Od
ścian pomieszczania nie odbił się żaden krzyk, jedynie powarkiwanie żądnych
krwi Cieni. Otworzyłem usta ze zdziwienia, sam już nie wiedząc, co mogłem
zrobić. Zamarłem, patrząc, jak cieniste kreatury bezlitośnie drapią nogi i ręce
Collina swoimi pazurami, chichocząc mrocznie pod nosami, o ile w ogóle je
miały. Chłopak nie zaszczycił ich nawet spojrzeniem, patrzył na Asa z
wrogością, a jednocześnie bezradnością. Nie zważał na to, że z długich rys po
zadrapaniach zaczęła wydostawać się krew. Trwał nieruchomo. Jako dobry Zabójca
Cieni wiedział, że gwałtowne ruchy czy próba uwolnienia się bez żadnej broni
pod ręką są istnym samobójstwem.
As
nie spuszczał wzroku ze swojej ofiary, a po dłuższym czasie skinął głową na
Blake’a. Cienie zerknęły na swojego przywódcę jak na zawołanie, a kiedy szatyn
wykonał kolejny ruch dłonią, zaśmiały się przerażająco. Dźwięk ten brzmiał jak
zgrzytanie metalu o metal przeplatany ludzkim krzykiem. Słysząc go, miałem
ochotę zatkać uszy, jednak przez związane ręce nie mogłem tego zrobić.
Jeden
z cieni chwycił w swoje łapska dłoń Collina, zaciskając na niej mocno pazury.
Chłopak szarpnął nią lekko do tyłu, lecz kiedy ujrzał, że to tylko rozjuszało
kreaturę, zaprzestał wszelkich działań. Jego wzrok przeniósł się teraz na mnie.
Pokręcił powoli głową, a ja wiedziałem, co chciał mi przekazać.
Nie
patrz.
Nie
zamknąłem oczu. Nie mogłem. Wpatrywałem się w przyjaciela tępo, czując ucisk w
sercu. Nienawidziłem uczucia bezradności, nienawidziłem patrzyć, jak komuś
działa się krzywda na moich oczach, nienawidziłem Asa i Blake’a, nienawidziłem
Cieni, tak wiele rzeczy nienawidziłem w tym momencie.
Cienisty
potwór zatopił swoje kły w dłoni ofiary, zaś jego towarzysze zaczęli wnikać do
ran Collina w postaci cienistego dymu. Skóra blondyna zaczynała blednąć,
kapiąca z niego krew zmieniła kolor na czarny, zaś oczy ściemniały, zlewając
się z źrenicami. Z jego ust wypłynęła spora dawka gęstego ciemnego płynu, który
– podobnie jak krew – powoli skapywał na podłogę po brodzie. Ciałem chłopaka
zaczęły wstrząsać spazmatyczne drgawki, Cień, który ugryzł Collina w rękę
również wniknął w jego ranę.
Tak
mi przykro, Collin. Patrzyłem.
Patrzyłem,
jak Cienie cię opętały i żałowałem, że nie mogłem ci pomóc.
-
No proszę, nawet nie krzyknął – westchnął rozczarowany Blake. – Normalny
człowieczek już zwijałby się z bólu na podłodze. – Stwierdził, obserwując
czujnie Collina. – Rozjuszyć je? – Spojrzał kątem oka na Asa, który skinął
ledwo zauważalnie głową.
-
Ma krzyczeć z bólu – warknął złowrogo.
Szatyn
wyciągnął z kieszeni spodni niewielki sztylet. Ukucnął i rozgrzewał go w ogniu
przez dłuższą chwilę, po czym przekroczył ognistą barierę i wbił go Collinowi w
jedną z ran – sprawnym ruchem, głęboko. Odczekał chwilę, aż Cienie warknęły
głośno niczym rozjuszona bestia, po czym wyciągnął broń z ciała i odrzucił ją
na bok, wracając na miejsce obok swojego pana.
Ze
świeżej rany wypłynęła kolejna dawka czarnej krwi, zaś białka oczu zmieniły
kolor na czerń. Ten mały szczegół sprawił, że Collin naprawdę zaczął mnie
przerażać. Zrobiło mi się niedobrze, chciałem zakryć usta dłonią, ale
oczywiście nie mogłem. Miałem spętane dłonie.
