Dziś dowiedziałam się, że została oceniona na celujący i była czytana przy całej klasie. Długa z tym historia, której tutaj raczej nie wypada opowiadać. Powiem tyle, że naprawdę ucieszyła mnie reakcja niektórych osób. No, w tym Żydzia. Jako jedyna cieszyła się już na początku, bo krew. Huehue.
Od siebie mogę powiedzieć, że nowelce poświęciłam dużo czasu i uważam, że wyszła całkiem nieźle. Resztę pozostawiam Wam.
__________________________________________
Płomień
krwistoczerwonej świeczki ustawionej na środku okręgu usypanego z popiołu
rzucał nikły cień na trupio bladą twarz dziewczyny. Ogień odbijał się w jej
martwych, czarnych oczach, w których nie widać już było choćby najmniejszej
iskierki życia. Końcówki długich, kasztanowych włosów zatopiły się w czerwonej
kałuży, zabarwiając się na tą właśnie barwę, a zaciśnięty w dłoni nóż był cały splamiony
krwią, która skapywała z niego kropla po kropli, tworząc kolejną plamę na
podłodze.
Krew.
Wszędzie krew.
Opowieści
o krwawej klątwie krążyły wśród mieszkańców od długiego czasu. Kiedy już
wydawało się, że ucichły, powracały ze zdwojoną siłą. Gościły w każdym domu w
wiosce, często towarzyszyły rozmowom, były przedmiotem zainteresowania wśród
młodzieży, osób starszych, dorosłych. Nawet dzieci wspominały o niej przelotnie
przy zabawie w piaskownicy. Roznosiły się niesamowicie szybko. Były jak zakaźna
choroba, która wpierw zaatakowała pojedynczą osobę, jednak ta przenosiła ją
dalej, aż cała okolica zachorowała. I bez wątpienia plotkę o tej klątwie można
było porównać do choroby. Z początku cicha i nieznaczna, stawała się groźna,
kiedy pasożytowała już w organizmie ofiary. Każdy znosił to inaczej, gdyż każdy
miał inną odporność - niektórzy traktowali to jako zwykłą bajeczkę, inni
szczerze wierzyli w opowiadaną historię i popadali w depresję, zagłębiając się
w nią, część mówiła o tym pół żartem, pół poważnie. Jednak w każdym, kto
usłyszał opowieść o krwawej klątwie zasiało się ziarenko strachu, które
kiełkowało w zależności od stosunku do plotki.
Rozmawiano
o niej wszędzie. Była najpopularniejszym tematem rozmów. Wdrążyła się w
historię wioski tak bardzo, że przekazywanie opowieści o niej było niemalże
tradycją. Miejscowa legenda, tak można by ją określić.
Wieść
o niej roznosiła się przede wszystkim dzięki tak zwanemu osiedlowemu
monitoringowi, czyli grupce starszych kobiet obserwujących wszystko, co działo
się w okolicy . Wiedziały o wszystkim, promocje w marketach były im znane
jeszcze przed ich ujawnieniem w reklamach, a bitwy o herbatniczki i ciastka do
kawy kończyły się druzgoczącym zwycięstwem, kiedy to biły przeciwnika na głowę.
Codziennie zbierały się na tajemniczych spotkaniach po obowiązkowej mszy
świętej w kościele i dzieliły się nowo zdobytymi informacjami. Obejmowały one
dość szeroki zakres, między innymi informacje o nowych nieboszczykach i
okazywanie żalu po ich śmierci, nawet jeśli nie dalej jak wczoraj wspólnie
narzekały na to, jak denat kosił pod ich domem trawnik, przez co nie mogły w
spokoju oglądać emisji eucharystii na żywo z Łagiewnik. I tak właśnie
dowiedziały się o krwawej klątwie jako pierwsze.
-
Kochane, słyszałyście może o rodzinie Moore? - Jedna z kokoszek uniosła do góry
łyżeczkę do kawy, machając nią energicznie w powietrzu. Woda wrzała w czajniku,
aby zalać nią następnie torebki herbaty, a ciasta ułożone na talerzach
zachęcały do konsumpcji.
-
Moore? - spytała inna i zaczęła stukać paznokciami o blat stołu, zamyślając
się. - Moore, gdzieś to już słyszałam. - Zamilkła na chwilę, po czym jej oczy rozszerzyły
się. - Mam! - Oznajmiła odkrywczo. - Rodzina Moore mieszkała tu kiedyś. W domku
na przedmieściach, mieli bardzo ładny ogród różany. - Dodała.
-
Ale czy oni nie umarli? - spytała szeptem kolejna.
Gospodyni
skinęła głową.
-
Krążą plotki, że ich córka, Isleen - świeć Panie nad jej duszą - zginęła w
tajemniczych okolicznościach, podobnie jak jej brat. - Oświadczyła.
-
Mówią, że… - Zaczęła opowieść następna z nich.
Tak
właśnie ukształtowała się historia o krwawej klątwie, związanej ściśle z
rodziną Moore. Po raz pierwszy usłyszałam o niej od koleżanki z pracy. Był
poniedziałek. Zachmurzone niebo, które nie chciało przepuścić nawet promyczka
słońca oraz deszcz bębniący o asfalt od rana zniechęcały do pracy. Zdziwiłam
się więc, że widzę znajomą burzę kasztanowych włosów przy stanowisku, zwłaszcza
w tak znienawidzony przez ludzkość dzień tygodnia jak poniedziałek.
-
Hej, co ty dzisiaj tak wcześnie? - spytałam, widząc Silvię tak wcześnie za
biurkiem w wydziale śledczym.
-
Słuchaj, mam coś dla ciebie! - Oznajmiła, odkładając kubek z gorącą czekoladą
na mebel. Spojrzała na mnie przenikliwie swoimi brązowymi oczyma i uśmiechnęła
się tajemniczo. - Lubisz historię o egzorcyzmach, prawda?- spytała.
Skinęłam
głową zgodnie z prawdą.
-
Więc słuchaj. - Rozkazała mi i zaczęła swoją opowieść z tak wielkim
entuzjazmem, że przeniosła go na moją osobę. Kiedy skończyła, uświadomiłam
sobie, że nie tknęłam nawet kawy przyniesionej tu rano. Historia zafascynowała
mnie tak bardzo, że nie mogłam poprzestać na własnych rozmyślaniach na jej
temat, musiałam odkryć prawdę. Potrzebowałam dowodów. Zaczęłam szukać
informacji, uzyskałam zgodę od szefa na przeprowadzenie śledztwa, przez co
mieszkańcy bez problemu wyjawili mi to, co wiedzieli. Odnalazłam nawet taśmy z
filmami, które okazały się być kluczem do rozwiązania zagadki w zespoleniu z
innymi faktami.
Zaczęło
się siedem lat temu od rodziny Moore.
Liczyła
ona czterech osobników: matkę, panią domu, która pracowała w szpitalu nieopodal
na wydziale kardiochirurgii; ojca, pracującego jako aptekarz w mieście obok;
syna, którego zamiłowaniem było kolekcjonowanie kart oraz córkę o imieniu
Isleen, która postanowiła iść w ślady matki i studiowała medycynę. Szczęśliwa i
kochająca się rodzina, więź między jej członkami była naprawdę silna i nieprzerwalna.
A przynajmniej do czasu, kiedy nie zginął Averel.
Chłopak
oznajmił pewnego wieczoru, że idzie na spacer, a jako że dobrze znał górzystą
okolicę małej wioski na południu kraju, nikt nie miał co do tego
przeciwwskazań. Averel, bo tak na imię było synowi Anne i Martina Moore,
wyszedł z domu po godzinie dwudziestej pierwszej i nie wrócił już nigdy. Wpierw
wnioskowano, że zaginął - jego ciała nie odnaleziono, dodatkowo nikt nie
widział, dokąd spacerował. Dopiero po miesiącu jeden z przechodni zauważył go
martwego przy brzegu jeziora, jednak bez żadnych znaków na ciele ani chociażby
sinych ust, które mogłyby świadczyć o tym, że się utopił. Analiza zwłok
wykazała jedynie, że chłopak umarł miesiąc temu, w dzień, w który wyszedł na
spacer. Pozostawało więc pytanie: co działo się z ciałem przez ten czas i jak
znalazło się nagle w parku?
