Rozdział 42 jest troszkę... dziwny. W większości są to przemyślenia, dialogu tutaj raczej mało. Ogólnie to tytuł taki fajny. >D Jak już to stwierdziłam, "jestem serem" Emila i "jestem szklanką" Lucy tak bardzo! Włóżmy ser do szklanki, huehue nie. Przepraszam za taką chaotyczną notkę i dziwne myśli. ;___;
Przypomnę jeszcze o "konkursie", a, i spytam jeszcze jak podoba się nowy nagłówek. Trzeba było rozjaśnić nieco stronę! >D
______________________________________
Przypomnę jeszcze o "konkursie", a, i spytam jeszcze jak podoba się nowy nagłówek. Trzeba było rozjaśnić nieco stronę! >D
______________________________________
Zapach pieczonych w piekarniku ciastek roztaczał się po całym domu, kusząc, aby skonsumować je zaraz po tym, jak będą gotowe do spożycia. Dwie dziewczynki, siostry, siedziały obok siebie na stole i wlepiały wzrok w tacę z ciastkami, które zrobiły same. Nie odbyło się to bez kłótni, ale ostatecznie ustaliły, że nawet razem posprzątają, żeby ich mama nie musiała potem robić tego za nie. Nie odzywały się, jakby słowa przerywające ciszę mogłyby popsuć tą neutralną więź, jaka zawiązała się między nimi na krótki czas. Cienka i niewytrzymała, skłonna do rozerwania się nawet przy małym sporze. Była niczym pajęcza sieć, która mogła przerwać się nawet przy lekkim powiewie letniego wiatru i poszybować gdzieś daleko, by w końcu opaść między zielone źdźbła trawy i nie połączyć się ze swoją drugą połową już nigdy.
-
Moje ciastka na pewno będą pyszne – odezwała się po chwili jedna z nich, ta z
włosami o szkarłatnych końcówkach, machając radośnie nogami zwisającymi z
krawędzi stołu. – Dałam dużo cukru waniliowego. – Dodała po chwili.
-
Będą za słodkie – prychnęła cicho druga. – Dżem, którego dodałam ja, sprawi, że
ciastka nie będą ani za słodkie, ani za suche. Idealne połączenie. –
Uśmiechnęła się triumfalnie, nawijając kosmyk włosów na palec.
-
Dżem, który dodałaś sprawi, że ciastka będą odrobinę kwaśne, co doprowadzi do
tego, że konsument bardziej skupi się na tym aspekcie, aniżeli na słodkości. –
Wyśmiała siostrę dziewczyna.
-
Wcale nie. – Obruszyła się. – Będą doskonałe. Ludzie będą chcieli zapłacić
miliony, żeby ich spróbować. – Wystawiła język, wykazując swoje nastawienie co
do odzywek rodzeństwa.
-
Powinnaś im raczej płacić za zjedzenie czegoś takiego – odparła.
-
Nie zadzieraj ze mną, Rosie.
-
A ty ze mną, Ravie.
-
Moje ciastka będą pyszne.
-
Chciałaś raczej powiedzieć „ohydne”.
-
Rose.
-
Raven.
Zaraz
po tym jedna z nich rzuciła się na drugą z pięściami i zdeterminowaną miną,
jakby walką chciała wymusić to, że siostra odszczeka to, co powiedziała o
ciastkach. Może i wydawało się to dla innych błahym powodem, dla którego z
pewnością nie warto się bić i zabiegać o swoje racje, jednak dzieci widziały to
w innym świetle, zwłaszcza, jeśli chodziło o rodzeństwo i spory pomiędzy nimi.
Zacięta
walka trwała, a dziewczynki przekrzykiwały się co chwila, protestując i
wołając, że to właśnie jej ciastka będą najlepsze, a drugiej z nich – okropne.
Do akcji wkroczyły obok pięści produkty kuchenne, takie jak mąka czy jajka.