Po
chwili na bladej niczym śnieg skórze blondyna zaczęły prześwitywać czarne żyły,
tworząc rozległą sieć układu krwionośnego. Linie te przecinały się z Łańcuchami
po ataku Złodziei, który mój towarzysz przeżył jakiś czas temu.
-
Zabić go? – Blake uniósł brew, nie patrząc tym razem na swojego szefa. Dłonie
skrzyżował na piersi, wzrok utkwiony miał w swojej ofierze. Wydawał się
znudzony i odrobinę rozczarowany. – Brakuje niewiele.
As
milczał przez chwilę, aż w końcu pokręcił głową.
-
To jeszcze nie czas na koniec – mruknął w zamyśle. – Bierz swoje Cienie –
westchnął.
Brązowowłosy
przewrócił oczami i zacisnął dłoń w pięść, jakby naciągał niewidzialne nitki,
którymi pociągał za swoich podwładnych. Cienie zaczęły wylewać się niczym krew
z ran Collina, aż w końcu zgromadziły się posłusznie u jego stóp, miląc się i
łasząc jak kociaki. Jednak chłopak znów utworzył wokół siebie cienistą gwiazdę
Dawida, w której kreatury rozpłynęły się w powietrzu.
Przeniosłem
wzrok na Collina, skulonego na podłodze. Zakrztusił się własną, czarną krwią,
która powoli wracała do dawnej barwy. Wyróżniająca się czarna sieć żył powoli
zanikała, szary kolor oczu wrócił. Chłopak klęczał na podłodze i trzymając dłoń
na sercu, zaciskał ją na poszarpanej koszulce coraz bardziej. Próbował odzyskać
oddech, kaszląc co chwila i wypluwając kolejne pokłady krwi. Przed chwilą
czułem ulgę, że jednak nie zginął, jednak przypatrując mu się teraz, bałem się,
że jednak nie był bezpieczny.
Bo
nie był, skarciłem się w myślach. Byliśmy w siedzibie Asa, który zamierzał nas
zabić. Do końca życia mieliśmy już być w niebezpieczeństwie.
-
Powstań, szczeniaku – warknął As, patrząc ze znudzeniem na swoją ofiarę, jakby
był wciąż niezadowolony z wyniku tortur, jakie kazał do tej pory przeprowadzić.
Opętanie przez Cienie było jednym z najboleśniejszych zabiegów, nie wspominając
już o tym, że zazwyczaj opętany nie wracał do dawnego stanu. Nie wyobrażałem
sobie, aby Collin już nigdy nie miał być sobą.
Chłopak
otarł usta wierzchem dłoni, na której została smuga krwi, już ciemnoczerwonej.
Powoli uniósł głowę i spojrzał na swojego oprawcę zmrużonymi oczyma. Dźwięk
kropli skapujących na podłogę odbijał się echem po pomieszczeniu,
nierównomiernie i cicho.
-
Wstań. – Powtórzył za swoim przywódcą złowrogo Blake, mierząc Collina wzrokiem,
który mógłby zabijać.
Blondyn
zacisnął usta i powoli, jakby się nie spieszył, wstał i zachwiał się
nieznacznie. Z jego ran wyciekła większa ilość krwi, tworząc na posadzce
kolejne kałuże. Collin uśmiechnął się krzywo, a ja nie mogłem się wciąż
nadziwić, jak mógł znosić to wszystko bez chociażby najmniejszego jęku.
As
machnął ręką, a jego gest utworzył w ognistym kręgu lukę, przez którą podszedł
do młodego Zabójcy. Zdawał się przez chwilę patrzeć mu w oczy, w ciszy, jakby
zastanawiał się nad czymś głęboko. Kolana Collina ugięły się na chwilę, jakby
miał opaść bezwładnie na kolana, ale zaraz potem wyprostowały się na powrót.
Rewolucjonista
chwycił mocno za przedramię nastolatka i powoli zaczął wykręcać mu ramię. Skóra
pod jego dłońmi zaczynała zmieniać kolor na czerwony, następnie na czarny,
jakby ją osmalała. Collin syknął cicho pod nosem i rzucił w moją stronę
znaczące spojrzenie. Znów prosił mnie wzrokiem, abym nie patrzył. Ale oprócz
tego chciał przekazać mi coś jeszcze. Otworzył usta, lecz znów wypłynęła z nich
spora ilość krwi. Splunął nią na ziemię.
