i bezradności wypisanych w nich. Widziałam już krew, która zaczynała powoli spływać po szyi i obojczykach, barwiąc następnie śnieżnobiałą bluzkę na czerwono. Czułam moc, którą emanowały moje dłonie, która wydostawała się spod palców i oplatała gardło swoimi lodowymi szponami, drażniąc je dodatkowo przez swój zimny, śmiercionośny dotyk, a następnie przebijając na wylot.
Potrząsnęłam głową, wyrzucając z niej obraz, który nigdy nie powinien pojawić się w mojej głowie. Była to raczej wizja godna psychopaty, a nie kogoś takiego jak ja. A taką przynajmniej miałam nadzieję.
Astley drgnął niespokojnie, jakby usłyszał jakiś podejrzany dźwięk, jednak nie odezwał się ani nie przestał wpatrywać w tajemniczy punkt. Patrząc na niego wciąż nie mogłam uwierzyć w więzy krwi pomiędzy nami, pomimo tak wielkiego podobieństwa w wyglądzie. Jego charakter wciąż mnie odpychał i nie mogłam uwierzyć w to, jak można było być tak chłodnym, chamskim, wrednym i sadystycznym, że nie wspomnę o głupocie, jaką wykazał się, wstępując do armii Asa. Nie rozumiałam też, dlaczego nie powiedział mi o naszym pokrewieństwie przy pierwszym spotkaniu, dlaczego nie ucieszył się na widok siostry, którą wszyscy uważali za martwą. We wspomnieniach widziałam, że nie był kiedyś taki zły i dogadywał się ze mną, więc dlaczego teraz było kompletnie inaczej?
– Wytłumacz mi. – Rozległ się mój niepewny, drżący głos i brzmiał tak, jakby należał do kogoś innego. Słowa same wypłynęły z moich ust, zawisając w powietrzu i ciążąc w nim przez dłuższą chwilę. Kiedy usłyszałam, że chłopak nie odpowiedział, westchnęłam cicho i z ciężkim trudem zmusiłam się do kolejnych liter, składających się w jeden wyraz. – Proszę.
Na jego ustach pojawił się lekki, triumfalny uśmiech, jakby cieszyły go moje słowa, to, że prosiłam go o wytłumaczenie całej sytuacji. Jakbym była nędznym zwierzakiem, proszącym o ocalenie życia. Zirytowało mnie to, a cała łagodność, jaką posiadałam w sobie przed chwilą zaczęła ze mnie ulatywać jak powietrze z przebitego balonika.
Potrząsnął ledwo zauważalnie głową, powoli i leniwie, rozkoszując się każdą sekundą mojego rozczarowania zmieszanego z irytacją. Wiedziałam, że w głębi duszy jest zadowolony z obecnej sytuacji, po prostu to czułam.
– Dlaczego? – Wysiliłam się ciągnąć moją wypowiedź w łagodnym tonie i nie okazywać tego, co właśnie działo się w moim wnętrzu. A była to teksańska masakra z masą krwi Astleya i jego wnętrznościami w roli głównej.
Nie odpowiedział mi, co dało mi tylko pewność, że sytuacja miała być taka sama jak wtedy, kiedy to dowiedziałam się o naszych więzach krwi. Miałam mówić i wyzywać go, bliska płaczu, karmiąc go moim smutkiem i rozpaczą. Był jak pieprzony wampir, wysysający zamiast krwi pozytywne uczucia. Może warto byłoby dla pewności włożyć mu drewniany kołek w jego kamienne serce – o ile w ogóle je miał.
Zacisnęłam usta, czując, jak łzy zaczynały piec moje oczy, chcąc spłynąć po policzkach. Paznokcie wbijały mi się w skórę, kiedy instynktownie zaciskałam pięści coraz mocniej. Nie zastanawiałam się już nawet, dlaczego obecność Astleya tak bardzo podnosiła mi ciśnienie i sprawiała, że stawałam się wściekła, bo odpowiedź była jasna – wciąż nie chciał zdradzić mi prawdy, tym samym dołączając do osób, które wydawały się sprzymierzyć przeciwko mnie i ukryć wszystko, co miało dla mnie jakiekolwiek znaczenie.
Chciałam wyrzucić z siebie kolejny potok słów przeplatanych przekleństwami i wyzwiskami wycelowanymi w mojego braciszka, ale doskonale wiedziałam, że nie przyniosłoby to żadnego skutku. Dlatego też po prostu ugryzłam się w język, zatrzymując zdania w sobie, zostawiając je na później – na chwilę, w której będę mogła wyciągnąć z białowłosego wszystko, o ile takowa nadejdzie.