Niedługo
potem zmarł również ojciec chłopaka. Okazało się, że otruł się rozproszkowanymi
tabletkami, wyniesionymi z pracy, które ukrył w curry kupionym w jednej z
restauracji, przez co początkowo o jego śmierć obwiniano kucharza. Jednak
dzięki przeglądnięciu jego ubrań odkryto, że było to samobójstwo: resztki
szkodliwych substancji znaleziono w jego domu razem z kartką, wyjaśniającą
reakcję, która zajdzie w organizmie po ich spożyciu w danych okolicznościach.
Anne Moore znaleziono z kolei pewnego ranka w jej domu, gdzie leżała z nożem
wbitym w serce. Doskonale wiedziała, gdzie uderzyć, aby wykrwawić się jak
najszybciej. Jej śmierć również była samobójstwem, załamała się po śmierci syna
i męża, popadła w depresję. Jej współpracownicy mówili, że od dawna wydawała
się przygnębiona, jednak za sprawcę jej złego humoru uznali złą pogodę.
Została
jedynie Isleen.
Pozostała
w domu rodzinnym, chociaż psycholog, do którego regularnie uczęszczała, zalecał
jej opuszczenie miejsca rodzinnego i zmianę otoczenia. Z początku wydawała się
być załamana i przygnębiona, ale w miarę upływu czasu była coraz bardziej
radosna i optymistyczna. Zajęła się na poważnie studiami i nauką, nauczyciele
chwalili ją i mówili, że bez wątpienia czeka ją świetlana przyszłość. Grzeczna,
mądra i pełna radości, wzór do naśladowania. Zawsze myślała racjonalnie, nie
wierzyła w bzdury i głupoty.
Informacji
o przywoływaniu demonów zaczęła szukać dopiero po ukończeniu pierwszego roku
studiów. Nie wiadomo, co nią wtedy kierowało - człowiek przecież nie zmienia
swojego nastawienia do takich rzeczy w jednej chwili. Po prostu pewnego dnia
oświadczyła, że wierzy w istnienie demonów, podczas gdy nie dalej jak wczoraj
zaprzeczała temu. Być może kierował ją nagły impuls, może zobaczyła coś, czego
nie powinna ujrzeć, albo uświadomiła sobie, że duchy i inne istoty mogą być
prawdziwe. Nikt nie wiedział, co nią wtedy kierowało, gdyż nie można było
wniknąć w jej myśli, ani nawet wyczytać czegoś z jej twarzy - bowiem przez
większą część czasu na jej twarzy widniał uśmiech, który chwilami wydawał się
sztuczny. Jakby chciała ukryć to, co szalało w jej wnętrzu.
Zaczęła
od książek. Co jakiś czas udawała się do biblioteki miejskiej, aby wypożyczyć
kolejne poradniki, biografie znanych egzorcystów czy świętych, opisujących
spotkania z demonami. Bibliotekarz wspominał, że przybiegała zdyszana, kiedy
już zamykali, aby wziąć do domu kolejną lekturę. Była tak zdesperowana, że za
każdym razem na nowo trzeba było oświetlać księgozbiór i szukać potrzebnego
egzemplarza. A kiedy ktoś odmawiał, czekała do rana na otwarcie pod biblioteką.
Niektórzy udawali ją wtedy za szaloną: zachowywała się tak, jakby od tego miało
zależeć jej życie.
Książki
można było znaleźć w jej pokoju praktycznie wszędzie. Część poukładana
starannie na półkach, inne walały się po pokoju, reszta czekała pod łóżkiem.
Było ich mnóstwo, a każda z nich miała na okładce sześcioramienną gwiazdę,
zapewne aby zaznaczyć, że książka została już dokładnie przestudiowana. Wiele
stron z nich zostały wyrwane, z czego część przyklejono na ścianach w całym
domu. Nie było sposobu, aby od nich uciec, były wszędzie. Popodkreślane
pisakami zdania lub fragmenty rzucały się w oczy jako pierwsze. Cały ten zabieg
służył prawdopodobnie temu, aby nie zapomnieć o celu, jaki wyznaczyła sobie
Isleen. Niektóry kartki zagięto, a na ich marginesach dopisane były notki.