-
On jest.. – Zaczął, ale przerwał mu dźwięk łamanej kości. As zaśmiał się cicho
pod nosem i opuścił jego bezwładną, osmaloną do czerni rękę, podchodząc do
drugiej i chwytając ją mocno. Collin jęknął cicho z bólu, opuszczając głowę. Szarpnął
sprawną rękę do tyłu, próbując wyswobodzić się z uścisku rewolucjonisty, jednak
na próżno. – Łowcą – wyszeptał cicho, siląc się na uniesienie wzroku i
spojrzeniu na mnie. Dopiero teraz dostrzegłem malujący się na jego twarzy ból.
Zacząłem zastanawiać się, dlaczego dopiero teraz zaczynał cierpieć, skoro
wcześniejsze tortury były znacznie gorsze. Być może poprzez łamanie kości As
przekroczył granicę bólu, jaki mógł bez problemu znieść w milczeniu chłopak.
-
Zamilcz – warknął As. Zawtórował mu kolejny trzask łamanej kości i kolejny jęk
Collina, tym razem nieco głośniejszy. Skórę na tej dłoni pozostawił
nieosmaloną, najwyraźniej tym razem chciał ją nieco oszczędzić. Przeniósł ręce
z przedramienia na ramię, łamiąc następną kość już szybko, jakby zaczynał się
niecierpliwić. Blondyn syknął cicho.
-
Nie chcieliście się przypadkiem czegoś od nas dowiedzieć? – Usłyszałem swój
głos, jakby dochodził z oddali. Musiałem jakoś uratować Collina, a jako że na
chwilę obecną do dyspozycji miałem tylko swój niewyparzony język, musiałem się
nim nacieszyć.
-
Owszem, planowałem wyciągnąć od was parę informacji – westchnął znudzony As,
łamiąc kolejną kość w ramieniu mojego towarzysza. Znów kręcił znacząco głową w
moją stronę. Uśmiechnąłem się do niego krzywo i potrząsnąłem głową w
odpowiedzi. – Ale wszystko już wiem. – Zaśmiał się władczo.
-
A to, że chciałem być jednorożcem wiesz? – Uniosłem drwiąco brew.
-
Możesz nim zaraz zostać – warknął za swojego przywódcę Blake, posyłając mi
spojrzenie mordercy. – Cienie bardzo chętnie cie opętają.
-
Wątpię, żeby długo zagościły w moim ciele – westchnąłem. – Musiałby się dogadać
z innymi lokatorami – prychnąłem.
-
Jakiś ty dowcipny. – Zauważył As, nie przestając torturować Collina, którego
oczy powoli traciły swój blask. – Młody Zabójco Cieni, wiemy o was wszystko. To,
że twoją siostrzyczką jest Charlotte, przywódczyni, która obecnie jest w ciąży
z jednym ze swoich żołnierzy. – Oznajmił z pogardą. Zacisnąłbym dłonie w
pięści, ale standardowo skrępowane ręce niezbyt mi w tym pomogły. – Ten
szczeniak – skinął głową na Collina, zaprzestając na chwilę tortur – już kiedyś
u nas gościł. Był chwilowym źródłem życia dla Łowców Czasu. – Niemal ujrzałem,
jak jego usta wykrzywił triumfalny uśmiech. – Los podarował mu sporo
wytrzymałości, dzięki której był bardzo cennym źródłem – westchnął, unosząc
podbródek Collina i nakazując mu patrzyć w szkło jego maski, na wysokości oczu.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo za nim tęskniliśmy, kiedy uciekł. – Udawał
rozczarowanie.
-
I przeżył – prychnąłem. – Musieliście być niesamowicie łaskawi, skoro wasza
siła i potęga nie zdołała go zabić.
As
zignorował moje słowa. Opuścił podbródek Collina i okrążył jego ciało,
przyglądając się mu starannie.