Jeszcze raz podążyłam wzrokiem za Astleyem, w ten martwy punkt, w który wpatrywał się zaparcie od dłuższego czasu. Tym razem jednak migały mi przed oczami przebłyski płomieni i walających się wszędzie gruzów, gór z trupów i ich kości, Asa górującego nad tym wszystkim w powiewającym na wietrze czerwonym płaszczu i towarzystwie dymu ulatniającego się w powietrze. Tym samym zirytowałam się jeszcze bardziej i siłą powstrzymywałam moje dłonie od wypuszczenia w stronę tego punktu mocnej, lodowej wiązki, która trafiłaby prosto w serce rewolucjonisty.
Astley nie mógł być przywódcą Łowców Czasu, należących do armii Asa. Widziałam, jak walczył u jego boku w ostatniej bitwie, która skończyła się niestety nienajlepiej dla cywilów. Wciąż pamiętałam zagubiony wzrok uciekających i puste oczy martwych ludzi, padających po kolei pod moimi oczami, wciąż nie wierzyłam, jak udało mi się wtedy przeżyć, wciąż nie wierzyłam, dlaczego As nie zabił nas od razu. W tym wszystkim brakowało jakiegoś jednego elementu układanki, która pozwoliłaby zrozumieć całość.
Zaczynając od znalezionych na ulicy martwych kotów z tajemniczymi znakami na ciele i nagłego pożaru alei na paradzie, płonącego ratusza i próby zabicia cywili, wizycie w szkole i ostatniego wybuchu kamienicy. Od Emila wiedziałam już, że w cały incydent musieli być zamieszani Łowcy Czasu, zapewne razem ze swoim przywódcą. Tym samym mieli nad nami znaczną przewagę, mogąc atakować nas z odległości i wysysając z nas energię powoli i boleśnie. Rozumiałam doskonale wszystkie pożary i bunty, jednak te martwe koty na początku miały się zupełnie nijak do całości. Od takiego myślenia zaczynała mnie boleć głowa, a oczy zaczynały piec jeszcze bardziej, jakbym miała za chwilę wybuchnąć niepohamowanym, rozpaczliwym płaczem.
Jednak ból głowy nie ustawał, ale narastał z każdą sekundą. Astley przeniósł na mnie swój wzrok i przypatrywał mi się z nieukrywaną ciekawością, jednak nie zmieniając obojętnego wyrazu twarzy. Patrzył na mnie tak, jak dzieci patrzyły na egzotycznego zwierzaka w zoo, będące ciekawe jego możliwości i zachowania. Miałam ochotę warknąć chłopakowi prosto w twarz, aby zostawił mnie w spokoju, jednak ból głowy mi na to nie pozwalał.
Przed moimi oczami pojawiły się mroczki, pochłaniając wszechobecną biel i kryjącego się w niej Astleya, zamieniając Indab na bezpieczną przestrzeń mojego pokoju, w którego drzwiach stała Sally. Zawsze zdawało mi się, że podczas mojego pobytu w krainie Astleya czas stawał w miejscu, jednak teraz było inaczej. Dziewczynka nie szła za mną, kiedy uciekłam na górę z kubkiem herbaty po incydencie w kuchni .
Przez chwilę przyjaciółka przyglądała się podejrzliwie mojej twarzy – nie zdziwiłabym się, gdyby w moich oczach zauważyła łzy, a moja skóra stałaby się bledsza niż zazwyczaj, przyjmując chyba odcień porcelany – jednak potem zamknęła za sobą cicho drzwi i oparła się o ścianę.
– Coś się stało? – Uniosła brew, patrząc na mnie. Zlustrowałam wzrokiem jej ślad po oparzeniu, który nie wyglądał znowu tak bardzo źle. Powinien zagoić się dość szybko.
Potrząsnęłam głową i chwyciłam w dłoń kubek herbaty, pociągając z niej spory łyk. Zdążyła nieco wystygnąć.
– Ręce ci drżą. – Zauważyła Sally, nagle siadając obok mnie na łóżku, które zaskrzypiało cicho, witając ją przyjaźnie.
Zerknęłam ukradkiem na swoje dłonie, które faktycznie nie mogły poprawnie utrzymać kubka w swoim uścisku. Westchnęłam bezradnie i odstawiłam go z powrotem na szafkę, splatając ręce ze sobą.
– Coś jest nie tak, Lucy i doskonale to wiem, mała kłamczucho – obruszyła się Sal, patrząc na mnie wyczekująco. Ja w odpowiedzi wpatrywałam się tępo przed siebie, nie chcąc spojrzeć w jej oczy. Spodziewałam się ujrzeć w nich wyrzuty, których wolałam nie widzieć.
Tym razem to ja milczałam niczym Astley, nie odpowiadając. Czułam, że moje gardło było ściśnięte i nie potrafiłoby chyba wypowiedzieć chociażby krótkiego słowa, przynajmniej nie teraz. Starałam się zachować niewzruszoną niczym, neutralną minę, jednak niekoniecznie mi to wychodziło. Czułam, jak moje usta wykrzywiły się w niemrawym, zrozpaczonym uśmiechu.
Sally westchnęła cicho, wygładzając fałdy niebieskiej sukienki z drobnymi kokardkami na ramiączkach.
– Chodźmy na plac zabaw – mruknęła po chwili, jednak w jej głosie wyczułam nutkę niepewności, jakby niekoniecznie wiedziała, czy te słowa nie wzbudzą we mnie skrajnych emocji.
Jednak tak właśnie było. Na hasło „plac zabaw” widziałam scenę mojej śmierci i pochylającego się nade mną Astleya, słyszałam śpiewaną przez niego kołysankę, która koiła moje zmysłu, czułam zapach deszczu w powietrzu. Zamknęłam na chwilę oczy, pogrążając się w tym wspomnieniu na chwilę i wychodząc z niego w porę. Skinęłam powoli głową, sama będąc niepewną swojej decyzji.
Miałam tylko nadzieje, że nie załamię się już wśród huśtawki i zjeżdżalni.
Droga minęła mi nadzwyczaj szybko. Sally zarzuciła na siebie tylko swój różowy płaszczyk i złapała niebieski parasol w białe groszki, w podskokach kierując się w stronę celu naszej wielkiej wyprawy. Ja zdecydowałam się na ubranie bluzy i kaptura narzuconego na głowę oraz glanów – Abigail zapewne byłaby ze mnie dumna, widząc takie obuwie w moim asortymencie. Mefik i Alex obudzili się zaraz po przekroczeniu progu domu, gramoląc się na moje prawe ramię i wypytując o wszystko, co wydarzyło się do tej pory. Miałam wrażenie, że potrafili spać iście kamiennym snem, z którego nawet apokalipsa nie byłaby w stanie ich obudzić.
Chwilami im tego zazdrościłam.
Zjeżdżalnię jak zwykle okupowała Rain, ze swoim nieodłącznym parasolem i płaszczem przeciwdeszczowym. Wpatrywała się w bezchmurne niebo z krzywym, nieco niezadowolonym uśmiechem, mrużąc oczy. Stukała miarowo butem o metalową konstrukcję, zagłębiona we własnych myślach. Kiedy nie zwróciła na nas uwagi przez kolejne trzy minuty, Sally zdecydowała się interweniować.
– Hej, przemoczony do cna, śliniący się po pachy trollu! – wrzasnęła swoim słodkim, dziecięcym głosikiem, który ewidentnie nie pasował do tego typu wyzwisk. – Tak się składa, że ktoś przyszedł cię odwiedzić i lepiej, żebyś tego nie spieprzyła! – dodała po chwili, machając zawzięcie parasolką w stronę niebieskowłosej. Najwyraźniej wolała się zabezpieczyć przed niespodziewaną ulewą dla VIPów takich jak ona.
Rain przewróciła ledwo zauważalnie oczami i zaszczyciła swoim spojrzeniem dziewczynkę na dole. Zeskakując po kolei ze schodków zjeżdżalni, znalazła się przed nami tuż po chwili, mierząc wzrokiem istotki na moim ramieniu, które dziś były wyjątkowo milczące.
– A to kto? – Uniosła brew, nie spuszczając z oczu moich małych pomocników. Mefik chyba ukłonił się zamaszyście, uśmiechając się diabelsko, zaś Alex musiała posłać w stronę władczyni deszczu tylko niewinny, anielski uśmiech.
– Alex. – Przedstawiła się, na co Rain skinęła powoli głową. Wydawała się być zaskakująco miła dla nowych gości.
– Mefisto – odezwał się dźwięcznym i seksownym tonem głosu diabełek, opierając się nonszalancko o moją szyję. Jego czarne włosy związane dziś w kucyk łaskotały mnie po skórze. – Polecam się na noce poślubne, wieczory panieńskie i trójkąty miłosne, mały wzrost nie oznacza małego rozmiaru!
Rain prychnęła cicho pod nosem, zakładając parasolkę za pas biegnący przez płaszcz niczym wstęga. Wyglądała teraz jak rasowy ninja z kataną na plecach, gotowy w każdej chwili popędzić na ratunek.
– Sally. – Usłyszałam ku mojemu zdziwieniu znajomy głos, pełen determinacji i mocy. – Szlachetnie urodzony pingwin, który kiedyś cię zgładzi!
– Dobrze, że nie zgwałci – mruknął cicho Mefik, wzdychając. – Bo to akurat bardzo chętnie zrobiłbym ja.
Powstrzymałam się od przewrócenia oczami czy też strzepnięcia przeszkadzającej mi istotki z ramienia.
– Co tu robicie? – spytała Rain, unosząc brew i patrząc na mnie wyczekująco. Musiało być jej trudno, podczas gdy wlepiały się w nią cztery pary oczu, w tym jedno z pożądliwością i zamiłowaniem, a drugie z nienawiścią i chęcią egzekucji.
Otwierałam już usta, aby jej odpowiedzieć, jednak usłyszałam skrzypienie huśtawki po prawej. Wiedziałam, że mógł być to tylko wiatr, jednak dla pewności zerknęłam ukradkiem w miejsce, z którego dochodził dźwięk. Zamiast pustki ujrzałam wysoką sylwetkę, zmierzającą dziarsko i pewnie w stronę władczyni deszczu. Biała podkoszulka podkreślała delikatny zarys mięśni, białe włosy przeczesywał delikatnie wiatr z każdym ruchem, zaś błysk w fiołkowych oczach zwiększał się razem z coraz mniejszą odległością pomiędzy nimi a Rain. Astley zatrzymał się przed niebieskowłosą, chłonąc wzrokiem zdziwienie wymalowane na jej twarzy i delikatnie rozwarte usta.
Moje dłonie znów zacisnęły się w pięści, a ciśnienie podskoczyło. Z boku Sally wymruczała coś o żelkowym oszuście, podczas gdy Mefik i Alex wymieniali między sobą gorączkowe szepty, których – o dziwo – nie potrafiłam zrozumieć. Rain wpatrywała się tępo w oczy białowłosego, a jej wargi drżały, kiedy chciała wykrztusić z siebie poszczególne słowa. Jednak coś mi tutaj nie pasowało. Gdyby go nie znała, już dawno odsunęłaby się na bezpieczną odległość i zmierzyła go wzrokiem. Teraz zachowywała się niepodobnie do siebie, jak bezbronna sarenka, która nagle spotkała kompana, którego uważała za… martwego.
– Co ty tu… – Zaczęła, jednak Astley nie pozwolił jej skończyć. Wplótł dłonie w jej włosy i pochylił się nad nią. Z początku musnął jej usta tylko delikatnie, jakby niepewnie, chcąc poczuć tylko nutkę ich smaku, jednak potem przylgnął do nich pewniej i mocniej, jakby chciał wedrzeć się tym pocałunkiem do myśli i uczuć dziewczyny. Chciałam coś zrobić, chciałam odciągnąć go od niej i zainterweniować, ale wrosłam w ziemię, nie potrafiąc zrobić nic. Krew zastygła w moich żyłach na moment, podobnie jak wszystko wokół. Wydawali się istnieć tylko Rain i Astley, złączeni w swoim własnym świecie pocałunkiem.
Rain zamknęła powoli oczy, rozluźniając się z każdą kolejną sekundą tego bliskiego kontaktu z białowłosym, który wydawał się doskonale wczuwać w sytuację. Gdzieś w tym wszystkim mignął mi fragment różowego języka, należącego do jednego z nich, blade palce wplatały się w bladoniebieskie włosy coraz bardziej i bardziej. Ta dwójka, spleciona ze sobą w namiętnym i – jak mi się wydawało – przepełnionym smutkiem, tęsknotą i miłością pocałunku pasowała do siebie idealnie. Jej ciało wydawało się stanowił całość z jego sylwetką, kiedy zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej, ograniczając wolną przestrzeń pomiędzy nimi. Teraz nie możnaby było wcisnąć tam nawet igły, podczas gdy jakąś minutę temu spokojnie zmieściłaby się tam parasolka.
Pocałunek trwał długo i wydawał mi się ciągnąć w nieskończoność. Kiedy Astley wreszcie powoli i leniwie zaczął odsuwać się od ust, muskając je raz jeszcze swoimi wargami, jakby wcale nie chciał się od nich odrywać. Język Rain chyba wciąż nie miał dosyć, oblizując delikatnie zarys ust chłopaka, który jednak odsunął się od niej już gwałtownie, patrząc na nią intensywnie, jakby chciał ją przeszyć wzrokiem. Niebieskowłosa otworzyła oczy i zamrugała nimi niepewnie parę razy, lustrując okolicę wzrokiem, który zatrzymała na mnie.
– A ty co, ducha zobaczyłaś? – spytała, prychając pogardliwie.
Astley uniósł kąciki ust w czymś na kształt uśmiechu, patrząc na Rain, która zauważyła go wreszcie, podążając za moim wzrokiem. Cofnęła się o krok i wymierzyła w białowłosego parasolem, zaś jej oczy zaiskrzyły się walecznie.

– A ty co? – warknęła cicho. Astley potrząsnął głową i włożył ręce do kieszeni spodni, wzdychając cicho. Po czym bez słowa obrócił się na pięcie i ruszył w stronę jednej z uliczek. Na chwilę przystanął i obrócił się jeszcze przez ramię, aby popatrzyć na Rain ponownie. Odprowadziłam go wzrokiem, aż nie zniknął w słupie fioletowych płomieni, starając się zrozumieć cokolwiek z tego, co właśnie się tutaj wydarzyło. 

2 komentarze:

  1. Tak sobie zjechałam z ciekawości w dół i pierwsze co pomyślałam, widząc imię: Rain... FUCK. Już wiem o co chodzi z tym brołkowaniem harta. Kiedyś mi mówiłaś o tym pomyśle. No, chyba, że zrobiłaś coś jeszcze gorszego ;____; bedem płakać ueee. No, ale trudno! Wszystko przetrwam! Żeby w końcu ujrzeć truuue Naffstleya! A serduszko posklejamy taśmą klejącą! Zresztą... humor będzie lepszy, bo o 18 wbijam do Królika na gwałty c:
    Jeeej, tylko widziałam wanilię i już wiedziałam, że to będzieeee... tam tam taaaam! ASTLEEEEEEY! Ale jest dziwnie zadowolony. Ueee. Podejrzane.
    Ta wizja Lucy jak zabija Astleya. Nie, żeby mi się podobała ta wizja, w końcu chciała udusić mojego Astleya, ale... dobra, była fajna w tym swoim psychodelicznym wrażeniu! Lucy-psychopatka budzi się do działania!
    To "proszę" i triumf na twarzy Asa. Huehuehuehue.
    "A była to teksańska masakra z masą krwi Astleya i jego wnętrznościami w roli głównej." - i to mnie rozwaliło XD.
    "Astley nie mógł być przywódcą Łowców Czasu" - no, przecież. Że Astley? Przywódcą Łowców Czasu? Pfff, no co ty, Lucy >D! Masz zbyt wybujałą wyobraźnię *tak bardzo* Asy, asy, asyyy~ *pik!*
    Szybko minął ten Indab! Ale idę o zakład, że na końcu coś jeszcze będzie! No, przecież! Bo Rain, bo Astley... *brołken hart na samą myśl ;____;*
    "Abigail zapewne byłaby ze mnie dumna, widząc takie obuwie w moim asortymencie" - Naff też propsuje!
    "– Polecam się na noce poślubne, wieczory panieńskie i trójkąty miłosne, mały wzrost nie oznacza małego rozmiaru!" - reklama a'la Mefisto XD. Rozwala mnie za każdym razem huehueuhe.
    I się popłakałam. No, popłakałam. Tak konkretny opis pocałunku, że... że idę się powiesić ;_____; total brołken hart. Nienawidzę cię, Astleeeeeey!

    OdpowiedzUsuń

  2. Cześć :)
    Chciałabyś widzieć moją minę po przeczytaniu tego rozdziału, prawda? :D Będę szczera, moja reakcja na pocałunek (dzielenie się śliną?) Rain i Astleya mogła być tylko jedna - WTF?! Co to, ku*wa, jest? (tak, umiem przeklinać, wow)
    Astley w Indab - mam odrobinę dość tego chłopaka, wzbudza we mnie chęć rzucania rzeczami w ścianę *like a Eric (Rozważna)*
    Lucy to jakaś taka przybita jak nigdy, mam takie wrażenie.
    Sally! Kocham tego pingwinka ogromną miłością i nic tego nie zmieni!

    Wybacz tak skąpe komentarze, no ale nadrabianie notek z całego tygodnia zrobiło swoje. Obiecuję, następnym razem będzie lepiej!

    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń

"- Ile to psychopatów można dziś spotkać na ulicach."

Każdy komentarz mnie motywuje, więc za każdy z osobna dziękuję! ^_____^