piątek, 3 lipca 2015

Rozdział pięćdziesiąty - Melodia śmierci

Od ścian pomieszczania nie odbił się żaden krzyk, jedynie powarkiwanie żądnych krwi Cieni. Otworzyłem usta ze zdziwienia, sam już nie wiedząc, co mogłem zrobić. Zamarłem, patrząc, jak cieniste kreatury bezlitośnie drapią nogi i ręce Collina swoimi pazurami, chichocząc mrocznie pod nosami, o ile w ogóle je miały. Chłopak nie zaszczycił ich nawet spojrzeniem, patrzył na Asa z wrogością, a jednocześnie bezradnością. Nie zważał na to, że z długich rys po zadrapaniach zaczęła wydostawać się krew. Trwał nieruchomo. Jako dobry Zabójca Cieni wiedział, że gwałtowne ruchy czy próba uwolnienia się bez żadnej broni pod ręką są istnym samobójstwem.
As nie spuszczał wzroku ze swojej ofiary, a po dłuższym czasie skinął głową na Blake’a. Cienie zerknęły na swojego przywódcę jak na zawołanie, a kiedy szatyn wykonał kolejny ruch dłonią, zaśmiały się przerażająco. Dźwięk ten brzmiał jak zgrzytanie metalu o metal przeplatany ludzkim krzykiem. Słysząc go, miałem ochotę zatkać uszy, jednak przez związane ręce nie mogłem tego zrobić.
Jeden z cieni chwycił w swoje łapska dłoń Collina, zaciskając na niej mocno pazury. Chłopak szarpnął nią lekko do tyłu, lecz kiedy ujrzał, że to tylko rozjuszało kreaturę, zaprzestał wszelkich działań. Jego wzrok przeniósł się teraz na mnie. Pokręcił powoli głową, a ja wiedziałem, co chciał mi przekazać.
Nie patrz.
Nie zamknąłem oczu. Nie mogłem. Wpatrywałem się w przyjaciela tępo, czując ucisk w sercu. Nienawidziłem uczucia bezradności, nienawidziłem patrzyć, jak komuś działa się krzywda na moich oczach, nienawidziłem Asa i Blake’a, nienawidziłem Cieni, tak wiele rzeczy nienawidziłem w tym momencie.
Cienisty potwór zatopił swoje kły w dłoni ofiary, zaś jego towarzysze zaczęli wnikać do ran Collina w postaci cienistego dymu. Skóra blondyna zaczynała blednąć, kapiąca z niego krew zmieniła kolor na czarny, zaś oczy ściemniały, zlewając się z źrenicami. Z jego ust wypłynęła spora dawka gęstego ciemnego płynu, który – podobnie jak krew – powoli skapywał na podłogę po brodzie. Ciałem chłopaka zaczęły wstrząsać spazmatyczne drgawki, Cień, który ugryzł Collina w rękę również wniknął w jego ranę.
Tak mi przykro, Collin. Patrzyłem.
Patrzyłem, jak Cienie cię opętały i żałowałem, że nie mogłem ci pomóc.
- No proszę, nawet nie krzyknął – westchnął rozczarowany Blake. – Normalny człowieczek już zwijałby się z bólu na podłodze. – Stwierdził, obserwując czujnie Collina. – Rozjuszyć je? – Spojrzał kątem oka na Asa, który skinął ledwo zauważalnie głową.
- Ma krzyczeć z bólu – warknął złowrogo.
Szatyn wyciągnął z kieszeni spodni niewielki sztylet. Ukucnął i rozgrzewał go w ogniu przez dłuższą chwilę, po czym przekroczył ognistą barierę i wbił go Collinowi w jedną z ran – sprawnym ruchem, głęboko. Odczekał chwilę, aż Cienie warknęły głośno niczym rozjuszona bestia, po czym wyciągnął broń z ciała i odrzucił ją na bok, wracając na miejsce obok swojego pana.
Ze świeżej rany wypłynęła kolejna dawka czarnej krwi, zaś białka oczu zmieniły kolor na czerń. Ten mały szczegół sprawił, że Collin naprawdę zaczął mnie przerażać. Zrobiło mi się niedobrze, chciałem zakryć usta dłonią, ale oczywiście nie mogłem. Miałem spętane dłonie.
Po chwili na bladej niczym śnieg skórze blondyna zaczęły prześwitywać czarne żyły, tworząc rozległą sieć układu krwionośnego. Linie te przecinały się z Łańcuchami po ataku Złodziei, który mój towarzysz przeżył jakiś czas temu.  
- Zabić go? – Blake uniósł brew, nie patrząc tym razem na swojego szefa. Dłonie skrzyżował na piersi, wzrok utkwiony miał w swojej ofierze. Wydawał się znudzony i odrobinę rozczarowany. – Brakuje niewiele.
As milczał przez chwilę, aż w końcu pokręcił głową.
- To jeszcze nie czas na koniec – mruknął w zamyśle. – Bierz swoje Cienie – westchnął.
Brązowowłosy przewrócił oczami i zacisnął dłoń w pięść, jakby naciągał niewidzialne nitki, którymi pociągał za swoich podwładnych. Cienie zaczęły wylewać się niczym krew z ran Collina, aż w końcu zgromadziły się posłusznie u jego stóp, miląc się i łasząc jak kociaki. Jednak chłopak znów utworzył wokół siebie cienistą gwiazdę Dawida, w której kreatury rozpłynęły się w powietrzu.
Przeniosłem wzrok na Collina, skulonego na podłodze. Zakrztusił się własną, czarną krwią, która powoli wracała do dawnej barwy. Wyróżniająca się czarna sieć żył powoli zanikała, szary kolor oczu wrócił. Chłopak klęczał na podłodze i trzymając dłoń na sercu, zaciskał ją na poszarpanej koszulce coraz bardziej. Próbował odzyskać oddech, kaszląc co chwila i wypluwając kolejne pokłady krwi. Przed chwilą czułem ulgę, że jednak nie zginął, jednak przypatrując mu się teraz, bałem się, że jednak nie był bezpieczny.
Bo nie był, skarciłem się w myślach. Byliśmy w siedzibie Asa, który zamierzał nas zabić. Do końca życia mieliśmy już być w niebezpieczeństwie.
- Powstań, szczeniaku – warknął As, patrząc ze znudzeniem na swoją ofiarę, jakby był wciąż niezadowolony z wyniku tortur, jakie kazał do tej pory przeprowadzić. Opętanie przez Cienie było jednym z najboleśniejszych zabiegów, nie wspominając już o tym, że zazwyczaj opętany nie wracał do dawnego stanu. Nie wyobrażałem sobie, aby Collin już nigdy nie miał być sobą.
Chłopak otarł usta wierzchem dłoni, na której została smuga krwi, już ciemnoczerwonej. Powoli uniósł głowę i spojrzał na swojego oprawcę zmrużonymi oczyma. Dźwięk kropli skapujących na podłogę odbijał się echem po pomieszczeniu, nierównomiernie i cicho.
- Wstań. – Powtórzył za swoim przywódcą złowrogo Blake, mierząc Collina wzrokiem, który mógłby zabijać.
Blondyn zacisnął usta i powoli, jakby się nie spieszył, wstał i zachwiał się nieznacznie. Z jego ran wyciekła większa ilość krwi, tworząc na posadzce kolejne kałuże. Collin uśmiechnął się krzywo, a ja nie mogłem się wciąż nadziwić, jak mógł znosić to wszystko bez chociażby najmniejszego jęku.
As machnął ręką, a jego gest utworzył w ognistym kręgu lukę, przez którą podszedł do młodego Zabójcy. Zdawał się przez chwilę patrzeć mu w oczy, w ciszy, jakby zastanawiał się nad czymś głęboko. Kolana Collina ugięły się na chwilę, jakby miał opaść bezwładnie na kolana, ale zaraz potem wyprostowały się na powrót.
Rewolucjonista chwycił mocno za przedramię nastolatka i powoli zaczął wykręcać mu ramię. Skóra pod jego dłońmi zaczynała zmieniać kolor na czerwony, następnie na czarny, jakby ją osmalała. Collin syknął cicho pod nosem i rzucił w moją stronę znaczące spojrzenie. Znów prosił mnie wzrokiem, abym nie patrzył. Ale oprócz tego chciał przekazać mi coś jeszcze. Otworzył usta, lecz znów wypłynęła z nich spora ilość krwi. Splunął nią na ziemię.
- On jest.. – Zaczął, ale przerwał mu dźwięk łamanej kości. As zaśmiał się cicho pod nosem i opuścił jego bezwładną, osmaloną do czerni rękę, podchodząc do drugiej i chwytając ją mocno. Collin jęknął cicho z bólu, opuszczając głowę. Szarpnął sprawną rękę do tyłu, próbując wyswobodzić się z uścisku rewolucjonisty, jednak na próżno. – Łowcą – wyszeptał cicho, siląc się na uniesienie wzroku i spojrzeniu na mnie. Dopiero teraz dostrzegłem malujący się na jego twarzy ból. Zacząłem zastanawiać się, dlaczego dopiero teraz zaczynał cierpieć, skoro wcześniejsze tortury były znacznie gorsze. Być może poprzez łamanie kości As przekroczył granicę bólu, jaki mógł bez problemu znieść w milczeniu chłopak.
- Zamilcz – warknął As. Zawtórował mu kolejny trzask łamanej kości i kolejny jęk Collina, tym razem nieco głośniejszy. Skórę na tej dłoni pozostawił nieosmaloną, najwyraźniej tym razem chciał ją nieco oszczędzić. Przeniósł ręce z przedramienia na ramię, łamiąc następną kość już szybko, jakby zaczynał się niecierpliwić. Blondyn  syknął cicho.
- Nie chcieliście się przypadkiem czegoś od nas dowiedzieć? – Usłyszałem swój głos, jakby dochodził z oddali. Musiałem jakoś uratować Collina, a jako że na chwilę obecną do dyspozycji miałem tylko swój niewyparzony język, musiałem się nim nacieszyć.
- Owszem, planowałem wyciągnąć od was parę informacji – westchnął znudzony As, łamiąc kolejną kość w ramieniu mojego towarzysza. Znów kręcił znacząco głową w moją stronę. Uśmiechnąłem się do niego krzywo i potrząsnąłem głową w odpowiedzi. – Ale wszystko już wiem. – Zaśmiał się władczo.
- A to, że chciałem być jednorożcem wiesz? – Uniosłem drwiąco brew.
- Możesz nim zaraz zostać – warknął za swojego przywódcę Blake, posyłając mi spojrzenie mordercy. – Cienie bardzo chętnie cie opętają.
- Wątpię, żeby długo zagościły w moim ciele – westchnąłem. – Musiałby się dogadać z innymi lokatorami – prychnąłem.
- Jakiś ty dowcipny. – Zauważył As, nie przestając torturować Collina, którego oczy powoli traciły swój blask. – Młody Zabójco Cieni, wiemy o was wszystko. To, że twoją siostrzyczką jest Charlotte, przywódczyni, która obecnie jest w ciąży z jednym ze swoich żołnierzy. – Oznajmił z pogardą. Zacisnąłbym dłonie w pięści, ale standardowo skrępowane ręce niezbyt mi w tym pomogły. – Ten szczeniak – skinął głową na Collina, zaprzestając na chwilę tortur – już kiedyś u nas gościł. Był chwilowym źródłem życia dla Łowców Czasu. – Niemal ujrzałem, jak jego usta wykrzywił triumfalny uśmiech. – Los podarował mu sporo wytrzymałości, dzięki której był bardzo cennym źródłem – westchnął, unosząc podbródek Collina i nakazując mu patrzyć w szkło jego maski, na wysokości oczu. – Nawet nie wiesz, jak bardzo za nim tęskniliśmy, kiedy uciekł. – Udawał rozczarowanie.
- I przeżył – prychnąłem. – Musieliście być niesamowicie łaskawi, skoro wasza siła i potęga nie zdołała go zabić.
As zignorował moje słowa. Opuścił podbródek Collina i okrążył jego ciało, przyglądając się mu starannie.
- Mały szczeniak, niewinny aniołek – prychnął jadowitym głosem rewolucjonista, sięgając do kieszeni płaszcza i wyjmując z niej sztylet podobny do tego, z którego wcześniej korzystał Blake, aby rozjuszyć Cienie. Dopiero teraz mogłem mu się przyjrzeć. Niewielki, o srebrnym ostrzu, w którym doskonale odbijało się światło i czarnej, błyszczącej się rękojeści, która wydawała się zmieniać kolor na biały przy każdym ruchu. Wróg zbliżył się do pleców blondyna i gwałtownie wbił broń w jego lewą łopatkę. Collin jęknął, momentalnie prostując się i otwierając szeroko oczy. – Z podciętymi skrzydełkami. – Zaszydził z niego. – Wyślę cię z powrotem do Nieba. – Zaśmiał się, wbijając nóż w drugą łopatkę.
Chłopak zaczerpnął łapczywie powietrza, jakby zaczynało mu go brakować.  Opuścił głowę, wlepiając wzrok w podłogę i zaczął coś gorączkowo szeptać. Cicho, tak, żeby nie mógł usłyszeć tego nikt oprócz niego. As jednak wydawał się słyszeć każde szeptane przez niego słowo, gdyż po pewnym czasie odchylił głowę Collina do tyłu, warcząc złowrogo niczym rozjuszona bestia.
- Skąd to znasz? – spytał jadowitym tonem głosu. Blondyn próbował nieudolnie wyrwać się, ale As mocno przytrzymywał jego głowę tak, aby patrzył w sufit.
- Co? – wyjęczał z trudem chłopak.
Rewolucjonista opuścił ze złością jego głowę, wbijając sztylet w i tak już złamane ramię.
- Melodię śmierci – warknął. Blake westchnął cicho i wykonał kolejny ruch dłonią. Kiedy już myślałem, że wokół niego znów pojawią się Cienie, zamiast nich zobaczyłem zwykły, prosty kubek w dłoniach szatyna z czymś czarnym w środku.
Nie ma to jak popijać kawę na egzekucji.
- Melodię… - Powtórzył tępo chłopak, chwiejąc się nieco. – Śmierci. – Zamyślił się. – Usłyszałem.
- Od kogo? – wypytywał dalej As, najwyraźniej wściekły. Ciekaw byłem, dlaczego tak bardzo chciał to wiedzieć, skoro była to tylko głupia pioseneczka.
Collin zakasłał na boku, a z jego ust po raz kolejny wypłynęła krew. Poczułem ucisk w żołądku. Zapewne zwymiotowałbym, gdybym tylko miał co.
- Kiedy byłem tutaj wcześniej – zaczął i chyba próbował ruszyć złamaną dłonią, lecz tylko skrzywił się – ktoś to śpiewał. Nie wiem kto, nie widziałem – mruknął niechętnie.
- Zapomnij o niej – warknął As, policzkując przeciwnika. Przez chwilę wydawało mi się śmieszne, że ktoś taki jak on uciekł się do tak prostego ciosu, ale zauważyłem, jaki miał w tym cel. Collin zatoczył się i opadł w końcu na kolana, opuszczając głowę i wpatrując się w posadzkę. Jego płytki, przerywany oddech słyszałem nawet poprzez grube szkło. Znów zaczął coś szeptać. – Zapomnij o melodii śmierci. – Powtórzył rewolucjonista.
Chłopak potrząsnął głową i podniósł wzrok, wlepiając go w przeciwnika.
- Strach w moim brzuchu dziurę wierci, a wokół wciąż rozlega się melodia śmierci. – Wyrecytował mocnym, pewnym siebie tonem głosu.
- Więc się boisz. – Wtrącił Blake z szelmowskim uśmieszkiem, popijając spokojnie swoją kawę. Zaschło mi w ustach, poczułem, jak bardzo spierzchnięte mam wargi.
- To tekst melodii, idioto. – Zaśmiał się cicho Collin i opuścił głowę na swoją pierś, wzdychając ciężko. – Wymyślonej przez trupa melodii. – Dodał.
- Wkrótce do niego dołączysz i pogadacie razem o waszym upodobaniu muzycznym – prychnął pogardliwie As i wlepił spojrzenie w chłopaka. – A teraz powiedz mi, szczeniaku, skąd znasz też formułkę – warknął.
Collin znowu się zaśmiał i przeniósł wzrok na przeciwnika. Jego szare oczy powoli gasły, jakby ulatywało z nich życie. Po chwili zorientowałem się, że As wykorzystywał blondyna i kradł mu energię. Cierpliwie, bez pośpiechu, aby zadać mu jak najwięcej bólu.
- To też ktoś śpiewał. – Oznajmił. Zacząłem poważnie zastanawiać się, czy nie okłamywał wroga, jednak nie ujrzałem w jego oczach fałszu. – Ta sama osoba.
- Nikt nie przebywał poza ceremoniami bliżej niż dziesięć metrów od ciebie. – Przypomniał sobie As, mierząc blondyna jeszcze groźniejszym spojrzeniem. – Poza tym ściany wykonane są tak, aby żaden dźwięk nie mógł przez nie przejść – westchnął, zamyślając się. Wydawał mi się dziwnie spokojny, jakby zaraz miał wybuchnąć złością.
- Cóż, najwyraźniej ktoś przebywał blisko mnie. – Uśmiechnął się krzywo Collin. – No, na jednej ceremonii mieliście jakiegoś świeżego, dopiero co upieczonego Łowcę. – Przyznał się młody Zabójca Cieni, zadziwiając mnie tym gestem. Teraz chciał wyjawiać prawdę wrogowi? Kiedy powoli go zabijał? – Mówił jeszcze formułkę, chyba po to, żeby lepiej szło mu wysysanie życia. – Collin zapewne wzruszyłby ramionami, gdyby nie sprawiało mu to bólu. Jęknął cicho, ogniki w jego oczach zamigotały ostrzegawczo.
- Nienawidzę takich szczeniaków – prychnął pogardliwie As. Świetnie, teraz jego rozmowa z Collinem zaczynała przypominać mi przyjacielską pogawędkę. – Jesteś jednym z nich. – Stwierdził, podnosząc podbródek Collina butem.
- Bardziej gustuję w królikach – westchnął nieprzejęty niczym chłopak. Chciałbym uśmiechnąć się pod nosem, ale zdawałem sobie sprawę z powagi całej tej sytuacji.
Blake przez cały ten czas popijał swoją kawę i przyglądał się badawczo swojej ofierze. W końcu zaczął stukać palcem o kubek i zerknął ukradkiem na Asa.
- Przydałby mi się. – Stwierdził i skinął głową na Collina. – Wytrzymały. Młody. Niewinny. Pełen nadziei i życia. – Uśmiechnął się złośliwie. – Byłby idealny.
- Nie. – Odmówił mu jego towarzysz. Mimowolnie uniosłem brew ze zdziwienia. Nie miałem pojęcia, o co chodziło Blake’owi, ale sam fakt, że As mu odmówił, w jakiś sposób potwierdził moje ciche przekonanie, że szatyn był uniżonym sługą rewolucjonisty. – Wie za dużo. Musi zginąć.
Blake wzruszył ramionami, najwyraźniej niezbyt zasmucony tym faktem. Najwyraźniej nie zależało mu na Collinie aż tak bardzo, aby teraz kłócić się z Asem. A może po prostu wiedział, że nie skończy się to jego zwycięstwem.
- Nareszcie pozwolisz mi zginąć. – Zaśmiał się cicho chłopak, patrząc na przeciwnika. W jego oczach iskrzyły się tylko malutkie płomyczki życia. Wiedziałem, że nie zostało mu go wiele. Miałem ochotę krzyknąć, wyrwać się z dziwnym więzów i pułapki, uratować towarzysza broni z bagna, w które nas wciągnąłem. Wyrzuty sumienia uderzyły we mnie z podwójną siłą i chociaż nie sprawiały bólu fizycznego, miałem ochotę jęknąć. – Gustujesz w powolnym odbieraniu życia, co? – wyszeptał.
- Tylko takie ma sens – mruknął niechętnie As.
Collin wysilił się na ciepły uśmiech w moją stronę.
- Emil, będziesz miał wiele do wyjaśnienia Charlotte. – Stwierdził. Nie, nie będę, zaprzeczyłem mu w myślach. Nie będę, bo zginę zaraz po tobie. – Przeproś Królika – westchnął cicho. – Jednak nie wezmę jej już na piknik – mruknął cicho.
- Romantycznie – prychnął As szyderczo. – Może bym ci współczuł, gdybym wiedział, czym jest miłość. – Zaśmiał się głośno.
- Collin. – Zdołałem wreszcie się odezwać. Słowa raniły moje gardło. – Przepraszam – wychrypiałem.
Blondyn ledwo widocznie potrząsnął głową. Opuścił głowę na pierś, jęknął cicho. Blake uśmiechnął się triumfalnie, kubek w jego dłoni nagle zniknął. Na ciele Collina pojawiły się kolejne Znaki, świadczące o byciu ofiarą Złodziei Czasu. Zacząłem potrząsać głową. Nie, nie umierał. Nie mógł umrzeć.
- Wiesz, co jeszcze usłyszałem? – wyszeptał cicho chłopak. Kąciki jego ust uniosły się delikatnie.
- Zdechnij – warknął złowrogo As.
- Kajdany opadną na kamienną posadzkę, zaś księżyc rozpocznie nocną przechadzkę. – Głos Collina był mocny, jakby wstąpiło w niego nowe życie. Przez chwilę coś we mnie drgnęło, wypełniła mnie nadzieja, że jednak wszystko będzie dobrze. Złudna, jak się okazało.
Szklane ściany wokół mnie runęły, roztrzaskując się na milion drobnych kawałeczków, dziwne więzi pętające moje ręce zniknęły, zaś Collin upadł bezwładnie na ziemię. Z cichym westchnieniem, które rozległo się echem po pomieszczeniu. Ostatnie tchnienie mojego pierwszego towarzysza broni. Mojego przyjaciela.
- Cholera! – warknął As, odwracając się w moją stronę. Blake przeklął coś pod nosem, wykonując serię ruchów dłońmi. Powoli wokół mnie zaczął się tworzyć ciemny krąg. Zanim zdążyłem cokolwiek pomyśleć, rzuciłem się biegiem w stronę drzwi. Chciałem wziąć ze sobą Collina, ale wiedziałem, że to wróżyłoby tylko mojej śmierci, a tego chłopak nie chciał.
Zacząłem na oślep machać rękoma, ciskając lodem, gdzie popadnie. Słyszałem tylko syk, kiedy zderzał się z ogniem, ale nie patrzyłem za siebie. Dławiąc krzyk i dziwne uczucie w środku biegłem. Popchnąłem drzwi i mknąłem przez korytarz, dziwnie pusty i cichy. Wiedziony instynktem skręciłem w prawo, słysząc odgłos kroków rozlegający się za mną. Moje płuca wydawały się płonąć, jednak nie zwracałem na nie uwagi.
Kiedy wreszcie ujrzałem światło dzienne, raziło mnie w oczy. Opuściłem głowę, wbijając wzrok w ziemię i biegłem dalej. Aż w końcu mogłem ukryć się w cieniu lasu nieopodal. Zwolniłem, po raz pierwszy obejrzałem się za siebie. Nie ujrzałem nic oprócz drzew. Wszystko wydawało mi się snem. Nie wiedziałem już, jak uciekłem ani jak długo biegłem. Liczyło się dla mnie, że żyłem, tu i teraz.
Oparłem się dłonią o pobliskie drzewo i nabrałem parę głębokich wdechów, by się uspokoić. Ptaki zaczynały poranne koncerty, zrzucone na jesień liście szeleściły pod moimi nogami. Powoli ruszyłem dalej przed siebie, czując się jak forma bez życia. Jeden krok za drugim, w niewiadomym mi kierunku.

Las zdawał się płonąć czerwienią liści, raz za czas opadających z wyłysiałych już drzew. 

2 komentarze:

  1. Cześć :)

    Przeżyłam weekend we Wrocku z Naff, jestem już w domku, mogę spokojnie poczytać i skomentować.
    Skoro to rozdział pięćdziesiąty, to do końca części pierwszej wiele nie pozostało. Straszne to dla mnie odrobinę. Ale przecież będzie ciąg dalszy, taki plusik :3

    Podoba mi się tytuł. Melodia śmierci. Przywodzi na myśl płaczliwe, wyjące wręcz dźwięki wiolonczeli, przynajmniej ja tak sobie ową melodię wyobrażam.
    Collin niby atakowany, a taki spokojny. Jestem pełna podziwu dla tego Zabójcy.
    "Cienisty potwór zatopił swoje kły w dłoni ofiary, zaś jego towarzysze zaczęli wnikać do ran Collina w postaci cienistego dymu. Skóra blondyna zaczynała blednąć, kapiąca z niego krew zmieniła kolor na czarny, zaś oczy ściemniały, zlewając się z źrenicami. Z jego ust wypłynęła spora dawka gęstego ciemnego płynu, który – podobnie jak krew – powoli skapywał na podłogę po brodzie. Ciałem chłopaka zaczęły wstrząsać spazmatyczne drgawki, Cień, który ugryzł Collina w rękę również wniknął w jego ranę." - idealna scena do jakiego naprawdę przerażającego horroru. Nie myślałaś czasem nad zostaniem scenarzystą? Bo to by się idealnie wpasowało w pełen grozy film fantasy.
    Dlaczego przez chwilę się bałam, że As wyrazi zgodę na morderstwo Collina? Serio, jakoś nie mam ochoty na żadne trupy, nie po usłyszeniu dzisiejszego 74 WCN <3
    Sam jesteś szczeniak, As! Głupi gawron.
    Te opisy są tak sadystyczne, że ja nie mogę. Ale, kurde, jakoś mnie nie przerażają. Chyba przywykłam już dość dobrze do psychopatów.
    "Nie ma to jak popijać kawę na egzekucji." - osobiście preferuję herbatę (ta biała z "Miejsca" jest rewelacyjna! <3), a dobry napój podczas takiego widowiska to przecież nadrzędna rzecz.
    "- Bardziej gustuję w królikach" - huehuehue.
    Kurde, szlag, nie. Ale dlaczego no? Collin, na zawsze w pamięci [*]
    Genialne opisy, naprawdę. Jakby trzymała w dłoni książkę i zanurzała się w mroczny, plastyczny świat, który chce mnie pochłonąć i uczynić niewolnicą. Brawo!

    Jestem smutna z powodu śmierci Collina, choć jednocześnie jarają mnie opisy tortur, jak i tytułowy wątek melodii śmierci. Ogień niebieski się u mnie pali :3

    Czekam na nn ^^
    Ściskam mocno! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Opisy tej sceny są takie... iście mroczne. I... i w ogóle łezki cisną mi się do oczu na Collina z początku (a wiem, że pod koniec będzie jeszcze gorzej, bo to czuję! I... w końcu ten tytuł rozdziału, no, hej ;____; nie może być dobrze).
    Cienisty dym? Jak demony XD! WTF!
    Ej, nie. No, nie dziwię się, że Emilce zrobiło się niedobrze. Mi aż... cholera, chciałam napisać oczy w łzach stanęły, wtf, łzy w oczach stanęły, nooo! I tak mi smutno!
    Jezusie. Collin po tym wszystkim mógł wstać. Mam do powiedzenia jedno. Mój bohater ;__________;
    "- A to, że chciałem być jednorożcem wiesz? – Uniosłem drwiąco brew." - już chciałam płakać, bo As łamie biednego Collina i w ogóle, serce mi się kraja i nagle BANG! W normalnej sytuacji pomyślałabym: kurde, po co tak powiedzial, zepsuł klimat, ale to mi pomogło się opanować i na chwię uśmiechnąć ;____;
    Melodia śmierci? Czego dotyczy :o? Zaintrygowało mnie to!
    "– Przeproś Królika – westchnął cicho. – Jednak nie wezmę jej już na piknik – mruknął cicho." - NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE! ;__________________;
    O matko i jeszcze na koniec Collin uratował Emilkę? I... ta melodia śmierci to niby uwalniała z pułapki :o? Och, God... tyle emocji, że nie wiem co pisać. To wszystko rozwala mnie od środka. RUN, EMIL, RUN!
    I to nostalgiczne zakończenie... Boże, zbrołkowałaś mi znowu harta. No. normalnie nie wierzę. Tyle smutgu ;____;
    Coooolliiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiin!

    OdpowiedzUsuń

"- Ile to psychopatów można dziś spotkać na ulicach."

Każdy komentarz mnie motywuje, więc za każdy z osobna dziękuję! ^_____^