-
Mały szczeniak, niewinny aniołek – prychnął jadowitym głosem rewolucjonista,
sięgając do kieszeni płaszcza i wyjmując z niej sztylet podobny do tego, z
którego wcześniej korzystał Blake, aby rozjuszyć Cienie. Dopiero teraz mogłem
mu się przyjrzeć. Niewielki, o srebrnym ostrzu, w którym doskonale odbijało się
światło i czarnej, błyszczącej się rękojeści, która wydawała się zmieniać kolor
na biały przy każdym ruchu. Wróg zbliżył się do pleców blondyna i gwałtownie wbił
broń w jego lewą łopatkę. Collin jęknął, momentalnie prostując się i otwierając
szeroko oczy. – Z podciętymi skrzydełkami. – Zaszydził z niego. – Wyślę cię z
powrotem do Nieba. – Zaśmiał się, wbijając nóż w drugą łopatkę.
Chłopak
zaczerpnął łapczywie powietrza, jakby zaczynało mu go brakować. Opuścił głowę, wlepiając wzrok w podłogę i
zaczął coś gorączkowo szeptać. Cicho, tak, żeby nie mógł usłyszeć tego nikt
oprócz niego. As jednak wydawał się słyszeć każde szeptane przez niego słowo,
gdyż po pewnym czasie odchylił głowę Collina do tyłu, warcząc złowrogo niczym
rozjuszona bestia.
-
Skąd to znasz? – spytał jadowitym tonem głosu. Blondyn próbował nieudolnie
wyrwać się, ale As mocno przytrzymywał jego głowę tak, aby patrzył w sufit.
-
Co? – wyjęczał z trudem chłopak.
Rewolucjonista
opuścił ze złością jego głowę, wbijając sztylet w i tak już złamane ramię.
-
Melodię śmierci – warknął. Blake westchnął cicho i wykonał kolejny ruch dłonią.
Kiedy już myślałem, że wokół niego znów pojawią się Cienie, zamiast nich
zobaczyłem zwykły, prosty kubek w dłoniach szatyna z czymś czarnym w środku.
Nie
ma to jak popijać kawę na egzekucji.
-
Melodię… - Powtórzył tępo chłopak, chwiejąc się nieco. – Śmierci. – Zamyślił
się. – Usłyszałem.
-
Od kogo? – wypytywał dalej As, najwyraźniej wściekły. Ciekaw byłem, dlaczego
tak bardzo chciał to wiedzieć, skoro była to tylko głupia pioseneczka.
Collin
zakasłał na boku, a z jego ust po raz kolejny wypłynęła krew. Poczułem ucisk w
żołądku. Zapewne zwymiotowałbym, gdybym tylko miał co.
-
Kiedy byłem tutaj wcześniej – zaczął i chyba próbował ruszyć złamaną dłonią,
lecz tylko skrzywił się – ktoś to śpiewał. Nie wiem kto, nie widziałem –
mruknął niechętnie.
-
Zapomnij o niej – warknął As, policzkując przeciwnika. Przez chwilę wydawało mi
się śmieszne, że ktoś taki jak on uciekł się do tak prostego ciosu, ale
zauważyłem, jaki miał w tym cel. Collin zatoczył się i opadł w końcu na kolana,
opuszczając głowę i wpatrując się w posadzkę. Jego płytki, przerywany oddech
słyszałem nawet poprzez grube szkło. Znów zaczął coś szeptać. – Zapomnij o
melodii śmierci. – Powtórzył rewolucjonista.
Chłopak
potrząsnął głową i podniósł wzrok, wlepiając go w przeciwnika.
-
Strach w moim brzuchu dziurę wierci, a wokół wciąż rozlega się melodia śmierci.
– Wyrecytował mocnym, pewnym siebie tonem głosu.
-
Więc się boisz. – Wtrącił Blake z szelmowskim uśmieszkiem, popijając spokojnie
swoją kawę. Zaschło mi w ustach, poczułem, jak bardzo spierzchnięte mam wargi.
-
To tekst melodii, idioto. – Zaśmiał się cicho Collin i opuścił głowę na swoją
pierś, wzdychając ciężko. – Wymyślonej przez trupa melodii. – Dodał.
-
Wkrótce do niego dołączysz i pogadacie razem o waszym upodobaniu muzycznym –
prychnął pogardliwie As i wlepił spojrzenie w chłopaka. – A teraz powiedz mi,
szczeniaku, skąd znasz też formułkę – warknął.