Gdzieniegdzie można było znaleźć plamy po kawie czy herbacie, jakby książki były
podstawkami pod kubek. Jak się potem okazało, książki nigdy nie zostały
zwrócone do biblioteki nawet pomimo nalegań biblioteki miejskiej i wszystkich
listach z prośbą o zwrot. Wydawało się, że dziewczyna nic z tego nie słyszała.
Wybudowała wokół siebie niewidzialny mur, który przepuszczał przez siebie tylko
te informacje, które sama chciała usłyszeć. Zapewne nie znajdowały się w tym
zakresie skargi bibliotekarza, który upominał się o książki, które mimo
wszystko były jej nieprzerwanie potrzebne do przyzywania demona.
Kiedy
Isleen przeczytała już wszystkie dostępne jej książki, które mogłyby jej pomóc,
postanowiła zaczerpnąć rady miejscowych księży. Spędzała tam dużo czasu i
wracała do domu koło pierwszej w nocy. Zaraz po spotkaniu z duchownym
spacerowała jeszcze trochę po okolicy, zamyślona i lekko otępiona. Podobno parę
razy mało co nie wpadła po samochód będąc właśnie w takim stanie.
Po
paru tygodniach przestała składać wizyty u księży, a odwiedzała egzorcystę,
Patricka Holtona. Mieszkał dość daleko od wioski, przez co musiała zamieszkać
przez krótki czas w mieście. Jak donosi sam Patrick, spędzała u niego
praktycznie cały dzień i nie odstępowała go na krok. Obserwowała, jak
przeprowadzał egzorcyzmy i nawet pomimo jego próśb o opuszczenie pokoju, trwała
nieprzerwanie przy nim. Była jak cień. Podążała za nim wszędzie, bez względu na
to, gdzie poszedł.
Po
tygodniu zaprzestała również szukania pomocy u egzorcysty i księży, wróciła do
rodzinnego domu i powróciła do względnie normalnego życia przeciętnej
studentki. Chodziła na wykłady, spotykała się z przyjaciółmi, przebywała na
świeżym powietrzu. Jednak po zajęciach zagłębiała się w rozległych zbiorach
Internetu i wyszukiwała informacje, które miały odpowiedzieć jej na pytanie
„jak przywołać demona?”. Z początku natrafiała na głupie, absurdalne sposoby,
takie jak zabicie chomika i wymazanie jego krwią podłogi z dębowych -
koniecznie dębowych - desek w kształt kwadratu, w którego to środku znajdować
się miało ziarenko ryżu, do którego miała wsiąknąć przywołana dusza – albowiem
pochłania wilgoć, a według teorii autora dusze demonów składały się aż w
siedemdziesięciu czterech procentach z wody. Resztą był popiół, majonez i zło w
czystej postaci.
Po
długich poszukiwaniach znalazła wreszcie przekonujący wpis, który w dużej
mierze różnił się od poprzednich absurdalnych i głupich pomysłów. Pokrywał się
z niektórymi wyznaniami księży i egzorcysty, przez co wydawał się jeszcze
bardziej wiarygodny, zaś niektórzy potwierdzali jego skuteczność. Chcąc nie
chcąc, wydawał się naprawdę realistyczny i właśnie to ten sposób wybrała
Isleen.
Ostatni
raz widziano ją na cmentarzu, przy grobie jej brata i rodziców. Kładła na nich
bukiety kwiatów, czarnych jak smoła róż. Przebywała tam przez chwilę, po czym
wróciła z powrotem do swojego azylu w jej pokoju.
Na
początku zajęła się wykonaniem najważniejszego punktu, bez którego
przywoływanie nie mogło się udać. Należało zrobić świeczkę. Jej płomień miał
być łańcuchem dla przywołanej duszy, przez co była ona niczym pies na smyczy i człowiek
miał nad nią kontrolę. Od niej zależało powodzenie całej akcji.
Dziewczyna
rozpuściła w garnuszku parafinę, aż nie stała się ciekłą substancją. Następnie
wyciągnęła nóż i błądziła nim chwilę przy swoim przegubie, po czym przecięła
skórę i pozwoliła wyciekającej spod niej krwi skapywać powoli do garnka. Całość
zabarwiła się na czerwono, dokładnie tak, jak miało być. Isleen przelała ją do
przygotowanej wcześniej formy z włożonym w nią knotem i korzystając z czasu
potrzebnego do zastygnięcia parafiny, udała się do swojego pokoju, by
przygotować pole do przywoływania.
Wpierw
ustawiła na biurku kamerę. Jak później sama przed nią tłumaczyła: po to, aby
zanotowała wszystko, co będzie się działo w pokoju. Chciała, aby ludzkość
zobaczyła, że demony istnieją naprawdę i że dusze zmarłych mogą nas nawiedzać.
Miał to być dowód, któremu nikt nie mógł zaprzeczyć. A ostatecznie stał się
jedynie materiałem dowodowym do śledztwa w sprawie jej własnej śmierci.
Rozsypała
na podłodze popiół uzyskany ze spalenia kart z kolekcji jej brata w okręgu, po
czym wrysowała w niego sześcioramienną gwiazdę – taką, jaką znaczyła
przeczytane książki. Poza okręgiem rozsypała niedbale płatki czarnych róż,
dokładnie takich, jakie położyła na grobie zmarłych rodziców i brata. Zasłoniła
rolety w oknach, pozwalając jednak garści promieni na oświetlenie pomieszczenia.
Po
paru godzinach ustawiła świeczkę z zastygniętą już parafiną na środku okręgu i
zapaliła jej knot, obserwując, jak zajmuje się powoli ogniem, aż w końcu
oświetla malutki obszar wokół siebie. Westchnęła ciężko, siadając w kręgu po
turecku i wyszeptała cicho parę zdań, wśród których można było wyróżnić tylko
pojedyncze słowa: prośba, dusza, brat, tęsknota. Zaraz potem w całym pokoju zerwał
się wiatr, wprawiając w ruch płatki róż, które zmieniły swoje położenie. Kartki
powyrywane wcześniej z książek, leżące na podłodze, szybowały przez chwilę w
powietrzu, niesione wiatrem, aż upadły przed Isleen. Wiatr ustał. Pojedyncze
słowa lub litery musiały ułożyć się w zdanie, gdyż dziewczyna pochyliła się nad
stronami i zmrużyła oczy.
-
Witaj, Isleen. - Wyczytała i rozglądnęła się po pokoju, jakby szukając kogoś.
Nie znalazła najwyraźniej nikogo, bo jej wzrok znowu spoczął na kartkach. -
Czekałem na ciebie - wyszeptała. Kątem oka zerknęła na świeczkę, której płomień
wciąż się utrzymywał, choć drgał nieznacznie. Odetchnęła głęboko i uniosła
głowę. - Przybądź. - Oznajmiła władczym i stanowczym głosem.
Powietrze
zadrgało, a przed Isleen zaczęły wyodrębniać się kontury ciała podobnego do
ludzkiego. Było niewiele większe od dziewczyny, miało wyraźną posturę mężczyzny
i małe, ledwo zauważalne rogi wyrastające z włosów. Postać można była bardzo
łatwo przegapić, była jedynie ciemniejszą plamą w powietrzu. Nie można było
ujrzeć jego twarzy, nie licząc płonących czerwienią oczu, które jako jedyne
było widać niesamowicie wyraźnie.
-
Po co mnie przyzwałaś? - warknął demon. Jego głos był ochrypnięty i władczy,
przepełniony nienawiścią.
-
Chcę porozmawiać z bratem - mruknęła dziewczyna, nie dając się złamać istocie.
Wiedziała, że ma nad nią kontrolę i mimo tego, że demon sprawiał wrażenie
okropnego i złego, musiał wypełniać jej rozkazy.
-
Potrzebuję więcej - prychnął demon. - Więcej informacji.
-
Averel Moore, szesnaście lat, zmarł 17 marca tego roku. - Wyrecytowała płynnie
Isleen. Przygotowała się już wcześniej na tego typu pytanie.
Demon
mruczał przez chwilę coś pod nosem, po czym zarys jego ręki wskazał na
świeczkę.
-
Jeśli płomień zgaśnie lub wosk w świeczce się skończy, twój brat zniknie, a ja
razem z nim. - Oświadczył, po czym jego zarys rozpłynął się w powietrzu.
Isleen
rozejrzała się znów po pokoju, aż w końcu jej wzrok stanął na przestrzeni przed
nią, tam, gdzie wcześniej siedział demon. Jej usta natychmiast wykrzywił
szeroki i promienny uśmiech, a jej oczy zaiskrzyły się radośnie.
-
Ave! - Zawołała i rzuciła się w stronę powietrza, tuląc je mocno. Musiała
widzieć tam swojego brata, jednak kamera nie zanotowała nic. Nawet
najmniejszego drgania powietrza w tym miejscu. Żadnych znaków. – Tęskniłam -
wyszeptała, a po jej policzkach spłynęły łzy wzruszenia.
Po
przywitaniu zmarłego brata, Isleen oderwała się od niego i spojrzała na niego z
powagą.
-
Co się z tobą stało? - wyszeptała, wciąż się w niego wpatrując.
Duch
najwyraźniej coś mówił, lecz musiało do być słyszalne tylko dla Isleen. Jednak
musiało to być coś strasznego, bo dziewczyna ściągnęła brwi ze zmartwienia i
patrzyła troskliwie na brata. Cisza trwała długo, najwyraźniej historia była
dość rozbudowana i skomplikowana.
-
A co z rodzicami? Widujesz ich często? - spytała następnie. Duch musiał skinąć
głową, gdyż następne pytanie brzmiało: - Co takiego robią?
Znów
zapanowała cisza, przerywana jedynie przez ciche westchnienia Isleen.
Wpatrywała się nieustannie w to samo miejsce, jej oczy wciąż były zaszklone,
jakby za chwilę miała wybuchnąć głośnym płaczem. Nie zwracała uwagi na
świeczkę, której wosku było coraz mniej i mniej, zaś płomień powoli przygasał,
zwiastując koniec.
Ciszę
przecinały co chwila kolejne pytania Isleen o rodziców i brata, aż duch nie
przerwał jej w połowie pytania. Musiał wskazać na świeczkę, bo dziewczyna
spojrzała na nią i otworzyła szerzej oczy ze strachu, widząc, jak ogień słabnie
z każdą sekundą. W pokoju rozległ się cichy chichot demona, a jego oczy dało
się ujrzeć tuż obok miejsca gdzie prawdopodobnie znajdował się jej brat.
-
Chcę więcej czasu! - krzyknęła zdesperowana Isleen.
-
Świeca potrzebuje więcej krwi. - Zarechotał demon.
Dziewczyna
znieruchomiała na chwilę, ale potem sięgnęła po leżący niedaleko nóż i wbiła go
sobie bezlitośnie w dłoń, sycząc głośno z bólu. Przeniosła dłoń nad świeczkę i
czekała, aż wypełni się ona krwią, która zastygała natychmiastowo w zetknięciu
z ogniem. Musiała to być sprawka demona.
Isleen
uśmiechnęła się słabo i znów wróciła do rozmowy z bratem. Demon zniknął,
śmiejąc się pod nosem, a świeczka nadal płonęła. Wszystko było w porządku,
dopóki sytuacja się nie powtórzyła. Wtedy dziewczyna znów zaczęła się kaleczyć,
by zapewnić świecy nowy wosk, dzięki któremu mogła dłużej rozmawiać z Averelem.
Najwyraźniej chłopak zwrócił jej uwagę, że to niebezpieczne, bo zaśmiała się
perliście w odpowiedzi i zasłoniła krwawiące dłonie przed jego wzrokiem.
-
Nic mi nie będzie, Ave. To tylko trochę krwi, nic więcej.
Jednak
im dłużej trwała rozmowa, tym Isleen bledła bardziej, a jej krew zaczynała
tworzyć dość spore kałuże na podłodze. Mimo wszystko nadal uśmiechała się słabo
w stronę brata i trzymała w swojej dłoni mocno zaciśnięty nóż, aby w razie
potrzeby natychmiast zapewnić kolejne minuty rozmowy.
Właśnie
dlatego umarła. Wykrwawiła się na śmierć.
A
wszystko przez to, że potrzebowała krwi do przedłużenia rozmowy z bratem.
Zginęła na jego oczach. Zaraz po śmierci świeczka zgasła, a zarówno demon jak i
duch zniknęli bez śladu. Kamera leżała jeszcze włączona na biurku i
rejestrowała zdarzenie aż do końca. Była świadkiem tego, jak Isleen uśmiechnęła
się po raz ostatni w stronę zmarłego brata i jeszcze zanim opadła bezwładnie na
ziemię martwa, zdołała wyszeptać:
-
Braciszku, teraz będziemy mieli całą wieczność na rozmowy.
Świeczka,
będąca obok kamery świadkiem całego zajścia, tkwi teraz na moim stole w biurze
i wydaje się ze mnie drwić. Wciąż jest w niej jeszcze odrobinę zastygłej krwi
Isleen. Z nią wciąż możliwe jest przyzwanie kolejnego demona, który
przyprowadzi ze sobą kolejną duszę zmarłej osoby. Czuję dziwny ucisk w sercu,
myśląc o tym. Przypomina mi się zmarła przed laty matka. Mogłabym z nią
porozmawiać, jednak zaraz po chwili odrzucam ten pomysł.
Właśnie
ta krwistoczerwona świeczka przypomina, że nic nie trwa wiecznie, a że raz
utraconej osoby nie da się odzyskać.
Isleen
podjęła próbę porozmawiania z bratem, aby zaspokoić swoją tęsknotę do niego, jednak
zatraciła się w tym tak bardzo, że zginęła. Zapewne nie tylko ona tak
skończyła.
Rodziny
Moore nie ma już w tej wiosce, jednak każdy jej mieszkaniec słyszał o historii
Isleen i świeczki, dzięki której przywołała demona. Opowieść ta przetrwała pod
nazwą krwawej klątwy, po paru latach dodano zmyślone szczegóły, które miały
dodać pikanterii. Mało kto zna prawdziwą wersję.
Dokańczam
pisanie sprawozdania ze śledztwa, składając podpis w lewym dolnym rogu i
odkładam długopis z cichym westchnięciem. Od teraz koniec krwawej klątwy.
Wszystko już jasne.
Wpatruję
się przez chwilę w świeczkę z nostalgią. Ciekaw jestem, czy Isleen jest
wreszcie szczęśliwa ze swoją rodziną. I czy ma wystarczającą ilość czasu, by z
nimi porozmawiać.
Zapewne
tak. Umarli czasu nie liczą, prawda?
Skończyłam oglądać Króla Lwa, więc przybywam zgodnie z umową ;)
OdpowiedzUsuńGratuluję oceny celujacej! :3
Pierwsze zdanie i już świeczka. Wyczuwam nowe uzależnienie :3
Świetne opisy ;) Ta "klątwa" brzmi świetnie :3 A osiedlowy monitoring wymiata, choć ja się z nim na moim osiedliku nie spotkałam. Ale w rodzinnym mieście mam sąsiadkę z domu naprzeciwko, która lubi dużo wiedzieć. Pozdrawiam panią Zosię!
Herbata... <3
Silvia i już wiadomo, o kogo chodzi :3
Królik, gdy byłam w Twoim wieku, lubiłam słuchać o egzorcyzmach. Coś nas łączy :3
Te imiona, Isleen i Averel są świetne. Sama wymyśliłaś czy szukałaś z czyjąś pomocą?
"Być może kierował ją nagły impuls, może zobaczyła coś, czego nie powinna ujrzeć, albo uświadomiła sobie, że duchy i inne istoty mogą być prawdziwe" - albo spotkała Nathiela, jak biegał z nożem po mieście i... A nie, sorry, to nie ta historia. Wybacz.
Literówka: "Niektórzy udawali ją wtedy za szaloną" - uważali.
Patrick. Jak ja lubię to imię w przeciwieństwie do Naff.
"dusze demonów składały się aż w siedemdziesięciu czterech procentach z wody. Resztą był popiół, majonez i zło w czystej postaci." - ach, składniki ciał demonów i można szukać nowych sposobów zabijania :3
Chciałabym kiedyś zobaczyć czarną różę na własne oczy :3
Świeczka z krwią. Great.
Ej no. Dlaczego Averel zmarł akuraty 17 marca? Jesteś okrutna.
Wow. Tak się wczytałam, że ja cię. To jest rewelacyjne! Pasjonujące, wciągające, opowiedziane ze szczegółami, ach! CUDO!
Cieszę się bardzo, że opublikowałaś, inaczej poznałabyś mój gniew :P
Jeszcze raz WOW. Genialna nowelka. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś coś napiszesz ;)
Buziaki i dobranoc! :*
No, w końcu się dopadłam XD huehue. Wczoraj pięć razy zaczynałam od początku i już nawet mogłam niektóre słowa zacytować z pamięci. Tak bardzo wczoraj byłam nie do lifowania ;_____; no, ale dzisiaj powracam. NIECH ŻYJE KREW! NIECH ŻYJE KREW! Znaczy... krew nie żyje. Znaczy krew daje życie. Dobra, cicho! Lecimy!
OdpowiedzUsuńOsiedlowy monitoring zawsze spoko! >D Z niego już wczesniej dostałam spoiler ohoho *tak bardzo lova spoilery*
O, cześć Żydzio >DD! Mwahahah. Historie o egzorcyzmach zawsze spoko. Kiedyś je lubiłam, dziś sikam ze strachu jak je widzę lub o nich słyszę. Naff taki anty horrorowy. Daj jej oglądnąć horror, a będzie miała traumę przez następne dwa lata. Raz tak miałam! Po oglądnięciu Ringa przez następne 3 lata paliłam światło w pokoju na noc. Huehue. Przez to do tej pory boję się spać w swoim pokoju. To trochę jak choroba psychiczna :o.
"syna, którego zamiłowaniem było kolekcjonowanie kart" - przypadeg? Nie sondze! *nie, ja wcale nie widzę wszędzie Astleya, serio!*
"jednak za sprawcę jej złego humoru uznali złą pogodę." - kurna. Poważna sprawa. Czasami w sumie mam depresje jak patrzę na złą pogodę. A jak się kiedyś zabiję XDD?!?! NIEEE! Chociaż? Ej, piekło czeka, Astley czeka, Soriel czeka!
No, Cleo ma racje. O ile ona lubi imię Patrick, tak ja je hejtuję, bo mam "kolegę" dokładnie o takim samym imieniu >D, a z nim to historia długa i ciężka!
"dusze demonów składały się aż w siedemdziesięciu czterech procentach z wody. Resztą był popiół, majonez i zło w czystej postaci." - really? really XD? Wbiło mnie to w siedzenie mwahahha! A dokładniej w FOTEL! *cytat w głowie: gdziekolwiek, byleby nie w fotelu! - fuck, czy to znak, że muszę uciekać z fotela O___O fotel zagłady tak bardzo*. Też mi wpadł pomysł na przywoływanie demony! Zabicie stu biedronek igłą, ułożenie z nich magicznego kręgu, polanie ich benzyną i podpalenie! A potem odtańczyć dziki taniec wokół kręgu! BANG! ... Czekaj, co?
Świeczka z krwi :o? Not bad! Jarałabym!
"- Braciszku, teraz będziemy mieli całą wieczność na rozmowy." - popłakałam się ;___; znowu. Serio, mi tak niewiele potrzeba do płaczu.
Końcówka bardzo mi się podoba. Jeeej! Ta nowelka jest boska! Ja takich nowelek nie pisałam w gimbie! Kurde, ja wrócę do rodzinnego miasta na weekendzie to wygrzebię swój zeszyt z gimbazy i przeczytam wszystkie opowiadania! XD *motywacja tak bardzo*, pamiętam, że też pisałam jakieś nowelki! I ten ból, bo w szkole średniej już nie było takich zadań ;____; były tylko pizgnięte wypracowania.
Czekam na więcej takich dzieł <3! One shoty zawsze spoko!