Bum, powoli zbliżamy się do środka. Nareszcie trochę akcji. >D
Szary
krajobraz, który otaczał nas wokoło wydawał się być przytłaczający i nie mający
końca. Gdziekolwiek nie spojrzałem, widziałem tylko ten jeden kolor, na którego
widok zaczynało mnie powoli mdlić. Szarość na niebie, szarość na ziemi, szare
stroje pozostałych towarzyszów. W tym momencie cieszyłem się, że chociaż majtki
mam zielone. I gdzieś w duchu miałem nikłą nadzieję, że inni są w podobnej
sytuacji koloru majtek. To znaczy nie musieli mieć ich zielonych, nie
przesadzajmy. Ale jakiś kolor to by się przydał. Inny od szarego. Co najwyżej,
kiedy już zwariujemy od tej szarości, zrzucimy ubrania i zaczniemy ganiać
wszędzie niczym wesołe rusałki w samych majtkach, porównując ich kolory. O, też
masz zielone? Przybij poślada! Masz czerwone, a chciałbyś zielone? Wymieńmy
się!
Potrząsnąłem
gwałtownie głową. Szarość zdecydowanie nie robiła mi dobrze. A dotychczas
całkiem ją lubiłem.
Oprócz
pięknych barw, które roztaczały się w pobliżu, można było zauważyć masę gruzu
ze spalonego ratuszu. Łatwo było potknąć się o jego kawałki, więc każdy z nas
uważnie patrzył pod nogi. Co chwila przebiegała tędy mała mysz lub niezauważony
robaczek, uciekający do bezpiecznej kryjówki. Wiał delikatny, zimny wietrzyk,
który bądź co bądź odrobinę mnie orzeźwiał. Cisza unosząca się w powietrzu
wydawała się być męcząca. Ptaki pouciekały gdzieś ze swoimi radosnymi śpiewami,
nie licząc tego, że większość wyleciała już pewnie do ciepłych krajów w
ucieczce przed nadchodzącą zimą. Może ja też powinienem? Nie czułem nawet krzty
dobroci, która miałaby nastąpić. Jedynie ciężkie pokłady zła, które tylko
czekały na odpowiedni moment – a miałem dziwne przeczucie, że zbliżają się one
szybko i cicho, jak przystało na profesjonalnego zabójcę.
Charlotte
przystanęła po dość długiej przechadzce wśród niesamowitego krajobrazu
miasteczka, a w ślad za nią zrobili tak też pozostali, w tym ja. Przywódczyni
Zabójców Cieni rozglądnęła się ciekawsko po okolicy i westchnęła ciężko, jakby
nie znalazła nic ciekawego. Oh, naprawdę? Nawet gdyby z wykrywaczem metalu chodzić
nad tym złomem, to można by znaleźć co najwyżej marną – i do tego pustą –
puszkę po coca – coli, którą wypił jakiś istny bufon przed swoją śmiercią bądź
też ucieczką płonącego budynku.
-
Macie coś? – spytała, chyba dla pewności. Bo puste ręce i znudzone wyrazy
twarzy – a przynajmniej mojej twarzy – nie świadczyły o niczym.
Podniosłem
z ziemi jeden z większych odłamków ruin i uniosłem go do góry niczym prawdziwe
trofeum.
-
Gruz. – Wyjaśniłem, obracając dla efektu fragment w dłoni. – Raj dla Cyganów –
prychnąłem ironicznie, zerkając kątem oka znacząco na Jamesa.
-
Nie znajdziemy tu raczej nic. Same ruiny – mruknął odkrywczo Cesar, siadając na
jakimś wielkim kawale ściany i opierając głowę na dłoni. Przynajmniej nie tylko
ja się znudziłem podczas tych bezsensownych poszukiwań.
-
Idziemy w takim razie dalej? – spytał James. Czyżby miał ochotę na jeszcze
więcej gruzu? Tego pewnie było mu mało. Przecież szukał innego odcieniu
szarości, niż miał tutaj.
-
Rozdzielimy się. – Stwierdziła w końcu Lotte. – Collin z Emilem, Cesar z Patrickiem, Gregory z
Marty’m i James ze mną. Jeśli spotkacie Asa, od razu dajecie znać pozostałym i
uciekacie. – Podkreśliła, po czym spojrzała na mnie. – Zrozumiano? – Uniosła
brew, co wyglądało całkiem uroczo w jej wykonaniu. Ciekaw byłem, czy jej
chłoptaś pomyślał dokładnie to samo. – Emil, uważaj na siebie – dodała po
chwili, widząc, że jej nie przytakuję jak reszta.
-
Będę uważał. Collin ze mną idzie. – Zaśmiałem się cicho, zarzucając
przyjacielowi rękę na ramię, na co ten spojrzał na mnie jak na kosmitę. Czuł,
że coś planuję. Jak dobrze mnie znał.
-
Spróbuj uciec, a zginiesz – warknął złowrogo James, mrużąc oczy. Jeśli miał
nadzieję, że mnie tym nastraszy, musiałem go rozczarować.
-
Też cię kocham, James – prychnąłem, ociekając ironią i odwróciłem się plecami,
ruszając przed siebie. Po chwili usłyszałem, jak Collin dreptał za mną, chcąc
mnie dogonić. Zwolniłem nieco tempa.
-
Nie zamierzasz chyba uciec? – spytał niepewnie, kiedy nareszcie znalazł się
obok mnie i mógł na mnie zerkać kątem oka, rejestrując moją reakcję.
-
Kto wie – westchnąłem, wsadzając ręce do kieszeni i wzruszając ramionami.
-
Nie rób tego, Emil. – Przestrzegł mnie. – Brakuje ci niewiele, abyś wrócił w
łaski wszystkich i uzyskał pozwolenie na wychodzenie na zewnątrz – mruknął,
jednak w jego głosie wyczułem powagę. Jakkolwiek by na to nie patrzeć, Collin
znał się co nieco na zasadach panujących u Zabójców Cieni, skoro więc mówił, że
jestem blisko, wolałem nie tracić łask.
-
Skąd ta pewność? – westchnąłem jeszcze, żeby sprawdzić jego wiedzę.
-
Mnie też z początku bali się wypuścić. Ale potem byłem grzeczny i proszę
bardzo! – Zaśmiał się perliście, poprawiając wetknięte za pas noże.
-
Dzięki, Collin. – Uśmiechnąłem się pod nosem, na co blondyn skinął radośnie
głową. Zamilkliśmy i tak przebyliśmy resztę drogi, aż wydostaliśmy się z
okolicy gruzów i ujrzeliśmy szkołę. Chłopak nerwowo zerkał w tył, jakby bał
się, że wykroczyliśmy z tego bezpiecznego obszaru, na którym mogliśmy
przebywać, ja jednak dziarsko kroczyłem przed siebie, zastanawiając się, czy do
tego dość sporego budynku chodziło dużo uczniów i czy wśród nich znajdowała się
również Lucy. Miała w ogóle czas na lekcje, skoro była Śmiercią? Nie musiałem
też wspomnieć o obecnej sytuacji. Szczerze wątpiłem, żeby nie była w nią
zamieszana. Rewolucja sięgała nawet niewinnych i tych, którzy chcieli spokoju.
Nagle
poczułem mocne szarpnięcie za ramię i zanim zdążyłbym krzyknąć chociażby
„Kokosowe mleczko!”, zostałem wciągnięty w krzaki, których gałęzie
nieprzyjemnie ocierały się o moją skórę. Rozejrzałem się w poszukiwaniu
winowajcy, aż napotkałem pełną skupienia twarz Collina. Westchnąłem ciężko i
wyrwałem mu swoją rękę z jego uścisku.
-
Masz jakiś ukryte intencje? – spytałem po chwili, patrząc na niego. – Bo wiesz.
– Odchrząknąłem. – Nie jestem gejem. – Oznajmiłem.
Collin
uciszył mnie gestem palca położonego na ustach i wskazał na bramę szkoły, w
której ukazała się dość ciekawa gromadka. As w otoczeniu uczniów, kto by
pomyślał. Mimowolnie zacisnąłem dłonie w pięści, ale zaraz potem je
rozluźniłem, szukając wśród zgromadzonych twarzy Lucy. Odetchnąłem z ulgą,
kiedy jej nie ujrzałem. Przynajmniej nic jej nie groziło.
-
Kolejny atak? – spytał jakiś chłopak, który towarzyszył Asowi. Zdanie było wyjęte
z kontekstu, to fakt, aczkolwiek nieco mnie zaniepokoiło.
As
wyciągnął karty z kieszeni krwistoczerwonego płaszcza i rozejrzał się czujnie,
jakby wyczuwał czyjąś obecność. Chwila, czyjąś? Naszą obecność. Po chwili
jednak jego wzrok zatrzymał się na twarzy pytającego. A przynajmniej tak
myślałem, bo ta przeklęta maska nie pozwoliła mi zobaczyć jego ślicznej buźki.
-
Tak, kolejny atak. Nie myślałaś chyba, że poprzestanę na jednym – prychnął
złowieszczo.
-
Jakieś szczegóły? – spytał kolejny uczeń. Nie koncentrowałem się na ich
wyglądzie, bardziej interesowała mnie postać Asa, który przystanął w bramie i
zacisnął palce na talii kart.
-
Najbliższe dni, termin do ustalenia. Miejsce akcji? – Udał zamyślenie, po czym
odpowiedział chłodno: - Szkoła.
-
A – Ale tak w czasie lekcji? – Odezwała się niepewnie dziewczyna, która
przybyła razem z nimi. Najprawdopodobniej też uczennica szkoły.
-
Oczywiście – mruknął rewolucjonista. – Tak będzie zabawniej. – Zachichotał
mrocznie.
- Trzeba powiadomić resztę. – Oznajmił jakiś
chłopak, patrząc porozumiewawczo na pozostałych.
-
Nie – warknął na nich As. – Jeśli powiecie o tym komukolwiek, kto nie stoi po
mojej stronie, zginiecie w męczarniach.
Reszta
ucichła, wlepiając wzrok w ziemię i zapewne gryząc się z myślami, zaś ich
przywódca spojrzał raz jeszcze na okolicę, zatrzymując się na krzaku, a mówiąc
bardziej szlachetnie – naszej kryjówce. Przez chwilę miałem wrażenie, że widzę
ten krzywy, wredny uśmiech przez szkło maski. Przepełniony jadem i skierowany
jakby specjalnie do mnie.
-
Widzi nas. – Zachichotałem, gotowy do wyskoku i ataku.
-
Zamknij się, debilu – warknął cicho w odpowiedzi i zakrył moje usta swoją
dłonią, aby przytłumić mój głos. Przewróciłem oczami ze znudzenia. Gość nas
zauważył i tyle, zatykanie buzi nic tutaj nie da.
-
Dzieciaki, zabiłyście już kogoś? – spytał As, nawet nie spoglądając na swoich
towarzyszy, którzy stanowczo pokręcili głowami. – W takim razie macie taką
szansę. – Oznajmił beztrosko, po czym wykonał zamaszysty ruch dłonią, dzięki
któremu krzaki nagle zapłonęły żywym ogniem. Dzięki szybkiej reakcji zdążyłem
je zamrozić, zapobiegając nagłej i dość bolesnej śmierci mnie i Collina, po
czym wstałem, przeciągając się leniwie i zerknąłem na rewolucjonistę kątem oka.
-
Dzień dobry – mruknąłem ironicznie, wkładając ręce w kieszenie i mierząc
wzrokiem mojego przeciwnika.
-
Witaj – odpowiedział mi. – Piękna pogoda, czyż nie? – Oparł się nonszalancko o
bramę, nie spuszczając ze mnie wzroku. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Przeklęta maska.
-
Rzeczywiście. – Wysiliłem się na śmiech, który był suchy niczym pięty Jamesa. –
Ale chyba zbiera się na śnieg –
prychnąłem, rzucając lodową wiązką w stronę wroga. Ta jednak w ostatniej chwili
zmieniła kurs i przeleciała milimetry od stojącego obok ucznia.
-
Emil, wracamy – warknął złowrogo Collin i zaczął szarpać mnie za rękę. Tak,
dobrze przeczuwał, że coś się szykowało i nie chciał, abym zabrnął za daleko.
-
Kim jesteś? – Uniosłem brew, patrząc na przeciwnika. Dobrze znałem już odpowiedź,
jednak z niewyjaśnionych przyczyn musiałem o to spytać.
-
As. – Zaśmiał się psychopatycznie w odpowiedzi.
-
Emil – prychnąłem złowieszczo, obserwując czujnie jego ruchy. Zacisnął palce na
talii nieco mocniej. Zamierzał jej użyć? Ułożyć z nich domek z kart czy może
pokazać mi sztuczkę jak prawdziwy iluzjonista?
-
Słyszałem o tobie. – Oznajmiłem, ignorując już do końca Collina, który wciąż
nieudolnie szarpał mnie za rękę.
-
I powinieneś słyszeć. Chociaż zaskoczyłeś mnie nieco tym, że jeszcze nie
uciekłeś. Chcesz zginąć. – Stwierdził.
-
Wręcz przeciwnie. Chcę zabić ciebie. – Uśmiechnąłem się zawadiacko, pokazując,
że się go nie bałem tak jak większość ludzi.
-
To równoznaczne z twoją śmiercią. – Zaśmiał się głośno, jakbym właśnie
opowiedział naprawdę dobry żart, a nie jeden z pokroju sucharów, które często
można było usłyszeć u Zabójców. To śmieszne, że przypomniałem sobie o tym akurat
teraz, kiedy stałem oko w oko z rewolucjonistą.
-
Jesteś zbyt pewny siebie – prychnąłem.
-
Być może. – Wzruszył niedbale ramionami. – Ale tak się składa, że nie mam czasu
się z tobą bawić. – Na chwilę przeniósł swoje spojrzenie ze mnie na swoich
podwładnych, po czym oświadczył władczym głosem: - Zabijcie go.
Jednak
ci spojrzeli po sobie niepewnie i nawet nie ruszyli się z miejsca. Moje usta
wykrzywił lekki uśmiech. Profesjonalna armia rewolucji jest naprawdę świetna.
-
Nie możemy tego zrobić. – Odezwał się w końcu jeden z uczniów.
-
Albo to zrobicie, albo sami zginiecie – warknął As.
-
Nie mamy broni. – Odparł następny.
-
Ale macie coś takiego jak ręce – prychnął rewolucjonista, najwyraźniej niezbyt
zadowolony ze swoich małych mrówek odwalających za niego czarną robotę. Jak
przykro.
-
Oczekujesz, że zabijemy gościa gołymi rękoma? – Oburzyła się dziewczyna, która
dołączyła do ich armii.
-
Dokładnie. – Stwierdził mój wróg chłodno, jakby brudzenie sobie rąk krwią
niewinnych przez kogoś zupełnie niedoświadczonego nie było niczym złym.
-
Przepraszam, Emil. – Usłyszałem z tyłu głos Collina, przepełniony złością, ale
też małą dozą bólu, zaś po chwili poczułem ból w okolicach boku. Zerknąłem
wściekły na obolałe miejsce, gdzie zatopiony był nóż blondyna. Łatwo mogłem je
rozpoznać, każdy z nich miał wyrzeźbionego na rękojeści małego króliczka i
literę C.
-
Co robisz, kretynie? – warknąłem, zaciskając zęby i zapominając na chwilę o
Asie.
-
Ratuję ci tyłek – prychnął chłopak i pociągnął mnie za sobą, zanim podłoże pod
nami nagle wybuchło.
Puściliśmy
się biegiem wzdłuż uliczki – ja, co chwila próbując się wyrwać Collinowi i
wrócić do przeciwnika oraz on sam, który trzymał mnie mocno za rękę, ciągnąc za
sobą i nie zważając na to, że wciąż miałem nóż w boku, z którego szkarłatna
krew skapywała na ziemię.
-
Mamy wreszcie szansę go zabić – warknąłem do mojego towarzysza.
Collin
westchnął teatralnie i zgrabnie wyjął drugi nóż, który zatopił w moim boku
zaraz obok swojego przyjaciela. Syknąłem z bólu, ale zanim zdążyłem głośno
przekląć przyjaciela, ten mruknął pod nosem z rozbawieniem:
-
Jak to dobrze, że takie drobne rany cię nie zabiją.
-
Debilu, trzeba go zabić! – Oburzyłem się. – Nareszcie mamy szansę!
-
Charlie powiedziała, żeby dać znać pozostałym i uciec, kiedy spotkamy Asa. –
Powtórzył mi słowa mojej siostry. Bo akurat w tej chwili miałem ochotę na
słuchanie takich bzdur.
-
Nie dałeś znaku – prychnąłem ironicznie, na co blondyn wepchnął mi do boku
kolejny nóż. Byłem zdziwiony, że weszły do niego aż trzy ich sztuki. – Idioto! –
wrzasnąłem z bólu, krzywiąc się, na co mój towarzysz zaśmiał się cicho i posłał
w moją stronę wredny uśmiech.
-
Dałem znak. – Oznajmił. – Teraz wiedzą, że spotkaliśmy Asa i że uciekamy
zgodnie z poleceniem.
-
As uzna nas za tchórzy – burknąłem.
-
Jakoś nieszczególnie mnie to interesuje. – Wzruszył ramionami chłopak. Odgłos
kroków gdzieś za nami, który rozlegał się niedawno, nagle zniknął. Zwolniliśmy
tempa.
-
To nasz wróg – warknąłem, wyrywając się wreszcie z ucisku Collina. – Trzeba go
zabić.
-
Nie dzisiaj – westchnął w odpowiedzi.
-
Im szybciej tym lepiej – mruknąłem już zrezygnowany i przystanąłem na chwilę,
aby wyjąć z siebie noże. Młody Zabójca Cieni zrobił to samo i przyglądał mi się
z nieukrywaną nutką ciekawości w oczach. – Taka okazja może się nie powtórzyć.
-
Okazja do głupiego samobójstwa? – Uciął Coll, uśmiechając się pod nosem.
Zamilkłem i podałem mu jego broń, którą schował z powrotem za pas.
Ruszyliśmy
powoli przed siebie, zerkając co chwila w tył. Na horyzoncie żadnej sylwetki.
As i jego ekipa musieli zaniechać dalszego pościgu.
Odetchnąłem
z ulgą i otworzyłem usta, żeby podziękować Collinowi, jednak nie zdążyłem.
Nagle znikąd wyrosła przed nami ściana płomieni, która niczym fala rzuciła się
na nas z przerażającą szybkością. Wyciągnąłem przed siebie ręce w geście
obrony, próbując ją zamrozić i obronić nas przed jej siłą, jednak nieudolnie.
Ogień pochłonął nas razem z głośnym śmiechem dochodzącym niedaleko, zaś w
pobliżu nie było nikogo, kto mógłby nam pomóc.
Ha, ha! Pierwszy komentarz :> Lecę czytać.
OdpowiedzUsuńKurcze. Mam wyłączony laptop, a z telefonu nie lubię komentować. Rezerwuję sobie miejsce :3
OdpowiedzUsuńWidzę, że James wrócił, jeej ^__^ No i Emil. Ale bardziej się cieszę na spotkanie z Jamesem. No bo herbata!
UsuńOkay, czytam.
Ale szarość jest piękna! Jak od niej kogoś może mdlić? Emil, nie znasz się! :P
Gadka o majtkach i ja mam minę a l a "WTF?!".
"O, też masz zielone? Przybij poślada! Masz czerwone, a chciałbyś zielone? Wymieńmy się!" - glebłam xD
Puszka po coca-coli, a ja piję właśnie Hoop Colę z Kauflanda, bo promocja.
"- Gruz. – Wyjaśniłem, obracając dla efektu fragment w dłoni. – Raj dla Cyganów – prychnąłem ironicznie, zerkając kątem oka znacząco na Jamesa." - glebłam xD I to tylko dlatego, że jest to zerknięcie na Jamesa.
Collin to ta osoba, która hamuje Emila. Bo Kiosk własnych hamulców moralnych nie ma, badum tss xD
A teraz się napiję nektaru bananowego, bo mogę :3
Krzaki i ja znowu w głowie widzę Lauriel. No bo Nathiel - gwałciciel liści.
"- Masz jakiś ukryte intencje? – spytałem po chwili, patrząc na niego. – Bo wiesz. – Odchrząknąłem. – Nie jestem gejem. – Oznajmiłem." -glebłam po raz kolejny xD
"Odetchnąłem z ulgą, kiedy jej nie ujrzałem. Przynajmniej nic jej nie groziło." - ja bym taka pewna nie była.
"- Dzieciaki, zabiłyście już kogoś? " - mam ochotę odpowiedzieć: "A muchy, pająki i motyle się liczą, panie Asie?".
As atakuje, a Emil wyskakuje z "Dzień dobry". Nie mogę, przenoszę się na podłogę, bo z Kioskiem inaczej nie mogę xD
"- Kim jesteś? – Uniosłem brew, patrząc na przeciwnika. Dobrze znałem już odpowiedź, jednak z niewyjaśnionych przyczyn musiałem o to spytać.
- As. – Zaśmiał się psychopatycznie w odpowiedzi.
- Emil" - i w tym momencie przypomina mi się "Simba. Zira. Nala. Zira. Timon. Pumba. A teraz wynocha z naszej Lwiej Ziemi! Waszej Lwiej Ziemi?". Bo... bo Król Lew niszczy.
"Zaśmiał się głośno, jakbym właśnie opowiedział naprawdę dobry żart, a nie jeden z pokroju sucharów, które często można było usłyszeć u Zabójców. To śmieszne, że przypomniałem sobie o tym akurat teraz, kiedy stałem oko w oko z rewolucjonistą." - w sytuacjach poważnych często przypominają się głupoty.
"- Nie mamy broni. – Odparł następny.
- Ale macie coś takiego jak ręce" - bronią może być wszystko, nawet kończyny.
"- Oczekujesz, że zabijemy gościa gołymi rękoma?" - nie, oczekuje, że zagracie z Emilem w łapki. God.
"Łatwo mogłem je rozpoznać, każdy z nich miał wyrzeźbionego na rękojeści małego króliczka i literę C." - a ten króliczek to pewnie przypadkowo :D
Trzy noże wbite w bok i Emil żyje. Głupi Żniwiarz.
Ale ostatni akapit to jest rewelacja! Łogień! Jestem zaintrygowana tym atakiem Asa :)
Czekam na nn ^^
"W tym momencie cieszyłem się, że chociaż majtki mam zielone. I gdzieś w duchu miałem nikłą nadzieję, że inni są w podobnej sytuacji koloru majtek" - i pierwszy fragment, który od razu mnie rozwalił XDDD. Czyżby Emilka <3?
OdpowiedzUsuń"Przybij poślada!" BUYAHAHAHAHA XD COOOOOOO.
"- Gruz. – Wyjaśniłem, obracając dla efektu fragment w dłoni. – Raj dla Cyganów" - tylko zobaczyłam słowo "gruz" i już wiedziałam, że będzie coś dla cyganów! Badum tsss!
Zauważyłam, że bardzo lubisz określenie "śmiać się perliście" - już któryś raz z kolei w ciągu rozdziałów widzę to określenie XD!
To, za czym tęskniłam, to ta cudowna, rozwalająca ironia Emila. Krzaki, geje, oj tam, oj tam! <3
Ej, w ogóle miałam komentować spotkanie Asa oraz Collina i Emila, ale w cholerę było tak ciekawe, że zapomniałam cokolwiek napisać. Nosz, kurde! Wreszcie Emilka spotkała Asa! >D I dobrze, że Collin miał na tyle rozsądku, żeby zacząć uciekać! A ta płomienna ściana jest co najmniej zastanawiająca :o!