niedziela, 22 marca 2015

Rozdział trzydziesty piąty: Znajdź mnie, jeśli potrafisz!

Tytuł rozdziału tak bardzo kojarzy się z "Catch me if you can" z Rozważnej, ale jakoś lepszego tytułu nie mogłam znaleźć. ;___; I tak na to nikt nie zwraca uwagi, więc kij, patyk i deska z tym. Nareszcie coś ciekawszego, bo... Booo... Bo tak. Przynajmniej mi się tak wydaje. I jeśli się nie mylę, jest też dość długi.
Ostatni rozdział, który dodaję tak szybko, bo napisanych w pełni na zapas mam jeszcze tylko trzy (36, 37 i 44 - tak bardzo!). Wszystko zależeć będzie od tego, jak szybko pójdzie mi dalsze pisanie, a jak na razie idzie nienajlepiej. ;___;

          Po prawdopodobnie ostatnim spotkaniu z Emilem w Indab obudziłam się wśród ciemności mojego pokoju. Deszcz znów bębnił o szybę, a za oknem szalał wiatr, pod którego siłą uginały się okoliczne drzewa.
Wstałam z łóżka, czując, jak kręci mi się w głowie. Chwiejnym krokiem zaświeciłam światło w pomieszczeniu i poczułam się odrobinę pewniej. 
Poczułam nagłe, bolesne ukłucie w głowie. Jego siła sprawiła, że osunęłam się na podłogę, z kolanami podciągniętymi do brody i zmrużyłam oczy, krzywiąc się.
Ból był jednocześnie znajomy, jak i całkiem nowy. Miałam wrażenie, że jego łagodniejszy, młodszy brat już kiedyś mnie odwiedził. 
Jego źródłem okazało się wezwanie z Indab. Zorientowałam się dopiero po zobaczeniu znanej mi już doskonale białej mgły. Miałam nieodparte wrażenie, że jest dziś gęstsza niż zazwyczaj, przez co sprawiała wrażenie nieokiełznanej i dzikiej.
Ból głowy nagle ustał i poczułam się tak, jak całkiem zdrowa osoba. Tak zresztą było, za wyjątkiem momentu, kiedy wezwano mnie tutaj.
Po dłuższej chwili wytężania wzroku w celu poszukiwania Astleya, odnalazłam go siedzącego po turecku na ziemi. Trzymał w dłoni talię swoich podniszczonych już nieco kart i przeglądał je skrupulatnie. Nawet nie podniósł wzroku, choć byłam pewna, że wiedział o mojej obecności. Wydawało mi się, że miał dość dobrze rozwinięte zmysły i słyszał każdy mój krok. Najwyraźniej ignorował mnie z własnej woli.
Musiałam przyznać, że jego obojętna postawa pod moim względem zaskoczyła mnie nieco. Zawsze sprawiał wrażenie kogoś chętnego do docinek na powitanie, lecz teraz wyglądał raczej na zatopionego we własnych myślach. Chciałam dowiedzieć się, o czym tak intensywnie rozprawiał, jednak uświadomiłam sobie, że znajdowałam się w jego umyśle, a odpowiedź na moje pytanie czaiła się gdzieś we mgle. Jednak nie miałam ochoty na zagłębianie się w nią, gdyż bałam się odkryć coś, czego nie było dane mi ujrzeć. Stanowczo wystarczało mi to, co widziałam z zewnątrz. A były to kolejne osobowości Astleya, a każda z nich zadziwiała mnie coraz bardziej.
Przypomniałam sobie troskę w fiołkowych oczach chłopaka, kiedy czułam się nienajlepiej. Przejawiała się nikłą iskierką, jednak to wystarczyło. Pobyt w jego ciepłych i wygodnych ramionach, rozlewający się wokoło zapach wanilii, niezmącona cisza i spokój, różniące się od chaosu panującego w moim domu. Poczułam się wtedy bezpiecznie, chociaż białowłosy nie był w stanie zastąpić mi Emila. To dzięki Astleyowi byłam teraz zdrowa i w pełni przytomna.
- Dziękuję- mruknęłam niechętnie, przerywając ciszę. Usiadłam na ziemi, w jak największej odległości od mojego towarzysza, nie spuszczając z niego oka. Uśmiechnął się szyderczo w odpowiedzi, nadal nie podnosząc wzroku znad kart.
- Niby za co?- spytał.
- Za to, że się mną zaopiekowałeś, kiedy byłam chora- burknęłam, wlepiając spojrzenie w gęstniejącą coraz bardziej mgłę. 
- To było już dawno.- Zamilkł na chwilę, po czym spojrzał na mnie spod burzy włosów ze znikomą pogardą.- Poza tym już dziękowałaś.
- Ale chciałam podziękować jeszcze raz.- Wysiliłam się na uśmiech wdzięczności, który jednak nie wyszedł mi najlepiej.
Astley wzruszył ramionami i powrócił do zabawy kartami. Nie widziałam w tym najmniejszego sensu, wnioskowałam, że to sposób na zabicie nudy. Ale wyglądało mi to na coś więcej.
Obserwując delikatne, aczkolwiek szybkie i precyzyjne ruchy dłoni siedemnastolatka, mój wzrok przypadkiem przeniósł się na jego klatkę piersiową, gdzie widniała blizna po świeżej jeszcze ranie. Wyglądał na głęboką i dość poważną i- ku mojemu zaskoczeniu- nie krwawiła. 
- Co ci się stało?- spytałam unosząc brew. Czy to możliwe, aby rana miała już kilka dni? Zastanowiłam się nad tym: w takim przypadku powinna się już zasklepiać. Jednak jeśli chłopaka nikt nie opatrzył? Nie wydawał się być osobą towarzyską.
Odpowiedziało mi chłodne spojrzenie oczu Astleya i cicha, przypominająca warknięcie odpowiedź:
- Nic.
Prychnęłam cicho z pogardą pod nosem. Nienawidziłam, kiedy ktoś kłamał mi w żywe oczy, tym bardziej, że działało to tylko na jego niekorzyść. Przecież nie miałam wobec chłopaka niecnych zamiarów skorzystania z jego obrażeń i zabicia go, ale chciałam mu pomóc.
- Przecież widzę, że jesteś ranny.- Stwierdziłam, ukrywając oburzenie. Jak nie mógł zauważyć tej wielkiej szramy na jego piersi? Wyobraziłam sobie, jak strasznie musiała boleć.
- A czy to ma jakieś znaczenie?- Białowłosy zaśmiał się cicho, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem
- Tak!- warknęłam.
Astley spojrzał na mnie, unosząc brew i poważniejąc momentalnie. Schował karty do kieszeni spodni i założył ręce na piersi, nieudolnie zakrywając ranę. Jego spojrzenie było wyzywające i mówiło mi, że żarty się skończyły.
- A niby dlaczego?- zapytał oschle. Odebrałam to tak, jakby ze mnie drwił.
- Jeśli jesteś ranny, należy cię opatrzyć- mruknęłam.
- Tak się składa, że ktoś mnie już opatrzył.- Zaśmiał się w odpowiedzi, a uśmiech zagościł na jego twarzy przez krótką chwilę. Wyglądał tak, jakby właśnie przypomniał sobie coś miłego. 
- Kto?- Zainteresowałam się. 
Chłopak uśmiechnął się szerzej w odpowiedzi.
- To raczej nieważne. Martwiłaś się przecież o to, czy jestem ranny, a nie o to, kto mnie opatrzył?- syknął. 
Prychnęłam cicho z obrazą. Chciałam tylko spytać go o błahostkę, ale on jak zwykle zrobił z tego kolejną, wielką tajemnicę, której nigdy mi nie wyjawi. Intrygi i tajemnice, to właśnie cały Astley.
- Nie powinnaś się tak o mnie martwić.- Usłyszałam cichy głos, w którym rozbrzmiewała nuta powagi. Nie wiedziałam, czy wziąć to zdanie za kolejny przejaw troski białowłosego, czy za zwykłą, kulturalną prośbę, aby zostawić go w spokoju. 
- Zabronisz mi?- Rzuciłam w jego stronę przepełnione chłodem spojrzenie.
- Tak.- Na twarzy mojego towarzysza dostrzegłam zawadiacki uśmieszek.- Jeśli będziesz się o mnie martwić, zginiesz.
- Myślałam, że jesteś zły i nie ma znaczenia, kto zginie?- Uniosłam brew. 
- I tak też jest.- Zachichotał.- Tyle że jeśli znikniesz, będę się trochę nudził, bo stracę kogoś, kto potrafił dorównać moim docinkom.
- Jestem ci potrzebna tylko do tego?- mruknęłam z niezadowoleniem.
- W sumie tak.- Chłopak wzruszył ramionami bez większych emocji.
- Traktujesz mnie jak zabawkę!- warknęłam ze złości. Nie poczułam się najlepiej, słysząc, że jestem dla kogoś tylko bezwartościową zabawką, którą szybko można wymienić. 
- Być może- westchnął.
Wstałam, aby poczuć wyższość nad Astleyem i spojrzałam na niego z pogardą.
- Człowiek, który traktuje innych jak zabawki nie jest niczego wart.- Oznajmiłam i nie myśląc nad konsekwencjami, ruszyłam w mgłę bez konkretnego powodu. Gdyby się nad tym zastanowić, chciałam chyba uciec od chłopaka, jednak im bardziej zagłębiałam się w mgle, tym bardziej zagłębiałam się w jego umyśle. Jednak mimo tego nie potrafiłam dostrzec niczego oprócz przeklętego, białego dymku.
Śmiech białowłosego odbił się echem po całym Indab, sprawiając wrażenie odrobinę przerażającego, jednak nie na tyle, aby powstrzymać mnie przed ucieczką.
- A może nie jestem człowiekiem?- Usłyszałam głos.
Brnęłam dalej poprzez mgłę, rozglądając się co chwila w poszukiwaniu czegoś odmiennego. Czułam się tak, jakbym została uwięziona w labiryncie bez wyjścia. Jednak błądziłam wciąż z nadzieją.
- Nie wiem, czy jesteś człowiekiem, ale wiem, kim jesteś- warknęłam, po czym zebrałam wszystkie słowa, przychodzące mi na myśl.- Egoistycznym debilem, który bawi się uczuciami innych. Idiotą i sadystą, który dziwnym trafem zawsze ma przy sobie karty. Kociakiem, który boi się świata i dlatego wmawia sobie, że jest silny i zły, aby przetrwać. Jesteś kimś, kogo nie potrafię rozszyfrować, bo za każdym razem widzę inną twarz.- Zamilkłam na chwilę.- Nie potrafię ci pomóc, skoro cię nie znam- wyszeptałam.- A to wyłącznie twoja wina, bo uparłeś się na to, aby zasłaniać się chłodem i obojętnością!- Przyłapałam się na tym, że krzyczałam. Odchrząknęłam cicho, opanowując nerwy.
- Być może masz rację!- Zaśmiał się Astley, a jego głos przepełniała pewność siebie.- Ale możesz mówić o mnie w nieskończoność, a ja i tak cię nie posłucham. Nie zmienię się. 
- Dlaczego?- spytałam cichutko.
- Sytuacja tego wymaga.- Zachichotał.
- Jaka sytuacja?!- wrzasnęłam, czując, jak wypełnia mnie złość.- Nie możesz nigdy powiedzieć wprost, o co ci chodzi?
- Nie mogę- mruknął.
Dopiero teraz poczułam, jak wściekłość wypełnia mnie od środka i rozgrzewa. Zrozumiałam, że w towarzystwie Astleya na pewno nie mogę być milutką dziewczynką. Straciłam dawną iskrę bezwzględności, zła i chłodu. Stałam się naiwna i słaba. Musiałam zapłonąć na nowo. Na powrót być dawną Lucy.
- Chodzi ci o tą durną rewolucję? O stojącego na czele Asa i jego kompanów? Nic nie znaczą!- syknęłam z pogardą.- Przecież wszechmogący Astley rozniesie wszystkich w pył! Dlaczego tego nie zrobisz?!- wrzasnęłam.- Dlaczego nie pokonasz rewolucji i nie uratujesz mieszkańców?! Nie zrobisz czegoś dobrego dla świata?!
- Jestem zły.- Odpowiedział ze stoickim spokojem i opanowaniem, jakby ktoś co dopiero spytał go o to, czy chcę kolejną kostkę cukru do herbaty. Po raz kolejny zastosował typową dla siebie wymówkę. 
- Okłamujesz sam siebie.- Zaśmiałam się, zauważając, że mój śmiech przypomina te rodem z horroru. Jednocześnie byłam zadowolona z efektu, jak i przeraziłam się samej siebie.- Boisz się i nie potrafisz stawić czoła wyzwaniu. Dlatego zgrywasz odważnego i mądrego, krytykując wszystkich siedzących bezczynnie podczas okrutnych działań, ale sam obserwujesz wszystko z daleka i nie przykładasz do tego większej uwagi!
- Skąd taka pewność?- spytał Astley, prychając.
Umilkłam, szukając odpowiedniej odpowiedzi, jednak choć przeczesywałam najdalsze zakamarki umysłu, znajdowałam tylko pustkę.
- Jedyną osobą, która przygląda się wszystkiemu z daleka jesteś ty- kontynuował.
- Kłamiesz- syknęłam ze złością.
- Ja? Kłamię?- Zaśmiał się chłopak w odpowiedzi i nagle wyłonił się z mgły, chwytając mnie za rękę. Obróciłam się, a on spojrzał mi w oczy z rozbawieniem.- Ja nigdy nie kłamię.- Uśmiechnął się szeroko.
- Mam wrażenie, że właśnie teraz kłamiesz.- Uniosłam brew.
Astley puścił mnie i zatopił się z powrotem w odmętach bieli.
- Skądże- mruknął, a w jego głosie wyczułam nutkę ironii.
Ruszyłam za nim, ale nie mogłam go dostrzec, niezależnie od tempa chodu. Wciąż tkwiłam sama we mgle, nie wiedząc, jak uciec.
- Nie stoję z boku- warknęłam groźnie.
- Więc?- spytał białowłosy, prychając.- Co robisz, aby pokonać ten okrutny świat?
Zastanowiłam się nad jego pytaniem. Do głowy od razu przyszło mi wspomnienie wczorajszej misji w ratuszu, kiedy to razem z Jeźdźcami starałam się uratować urzędników. Nie udało się to do końca, bo ci znajdujący się na piętrach zostali ranni lub zginęli, jednak to była już chyba próba zmienienia tego świata. Ostatecznie przeciwstawiłam się rewolucji, która na celu miała kompletną destrukcję i zniszczenie.
- Stawiam czoła rewolucji.- Stwierdziłam, uogólniając.
- Nie byłbym tego taki pewny.- Usłyszałam w odpowiedzi śmiech.
- Pomagałam w ratowaniu ludzi z płonącego ratuszu- mruknęłam.
- Pomagałaś.- Zaznaczył.- Nie zrobiłaś tego sama.
- No, tak. Zrobiłam to z Jeźdźcami, ale…
- Co dokładnie zrobiłaś?- Przerwał mi Astley.
Po chwili przemyśleń, stwierdziłam, że tak naprawdę to uwolniłam się tylko z płomieni, kiedy zależało mi na moim życiu. Zabijaniem żołnierzy, rozmową z Asem i ratowaniem mieszkańców zajęły się tak naprawdę dziewczyny. Byłam zbędnym balastem, który jedynie przeszkadzał. Piątym kołem u wozu.
- Oh, czyżby nic?- Doszedł mnie przepełniony pogardą głos chłopaka. Rozglądnęłam się, szukając jego źródła, jednak bez skutku.
- Twierdzisz, że to ja wmawiam sobie, że jestem zły, ale tak naprawdę się mylisz.- Zaśmiał się niczym psychopata, a ja zadrżałam pod wpływem tego dźwięku.- To ty wmawiasz sobie, że jesteś dobra.
- Nie wmawiam sobie tego!- Oburzyłam się.
- Czy dobry człowiek by kogoś zabił?- spytał.
- Zapewne nie- wyszeptałam.
- W takim razie jak morderca może zaliczać się do kategorii ludzi dobrych? Jak TY możesz zaliczać się do kategorii ludzi dobrych?- prychnął w odpowiedzi chłopak.
- Uznajesz mnie za mordercę?- Oburzyłam się.
Astley wymruczał coś pod nosem, po czym stwierdził głośno:
- Tak, to za mocne określenie, które bardziej pasuje do mnie.- Zachichotał.
-Do ciebie bardziej pasuje określenie "psychopata”- mruknęłam.
- Nareszcie to przyznałaś!- Usłyszałam miarowe klaskanie, dobiegające gdzieś z mgły.- Brawo, Lucy! Najwyraźniej twój umysł nareszcie zrozumiał, że jestem zły!- Odpowiedział sarkastycznie.
- Nie jesteś zły- westchnęłam.
- Zaprzeczasz sama sobie.- Stwierdził.
- Być może.- Uśmiechnęłam się pod nosem, stosując jego własnej odpowiedzi.
- Czyżby Lucy zaczęła się ode mnie uczyć czegoś pożytecznego?- Zaśmiał się Astley z oddali.
-  W twoim przekonaniu jest to użyteczne?- prychnęłam.
-  Oczywiście. Wszystko, co robię ma swój cel i pożytek.- Oznajmił.
- Nawet rozmowa ze mną, właśnie teraz?- spytałam ironicznie, unosząc brew.
- Nawet to- burknął pod nosem.
- Więc nie jesteś bezinteresownym człowiekiem, o którym kiedyś mi mówiłeś- mruknęłam.
- No proszę, pamiętasz.- Zachichotał białowłosy.- Nigdy nie mówiłem o tym, że jestem bezinteresowny.
- Rozmów z tobą nie da się zapomnieć- prychnęłam.
Astley zaśmiał się, lecz wydawało się, że wymusił tą reakcję.
- Są aż tak cudowne?- zapytał.
- A czy jesteś narcyzem?- Przewróciłam oczami.
Astley wynurzył się nagle z mgły i przeczesał swoje włosy, uśmiechając się łobuzersko. Mrugnął znacząco jednym okiem i spojrzał na mnie rozbawiony.
- A więc tak.
- Masz o sobie wysokie mniemanie- mruknęłam, odwracając wzrok.
- A kobiety peszą się na mój widok. Tak, zgadzam się.- Zachichotał pod nosem, znów znikając za barierą mgły.- Nie boisz się, że zgubisz się we mgle?- spytał.
- Nie.- Skłamałam.
- Zgubienie się tutaj to jak zgubienie się w moim umyśle.- Umilkł na chwilę, po czym dodał:- Hej, ale to już zrobiłaś!- Zaśmiał się ponownie.
- Nie zgubiłam się w twoim umyśle- prychnęłam, ale nie odpowiedziałam szczerze. Wiedziałam, że prawdą było to, że nie mogłam rozszyfrować chłopaka, przez co gubiłam się w nim jeszcze bardziej.
- W takim razie znajdź mnie- odpowiedział tajemniczo.
- Nie jesteśmy dziećmi, które bawią się w chowanego.
Białowłosy wyłanił się z chmury mgły i zbliżył się do mocjo ucha.
- A może jednak?- wyszeptał, po czym znów uciekł we mgłę.
- Astley!- wrzasnęłam poirytowana.
- Znajdź mnie, jeśli potrafisz!- Do moich uszu doszedł głośny śmiech Astleya.
Zaczęłam przedzierać się przez mgłę, rozglądając się co chwila w poszukiwaniu towarzysza, jednak im dłużej go szukałam, tym większe miałam wrażenie, że nie potrafię go znaleźć.
- A może jednak się zgubiłaś?- zapytał.
- Nie!- Obróciłam się w stronę, z której dobiegał głos.
Po całym Indab rozległ się przerażający śmiech, który sprawił, że zadrżałam ze strachu. Syknęłam pod nosem, zła na Astleya i jego idiotyczne pomysły, jednak nie mogłam wykrzyczeć już niczego, gdyż poczułam ten sam, nadzwyczaj silny ból głowy jak przed wezwaniem tutaj. Upadłam na ziemię, mrużąc oczy z bólu. Zdołałam jeszcze unieść głowę, by ujrzeć zanurzonego po części we mgle chłopaka, który uśmiechał się triumfalnie.
- Wygrałem.



2 komentarze:

  1. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak zaczęłam się śmiać, widząc tytuł i Twoje wyjaśnienie :D
    Ale dla jasności, mój tytuł na polski to "Złap mnie, jeśli potrafisz", zaś Twój tytuł na angielski to "Found me if you can" ;)
    I jak widać, ja zwracam uwagę na tytuły :P
    Ej no. Skorzystałaś odrobinę z tytułu, ale jeszcze mi 59 nie skomentowałaś. Ja wciąż czekam! :P
    Przerywam oglądanie Kosogłosa, idę po herbatkę (truskawkowa babeczka od Marlu tak bardzo <3) i poczytam, ohoho.
    Herbatka gotowa, włączyłam "No diggity/ Trift Shop" i mogę czytać :3

    Ledwie Lucy z Indab wróciła, a już pędzi tam tam z powrotem. Co to ta dziewczyna musi przezywać z tymi ciągłymi wypadami do tej depresyjnej (dla mnie) krainy.
    Cześć, Astley!
    Kurde, zmiana u Astleya to jak zmiana zachowania Nathiela - po prostu nie pasuje do nich opanowanie i spokój.
    Ha! Astley nie zastąpi Emila, bo niby jak? To tylko brat, nie ukochany chłopak... :3
    Ohoho, Lucy zobaczyła ranę. To sie teraz Astley gesto tłumacz i opowiadaj, jak się sprawowała Naff jako pielęgniarka :3
    "- Tak się składa, że ktoś mnie już opatrzył.- Zaśmiał się w odpowiedzi, a uśmiech zagościł na jego twarzy przez krótką chwilę. Wyglądał tak, jakby właśnie przypomniał sobie coś miłego. " - ha! Wiedziałam, że coś zaiskrzyło! :D Gdybyś teraz widziała, jak się bezgłośnie śmieję, a moje kąciki ust są tak wysoko jak u Grincha, który na chwilę pojawia się w wersji kreskówkowej w "Kevin sam w Nowym Jorku" (nawiasem mówiąc, to zawsze był ten moment filmu, który mnie najbardziej przerażał. To chyba dlatego tak dobrze go pamiętam). Uwielbiam ten fragment i już czekam na jarającą się Naff :3
    [DYGRESJA] Wspominałaś coś o możliwej reklamie świeczek u Naff pod ostatnim rozdziałem. Gdzie są moje świeczki o zapachu Nathiela, tfuu, mięty? Ja je chcę przed swiętami! [KONIEC DYGRESJI]
    "Intrygi i tajemnice, to właśnie cały Astley." -ja odnoszę wrażenie, że ukrywa pobyt u Naff nie bez powodu ;)
    "- Nie powinnaś się tak o mnie martwić." - ty, fiołkowy, przecież to twoja siostra (kij z tym, że nie pamięta o tym, to się wytnie), powinna się martwić!
    Ta szczerość - Lucy potrzebna tylko do bitwy na dogryzki. Przynajmniej dziewczyna wie, na czym stoi.
    Jaka ocena, łoho! Ale dość trafna. I rozumiem wzbudzenie Lucy, jest uprzedmiotowiona, ale nie da sobą pomiatać, brawo!
    Wzmianka o herbacie i ja właśnie biorę jej łyk, omnom nom.
    "- Są aż tak cudowne?- zapytał.
    - A czy jesteś narcyzem?- Przewróciłam oczami.
    Astley wynurzył się nagle z mgły i przeczesał swoje włosy, uśmiechając się łobuzersko. Mrugnął znacząco jednym okiem i spojrzał na mnie rozbawiony." - matko jedyna, ale zaleciało Nathielem!
    Wygrałeś bitwę, Astley, ale nie wygrałeś wojny. Nadejdzie chwila, gdy Lucy przejrzy cię na wylot, a wtedy możesz się spodziewać wszystkiego.

    Strasznie mi się podoba ta "zabawa" w kotka i myszkę na końcu, jest taka... odrobinę dziecinna, ale też i przerażająca. I like it!
    W ogóle rozdział przemyślany, rozmowa ciekawie skonstruowana, jest cacy ;)

    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. MATKO MATKO MATKO MATKO! Jak tylko przybyłam do tego rozdziału i zobaczyłam, że będzie akcja to momentalnie takie: AAAAA! TU BĘDZIE ASTLEY! ASTLEY! ASTLEY! *znowu wspomniała o Astleyu!* i zaczęłam skakać w miejscu jak... jak... zażywający bliżej nieokreślone środki narkotyzujące *w stylu zioła Strangera!* kangur prosto z Australii! *wow, Naff, twoja znajomość geografii i fauny świata, brawo! >D Klaskam stopami! Dobra, czekaj. Co ja zaczynam gadać ;_____;*
    Dobra, skoro już się napisałam głupot to czas przejść do konkretów *albo konkretnych głupot, jak kto woli*. I tym oto BANGerskim wstępem, zaczynamy naszą rozprawkę >D!
    "To dzięki Astleyowi byłam teraz zdrowa i w pełni przytomna." - czekaj. Coś jest ze mną nie tak. FUCK. Coś jest ze mną nie tak. NIE JESTEM ZAZDROSNA O LUCY! NIE JESTEM O NIĄ ZAZDROSNA :O!!! WTF?! Dobra, bądźmy szczerzy. Przyzwyczaiłam się, bo to w końcu jego siostra, tak? Co nie zmieni faktu, że gdy *SPOILER* lub *SPOILER* to będę płakać i przeżywać ;_____; bo Astley taki brołkujący harty.
    "- Tak się składa, że ktoś mnie już opatrzył.- Zaśmiał się w odpowiedzi, a uśmiech zagościł na jego twarzy przez krótką chwilę. Wyglądał tak, jakby właśnie przypomniał sobie coś miłego." - AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! *pisk na cały dom, mama ją upomina,że już środek nocy, ale Naff dalej skacze na siedzeniu wydając dziwne dźwięki, taki zaciesz, zaciesz wielki, że walają się obierki! Wtf, czekaj, jakie obierki? Dobra, dzisiaj kroiłam ziemnioki, mamy uzasadnienie skąd obierki. NIE! Czekaj! Co ja gadam ;____;?! To przez tą podjarkę! AAAAAAAAAAAAAA! Astley się uśmiechnął na to wspomnieeeenieee! O. Mój. Boże *a moim Bogiem Astley hueuhe*
    "- Chodzi ci o tą durną rewolucję? O stojącego na czele Asa i jego kompanów? Nic nie znaczą!" - TAAAAAAAAAAAK! TAAAAAAAAAK! Lucy znów zapłonęła! Powróciła dawna Lucy! CIESZMY SIĘ, YAHOOOO! Taką ją lubię >D! Walczącą o swoje!
    "- Oh, czyżby nic?- Doszedł mnie przepełniony pogardą głos chłopaka." - Jezusie, jak ja go kocham. Normalnie rozplywam się jak kostka czekolady rzucona gdzieś na hawajską plażę. Ta jego pogarda, ironia i umiejętność dedukcji. No, brałabym! W całości! I wiązała do grzejnika! ~Sadomaso Naff! *w rytm: oppa gangnam style!*
    "- Masz o sobie wysokie mniemanie- mruknęłam, odwracając wzrok.
    - A kobiety peszą się na mój widok. Tak, zgadzam się" - NIEPRAWDA! Naff się nie peszy! Naff się jara jak żywa pochodnia! AAAAAAA! Jara się jak frytka zbyt długo leżąca w oleju! AAAAAAA! *za dużo Maca*
    Astley wygrał! TAK! BRAW.... Przepraszam, przecież jestem po stronie dobra i Jeźdźców Chaosu i Lucy i w ogóle, nooo ;___; przepraszam, serio. Ale... no, ej, zawsze będę po stronie swojego męża, nie? To chyba jasne. Uhuhuh, tak bardzo. Nie! CIII! Jestem po stronie dobra! D: *tak bardzo sobie zaprzecza*
    Dobra! Koniec tego zdechłego komentarza! Był Astley, jest moc! Mam zaciesza! WIELKIEGO! BANG >D!

    OdpowiedzUsuń

"- Ile to psychopatów można dziś spotkać na ulicach."

Każdy komentarz mnie motywuje, więc za każdy z osobna dziękuję! ^_____^