czwartek, 11 czerwca 2015

Rozdział czterdziesty piąty - Sidła

Bum, powoli zbliżamy się do środka. Nareszcie trochę akcji. >D

Szary krajobraz, który otaczał nas wokoło wydawał się być przytłaczający i nie mający końca. Gdziekolwiek nie spojrzałem, widziałem tylko ten jeden kolor, na którego widok zaczynało mnie powoli mdlić. Szarość na niebie, szarość na ziemi, szare stroje pozostałych towarzyszów. W tym momencie cieszyłem się, że chociaż majtki mam zielone. I gdzieś w duchu miałem nikłą nadzieję, że inni są w podobnej sytuacji koloru majtek. To znaczy nie musieli mieć ich zielonych, nie przesadzajmy. Ale jakiś kolor to by się przydał. Inny od szarego. Co najwyżej, kiedy już zwariujemy od tej szarości, zrzucimy ubrania i zaczniemy ganiać wszędzie niczym wesołe rusałki w samych majtkach, porównując ich kolory. O, też masz zielone? Przybij poślada! Masz czerwone, a chciałbyś zielone? Wymieńmy się!
Potrząsnąłem gwałtownie głową. Szarość zdecydowanie nie robiła mi dobrze. A dotychczas całkiem ją lubiłem.
Oprócz pięknych barw, które roztaczały się w pobliżu, można było zauważyć masę gruzu ze spalonego ratuszu. Łatwo było potknąć się o jego kawałki, więc każdy z nas uważnie patrzył pod nogi. Co chwila przebiegała tędy mała mysz lub niezauważony robaczek, uciekający do bezpiecznej kryjówki. Wiał delikatny, zimny wietrzyk, który bądź co bądź odrobinę mnie orzeźwiał. Cisza unosząca się w powietrzu wydawała się być męcząca. Ptaki pouciekały gdzieś ze swoimi radosnymi śpiewami, nie licząc tego, że większość wyleciała już pewnie do ciepłych krajów w ucieczce przed nadchodzącą zimą. Może ja też powinienem? Nie czułem nawet krzty dobroci, która miałaby nastąpić. Jedynie ciężkie pokłady zła, które tylko czekały na odpowiedni moment – a miałem dziwne przeczucie, że zbliżają się one szybko i cicho, jak przystało na profesjonalnego zabójcę.
Charlotte przystanęła po dość długiej przechadzce wśród niesamowitego krajobrazu miasteczka, a w ślad za nią zrobili tak też pozostali, w tym ja. Przywódczyni Zabójców Cieni rozglądnęła się ciekawsko po okolicy i westchnęła ciężko, jakby nie znalazła nic ciekawego. Oh, naprawdę? Nawet gdyby z wykrywaczem metalu chodzić nad tym złomem, to można by znaleźć co najwyżej marną – i do tego pustą – puszkę po coca – coli, którą wypił jakiś istny bufon przed swoją śmiercią bądź też ucieczką płonącego budynku.
- Macie coś? – spytała, chyba dla pewności. Bo puste ręce i znudzone wyrazy twarzy – a przynajmniej mojej twarzy – nie świadczyły o niczym.
Podniosłem z ziemi jeden z większych odłamków ruin i uniosłem go do góry niczym prawdziwe trofeum.
- Gruz. – Wyjaśniłem, obracając dla efektu fragment w dłoni. – Raj dla Cyganów – prychnąłem ironicznie, zerkając kątem oka znacząco na Jamesa.
- Nie znajdziemy tu raczej nic. Same ruiny – mruknął odkrywczo Cesar, siadając na jakimś wielkim kawale ściany i opierając głowę na dłoni. Przynajmniej nie tylko ja się znudziłem podczas tych bezsensownych poszukiwań.