Przecinały co chwila powietrze, nieudolnie wymierzone w przeciwnika i trafiały
w ścianę, lodówkę czy szafkę. Jedno z jaj zabłądziło i zamiast uderzyć w
ścianę, rozbiło się dosadnie na zamazanej w dalszym ciągu twarzy brata, który
akurat wszedł do kuchni po mleko. Na jego szczęście było już ono odrobinę
stłuczone dzięki wstrząsom, jakie występowały obecnie w kuchni, toteż nie
skończyło się tragicznie. Ale nawet mimo jego cichego warknięcia ze złości,
dzieci nie przestawały walczyć. Otarł więc twarz rękawem bluzki i podszedł do
nich, mrużąc złowrogo oczy.
-
Przestańcie. – Rozkazał siostrom, próbując je rozdzielić i przerwać całą tą
farsę, jednocześnie zastanawiając się, jak tak małe dzieci mogą się kłócić co
chwilę, bez żadnego poważniejszego powodu. Kiedy nareszcie dziewczyny zostały
rozdzielone, łypiąc na siebie spod grzywek, spytał: - O co znowu poszło?
-
Ciastka – mruknęły jednocześnie, wskazując palcem na piekarnik, gdzie powoli
zwęglały się już trzymane za długo w wysokiej temperaturze wypieki. A to
wszystko przez jedno, mało znaczące nieporozumienie.
Jak
przystało na dobrego brata, chłopak pokręcił głową i zerkając to na jedną, to
na drugą siostrę, stwierdził:
-
Spróbuję ciastek każdej z was. – Zdecydował dla dobra sióstr.
Dziewczynki
popatrzyły na siebie znacząco i cała złość odpłynęły z ich twarzy w jednej
chwili. Rzuciły się na brata i – ku jego zdziwieniu – zaczęły wypychać go z
kuchni.
-
Co wy robicie? – spytał zdezorientowany, próbując oprzeć się ich sile, która
była duża jak na małolaty.
-
Te ciastka nie są dla ciebie, debilu! – warknęły równocześnie, po czym
roześmiały się perliście, sprawiając wrażenie dobrych przyjaciółek, a nie
kogoś, kto przed chwilą obrzucał się połową zawartości szafek kuchennych.
Z telewizora nieopodal
dobiegały mnie dźwięki wesołych pingwinów mknących poprzez lodowce i śnieżne
pagórki oraz szelest opakowania żelków, które trzymała w swoich wszędobylskich
łapkach Sally, wpatrzona jak zwykle w ekran. Oglądała kolejny program
dokumentalny o pingwinach, a ja po raz kolejny zastanawiałam się, po co to
robi. Zawsze myślałam, że kieruje się zasadą „jestem pingwinem i nic co
pingwinie nie jest mi obce”, ale gdyby tak było, nie poświęcałaby tyle czasu na
odkrywanie tajemnic tych ptaków.
Ułożyłam notatnik od
Jeźdźców Chaosu na moich kolanach tak, aby z nich nie spadł i postukałam ołówkiem
w rozpoczęty przed chwilą szkic Sally. Korciło mnie, aby opisać w zeszyciku
wizytę Blake’a i uwiecznić go na papierze, ale nawet jeśli ręce mnie
świerzbiły, aby to zrobić, zaciekle się od tego powstrzymywałam. Jeśli
dziewczyny dowiedziałyby się o tym, natychmiast zarządziłyby interwencję
monitoringu mojego domu, co skutkowałaby brakiem prywatności, której i tak
miałam już niezbyt wiele. Wciąż miałam wrażenie, że za oknem czai się Quatro,
jakby czekało na zły ruch z mojej strony, aby uratować moje życie, które nagle
wydało mi się kompletnie bez celu i logiki. Bo skoro już raz umarłam, dlaczego
postanowiono mnie wskrzesić? Taka kolej rzeczy. Rodzimy się, umieramy. Idea ta
nie zawiera punktu „a potem nas wskrzeszają”. Chociaż można by to uznać za
nawiązanie do reinkarnacji, tyle że nie odradzamy się w innym ciele, ale w tym
samym, co wcześniej. Kontynuując przerwane życie, jakby poprzednia śmierć była
tylko krótką drzemką, a nie wieczystym snem, jak to opisuje ją wielu ludzi.
Blake. Władca Cieni,
intrygujący posłaniec Asa. Na samą myśl o nim do głowy przychodziły mi setki
pytań. Dlaczego zgodził się na pewnego rodzaju przysługę dla rewolucjonisty?
Miał z tego jakąś korzyść, został do tego zmuszony czy też dobrowolnie się
zgłosił? A jeśli już obstawiałabym opcję pierwszą: co miałby dostać w zamian?
Część władzy? Szczerze w to wątpiłam. As nie wydawał mi się osobą, która
chciałaby dzielić się władzą i ludźmi pod swoimi rządami. Może obiecał on
Blake’owi bezpieczeństwo podczas walk? Jemu i jego bliskim, jeśli takowych
miał? Wiedziałam, co ludzie są w stanie zrobić dla swoich bliskich. Mogłam
dostrzec to u siebie i swoim przywiązaniu do Emila, tęsknocie, jaką czułam, nie
widząc go nawet przez przeszło tydzień. Czas wydawał mi się być wężem,
pełzającym powoli wzdłuż linii życia, jakby uważał, żebym nie przegapiła ani
jednego fragmentu tej niesamowitej układanki, która tkwiła w rozsypce.
Wracając jednak do
tematu nowo poznanego przybysza – był on w ogóle człowiekiem? Do jakiej
kategorii można zaliczyć Władcę Cieni? Tej samej, co jego podwładnych? Może
system w cienistym królestwie był podobny do tego za dawnych czasów. Wszyscy
podążali za najsilniejszym osobnikiem, który kiedy już objął władzę, starał się
eliminować wrogów jak najszybciej, aby nie stracić swojej pozycji. Jednym
słowem – samolubny typ, pragnący władzy. Porównałam do tego opisu Blake’a i
stwierdziłam, że mógłby taki być. Irytujący, ironiczny, chamski, tajemniczy
cwaniak, a jednocześnie władczy i chwilami przerażający – idealny materiał na
władcę. Może tak naprawdę to on był Asem stojącym na czele rewolucji? Ale w
takim razie dlaczego podawałby się za jego posłańca? Aby uśpić moją czujność?
Sama nie wiedziałam, co myśleć o jego powiązaniu z całą rewolucją. Wszystko
plątało mi się w głowie, jakby myśli były kablami, krzyżującymi się i
tworzącymi kłopotliwe, trudne do rozwiązania supły. Wolałabym o tym nie myśleć,
odciąć się od rzeczywistości i żyć własnym życiem, ale byłam z tym powiązana –
Zabójcy Cienia brali udział w rewolucji, a co za tym szło – także Emil. Im
szybciej to zakończymy, tym szybciej go odzyskam. A wtedy zadbam o to, aby już
nic nam nie przeszkodziło.
- Lucy, musisz wreszcie
mianować Emila Mrocznym Żniwiarzem. – Usłyszałam nagle stanowczy głos Sally,
który wyrwał mnie z prądu rozmyślań. Zerknęłam na nią kątem oka, przeklinając w
duchu jej dość dobrą jak na pingwina pamięć.
- Nie mogę, Sally –
westchnęłam. – Nie potrafię.
- Musisz to zrobić! –
Oburzyła się dziewczynka, wyłączając telewizor i rzucając pilot gdzieś w kąt,
po czym spojrzała na mnie mądrym wzrokiem znawcy. – Jeśli Żniwiarze nie będą
mieli przywódcy, nie będzie żniw, a przez to dusze będą błąkały się po ziemi,
nie doczekując się nigdy szczęścia. Niektóre z nich mogą trochę zwariować i
opętać ludzi, inne mogą straszyć jako duchy. Brak Mrocznego niesie ze sobą
tylko problemy. – Wyjaśniła.
Uniosłam brwi,
zdziwiona nową informacją, jaką podała mi moja towarzyszka. Więc Mroczny
Żniwiarz był aż tak ważny? Myślałam, że jeśli go po prostu nie będzie,
Żniwiarze rozproszą się i będą działać nieudolnie na własną rękę.
- Nikt nie był tak łaskawy mi o tym powiedzieć –
prychnęłam po chwili, czując iskrę złości, która narodziła się we mnie, chcąc
zostać płomieniem, a następnie ogniem, szalejącym we wnętrzu i chcącym
zniszczyć wszystko, co napotka na swojej drodze. – Najukochańszy Lucyfer wciąż
milczy.
- Mówiłam ci już, że
nie możesz go za to winić! – krzyknęła zbulwersowana Sally, zaciskając dłonie
na swojej różowej bluzce w kropki.
- To on zrujnował moje
życie – warknęłam złowrogo. – Jest jak najbardziej winny.
- To on dał ci życie! –
odpowiedziała dziewczynka.
- Niby jak? – Uniosłam
brew wyczekująco.
- To on prosił o to, żeby cię ożywili –
mruknęła. – Musiał chodzić po zaświatach i załatwiać mnóstwo „formalności”. –
Nakreśliła w powietrzu cudzysłów.
- Ale teraz je
zrujnował. – Ucięłam, spuszczając wzrok i wlepiając go w stronę notatnika.
- TO NIE ON! – wybuchła
nagle Sally, stając na kanapie i machając rękoma z oburzenia. Nawet mimo
ludzkiej formy przypominała mi teraz małego pingwinka.
- A ty co go tak
bronisz? – Uniosłam brew, rzucając towarzyszce podejrzliwe spojrzenie.
- Bo to między innymi z
nim trzymam się odkąd się wyklułam – mruknęła niechętnie dziewczynka, uspakajając
się nieco i siadając z powrotem na miękkich poduszkach ułożonych na sofie.
Zamilkłam, próbując
odnaleźć w pamięci datę wyklucia się Sal. Wędrowałam pomiędzy wspomnieniami chwil,
jakie z nią spełniłam, zaglądałam w ważne dla mnie informacje, zerknęłam nawet
do rozmów z Lucyferem, jednak nie znalazłam nic.
- A kiedy to się
wyklułaś? – zapytałam niepewnie.
- Nie wiem, czy mogę ci
to powiedzieć – westchnęła po chwili zastanowienia. – Ale zobaczymy czy po
zdradzeniu prawdy zacznie coś płonąć. Jeśli tak, to oznacza, że za bardzo to
ingeruje w twoją przeszłość i Lucek się wkurzył. – Zaśmiała się cicho. – Ale wiesz, zrobię to. Powiem. Żeby zrobić mu
na złość. – Jej usta wykrzywił iście diabelski uśmiech, jakby wiedziała, że
Lucyfer to słyszy. Ostatecznie do czeluści Piekła docierał nawet najmniejszy szept,
jeśli Diabeł mu się przysłuchiwał.
- Zrobisz to, nawet jeśli może się to dla ciebie
źle skończyć? – Zdziwiłam się.
Sally wzruszyła
ramionami.
- A niby co takiego
może mi zrobić ten stary dziadyga? – spytała głośno, jakby kierowała te słowa
właśnie do Lucyfera, a gdy ujrzała, że nic nie zapłonęło, westchnęła cicho. – Wyklułam
się dziesięć lat temu, 23 maja, zaraz po północy. – Oznajmiła, uśmiechając się.
– Miałaś wtedy sześć lat.
Zaczęłam bawić się
włosami, nie wiedząc już co zrobić z dłońmi.
- Mogę wiedzieć… gdzie?
– spytałam po chwili.
Dziewczynka rozglądnęła
się niepewnie, jakby spodziewała się nagłego samozapłonu firanek czy poduszki,
ale odetchnęła z ulgą, nie widząc niczego podejrzanego.
- W tym domu. Na tej
kanapie – odpowiedziała cicho.
- I… co dalej? –
Ciągnęłam, dziwiąc się coraz bardziej faktami z życia przyjaciółki. Może
byłyśmy ze sobą blisko, jednak podczas gdy ona wiedziała o mnie wszystko, tak
ja nie wiedziałam o niej prawie nic.
- Nie mogę. – Sally pokręciła
smutno głową, spuszczając wzrok i zaciskając mocniej dłonie na swojej koszulce.
- Co takiego zrobi ci
Lucyfer, jeśli powiesz mi co nieco? – prychnęłam.
- Zabije mnie – odpowiedziała
z całkowitą powagą w swoim słodkim głosie dziewczynka.
- Nie zrobi tego. –
Stwierdziłam, śmiejąc się niemrawo pod nosem. Lucyfer nie byłby w stanie zabić
kogoś takiego jak Sally, prawda? Była uroczą, malutką dziewczynką, moją
najlepszą przyjaciółką. Jedyną osobą, której mogłam zaufać podczas nieobecności
Emila. Kiedyś zaliczałabym do grona tych osób Jeźdźców Chaosu, ale kiedy zobaczyłam,
że nie były tylko milutkimi dziewczynami pomagającymi ludzkości, zmieniłam
zdanie. Miałam nieodparte wrażenie, że ujrzałam jedynie niewielką część ich
mrocznej strony, ukrytej gdzieś w zakamarkach duszy przed światem. Chciały się
zmienić i nie twierdziłam, że tak nie było. Zmieniły się, to fakt. Ale nie
mogły zatrzymać w sobie już zawsze przeszłości. Prędzej czy później wyjdzie ona
na jaw i ujrzy światło dzienne, jednak zrobi to powoli, pełzając niczym leniwy
wąż, czekający na odpowiednią chwilę.
- Właśnie że tak. –
Zerknęła na mnie ukradkiem, jakby śledziła każdą zmianę zachodzącą w mimice
mojej twarzy. – Jest gotów zabić za ujawnienie choćby cząstki twojej
przeszłości.
- Dlaczego? –
warknęłam, momentalnie czując złość skierowaną w kierunku mojego diabelskiego
wujka.
- Nawet tego nie mogę
powiedzieć – westchnęła smutno Sally.
- Oczekuje, że będę
cierpliwie czekać, aż wspomnienia ze snów ułożą się w całość? – prychnęłam,
zaciskając dłonie w pięści. – Nie mogę siedzieć tak bezczynnie! – Oburzyłam się.
- Nie siedzisz
bezczynnie. Odkrywasz przeszłość, spotykasz się z tym kłamliwym debilem
Astleyem, przeciwstawiasz się rewolucji. – Wzruszyła ramionami. – To dość
sporo. – Stwierdziła.
- Sally, trudno jest
żyć, jeśli nie zna się przeszłości – jęknęłam. – Nie wiem nawet, kim są moi
rodzice. I czy jeszcze żyją.
- Ja także nie wiem, kim byli moi rodzice –
mruknęła Sally. – Nie widziałam ich nigdy na oczy. Tak samo jak mojego domu. –
Zniżyła głos, który przybrał nostalgiczny wydźwięk. – Znam rodzinę tylko z
opowieści i tych durnych filmów dokumentalnych! – warknęła niczym prawdziwa
wojowniczka, ale po chwili wróciła do roli bezbronnej dziecinki. – Chciałabym
ich spotkać, ale… - Zamilkła na chwilę. –
Ale jak. Przecież oni są na biegunie, podczas gdy ja siedzę tutaj jako człowiek
– wyszeptała.
- Ja jestem twoją
rodziną. – Przytuliłam ją, dziwiąc się nagłemu impulsowi, jaki przeszedł moje
ciało. Nigdy nie stwierdziłabym tego na głos. Zapewne dusiłabym to w sobie tak,
aby Sal miała się domyślić, jaka więź nas łączy.
- Wiem, Lucy. Ale
chciałam spotkać się z moją rodziną. Słyszałam, że miałam brata, który zawsze
mi podpierniczał żelki. – Pociągnęła nosem, jakby miała zamiar się rozpłakać, a
ja modliłam się w duchu, aby tego nie zrobiła. – I mówili, że nic mu wtedy nie
mówiłam, bo był tak uroczy, że… że nawet go nie biłam za te kradzieże! –
Wyznała. – Ale nie zobaczyłam go nigdy. Chciałabym się z nim spotkać i spytać,
jak naprawdę jest tam o, gdzie jest dużo śniegu przez cały rok – westchnęła
cicho.
- Spotkasz go kiedyś. –
Uśmiechnęłam się do niej ciepło i rozczochrałam jej atramentowe włosy,
jednocześnie czując pewnego rodzaju poczucie winy. Znałam Sally od tylu lat, a
o jej przeszłości dowiadywałam się dopiero teraz. Czy właśnie tak zachowałaby
się dobra przyjaciółka czy też siostra? Zacisnęłam usta, czując narastające
pieczenie w oczach. Nie mogłam się rozpłakać. Miałam być twarda, nieustraszona.
Wszystkie uczucia panujące wewnątrz mnie nie miały prawa wydostać się na
zewnątrz, ich przeznaczeniem było pozostać w moim wnętrzu, czyniąc w nim istną
burzę.
Tęsknota, nostalgia,
nienawiść, smutek, miłość, chęć poznania prawdy, zirytowanie, ból… Mogłabym
wymieniać w nieskończoność. Sama dziwiłam się, jak wiele uczuć może się we mnie
pomieścić. Zawsze myślałam, że człowiek jest pustą szklanką, którą wypełniają
uczucia. Jeśli było ich zbyt wiele, wylewały się z pojemnika i znikały,
ustępując miejsca nowym. Każdy człowiek był inny, dlatego też każdy miał inny
kształt swojej szklanki. Miałam wrażenie, że jestem długim, niekończącym się
wazonem, w którym mogło pomieścić się naprawdę dużo uczuć. Być może nawet zbyt
wiele. Były w środku, nie wylewały się, jednak mieszały ze sobą. I tak radość,
cięższa od innych uczuć opadła na dno, jednocześnie odchodząc w zakończenie,
zaś ból wzniósł się ku górze na pierwszy plan. Kolory reprezentujące kolejne
uczucia plątały się z innymi, tworząc nieokreślonego koloru substancję. Odrażającą,
pogmatwaną, sprawiającą wrażenie wyssanej z życia i radości. Czy właśnie taka
byłam w środku? Zatrzymywanie w sobie tego wszystkiego powoli zaczynało mnie
przerastać. Czułam, że następne krople będą tymi przepełniającymi czarę. Że w
końcu wybuchnę i… Właśnie. I co? Nie miałam pojęcia. Chwilami miałam wrażenie, że
nie znałam samej siebie, dlatego bałam się tego momentu. Rozpłaczę się jak
dziecko i zacznę jęczeć nad swoim losem czy też wpadnę w trans zabijania
wszystkiego, co się rusza, nie zważając na konsekwencje lub błagania o
darowanie życia.
Wszystko zależało od
ostatniej kropli, która sprawi, że wzburzy się we mnie nagła fala uczuć, którą
tymczasem wolałam jeszcze wstrzymać. Pozostali nie musieli wiedzieć, co działo
się wewnątrz mnie. Śmiałabym nawet stwierdzić, że tak było lepiej.
I na koniec tak troszkę nietypowo, bo dziwne pytanie ode mnie - a Ty jaką szklanką jesteś?
Podoba mi się ten tytuł.
OdpowiedzUsuńLucy "Jestem szklanką" Loragx + Emil "Jestem serem" Kiosk = Przeznaczenie Śmierci
Ta retrospekcja jest genialna :D Widać, że od małego Lucy i Rose były rywalkami. Ale są urocze w tych kłótniach :3
Pingwinki! <3 I Sally z żelkami! :3
To rozmyślanie o Blake'u może doprowadzić do bólu głowy.
Bardzo mi się podoba ten rozdział :3 Rozmyślenia, przeszłość Sally i wniosek o szklance. Jedno wielkie WOW <3
Czekam na nn ^^
Moja szklanka ma 540 ml. I jej góra pełna jest goryczy.
No i dobra! Powiedzialam sobie: dziś przynajmniej trochę poczytam i pokomentuję, no i popiszę też listy (do których nie mam papeterii, więc brawa dla Naff), a więc... Jestem! Ohohohoho! Pewnie w cholerę dużo mam do nadrobienia. O, policzyłam. 12 rozdziałów, wtf XD. Być tak daleko w tyle. Jeszcze nigdy się tak nie zapuściłam. No, ale cholera. W tygodniu praca, więc zdycham, na weekendy zawsze coś robię, piszę itd., no i taka dupa. Dlatego walę dziś pisanie, choć RH jest u końca, a czwarty rozdział 3/4 woła do mnie o pomstę i zabieram się za czytanie <3. Koniec.
OdpowiedzUsuńCzekaj. Włóżmy ser do szklanki? Huehueheuheuheuheuheuheuheuheuhe.
Jezuuuusieeeeee, to wspomnienie z rodzeństwem jest takie kochaneeee <3. Rose i Lucy mimo wszystko takie kochane w swoich kłótniach! A Astley... ASTLEY!!!!!!!!!!!!! Gdziekolwiek i jakkolwiek pokazany jest Astley to chyba wiadome, ze się jaram XD?!?!? *zaciesz* Astleeeey~! Chodź, ja ci dam swoje ciacha <3
"Wciąż miałam wrażenie, że za oknem czai się Quatro" - i właśnie to sobie wyobraziłam XD. W jednym oknie Abby z patelnią, w drugim Cleo z herbatą, w trzecim Naff z domestosem, w czwartym Królik ze słodyczami >D! Stalking poziom hard! *kto normalny ma cztery okna w jednym pokoju XD?!*
I ta opowieść o wykluwaniu się i obrona Lucka, którego potem Sally olała! Tak trzymać! Ej, powoli wyjaśnia się kilka istotnych informacji, jaram się >D!
"Odkrywasz przeszłość, spotykasz się z tym kłamliwym debilem Astleyem" - COOOOOOOOOOO. Jak możesz obrażać mojego Astleya! No, żesz ty Lucku jeden! A tak w ogóle to... huehue, hej, Lucek! To mi coś przypomniało! Idę sobie plażą w Gdańsku, a tu taki kot na piasku wtf i tak się na mnie gapi (czarny był!) i ja taka podjarana: "Aruuś! ASTLEY! ASTLEY!", Aruś*poker face* To nie Astley, to Lucyfer. Naff*wielkie oczy, cisza, cisza* A wiesz, że Lucyfer jest ojcem Astleya?!", Aruś*wzdych, cisza, kręci głową*. Tak bardzo.
"- Ja jestem twoją rodziną." - oooooch, to takie słodkieee! Ej, w ogóle mam wrażenie, że to już czytałam. Może czytałam? Tylko nie skomentowałam :o?!
Ta rozkmina o szklance jest dobra. Podoba mi się! A ja jaką szklanką jestem? :o Eeeeej, nie wiem. Różową, małą, bo łatwo wybucham albo radością albo płaczem >D! I te emocje tak z fajerwerkami wypływają! Takie jebut bum! *wtf*
Yea! 11 rozdziałów do końca XD.