Collin
znowu się zaśmiał i przeniósł wzrok na przeciwnika. Jego szare oczy powoli
gasły, jakby ulatywało z nich życie. Po chwili zorientowałem się, że As
wykorzystywał blondyna i kradł mu energię. Cierpliwie, bez pośpiechu, aby zadać
mu jak najwięcej bólu.
-
To też ktoś śpiewał. – Oznajmił. Zacząłem poważnie zastanawiać się, czy nie
okłamywał wroga, jednak nie ujrzałem w jego oczach fałszu. – Ta sama osoba.
-
Nikt nie przebywał poza ceremoniami bliżej niż dziesięć metrów od ciebie. –
Przypomniał sobie As, mierząc blondyna jeszcze groźniejszym spojrzeniem. – Poza
tym ściany wykonane są tak, aby żaden dźwięk nie mógł przez nie przejść –
westchnął, zamyślając się. Wydawał mi się dziwnie spokojny, jakby zaraz miał
wybuchnąć złością.
-
Cóż, najwyraźniej ktoś przebywał blisko mnie. – Uśmiechnął się krzywo Collin. –
No, na jednej ceremonii mieliście jakiegoś świeżego, dopiero co upieczonego
Łowcę. – Przyznał się młody Zabójca Cieni, zadziwiając mnie tym gestem. Teraz
chciał wyjawiać prawdę wrogowi? Kiedy powoli go zabijał? – Mówił jeszcze
formułkę, chyba po to, żeby lepiej szło mu wysysanie życia. – Collin zapewne
wzruszyłby ramionami, gdyby nie sprawiało mu to bólu. Jęknął cicho, ogniki w
jego oczach zamigotały ostrzegawczo.
-
Nienawidzę takich szczeniaków – prychnął pogardliwie As. Świetnie, teraz jego
rozmowa z Collinem zaczynała przypominać mi przyjacielską pogawędkę. – Jesteś
jednym z nich. – Stwierdził, podnosząc podbródek Collina butem.
-
Bardziej gustuję w królikach – westchnął nieprzejęty niczym chłopak. Chciałbym
uśmiechnąć się pod nosem, ale zdawałem sobie sprawę z powagi całej tej
sytuacji.
Blake
przez cały ten czas popijał swoją kawę i przyglądał się badawczo swojej
ofierze. W końcu zaczął stukać palcem o kubek i zerknął ukradkiem na Asa.
-
Przydałby mi się. – Stwierdził i skinął głową na Collina. – Wytrzymały. Młody.
Niewinny. Pełen nadziei i życia. – Uśmiechnął się złośliwie. – Byłby idealny.
-
Nie. – Odmówił mu jego towarzysz. Mimowolnie uniosłem brew ze zdziwienia. Nie
miałem pojęcia, o co chodziło Blake’owi, ale sam fakt, że As mu odmówił, w
jakiś sposób potwierdził moje ciche przekonanie, że szatyn był uniżonym sługą
rewolucjonisty. – Wie za dużo. Musi zginąć.
Blake
wzruszył ramionami, najwyraźniej niezbyt zasmucony tym faktem. Najwyraźniej nie
zależało mu na Collinie aż tak bardzo, aby teraz kłócić się z Asem. A może po
prostu wiedział, że nie skończy się to jego zwycięstwem.
-
Nareszcie pozwolisz mi zginąć. – Zaśmiał się cicho chłopak, patrząc na
przeciwnika. W jego oczach iskrzyły się tylko malutkie płomyczki życia.
Wiedziałem, że nie zostało mu go wiele. Miałem ochotę krzyknąć, wyrwać się z
dziwnym więzów i pułapki, uratować towarzysza broni z bagna, w które nas
wciągnąłem. Wyrzuty sumienia uderzyły we mnie z podwójną siłą i chociaż nie
sprawiały bólu fizycznego, miałem ochotę jęknąć. – Gustujesz w powolnym
odbieraniu życia, co? – wyszeptał.
-
Tylko takie ma sens – mruknął niechętnie As.
Collin
wysilił się na ciepły uśmiech w moją stronę.
-
Emil, będziesz miał wiele do wyjaśnienia Charlotte. – Stwierdził. Nie, nie
będę, zaprzeczyłem mu w myślach. Nie będę, bo zginę zaraz po tobie. – Przeproś
Królika – westchnął cicho. – Jednak nie wezmę jej już na piknik – mruknął
cicho.