- Idziemy w takim razie dalej? – spytał James. Czyżby miał ochotę na jeszcze więcej gruzu? Tego pewnie było mu mało. Przecież szukał innego odcieniu szarości, niż miał tutaj.
- Rozdzielimy się. – Stwierdziła w końcu Lotte. –  Collin z Emilem, Cesar z Patrickiem, Gregory z Marty’m i James ze mną. Jeśli spotkacie Asa, od razu dajecie znać pozostałym i uciekacie. – Podkreśliła, po czym spojrzała na mnie. – Zrozumiano? – Uniosła brew, co wyglądało całkiem uroczo w jej wykonaniu. Ciekaw byłem, czy jej chłoptaś pomyślał dokładnie to samo. – Emil, uważaj na siebie – dodała po chwili, widząc, że jej nie przytakuję jak reszta.
- Będę uważał. Collin ze mną idzie. – Zaśmiałem się cicho, zarzucając przyjacielowi rękę na ramię, na co ten spojrzał na mnie jak na kosmitę. Czuł, że coś planuję. Jak dobrze mnie znał.
- Spróbuj uciec, a zginiesz – warknął złowrogo James, mrużąc oczy. Jeśli miał nadzieję, że mnie tym nastraszy, musiałem go rozczarować.
- Też cię kocham, James – prychnąłem, ociekając ironią i odwróciłem się plecami, ruszając przed siebie. Po chwili usłyszałem, jak Collin dreptał za mną, chcąc mnie dogonić. Zwolniłem nieco tempa.
- Nie zamierzasz chyba uciec? – spytał niepewnie, kiedy nareszcie znalazł się obok mnie i mógł na mnie zerkać kątem oka, rejestrując moją reakcję.
- Kto wie – westchnąłem, wsadzając ręce do kieszeni i wzruszając ramionami.
- Nie rób tego, Emil. – Przestrzegł mnie. – Brakuje ci niewiele, abyś wrócił w łaski wszystkich i uzyskał pozwolenie na wychodzenie na zewnątrz – mruknął, jednak w jego głosie wyczułem powagę. Jakkolwiek by na to nie patrzeć, Collin znał się co nieco na zasadach panujących u Zabójców Cieni, skoro więc mówił, że jestem blisko, wolałem nie tracić łask.
- Skąd ta pewność? – westchnąłem jeszcze, żeby sprawdzić jego wiedzę.
- Mnie też z początku bali się wypuścić. Ale potem byłem grzeczny i proszę bardzo! – Zaśmiał się perliście, poprawiając wetknięte za pas noże.
- Dzięki, Collin. – Uśmiechnąłem się pod nosem, na co blondyn skinął radośnie głową. Zamilkliśmy i tak przebyliśmy resztę drogi, aż wydostaliśmy się z okolicy gruzów i ujrzeliśmy szkołę. Chłopak nerwowo zerkał w tył, jakby bał się, że wykroczyliśmy z tego bezpiecznego obszaru, na którym mogliśmy przebywać, ja jednak dziarsko kroczyłem przed siebie, zastanawiając się, czy do tego dość sporego budynku chodziło dużo uczniów i czy wśród nich znajdowała się również Lucy. Miała w ogóle czas na lekcje, skoro była Śmiercią? Nie musiałem też wspomnieć o obecnej sytuacji. Szczerze wątpiłem, żeby nie była w nią zamieszana. Rewolucja sięgała nawet niewinnych i tych, którzy chcieli spokoju.
Nagle poczułem mocne szarpnięcie za ramię i zanim zdążyłbym krzyknąć chociażby „Kokosowe mleczko!”, zostałem wciągnięty w krzaki, których gałęzie nieprzyjemnie ocierały się o moją skórę. Rozejrzałem się w poszukiwaniu winowajcy, aż napotkałem pełną skupienia twarz Collina. Westchnąłem ciężko i wyrwałem mu swoją rękę z jego uścisku.
- Masz jakiś ukryte intencje? – spytałem po chwili, patrząc na niego. – Bo wiesz. – Odchrząknąłem. – Nie jestem gejem. – Oznajmiłem.
Collin uciszył mnie gestem palca położonego na ustach i wskazał na bramę szkoły, w której ukazała się dość ciekawa gromadka. As w otoczeniu uczniów, kto by pomyślał. Mimowolnie zacisnąłem dłonie w pięści, ale zaraz potem je rozluźniłem, szukając wśród zgromadzonych twarzy Lucy. Odetchnąłem z ulgą, kiedy jej nie ujrzałem. Przynajmniej nic jej nie groziło.
- Kolejny atak? – spytał jakiś chłopak, który towarzyszył Asowi. Zdanie było wyjęte z kontekstu, to fakt, aczkolwiek nieco mnie zaniepokoiło.
As wyciągnął karty z kieszeni krwistoczerwonego płaszcza i rozejrzał się czujnie, jakby wyczuwał czyjąś obecność. Chwila, czyjąś? Naszą obecność. Po chwili jednak jego wzrok zatrzymał się na twarzy pytającego. A przynajmniej tak myślałem, bo ta przeklęta maska nie pozwoliła mi zobaczyć jego ślicznej buźki.
- Tak, kolejny atak. Nie myślałaś chyba, że poprzestanę na jednym – prychnął złowieszczo.
- Jakieś szczegóły? – spytał kolejny uczeń. Nie koncentrowałem się na ich wyglądzie, bardziej interesowała mnie postać Asa, który przystanął w bramie i zacisnął palce na talii kart.
- Najbliższe dni, termin do ustalenia. Miejsce akcji? – Udał zamyślenie, po czym odpowiedział chłodno: - Szkoła.
- A – Ale tak w czasie lekcji? – Odezwała się niepewnie dziewczyna, która przybyła razem z nimi. Najprawdopodobniej też uczennica szkoły.
- Oczywiście – mruknął rewolucjonista. – Tak będzie zabawniej. – Zachichotał mrocznie.
-  Trzeba powiadomić resztę. – Oznajmił jakiś chłopak, patrząc porozumiewawczo na pozostałych.
- Nie – warknął na nich As. – Jeśli powiecie o tym komukolwiek, kto nie stoi po mojej stronie, zginiecie w męczarniach.
Reszta ucichła, wlepiając wzrok w ziemię i zapewne gryząc się z myślami, zaś ich przywódca spojrzał raz jeszcze na okolicę, zatrzymując się na krzaku, a mówiąc bardziej szlachetnie – naszej kryjówce. Przez chwilę miałem wrażenie, że widzę ten krzywy, wredny uśmiech przez szkło maski. Przepełniony jadem i skierowany jakby specjalnie do mnie.
- Widzi nas. – Zachichotałem, gotowy do wyskoku i ataku.
- Zamknij się, debilu – warknął cicho w odpowiedzi i zakrył moje usta swoją dłonią, aby przytłumić mój głos. Przewróciłem oczami ze znudzenia. Gość nas zauważył i tyle, zatykanie buzi nic tutaj nie da.
- Dzieciaki, zabiłyście już kogoś? – spytał As, nawet nie spoglądając na swoich towarzyszy, którzy stanowczo pokręcili głowami. – W takim razie macie taką szansę. – Oznajmił beztrosko, po czym wykonał zamaszysty ruch dłonią, dzięki któremu krzaki nagle zapłonęły żywym ogniem. Dzięki szybkiej reakcji zdążyłem je zamrozić, zapobiegając nagłej i dość bolesnej śmierci mnie i Collina, po czym wstałem, przeciągając się leniwie i zerknąłem na rewolucjonistę kątem oka.
- Dzień dobry – mruknąłem ironicznie, wkładając ręce w kieszenie i mierząc wzrokiem mojego przeciwnika.
- Witaj – odpowiedział mi. – Piękna pogoda, czyż nie? – Oparł się nonszalancko o bramę, nie spuszczając ze mnie wzroku. A przynajmniej tak mi się wydawało. Przeklęta maska.
- Rzeczywiście. – Wysiliłem się na śmiech, który był suchy niczym pięty Jamesa. –  Ale chyba zbiera się na śnieg – prychnąłem, rzucając lodową wiązką w stronę wroga. Ta jednak w ostatniej chwili zmieniła kurs i przeleciała milimetry od stojącego obok ucznia.
- Emil, wracamy – warknął złowrogo Collin i zaczął szarpać mnie za rękę. Tak, dobrze przeczuwał, że coś się szykowało i nie chciał, abym zabrnął za daleko.
- Kim jesteś? – Uniosłem brew, patrząc na przeciwnika. Dobrze znałem już odpowiedź, jednak z niewyjaśnionych przyczyn musiałem o to spytać.
- As. – Zaśmiał się psychopatycznie w odpowiedzi.
- Emil – prychnąłem złowieszczo, obserwując czujnie jego ruchy. Zacisnął palce na talii nieco mocniej. Zamierzał jej użyć? Ułożyć z nich domek z kart czy może pokazać mi sztuczkę jak prawdziwy iluzjonista?
- Słyszałem o tobie. – Oznajmiłem, ignorując już do końca Collina, który wciąż nieudolnie szarpał mnie za rękę.
- I powinieneś słyszeć. Chociaż zaskoczyłeś mnie nieco tym, że jeszcze nie uciekłeś. Chcesz zginąć. – Stwierdził.
- Wręcz przeciwnie. Chcę zabić ciebie. – Uśmiechnąłem się zawadiacko, pokazując, że się go nie bałem tak jak większość ludzi.
- To równoznaczne z twoją śmiercią. – Zaśmiał się głośno, jakbym właśnie opowiedział naprawdę dobry żart, a nie jeden z pokroju sucharów, które często można było usłyszeć u Zabójców. To śmieszne, że przypomniałem sobie o tym akurat teraz, kiedy stałem oko w oko z rewolucjonistą.
- Jesteś zbyt pewny siebie – prychnąłem.
- Być może. – Wzruszył niedbale ramionami. – Ale tak się składa, że nie mam czasu się z tobą bawić. – Na chwilę przeniósł swoje spojrzenie ze mnie na swoich podwładnych, po czym oświadczył władczym głosem: - Zabijcie go.
Jednak ci spojrzeli po sobie niepewnie i nawet nie ruszyli się z miejsca. Moje usta wykrzywił lekki uśmiech. Profesjonalna armia rewolucji jest naprawdę świetna.
- Nie możemy tego zrobić. – Odezwał się w końcu jeden z uczniów.
- Albo to zrobicie, albo sami zginiecie – warknął As.
- Nie mamy broni. – Odparł następny.
- Ale macie coś takiego jak ręce – prychnął rewolucjonista, najwyraźniej niezbyt zadowolony ze swoich małych mrówek odwalających za niego czarną robotę. Jak przykro.
- Oczekujesz, że zabijemy gościa gołymi rękoma? – Oburzyła się dziewczyna, która dołączyła do ich armii.
- Dokładnie. – Stwierdził mój wróg chłodno, jakby brudzenie sobie rąk krwią niewinnych przez kogoś zupełnie niedoświadczonego nie było niczym złym.
- Przepraszam, Emil. – Usłyszałem z tyłu głos Collina, przepełniony złością, ale też małą dozą bólu, zaś po chwili poczułem ból w okolicach boku. Zerknąłem wściekły na obolałe miejsce, gdzie zatopiony był nóż blondyna. Łatwo mogłem je rozpoznać, każdy z nich miał wyrzeźbionego na rękojeści małego króliczka i literę C.
- Co robisz, kretynie? – warknąłem, zaciskając zęby i zapominając na chwilę o Asie.
- Ratuję ci tyłek – prychnął chłopak i pociągnął mnie za sobą, zanim podłoże pod nami nagle wybuchło.
Puściliśmy się biegiem wzdłuż uliczki – ja, co chwila próbując się wyrwać Collinowi i wrócić do przeciwnika oraz on sam, który trzymał mnie mocno za rękę, ciągnąc za sobą i nie zważając na to, że wciąż miałem nóż w boku, z którego szkarłatna krew skapywała na ziemię.
- Mamy wreszcie szansę go zabić – warknąłem do mojego towarzysza.
Collin westchnął teatralnie i zgrabnie wyjął drugi nóż, który zatopił w moim boku zaraz obok swojego przyjaciela. Syknąłem z bólu, ale zanim zdążyłem głośno przekląć przyjaciela, ten mruknął pod nosem z rozbawieniem:
- Jak to dobrze, że takie drobne rany cię nie zabiją.
- Debilu, trzeba go zabić! – Oburzyłem się. – Nareszcie mamy szansę!
- Charlie powiedziała, żeby dać znać pozostałym i uciec, kiedy spotkamy Asa. – Powtórzył mi słowa mojej siostry. Bo akurat w tej chwili miałem ochotę na słuchanie takich bzdur.
- Nie dałeś znaku – prychnąłem ironicznie, na co blondyn wepchnął mi do boku kolejny nóż. Byłem zdziwiony, że weszły do niego aż trzy ich sztuki. – Idioto! – wrzasnąłem z bólu, krzywiąc się, na co mój towarzysz zaśmiał się cicho i posłał w moją stronę wredny uśmiech.
- Dałem znak. – Oznajmił. – Teraz wiedzą, że spotkaliśmy Asa i że uciekamy zgodnie z poleceniem.
- As uzna nas za tchórzy – burknąłem.
- Jakoś nieszczególnie mnie to interesuje. – Wzruszył ramionami chłopak. Odgłos kroków gdzieś za nami, który rozlegał się niedawno, nagle zniknął. Zwolniliśmy tempa.
- To nasz wróg – warknąłem, wyrywając się wreszcie z ucisku Collina. – Trzeba go zabić.
- Nie dzisiaj – westchnął w odpowiedzi.
- Im szybciej tym lepiej – mruknąłem już zrezygnowany i przystanąłem na chwilę, aby wyjąć z siebie noże. Młody Zabójca Cieni zrobił to samo i przyglądał mi się z nieukrywaną nutką ciekawości w oczach. – Taka okazja może się nie powtórzyć.
- Okazja do głupiego samobójstwa? – Uciął Coll, uśmiechając się pod nosem. Zamilkłem i podałem mu jego broń, którą schował z powrotem za pas.
Ruszyliśmy powoli przed siebie, zerkając co chwila w tył. Na horyzoncie żadnej sylwetki. As i jego ekipa musieli zaniechać dalszego pościgu.
Odetchnąłem z ulgą i otworzyłem usta, żeby podziękować Collinowi, jednak nie zdążyłem. Nagle znikąd wyrosła przed nami ściana płomieni, która niczym fala rzuciła się na nas z przerażającą szybkością. Wyciągnąłem przed siebie ręce w geście obrony, próbując ją zamrozić i obronić nas przed jej siłą, jednak nieudolnie. Ogień pochłonął nas razem z głośnym śmiechem dochodzącym niedaleko, zaś w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby nam pomóc.





4 komentarze:

  1. Ha, ha! Pierwszy komentarz :> Lecę czytać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurcze. Mam wyłączony laptop, a z telefonu nie lubię komentować. Rezerwuję sobie miejsce :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że James wrócił, jeej ^__^ No i Emil. Ale bardziej się cieszę na spotkanie z Jamesem. No bo herbata!
      Okay, czytam.

      Ale szarość jest piękna! Jak od niej kogoś może mdlić? Emil, nie znasz się! :P
      Gadka o majtkach i ja mam minę a l a "WTF?!".
      "O, też masz zielone? Przybij poślada! Masz czerwone, a chciałbyś zielone? Wymieńmy się!" - glebłam xD
      Puszka po coca-coli, a ja piję właśnie Hoop Colę z Kauflanda, bo promocja.
      "- Gruz. – Wyjaśniłem, obracając dla efektu fragment w dłoni. – Raj dla Cyganów – prychnąłem ironicznie, zerkając kątem oka znacząco na Jamesa." - glebłam xD I to tylko dlatego, że jest to zerknięcie na Jamesa.
      Collin to ta osoba, która hamuje Emila. Bo Kiosk własnych hamulców moralnych nie ma, badum tss xD
      A teraz się napiję nektaru bananowego, bo mogę :3
      Krzaki i ja znowu w głowie widzę Lauriel. No bo Nathiel - gwałciciel liści.
      "- Masz jakiś ukryte intencje? – spytałem po chwili, patrząc na niego. – Bo wiesz. – Odchrząknąłem. – Nie jestem gejem. – Oznajmiłem." -glebłam po raz kolejny xD
      "Odetchnąłem z ulgą, kiedy jej nie ujrzałem. Przynajmniej nic jej nie groziło." - ja bym taka pewna nie była.
      "- Dzieciaki, zabiłyście już kogoś? " - mam ochotę odpowiedzieć: "A muchy, pająki i motyle się liczą, panie Asie?".
      As atakuje, a Emil wyskakuje z "Dzień dobry". Nie mogę, przenoszę się na podłogę, bo z Kioskiem inaczej nie mogę xD
      "- Kim jesteś? – Uniosłem brew, patrząc na przeciwnika. Dobrze znałem już odpowiedź, jednak z niewyjaśnionych przyczyn musiałem o to spytać.
      - As. – Zaśmiał się psychopatycznie w odpowiedzi.
      - Emil" - i w tym momencie przypomina mi się "Simba. Zira. Nala. Zira. Timon. Pumba. A teraz wynocha z naszej Lwiej Ziemi! Waszej Lwiej Ziemi?". Bo... bo Król Lew niszczy.
      "Zaśmiał się głośno, jakbym właśnie opowiedział naprawdę dobry żart, a nie jeden z pokroju sucharów, które często można było usłyszeć u Zabójców. To śmieszne, że przypomniałem sobie o tym akurat teraz, kiedy stałem oko w oko z rewolucjonistą." - w sytuacjach poważnych często przypominają się głupoty.
      "- Nie mamy broni. – Odparł następny.
      - Ale macie coś takiego jak ręce" - bronią może być wszystko, nawet kończyny.
      "- Oczekujesz, że zabijemy gościa gołymi rękoma?" - nie, oczekuje, że zagracie z Emilem w łapki. God.
      "Łatwo mogłem je rozpoznać, każdy z nich miał wyrzeźbionego na rękojeści małego króliczka i literę C." - a ten króliczek to pewnie przypadkowo :D
      Trzy noże wbite w bok i Emil żyje. Głupi Żniwiarz.
      Ale ostatni akapit to jest rewelacja! Łogień! Jestem zaintrygowana tym atakiem Asa :)

      Czekam na nn ^^

      Usuń
  3. "W tym momencie cieszyłem się, że chociaż majtki mam zielone. I gdzieś w duchu miałem nikłą nadzieję, że inni są w podobnej sytuacji koloru majtek" - i pierwszy fragment, który od razu mnie rozwalił XDDD. Czyżby Emilka <3?
    "Przybij poślada!" BUYAHAHAHAHA XD COOOOOOO.
    "- Gruz. – Wyjaśniłem, obracając dla efektu fragment w dłoni. – Raj dla Cyganów" - tylko zobaczyłam słowo "gruz" i już wiedziałam, że będzie coś dla cyganów! Badum tsss!
    Zauważyłam, że bardzo lubisz określenie "śmiać się perliście" - już któryś raz z kolei w ciągu rozdziałów widzę to określenie XD!
    To, za czym tęskniłam, to ta cudowna, rozwalająca ironia Emila. Krzaki, geje, oj tam, oj tam! <3
    Ej, w ogóle miałam komentować spotkanie Asa oraz Collina i Emila, ale w cholerę było tak ciekawe, że zapomniałam cokolwiek napisać. Nosz, kurde! Wreszcie Emilka spotkała Asa! >D I dobrze, że Collin miał na tyle rozsądku, żeby zacząć uciekać! A ta płomienna ściana jest co najmniej zastanawiająca :o!

    OdpowiedzUsuń

"- Ile to psychopatów można dziś spotkać na ulicach."

Każdy komentarz mnie motywuje, więc za każdy z osobna dziękuję! ^_____^