I tak oto po calutkim roku, Łowca liczy sobie 54 rozdziały. Dokładnie 365 dni temu pojawił się tutaj pierwszy rozdział. Cała seria w sumie liczy sobie 1,5 roczku (no, może troszkę mniej), co nie zmienia faktu, że nareszcie mam coś, co trwa i nie wypaliło się już na początku. Yay!
W takiej chwili chyba powinno się komuś podziękować. Nie wiem, bo dziwnie czuję się z myślą, że już rok opisuję zmagania Lucmilki i... wszystkich. Miałam wrażenie, że naprawdę krócej, bo ten czas minął mi strasznie, strasznie szybko. D:
W takim razie podziękowania ślę w sumie dla czytających, tak prosto do ich serduszek. No, i szczególnie do Naff i Cleo, one już wiedzą, dlaczego *a jak nie wiedzą to... to się kiedyś dowiedzą!*.
Nie przedłużając tej wielkiej, wyniosłej chwili - oto rozdział 54. Strasznie opisowy, troszkę akcji jest. Taki średni w moim mniemaniu.
Zapewne
gdybym spał, obudziłby mnie huk eksplozji, dochodzący z niedaleka. Ściana pod
moimi plecami zadrżała, a Lucy poruszyła się niespokojnie, otwierając
niechętnie oczy. Przetarła je leniwie i ziewnęła przeciągle, zasłaniając usta
dłonią i wtulając się ponownie w moją klatkę piersiową.
Nie
spałem, obserwując ją. Stęskniłem się za tymi puszystymi, miękkimi włosami,
delikatną, bladą cerą, lekko uśmiechniętymi, czerwonymi ustami, zgrabnym,
zadartym noskiem i przede wszystkim fiołkowymi oczyma, które patrzyły na mnie z
tą dziwną iskrą za każdym razem, kiedy mówiłem coś zaskakującego. Uczucie
trzymania dziewczyny w swoich ramionach po tak długiej rozłące było cudowne i
nie chciałem się z nim rozstawać.
Jakiś
czas temu zawitał tu Królik. Zapewne musiał zauważyć otwarte na oścież drzwi
szkoły, których zapomnieliśmy zamknąć – mieliśmy przecież ważniejsze sprawy na
głowie. Zapewne złotowłosa rzuciłaby się na mnie z pięściami, gdybym nie miał
przy sobie Lucy. Wyglądała na zmartwioną i zdruzgotaną, ale jednocześnie
wściekłą. Dziwna mieszanka. Coś jak kisiel i ogórki kiszone.
Chcąc
nie chcąc, musiałem jej w końcu zdradzić, co stało się z Collinem. Nawet jeśli
w okolicach mojego serca czułem naprawdę mocny ucisk, który zaciskał się z
każdym następnym słowem, niczym pętla na szyi wisielca. Coraz ciaśniej i
ciaśniej, aż w końcu nadchodziła do niego leniwym krokiem śmierć, ze swoimi
zimnymi dłońmi i hardym wyrazem twarzy.
Cały
czas zapominałem, że to Lucy była Śmiercią i chociaż wiedziałem o tym już od
samego początku naszej znajomości, nie mogłem wyobrazić jej sobie w tej roli.
Tak
samo jak zresztą siebie w roli Mrocznego Żniwiarza.
Królik
zniknął szybciej niż się pojawił, kiedy tylko dowiedział się prawdy. Wydawało
mi się, że słyszałem płacz odbijający się od ścian korytarza, ale być może były
to tylko moje urojenia. Wykonałem swoją misję i ostatnie życzenie Collina.
Dzięki temu moje wyrzuty sumienia zmniejszyły się odrobinę, jednocześnie wciąż
atakując mój umysł.
–
Coś się stało? – Odezwała się w końcu zaspanym tonem głosu Lucy. Smakowałem
każde jej słowo, niezależnie od tego, jakie było.
Skinąłem
głową, zastanawiając się nad odpowiedzią. Co prawda słyszałem tylko huk, ale
wiedziałem, co właśnie miało się wydarzyć – a może już trwało?
–
Rewolucja – westchnąłem, przeczesując włosy. Pomimo tego, że nie spałem, nie
byłem zmęczony. Zupełnie jakby ten huk napełnił mnie dziwną energią. Sięgnąłem
dłonią do pasa, szukając noża, który za niego wetknąłem, jednak zamiast ostrego
czubka namacałem powietrze. No tak, przecież ten pieprzony As odebrał mi całą
broń. Nie miałem nic, oprócz mojej magii.
Coś
drgnęło w mojej głowie. Kosa. Będzie idealna.
Fiołkowe
oczy dziewczyny momentalnie się rozszerzyły, a dłonie zacisnęły mocniej na
mojej koszulce. Jej usta wykrzywił grymas niezadowolenia. Rozumiałem ją
doskonale. Miała tego dość, tak samo jak ja.
–
Muszę iść – mruknęła niechętnie. Od razu poczułem falę rozczarowania,
rozlewającą się po moim ciele. Chciałem dokończyć naszą randkę, ale oczywiście
dzięki mojemu niezmiernemu szczęściu ktoś musiał nam ją przerwać.
Niech
to szlag.
Wstałem,
podając Lucy dłoń, którą uchwyciła i dźwignęła się na nogi. Poprawiła ubrania i
odgarnęła włosy, opadające jej na twarz i zerknęła na mnie przelotnie.
Uśmiechnąłem się słabo, chcąc ją w jakiś sposób pocieszyć lub chociaż zapewnić,
że następna randka będzie lepsza i nikt jej nam nie przerwie – a na pewno nie
znienawidzony przez wszystkich As.
–
Zabójcy również mają zamiar walczyć? – spytała mnie, obserwując bacznie klasę.
Cały krajobraz, jaki stworzyłem zniknął razem z żywymi istotkami, których
szkielety stały z powrotem na swoich miejscach. Cóż, przynajmniej nie musiałem
po sobie sprzątać.
–
Zapewne tak. – Wzruszyłem bezradnie ramionami. – Dlatego też będę musiał do
nich dołączyć.
–
Masz przeżyć. – Rozkazała mi władczo i spojrzała na mnie odważnie z walecznymi
iskierkami w swoich oczach. Mógłbym w nie patrzyć godzinami, jednak obecnie nie
było to zbyt bezpieczne.
–
Ty także. – Pocałowałem ją delikatnie, możliwe, że po raz ostatni tego
wieczoru. Wątpię, żeby Zabójcy pozwolili mi do niej wrócić po akcji przeciw
rewolucji. Przeczuwałem naprawdę mocny opieprz od Charlie, który zresztą mi się
należał. Ale póki byłem przy Lucy, wolałem o tym nie myśleć.
Uśmiechnęła
się słabo, przytulając się do mnie. Cała radość, jaka ją wypełniała w czasie
naszej randki – całkiem udanej randki – zniknęła, zastąpiona przez zmartwienie
zmieszane ze złością.
–
Chyba nie zamierzasz walczyć sama? – Uniosłem brew, gładząc ją po włosach. Tak
cholernie nie miałem ochoty się z nią rozstawać. Dlaczego czas nie mógł stanąć
i zostawić nas samych, razem?
Potrząsnęła
głową i sięgnęła dłonią do kieszeni spodni, wyjmując drobny notesik. Poszukała
odpowiedniej strony, na której już widniał napis od Jeźdźców, informujący o
tym, że byli już na miejscu.
Cóż,
dość szybki refleks, zważając na to, że od wybuchu minęło jakieś pięć minut.
–
Nie powinnaś walczyć – mruknąłem. – Może ci się coś stać, nawet jeśli nie
będziesz sama.
–
Mogłabym powiedzieć ci to samo – westchnęła i wyswobodziła się z moich objęć.
Poczułem chłód muskający czubki moich palców, które przed chwilą dotykały jej
włosów. Brakowało mi jej bliskiej obecności.
–
Ale nie powiesz. – Uśmiechnąłem się łobuzersko. – Dam sobie radę, Lucy. Zabójcy
nie są słabi i bezbronni.
–
Jeźdźcy również – mruknęła. – Nie widziałeś ich w akcji.
–
W takim razie będę miał dziś okazję. – Uchwyciłem jej dłoń w swoją i ruszyłem w
stronę wyjścia. Jeśli miałem się z nią dziś rozstać na kolejne dni, zamierzałem
korzystać z każdego muśnięcia jej palców i słodkiego zapachu, który roztaczała
wokół. W myślach jednak wciąż przeklinałem rewolucję, która z każdą chwilą
stawała się dla mnie czymś, co należało zlikwidować już w zalążku.
Płonęła
kamienica, usytuowana w pobliżu ratusza, co nie wydawało mi się przypadkiem.
Miejsce wydawało się wręcz idealne do stworzenia pożaru. Wysoki budynek,
mnóstwo drzew i przestrzeni dla rozprzestrzeniającego się ognia. Tylko
utwierdzało mnie to w przekonaniu, że As doskonale znał to miasto i wiedział,
jak zadać największe obrażenia.
Zastanawiał
mnie tylko huk. As mógłby podpalić budynek po cichu, wykorzystując element
zaskoczenia, a jednak chciał głośno dać znać o swojej kolejnej akcji. Czyżby po
to, aby nas zwabić do jej centrum i zwalczyć jak natrętne insekty?
Ręka
Emila była przyjemnie chłodna i trzymała mnie w naprawdę delikatnym uścisku,
jakby bała się, że zwiększając nacisk, wyrządzi mi krzywdę. Podobało mi się to,
a jednocześnie irytowało – z jednej strony uroczym było, że chłopak obchodził
się ze mną jak z porcelanową laleczką, z drugiej głupim, że traktował mnie jako
bezbronną i słabą, jednocześnie wiedząc, jak wielką moc posiadałam.
Na
miejscu panował istny chaos. Zabójcy, atakujący zwolenników Asa swoimi Ogonami,
o których opowiadał mi Emil, panikujący mieszkańcy próbujący ocalić spod gruzów
swoich bliskich, łkające tłumy i oczywiście ujeżdżające cały ten chaos –
zgodnie ze swoją nazwą – Jeźdźcy Chaosu.
Wyswobodziłam
dłoń z uścisku Emila, czym wydawał się być ogromnie zawiedziony. Pocałowałam go
w policzek, słysząc narastające ludzkie krzyki i płacz.
–
Uważaj na siebie – wyszeptałam mu jeszcze i rzuciłam się w wir walki, próbując
pomóc niewinnym, jednocześnie szukając wzrokiem winowajcy całego zajścia, Asa.
Chciałam zostać z Emilem, jednak nie mogłam stać bezczynnie, kiedy ginęli
niezamieszani w nic ludzie. Chociaż tyle mogłam zrobić, aby im pomóc.
Co
chwila pod moimi stopami padało kolejne ciało. Z początku mierzyłam je wzrokiem
i przyglądałam im się bacznie – wróg czy sprzymierzeniec? Kiedy liczba trupów
przekroczyła pięćdziesiątkę, zrezygnowałam, czując rosnący ucisk w sercu, które
podchodziło mi do gardła.
Paliło
mnie w płucach, miałam wrażenie, że brakuje mi powietrza. Dym pożaru drażnił
moje nozdrza, wdarł się do moich ust, abym poczuła jego ohydny smak. Co chwila
kaszlałam i krztusiłam się własną śliną, chłonąc łapczywie powietrze, a
jednocześnie wciąż lustrując otoczenie i szukając czerwonego płaszcza Asa i
czarnej maski, w której szkle doskonale odbijały się płomienie.
Gdzieś
obok mnie przemknął Królik z nożem w dłoni, wydając z siebie istnie nieludzkie
odgłosy. Po chwili niedaleko pojawiła się Naff, śmiejąc się radośnie i wbijając
komuś nóż w plecy. Zauważyłam u nich coś więcej, niż ostatnim razem. Teraz nie
były to tylko dziwne błyski w oczach i łatwość zabijania, ale prawdziwy
psychopatyzm i cała rozpacz wkładana w każde machnięcie ostrzem.
Z
jednej strony cieszyłam się, że broniłam się tylko magią. Co chwila osłaniałam
ścianą lodu tłumy, ochraniając je przed atakiem rewolucjonistów czy też
płomieni, dając szansę na ucieczkę. Jednocześnie jednak również chciałabym mieć
nóż, broń, którą mogłabym wbić w ciepłe ciało wroga, wkładając w ten cios cały
smutek i męczące mnie problemy. Ale czy wtedy nie chciałabym tylko więcej i
więcej, stając się psychopatką spragnioną mordu?
W
powietrzu świstały noże, rozlegały się rozpaczliwe krzyki i wołania. Ludzie po
raz pierwszy mogli ujrzeć na własne oczy magię i istny chaos, panujący podczas
prawdziwych bitw, a nie tych przedstawianych w telewizji. Nie było tu sztucznej
krwi, ani idealnego oświetlenia. Wszystko przerażająco prawdziwe. Ludzie nie
wstaną nagle z ziemi, przeciągając się leniwie i gratulując sobie udanej sceny.
Zostaną na niej dopóki ich ciała nie spłoną w tym ogromnym pożarze lub nie
znajdą ich bliscy.
Może
smutne i brutalne, ale prawdziwe.
Z
każdą chwilą dym coraz bardziej przysłaniał moje pole widzenia i mozolnie, lecz
skutecznie odbierał cenny dla mnie tlen. Ciskałam wciąż lodem na lewo i prawo,
gdzie tylko widziałam wrogów lub ludzi w potrzebie. Tych pierwszych
unieruchamiałam i ułatwiałam robotę Jeźdźcom, tych drugich chroniłam przed
śmiercią lub poważnymi obrażeniami, nawet jeśli sama byłam na nie narażona.
Byłam
jak wielki huragan, brnący przez ten zamęt. Nikt nie śmiał nawet mnie dotknąć,
za to ja zwalczałam innych. Może bezpieczna byłam właśnie dzięki Jeźdźcom, ale
nie interesowało mnie to. W tym momencie byłam tylko ja i chaos.
Gdzieś
w oddali zamajaczył mi fragment krwistoczerwonego płaszcza. Przystanęłam na
chwilę, mrużąc piekące od dymu oczy i próbując potwierdzić, że nie był tylko
złudzeniem.
Nieopodal
całego centrum pożaru, wśród gruzów i masy trupów stał zwycięsko As. Lustrował
wzrokiem każdego walczącego, na niektórych zatrzymywał wzrok, obserwując styl
walki i klęskę swoich podwładnych. Jego płaszcz powiewał co chwila dzięki
podmuchom chłodnego wiatru, przeszywającego moje kości. Zadrżałam na całym
ciele – po części z przerażenia przed rewolucjonistą, po części z zimna.
Pod
moimi stopami padł kolejny trup, a ja nawet nie zainteresowałam się, kim był.
Już dawno przestało mnie mdlić na ich widok, dlatego tym razem skupiłam się na
postaci Asa, którego wzrok zatrzymał się tym razem na mnie. Chociaż nie mogłam
dostrzec jego twarzy, byłam święcie przekonana, że szeroko się uśmiechnął.
Zachwiałam
się nagle, tracąc kontrolę nad nogami. Poczułam się tak, jakby coś dźgnęło mnie
w bok, jednak nie zauważyłam na nim żadnej krwi. Kolejne ukłucie w lewym boku,
tym razem pojawiła się na nim krew. Miałam wrażenie, jakbym była przebitym
balonikiem, z którego powoli ulatywała energia. Ukłucie w ramię, łydkę, dłoń.
Szybkie, bezbolesne, zupełnie jak szczepienie ochronne. W oddali usłyszałam
głośny śmiech Asa, ruszającego leniwie w moją stronę w asyście morderczych
płomieni.
Nie
był jednak sam. Tuż obok niego kroczył białowłosy Astley, z talią nieco
zakrwawionych kart w dłoni i dziwnym uśmiechem wykrzywiającym jego usta. Jego
wzrok przeszywał mnie na wylot bardziej niż rewolucjonisty. Więc teraz już
miałam pewność, że stał po przeciwnej stronie i był moim wrogiem, którego
należało zlikwidować. Mimo całej nienawiści, jaką do niego żywiłam i tak
poczułam ucisk w żołądku na jego widok.
W
jednej chwili czupryna kruczoczarnych włosów posłała w stronę Asa sporą wiązkę
lodu. Moje serce wykonało podwójne salto. Emil rzucił się na rewolucjonistę bez
chwili zawahania, kiedy tuż obok stał Astley, już gotowy go zaatakować.
Na
pole czołowej bitwy wkroczyła Naff, która przystanęła zdezorientowana, kiedy
tylko ujrzała białowłosego. Opuściła bezradnie nóż, wpatrując się w niego, a ja
żałowałam, że nie mogłam zobaczyć emocji wypisanych na jej twarzy.
Tuż
po chwili na mojego najukochańszego braciszka rzuciły się Abigail i Cleo,
jednak nie zdołały powstrzymać mknących w moją stronę kart. Jedna po drugiej
drasnęły moje ciało do krwi, a ja stałam jak wrośnięta w ziemię, z wzrokiem
wlepionym tępo w Astleya, który z łatwością rozgromił połowę składu Jeźdźców.
Energia
nagle zaczęła mi wracać, co przyjęłam z wielką ulgą. Brakowało chwili, aby
przed moimi oczyma zaczęły pojawiać się mroczki charakterystyczne przed
omdleniem. Zerknęłam z nikłą troską na pokonane w walce Abby i Miachar, które
stały teraz z boku, zbierając siły na kolejny atak i obserwując dalsze
poczynania Asa i Astleya. Ironią było, że ich imiona były tak łudząco podobne.
Próbowałam
zamrozić w jakiś sposób rewolucjonistę, wciąż mierzącego się w bitwie z Emilem,
jednak ten w porę wykonywał unik przed każdym moim atakiem. Płomienie powoli
zbliżały się do nas coraz bardziej, a ciepło uderzyło we mnie swoją ogromną
falą, która powinna być przyjemna, jednak dla mnie była zbliżającą się do mnie
powoli śmiercią.
Astley
zniknął w słupie płomieni, zostawiając swojego przywódcę samego. Obróciłam się
przez ramię, bojąc się, że za chwilę znajdzie się za moimi plecami i wbije w
nie nóż, jednak nic takiego się nie stało.
–
Gdzie jest Królik? – wyjąkała cicho Naff, jednak zdołałam usłyszeć jej głos,
dochodzący z oddali. Był miłą odmianą dla płaczów, krzyków i przekleństw.
Abigail
i Cleo wzruszyły ramionami, a dziewczyna zerknęła błagalnie w moją stronę ze
łzami w oczach. Potrząsnęłam głową na znak tego, że ja również nie wiedziałam
nic o obecnym położeniu złotowłosej.
Zrezygnowany
Emil rzucił nóż w bok, widząc, że nic nim nie zdziała i stworzył lodową kosę,
którą zamachnął się na przeciwnika. Ten jednak chwycił ją między palcami i
rozpuścił w mgnieniu oka. Jednak ta krótka chwila w zupełności wystarczyła mi,
aby unieruchomić rewolucjonistę na parę sekund i dać chłopakowi możliwość
ucieczki. Posłał mi krzywy, słaby uśmiech i czym prędzej czmychnął pomiędzy
Zabójców Cienia, mieszających się z wszechobecnymi zwolennikami Asa.
Wróg
przeklął siarczyście pod nosem i zerknął na nas przez ramię. Poczułam jak
drżące ręce Naff obejmują mnie nagle. Bała się go, zupełnie jak ja gdzieś w
głębi serca.
Przez
chwilę miałam nieodparte wrażenie, że zaatakuje, jednak tylko prychnął
pogardliwie pod nosem i ruszył w stronę płomieni, jednocześnie podpalając
wszystko, co stało mu na drodze.
Pożar
szalał już w pełni sił i powoli otaczał nas, zamykając w pułapce. Abby chwyciła
mnie mocno za rękę i pociągnęła za sobą. Potykałam się o martwe ciała, gruz i
własne nogi, ale nie przystawałam. Rozglądałam się za to wokół, rejestrując
każdą szkodę, jaką wyrządził wszystkim As, by kiedyś zwrócić mu ją powiększoną
dwukrotnie.
Po
kamienicy nie zostało już żadnego śladu, nie licząc gruzu pod nogami,
przysypanego masą trupów. Ludzie uciekli już dawno, bojąc się płomieni, gdzieś
w oddali zawyła syrena strażacka. Na polu walki zostało już naprawdę niewielu.
Przed oczami mignęła mi czupryna złotych włosów, przemieszczających się
dynamicznie od jednego rewolucjonisty do drugiego.
Jeźdźcy
przystanęli na chwilę w miejscu, a ja wyswobodziłam dłoń z uścisku Abigail.
Czułam na sobie zabójcze spojrzenie Cleo, obserwujące mnie bacznie. Być może
dlatego, że byłam ranna. Na szczęście nie było to coś poważniejszego.
–
Hej, Królik! – Zawołała Naff, puszczając mnie i machając energicznie do
towarzyszki, wbijającej właśnie nóż w kolejne ciało. – Koniec na dziś, wracamy!
Złotowłosa
zwalczyła jeszcze ostatniego wroga i obróciła się w naszą stronę, chowając broń
za pasek spodni. Uśmiechnęła się – całkiem uroczo jak na kogoś, kto zabił przed
chwilą masę ludzi – i zaczęła schodzić z góry gruzu i ludzkich ciał.
–
Życzę powodzenia temu, kto będzie to sprzątał – mruknęła pod nosem Abby,
mierząc wzrokiem chaos, jaki panował na polu walki.
Skinęłam
nieprzytomnie głową z wzrokiem utkwionym w Króliku. Płomienie lizały zawzięcie
drzewa, następnie pożerając je w całości, a delikatny, chłodny wiatr gnał je
wciąż dalej i dalej.
Mimo
dużej ilości ofiar, przetrwaliśmy. Emil wrócił do Zabójców Cieni, gdzie mógł
być bezpieczny ze swoją siostrą, a ja zostałam znów otoczona opieką Jeźdźców
Chaosu, której tak niedawno nienawidziłam. Dziś po prostu się z nią pogodziłam.
Coś
zaświszczało nad naszymi głowami. Od razu utkwiłyśmy wzrok w ledwo widocznej,
kruczoczarnej strzale, która po chwili wbiła się głęboko w lewą pierś
złotowłosej, dokładnie w miejscu, gdzie powinno być serce.
Słyszałam
cichy pisk Naff i wstrzymywany przez nią oddech. Królik zachwiał się nieco,
schodząc z wzgórza ciał i spojrzał zdziwiony na swoją pierś, z której polała
się wąska strużka krwi. Podniosła z niej wzrok i spojrzała na nas z czystym
przerażeniem w oczach.
Nie,
wszystko było nie tak. Krew powinna trysnąć z jej piersi, a organizm od razu
opaść bezwładnie. Jak dziewczyna wciąż trzymała się na nogach i żyła, jakby nic
jej się nie stało?
Naff
wybuchła głośnym szlochem, Cleo i Abby spojrzały po sobie i ruszyły po
towarzyszkę, która zapewne chciała rzucić się w ich ramiona, ale była w zbyt
wielkim szoku, aby to zrobić. Dziewczyny co chwila rzucały nerwowe spojrzenia w
stronę strzały, szepcząc coś między sobą, a Naff wkrótce pobiegła w ich stronę.
Przez
chwilę zastanawiałam się, czy również im nie pomóc, ale zaraz potem
stwierdziłam, że lepiej będzie, jeśli zostanę i zaczekam. Tak też więc przyglądałam
się z dziwnie ściśniętym żołądkiem Jeźdźcom Chaosu, których gorączkowe szepty
były jedynymi przyjaznymi głosami między syrenami straży z oddali i trzasku
ognia.
Dobra! Przybywam! Bo ostatnio byłam tak podjarana czytaniem tych 12-nastu rozdziałów, że teraz się tak łatwo ode mnie nie uwolnisz c: mam nadzieję, że praca nie przeszkodzi mi znowu w nadrabianiu rozdziałów D: nie chcę już być tak daleko w tyle!
OdpowiedzUsuńA teraz odnośnie urodzinek Łowcy <3. Jaram się i nie mogę uwierzyć, że to już rok. Życzę kolejnych lat, bo ta seria opowieści (no, bo w końcu była jeszcze Śmiertelna Myśl) jest cudowna i... nie, to nie tak, że kocham to opowiadanie za Astleya XD! Przynajmniej nie tylko. Nooo. Ale Astleya i tak kocham, to chyba jasne! To jeden z fikcyjnych bohaterów, który najbardziej skradł moje serduszko <3. Cholera! Jak zwykle gadam o Astleyu! Koniec, Naff, koniec!
Sto lat, sto lat, niech Królik robi Sagę naaaam!~ *śpiewa* Tak! Będzie jak z naszymi opowiadaniami! MDAZ, Utajeni, trójka, czwórka, wszyscy się rozmnażają!!!! WOOOOOo!!!!! Czekaj. Czy my mamy obsesje na punkcie rozmnażania i uciszania? A może to ja cię tym zaraziłam :o?!?!? SPOKÓJ, NAFF! Ogarnij swe żądze pisania! Stop, palce, stop! Już!
To jeszcze raz: sto lat dla Łowcy <3! I dla Królika też! *choć to dopiero w styczniu, prawda? XD ale to się wytnie*. Życzę wytrwałości ^___^.
A teraz rozdział, bo czuję grubą rewolucję huehueuhe.
"Dziwna mieszanka. Coś jak kisiel i ogórki kiszone." - serio, Emil, serio XD? Królik i porównanie jej do ogórków i kisielu. A może ogórków kiszonych w kisielu. Matko, ale to musi być straszny smak. Chyba, ze istnieje kisiel ogórkowy, to już mamy po kłopocie!
"Wydawało mi się, że słyszałem płacz odbijający się od ścian korytarza, ale być może były to tylko moje urojenia" - ueeee, na pewno Króliczek płakał już jak uciekał ;____; to było takie smutegowe. Śmierć Collina dalej brołkuje mi harta. Totalnie.
"– Masz przeżyć." - ueeee, macie przeżyć ;____; i znów być razem. Matko, a ten rozdział co tak się randkowali i w ogóle był kochany. Aż miałam łezki szczęścia w oczach. A teraz mam łezki smutku w oczach. Łowca na najbardziej brołkujące opowiadanie roku! Ile razy to ja już tu płakałam... ;___; dobra, ja całe życie płaczę, ale to się wytnie!
Jeźdźcy Chaosu zawsze na czas! Ewentualnie z 5 minutowym opóźnieniem. To i tak dobra nota czasowa >D! Brawa! *klask stopami, bo ręce zajęte pisaniem*
Usuń"oczywiście ujeżdżające cały ten chaos – zgodnie ze swoją nazwą – Jeźdźcy Chaosu." - jaram się! Podoba mi się to określenie XD! Ihaaaaa, koniuuu! Wskakujmy na grzbiet chaosuu i ruszajmy w siną dal! *zakłada kowbojski kapelusz*
"Gdzieś obok mnie przemknął Królik z nożem w dłoni, wydając z siebie istnie nieludzkie odgłosy" - dlaczego Królik skojarzył mi się tu z Tarzanem XD? Ahahahaha. No, rypię! Taki Królik na lianie między budynkami! Ihaaa! Ujeżdżam chaoooos!
"Po chwili niedaleko pojawiła się Naff, śmiejąc się radośnie i wbijając komuś nóż w plecy" - *cisza, cisza* IHAAAAAAAAA! UJEŻDŻAM CHAOS!
Naffliczek trochę mnie przeraża, ale i jara. Uwielbiam psychopatyzm, uwielbiam. Nie. Kocham! <3
As As As As!!!!!!! <3 ta mroczna wizja. I to patrzenie się na wszystko. Ohohoho. I ten [CENSOR słów] płaaaaszcz, z oddali słychać płaacz~ *nuci*
Osz ty patrz! Ktoś dla niepoznaki przebrał się w Asa c: ale nie powiem, fajny element zaskoku, widzieć idącego obok Asa, Astleya ohohoho <3.
Naff*brołken hart*. I te emocje.
"Poczułam jak drżące ręce Naff obejmują mnie nagle. Bała się go, zupełnie jak ja gdzieś w głębi serca." - True Naff. Pewnie normalnie też bym tak zrobiła!
"– Życzę powodzenia temu, kto będzie to sprzątał" - no, w sumie to ja nawet współczuję temu, kto to będzie sprzątał XDDDDDD.
"a ja zostałam znów otoczona opieką Jeźdźców Chaosu, której tak niedawno nienawidziłam. Dziś po prostu się z nią pogodziłam." - no i tak trzymać! Jeźdźcy nie są źli booo... IHAAA! UJEŻDŻAJĄ CHAOS! *macha w górze lassem*
Nieeeeeeeeeeee!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! No, wiedziałam, ze coś zrobisz Królikowi w końcu! NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!! Nieeeee ;__________:! Mam nadzieję, że mimo wszystko jej nie uśmiercisz! No, bo nie dostała raczej w serce, skoro wciąż stała ;________; ale ten ból! NIEEEEEEEEEEEE! Biorę swoją depresję i idę z nią na spacer do Lidla ;_______________;
Cześć :)
OdpowiedzUsuńZacznę od ponownych życzeń dla bloga. To już rok, gdy śledzimy losy Lucmilki, a także Zabójców, Naffstleya i Jeźdźców. To jedna z historii, którą się jaram, i aż nie dowierzam, że czas leci tak szybko. Tobie, Króliczku, życzę weny na pisanie dalszych części Łowcy. Mam nadzieję, że wszyscy jakoś się będą trzymać, a za niektórymi będę naprawdę tęsknić, jeśli ómrą. Najlepszego, brygado Łowcy!
I nie dziękuj! W końcu jesteśmy częścią Jeźdźców! <3
A teraz treść rozdziału.
I jest Emil. Dlaczego ja się tak dziwnie uśmiecham?
Aww *__* Jak przyjemnie się czyta o Lucmilce <3
"Dziwna mieszanka. Coś jak kisiel i ogórki kiszone." - albo miód i ogórki kiszone. I tak glebłam xD
"– Masz przeżyć. – Rozkazała mi władczo i spojrzała na mnie odważnie z walecznymi iskierkami w swoich oczach. Mógłbym w nie patrzyć godzinami, jednak obecnie nie było to zbyt bezpieczne.
– Ty także. " - :')
"ujeżdżające cały ten chaos – zgodnie ze swoją nazwą – Jeźdźcy Chaosu." - oł jea!
Pięćdziesiąt trupów w dość krótkim czasie? Ma rozmach, sk*******
"Gdzieś obok mnie przemknął Królik z nożem w dłoni, wydając z siebie istnie nieludzkie odgłosy. Po chwili niedaleko pojawiła się Naff, śmiejąc się radośnie i wbijając komuś nóż w plecy. Zauważyłam u nich coś więcej, niż ostatnim razem. Teraz nie były to tylko dziwne błyski w oczach i łatwość zabijania, ale prawdziwy psychopatyzm i cała rozpacz wkładana w każde machnięcie ostrzem." - z jednej strony się jaram, z drugiej jestem przerażona. No bo to takie mordercze wcielenia, że lepiej się nie zbliżać, jeśli życie miłe.
Rook, ty skretyniały bracie. Wiedziałam, że jesteś zły, ale i tak robi mi się niedobrze na twój widok. Przepadnij, gadzino *wybacz. Naff, ale ja go miłością nie darzę*
Osz cholera jasna. Tak, wczytałam się, stąd brak fragmentów i komentarza, ale no... Kurde. Wiedziałam, że Królikowi się coś stanie, ale przedstawiłaś to tak naturalnie i dobrze wplotłaś w całość, że potrzebuję chwili, by otrząsnąć się z szoku.
Rewolucja w pełni, trup sieje się gęsto, jest przerażenie, krew, przegrana, As, który wnerwia mnie jak ostatnio nikt i ta pieprzona strzała.
To żeś wybrała idealny wręcz rozdział na urodziny. Jestem zła, wiesz o tym? Ale jednocześnie podoba mi się to, że treść zawierała w sobie opisy akcji. Tylko martwych szkoda.
Czekam na nn ^^
Ściskam mocno! :* Jeszcze raz wszystkiego najlepszego!