-
Romantycznie – prychnął As szyderczo. – Może bym ci współczuł, gdybym wiedział,
czym jest miłość. – Zaśmiał się głośno.
-
Collin. – Zdołałem wreszcie się odezwać. Słowa raniły moje gardło. –
Przepraszam – wychrypiałem.
Blondyn
ledwo widocznie potrząsnął głową. Opuścił głowę na pierś, jęknął cicho. Blake
uśmiechnął się triumfalnie, kubek w jego dłoni nagle zniknął. Na ciele Collina
pojawiły się kolejne Znaki, świadczące o byciu ofiarą Złodziei Czasu. Zacząłem
potrząsać głową. Nie, nie umierał. Nie mógł umrzeć.
-
Wiesz, co jeszcze usłyszałem? – wyszeptał cicho chłopak. Kąciki jego ust
uniosły się delikatnie.
-
Zdechnij – warknął złowrogo As.
- Kajdany opadną na kamienną posadzkę, zaś księżyc rozpocznie nocną przechadzkę. –
Głos Collina był mocny, jakby wstąpiło w niego nowe życie. Przez chwilę coś we
mnie drgnęło, wypełniła mnie nadzieja, że jednak wszystko będzie dobrze.
Złudna, jak się okazało.
Szklane
ściany wokół mnie runęły, roztrzaskując się na milion drobnych kawałeczków,
dziwne więzi pętające moje ręce zniknęły, zaś Collin upadł bezwładnie na
ziemię. Z cichym westchnieniem, które rozległo się echem po pomieszczeniu.
Ostatnie tchnienie mojego pierwszego towarzysza broni. Mojego przyjaciela.
-
Cholera! – warknął As, odwracając się w moją stronę. Blake przeklął coś pod
nosem, wykonując serię ruchów dłońmi. Powoli wokół mnie zaczął się tworzyć
ciemny krąg. Zanim zdążyłem cokolwiek pomyśleć, rzuciłem się biegiem w stronę
drzwi. Chciałem wziąć ze sobą Collina, ale wiedziałem, że to wróżyłoby tylko
mojej śmierci, a tego chłopak nie chciał.
Zacząłem
na oślep machać rękoma, ciskając lodem, gdzie popadnie. Słyszałem tylko syk,
kiedy zderzał się z ogniem, ale nie patrzyłem za siebie. Dławiąc krzyk i dziwne
uczucie w środku biegłem. Popchnąłem drzwi i mknąłem przez korytarz, dziwnie
pusty i cichy. Wiedziony instynktem skręciłem w prawo, słysząc odgłos kroków
rozlegający się za mną. Moje płuca wydawały się płonąć, jednak nie zwracałem na
nie uwagi.
Kiedy
wreszcie ujrzałem światło dzienne, raziło mnie w oczy. Opuściłem głowę,
wbijając wzrok w ziemię i biegłem dalej. Aż w końcu mogłem ukryć się w cieniu
lasu nieopodal. Zwolniłem, po raz pierwszy obejrzałem się za siebie. Nie
ujrzałem nic oprócz drzew. Wszystko wydawało mi się snem. Nie wiedziałem już,
jak uciekłem ani jak długo biegłem. Liczyło się dla mnie, że żyłem, tu i teraz.
Oparłem
się dłonią o pobliskie drzewo i nabrałem parę głębokich wdechów, by się
uspokoić. Ptaki zaczynały poranne koncerty, zrzucone na jesień liście
szeleściły pod moimi nogami. Powoli ruszyłem dalej przed siebie, czując się jak
forma bez życia. Jeden krok za drugim, w niewiadomym mi kierunku.
Las
zdawał się płonąć czerwienią liści, raz za czas opadających z wyłysiałych już
drzew.
Cześć :)
OdpowiedzUsuńPrzeżyłam weekend we Wrocku z Naff, jestem już w domku, mogę spokojnie poczytać i skomentować.
Skoro to rozdział pięćdziesiąty, to do końca części pierwszej wiele nie pozostało. Straszne to dla mnie odrobinę. Ale przecież będzie ciąg dalszy, taki plusik :3
Podoba mi się tytuł. Melodia śmierci. Przywodzi na myśl płaczliwe, wyjące wręcz dźwięki wiolonczeli, przynajmniej ja tak sobie ową melodię wyobrażam.
Collin niby atakowany, a taki spokojny. Jestem pełna podziwu dla tego Zabójcy.
"Cienisty potwór zatopił swoje kły w dłoni ofiary, zaś jego towarzysze zaczęli wnikać do ran Collina w postaci cienistego dymu. Skóra blondyna zaczynała blednąć, kapiąca z niego krew zmieniła kolor na czarny, zaś oczy ściemniały, zlewając się z źrenicami. Z jego ust wypłynęła spora dawka gęstego ciemnego płynu, który – podobnie jak krew – powoli skapywał na podłogę po brodzie. Ciałem chłopaka zaczęły wstrząsać spazmatyczne drgawki, Cień, który ugryzł Collina w rękę również wniknął w jego ranę." - idealna scena do jakiego naprawdę przerażającego horroru. Nie myślałaś czasem nad zostaniem scenarzystą? Bo to by się idealnie wpasowało w pełen grozy film fantasy.
Dlaczego przez chwilę się bałam, że As wyrazi zgodę na morderstwo Collina? Serio, jakoś nie mam ochoty na żadne trupy, nie po usłyszeniu dzisiejszego 74 WCN <3
Sam jesteś szczeniak, As! Głupi gawron.
Te opisy są tak sadystyczne, że ja nie mogę. Ale, kurde, jakoś mnie nie przerażają. Chyba przywykłam już dość dobrze do psychopatów.
"Nie ma to jak popijać kawę na egzekucji." - osobiście preferuję herbatę (ta biała z "Miejsca" jest rewelacyjna! <3), a dobry napój podczas takiego widowiska to przecież nadrzędna rzecz.
"- Bardziej gustuję w królikach" - huehuehue.
Kurde, szlag, nie. Ale dlaczego no? Collin, na zawsze w pamięci [*]
Genialne opisy, naprawdę. Jakby trzymała w dłoni książkę i zanurzała się w mroczny, plastyczny świat, który chce mnie pochłonąć i uczynić niewolnicą. Brawo!
Jestem smutna z powodu śmierci Collina, choć jednocześnie jarają mnie opisy tortur, jak i tytułowy wątek melodii śmierci. Ogień niebieski się u mnie pali :3
Czekam na nn ^^
Ściskam mocno! :*
Opisy tej sceny są takie... iście mroczne. I... i w ogóle łezki cisną mi się do oczu na Collina z początku (a wiem, że pod koniec będzie jeszcze gorzej, bo to czuję! I... w końcu ten tytuł rozdziału, no, hej ;____; nie może być dobrze).
OdpowiedzUsuńCienisty dym? Jak demony XD! WTF!
Ej, nie. No, nie dziwię się, że Emilce zrobiło się niedobrze. Mi aż... cholera, chciałam napisać oczy w łzach stanęły, wtf, łzy w oczach stanęły, nooo! I tak mi smutno!
Jezusie. Collin po tym wszystkim mógł wstać. Mam do powiedzenia jedno. Mój bohater ;__________;
"- A to, że chciałem być jednorożcem wiesz? – Uniosłem drwiąco brew." - już chciałam płakać, bo As łamie biednego Collina i w ogóle, serce mi się kraja i nagle BANG! W normalnej sytuacji pomyślałabym: kurde, po co tak powiedzial, zepsuł klimat, ale to mi pomogło się opanować i na chwię uśmiechnąć ;____;
Melodia śmierci? Czego dotyczy :o? Zaintrygowało mnie to!
"– Przeproś Królika – westchnął cicho. – Jednak nie wezmę jej już na piknik – mruknął cicho." - NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE! ;__________________;
O matko i jeszcze na koniec Collin uratował Emilkę? I... ta melodia śmierci to niby uwalniała z pułapki :o? Och, God... tyle emocji, że nie wiem co pisać. To wszystko rozwala mnie od środka. RUN, EMIL, RUN!
I to nostalgiczne zakończenie... Boże, zbrołkowałaś mi znowu harta. No. normalnie nie wierzę. Tyle smutgu ;____;
Coooolliiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiin!