wtorek, 3 marca 2015

Rozdział trzydziesty pierwszy: Dlaczego?

        Trzasnęłam drzwiami i oparłam się o nie, osuwając jednocześnie na podłogę. Teraz, kiedy nikt mnie nie widział, mogłam płakać. Nawet Beacia odleciała gdzieś podczas akcji. Zatopiłam twarz w dłoniach i poddałam się w walce z emocjami. 
          Zginęli niewinni ludzie. Z powodu głupiej rewolucji i zachcianek Asa. Zginęli, bo nie mogłam ich uratować. Byłam za słaba, żeby krzyknąć i postawić się niesprawiedliwemu światu. Wolałam trwać w bezpiecznym cieniu i złudnym pokoju, czekając na koniec burzy. Nie wiedziałam, że będzie ona trwać. Pioruny zaczną ciskać w ludzi, a błyskawice będą przecinać niebo raz po raz, jedynym dźwiękiem w okolicy będą wybuchy, płacz, jęki, grzmoty. A ja stanę pośrodku całego zamieszania w ciszy, obserwując przebieg wydarzeń.
          Kiedyś byłam silna. Potrafiłam ranić ludzi i przeciwstawiać się innym. Sarkastyczna, bezlitosna i zabójcza. Śmiercionośna. Jednak kiedy spotkałam Emila, zaczęłam łagodnieć w zaskakującym tempie. Miłość mnie odmieniła, sprawiła, że znów śmiałam się i byłam szczęśliwa, zapominałam o okrutnym świecie. Straciłam czujność i stałam się słaba.
          Przez miłość.
          Dopóki Emil był przy mnie, wszystko zdawało się być w jak najlepszym porządku. Ale teraz, kiedy nadszedł czas próby i rozstania, wszystko legło w gruzach. Wciąż o nim myślałam i martwiłam się o niego, lecz świat atakował mnie bezustannie i przypominał o swoim okrucieństwie.
          Czułam się bezużyteczna i mała w tej ogromnej rzeczywistości. Przerażała mnie i sprawiała, że musiałam się zmienić, aby przetrwać.
          Od czasu ataku na sztuczne Salidie nic nie wskazywało na poprawę sytuacji. Rozłąka z Emilem, wiadomość o fałszywej przeszłości, spotkania z Astleyem i wszystkimi jego osobowościami, obowiązki Śmierci, rewolucja. Wszystko to przerastało mnie. Sprawiało, że miałam ochotę zginąć, uniknąć tego cierpienia. 
          Wpadałam w depresję. Głęboki dół, do którego łatwo wpaść, ciężko się wydostać.
          Wciąż poszukiwałam siebie. Pojawiające się wspomnienia mówiły niewiele, ale pozwalały odzyskać jakąś malutką część dawnej mnie. Czekałam na przełom. To on miał mnie uratować. Nie idiotyczny Lucyfer, który pogrążył mnie w tym wszystkim i nie chciał zdradzić prawdy. Nie Sally, która nie mogła powiedzieć mi prawdy z powodu zakazu. Uwolnię się z tych więzów sama i choćbym miała być w drobnych kawałkach, wrócę do Emila i znów będziemy razem.
          Moje uczucia co do niego nie zmieniły się mimo poznawania coraz to nowych osób. Nikt nie był w stanie w pełni zastąpić mi mojego ukochanego. 
          W tym momencie pożałowałam, że jest już późno. Sally spała w najlepsze, przez co nie mogłam porozmawiać z nią i wyrzucić z siebie zalegających uwag i smutków. Była nieliczną osobą, której wierzyłam, żyjąc w tym popapranym świecie. Wbrew wszystkim nieszczęściom i głosowi Astleya odbijającego się echem w moim umyśle. 
          Chłopak niesamowicie mnie intrygował. Nie znałam go długo, ale zdążyłam już poznać kilka jego osobowości, zarówno dobre, jak i te gorsze. Czasem był radosny i sprawiał wrażenie szczęśliwego, innym razem chłodny, tajemniczy i niedostępny, jeszcze kiedy indziej bezczelny, chamski i zbyt pewny siebie. Dziś troskliwy i opiekuńczy, jutro zły i bezlitosny. W zależności od sytuacji przybierał odpowiednie maski, pozwalające na bezpieczne przetrwanie sytuacji bez żadnych uszczerbków. Wciąż nie wiedziałam, czym zawinił, że trafił do Indab. I przeczuwałam, że nie dowiem się tego w najbliższym czasie.
          Tajemniczymi okazali się również Jeźdźcy Chaosu. Nie mogłam uwierzyć w to, że były zdolne do zabicia tych żołnierzy. Zawsze radosne, wesołe i dziwne, ale nie zabójcze i bezwzględne. Okazało się, że nawet one mają swoją ciemną stronę. Być może było to spowodowane przerażającą, traumatyczną przeszłością, a może po prostu chęcią przeżycia. 
          Roześmiana i szalona Naff, która w obliczu zagrożenia dobyła noża i pewnymi ruchami wbijała go w ciało przeciwnika. Niewinny i spokojny Króliczek, w którego oczach pojawił się mrok, prowadzący do bezwzględnego zabicia kolejnych żołnierzy. Opanowana i przywódcza Cleo, której złowrogi błysk w oku przerażał, jednak nie przejął nad nią całkowitej kontroli. Oraz Abby. Widać było, że chciała dołączyć do krwawej rzezi, ale siłą woli powstrzymywała się od tego.
          Uległy tylko Królik i Naff. Nie zdołały opanować żądzy krwi i zaatakowały. Kiedy na nie wtedy spojrzałam, przeraziłam się. Były całkiem inne. Jakby znane mi oblicza roześmianych dziewczyn prysnęły niczym bańka mydlana, zastąpione przez chłodne wyrazy twarzy, wyrażające tylko co chwila radość z dokonanej zbrodni. Zachowanie godne prawdziwego psychopaty. Pytałam się wciąż w myślach: dlaczego? 
          Postanowiłam się pozbierać. Zebrać resztki mnie i mojej godności, które pozostały. Po prostu żyć, aby w końcu wrócić do Emila. Jak to dobrze, że był nieśmiertelny i silny, to sprawiało, że moja troska o niego nieco zmalała.
          Wstałam, ocierając łzy z policzków i wyszłam po schodach na górę, chcąc zaszyć się w pokoju i odpocząć, ale zauważyłam uchylone drzwi jednego z zamkniętych zazwyczaj pokoi. Zmrużyłam oczy, wyczuwając dziwną aurę dobiegającą z pomieszczenia i najciszej jak potrafiłam, podeszłam do drzwi, otwierając je powoli. Na moje nieszczęście zaskrzypiały przeraźliwie, a ja skrzywiłam się na ten dźwięk. 
          Pokój oświetlało światło księżyca bijące z otwartego na oścież okna, przy którym stała drobna, aczkolwiek szczupła postać. Była ubrana w długą, włóczącą się po ziemi czarną suknię z wielkim kapturem nałożonym na głowę. Przywiodła mi na myśl zakapturzonego kolesia z ostatniej misji obowiązkowej Śmierci, z tą różnicą, że wyraźnie była to kobieta. Wpatrywała się w jeden z kątów pokoju, ale kiedy tylko usłyszała moje nieudolne zakradanie się, przeniosła wzrok krwistoczerwonych oczu na mnie. Jej spojrzenie było chłodne i przewiercało mnie na wylot. Usta kobiety wygięły się w szyderczym uśmiechu.
         - Kogóż ja widzę!- Jej śmiech odbił się echem od ścian. Nie mogłam rozróżnić, czy to przez to czy pokój był pusty- ciemność okrywała wszystko oprócz samej dziewczyny. Jednak poczułam się niepewnie pod wpływem mocy, jaką miał głos nieznajomej. Był władczy i przepełniony po brzegi pewnością siebie.
         - Kim jesteś?- wyszeptałam, stojąc nadal w progu. Nie wiedziałam, czy bałam się wejść do środka, czy też powstrzymywała mnie od tego dziwne przeczucie, że to nie skończy się najlepiej.
         - Nie pamiętasz?- zapytała z udawanym rozczarowaniem kobieta, przechylając lekko głowę. Wyciągnęła trupio bladą dłoń w stronę kaptura i zdjęła go nagłym ruchem.- Nie pamiętasz swojej ukochanej siostry?- Uśmiechnęła się szyderczo
          Poczułam się tak, jakbym patrzyła w magiczne lustro, zmieniające tylko niektóre aspekty mojego wyglądu. Złowrogie, przepełnione nienawiścią oczy w kolorze krwistej czerwieni spoglądały na mnie spod burzy rozwianych przez wiatr białych włosów. Ich rubinowe końcówki sięgały pasa i wyróżniały się na tle czarnej sukni.
          Wyglądała prawie tak samo, jak ja.
          Różniłyśmy się jedynie wzrostem, kolorem oczu i końcówkami włosów. Pomijając to, mogłam stwierdzić, że byłyśmy identyczne z wyglądu. Ale z charakteru raczej nie.
          - Nie mam siostry- warknęłam, odzyskując znikomą pewność siebie.
          Postać ponownie wybuchnęła śmiechem i gestem przywołała mnie do siebie. Moje stopy zaczęły stawiać powolne kroki w jej stronę. Nie wiedziałam, czy tego chciałam. Coś pchało mnie w stronę dziewczyny, a ja nie mogłam tego przerwać.
          Kiedy stanęłam przed nieznajomą, uniosła ona mój podbródek i spojrzała w moje oczy. Poczułam jej zimny oddech na twarzy i zadrżałam na całym ciele. Szyderczy uśmiech wciąż nie schodził z jej twarzy, jakby cała ta sytuacja ją bawiła.
          - Masz oczy po matce.- Stwierdziła z pogardą.- Przypominasz mi ją. Jesteś do niej bardziej podobna niż ja- westchnęła i oglądnęła starannie moją twarz.- To aż dziwne, że nie masz takiej samej blizny jak ona. 
          - Kim jesteś?- Powtórzyłam pytanie, ignorując jej gadanie. Serce podpowiadało mi, że jeśli chodzi o moje podobieństwo do matki, dziewczyna ma rację. Przypomniałam sobie jej wizerunek z moich wspomnień, ale nie mogłam porównać zamazanego obrazu z czymś widocznym czarno na białym.
          Paznokcie nieznajomej wbiły się w mojej policzki, a ja powstrzymałam się od syknięcia z bólu.
          - Jestem twoją siostrą.- Oznajmiła chłodno.
          - Nie mam siostry- prychnęłam, czując jeszcze większy ból. Dziewczyna jeszcze raz spojrzała w moje oczy. Cieszyłam się, że nie zdołały się w nich jeszcze nagromadzić łzy.
          - Czyżbyś ty także zapomniała?- spytała, jednak jej pytanie sprawiało wrażenie wypuszczonego w przestrzeń, na które nie było odpowiedzi.- Zostałam tylko ja?
          W tym momencie oprzytomniałam. Dlaczego dawałam się skopać niższej od siebie napastniczce, skoro sama władałam lodem i bez problemu mogłam pokonać tak przeciętną osobę jak ona? Wyzwoliłam lód ze swoich dłoni i dotknęłam nimi ręki przeciwniczki. Zaczęła pokrywać się szronem, ale nieznajoma rzuciła w jego stronę zdawkowe spojrzenie i uśmiechnęła się szerzej.
          - Naprawdę chcesz, abym zaczęła grać nieczysto?- Uniosła brew z rozbawieniem. Szron zaczęła pokrywać cienista aura, przywracając skórę do poprzedniego stanu.- Nie chciałam, żeby moje spotkanie z Ravie było krwawe.- Dodała.
          Wzdrygnęłam się na dźwięk mojego prawdziwego imienia. Znała je. Nie wiedziałam skąd, ale wprawiło mnie to w jeszcze większe przerażenie. Teoria, że dziewczyna była moją siostrą stawała się minimalnie wiarygodna, ale nie zmieniało to faktu, że Lucyfer wspominał tylko o zmarłym bracie.
          Pozostawała jeszcze opcja, że znów mnie okłamał. A to było całkiem możliwe. 
          - Skąd znasz moje imię?- Postanowiłam spytać. Jej oczy zaiskrzyły się nieznacznie.
          - Powtórzę po raz trzeci- warknęła.- Jestem twoją siostrą. Mam zacząć wymieniać, jakie bajeczki lubiłaś w dzieciństwie czy też przypomnieć ci, jak próbowałaś zjeść kredki, bo nie chciałaś mi ich pożyczyć?- prychnęła.
          Poczułam ciepło rozpływające się po sercu i pomimo tego, że nie znałam bliżej napastniczki, wiedziałam, że nie skłamała.
          - Ale mówili, że mam tylko brata- wyszeptałam, zdezorientowana. Wszystkie kłamstwa zaczęły się nagle kumulować w mojej głowie.- Który umarł.
          - Nikt nie chciał wspomnieć o siostrzyczce, tak?- mruknęła, puszczając mnie wreszcie. Jednak jej spojrzenie wciąż było we mnie utkwione, a ja nie dostrzegłam w nich dobrych intencji.- Wszyscy zapominają.- Wzruszyła ramionami.- Zresztą, kto chciałby się przyznać do takiej córki?- Zaśmiała się, po czym dodała już ciszej:- Zwłaszcza wtedy, kiedy pozostała tylko ona.
          - Jak masz...- Zaczęłam niepewnie, chcąc spytać o imię. Jednak powróciło do mnie najświeższe wspomnienie, w którym jako dziecko wspominałam o tym, że Rose zostaje w domu. Czy...?
          - Rose- mruknęła niechętnie.- Jak ten czerwony badyl, tak?- prychnęła, mając na myśli kwiat róży.
          Oniemiałam, a moje serce zabiło szybciej. Więc to była moja siostra. Prawdziwa, kochająca siostra, która naprawdę istniała. Była starsza? A może młodsza? Kłóciłyśmy się jako dzieci? A może plotłyśmy sobie warkoczyki jak dobre przyjaciółki? Tyle pytań cisnęło mi się na język, tak wiele chciałam wykrzyczeć i powiedzieć siostrze, przytulić ją ciepło i powiedzieć, że już pamiętam. 
          - Rook, Raven i Rose.- Jej pełen pogardy głos przeciął ciszę niczym ostry sztylet.- Przeklęte rodzeństwo R.- Uśmiechnęła się znów szyderczo.- O każdym z nich słuch zaginął.
          - Dlaczego?- Dociekałam. Nie miałam pojęcia, o co chodziło dziewczynie.- Dlaczego przeklęte? I dlaczego o każdym z nich zaginął słuch? Przecież jesteś tutaj, żywa i...
          - Dlaczego.- Przerwała Rose.- To dobre pytanie.
          Otworzyłam usta, aby zapytać o coś jeszcze, ale siostra podeszła do najbliższego kąta pokoju i wzięła z niego jakiś przedmiot. Zobaczyłam go dopiero wtedy, kiedy oblała go fala księżycowego światła. Były to wykonane z białego drewna skrzypce o cieniutkich, połyskujących czernią strunach. Wyglądały na nieużywane i biła z nich tajemnicza aura. W rękach Rose wyglądały na idealnie dopasowane do jej postaci.
          - Grasz na skrzypcach?- spytałam. Pamiętałam ze wspomnienia, że siostra grała na instrumencie, ale nie podejrzewałam raczej, że będzie tak delikatnie brzmiał. 
          Dziewczyna obejrzała uważnie skrzypce. Pasowały do niej idealnie.
          - Nie zakwalifikowałabym tego do grania- prychnęła, śmiejąc się.- Nie pamiętasz, hm?
          - Opowiem ci wszystko, jeśli tylko zostaniesz.- Uśmiechnęłam się słabo.- Usiądziemy przy herbatce i porozmawiamy o...
          - Nie przyszłam tutaj, aby cię odwiedzić.- Przerwała mi Rose, a ja ściągnęłam brwi ze złości.- Spotkanie tutaj mojej ukochanej Ravie- mruknęła z sarkazmem.- Było czystym przypadkiem.
          - Więc po co tu przyszłaś?- Starałam się ukryć nutę rozczarowania w moim głosie, jednak na próżno.
          - Zbliża się wojna.- Wzruszyła ramionami.- Przyszłam tutaj tylko po skrzypce, aby stanąć po właściwej stronie i walczyć.
          - Która strona jest według ciebie właściwą?- spytałam.
          - Ta, po której stoi mój braciszek.- Oświadczyła, siadając na parapecie okna. Podwinęła nogi pod brodę i spojrzała na mnie.
          - Ale przecież on nie żyje- wyszeptałam.
          Na twarzy Rose pojawił się uśmiech. 
          - Oni tylko chcą, żebyś tak myślała- odpowiedziała i odparła się rękoma, by zniknąć w nieskończonych ciemnościach nocy.
          Zimne powietrze rozwiało moje włosy i uświadomiło mi, że Rosie właśnie wyskoczyła przez okno. Dotarł do mnie również sens jej ostatnich słów. Sugerowała przez to, że wszyscy wokół mnie kłamali? Że żyłam w pięknej, wyidealizowanej iluzji, która miała mnie tylko przytłumić i sprawić, żebym zapomniała o tym, kim jestem? Tajemnice, intrygi i kłamstwa zaczęły mnie otaczać. Rozbolała mnie głowa, drżałam z zimna. Zamknęłam okno i wyszłam z pokoju, nie myśląc nawet o tym, aby go zbadać. Nie dostrzegłam siedzącego na parapecie w ciemnościach nocy czarnego kota, wpatrującego się we mnie mądrymi oczami, który zeskoczył z okna zaraz za nią. Udałam się prosto do łóżka i przykryłam się kocem, przymykając oczy. Wiatr szumiał za oknem, deszcz znów bębnił o szyby, a ciemność zerkała na mnie zza okna. Wśród tego rozległa się delikatna, z początku nieśmiała melodia skrzypiec. Przecinała swoim dźwiękiem powietrze i docierała do moich uszu, sprawiając, że poczułam się senna. Melodia stawała się coraz głośniejsza. Ze spokojnej gry przechodziła w dynamiczną, na przemian cichła i wznosiła się coraz wyżej, i wyżej. Wkomponowała się w bębnienie deszczu i świst wiatru. Współgrała z naturą, była jej częścią.
          A potem ucichła. A wraz z nią uspokoił się deszcz i wiatr.
***
          Mgła znów mnie otoczyła, przyćmiła umysł i sprawiła, że przymknęłam oczy pod wpływem rażącej bieli. Zadziwił mnie fakt, że przed zjawieniem się tutaj, ból głowy był krótkotrwały i zniknął zaraz po usłyszeniu pierwszych dźwięków niesamowitej melodii.
          Zaczęłam wypatrywać twarzy, jaka miała pojawić się w mgle. Miał to być Astley, czy też Emil? Który z nich dziś się ze mną spotka?
          Mgła rozrzedzała się, ukazując zdezorientowanego, czarnowłosego chłopaka. Serce zabiło mi mocniej, powstrzymałam okrzyk radości i niczym na skrzydłach podbiegłam do Emila, śmiejąc się i powstrzymując łzy wzruszenia.
          On odwrócił się i uniósł kąciki ust delikatnie do góry. Rozłożył ręce i przytulił mnie mocno, kiedy trafiłam w jego objęcia.
          Tak dawno się nie widzieliśmy. Nie wiedziałam, jak długo, ale była to dla mnie wieczność. Poczuć znów jego oddech na mojej szyi, jego delikatny, ale przepełniony tęsknotą uścisk, zobaczyć znów te same, iskrzące się oczy.
          - Dawno się nie widzieliśmy- wymruczałam, nie odrywając się od jego piersi. Usłyszałam cichutkie, lecz miarowe uderzenia jego serca. Uśmiechnęłam się słabo na wspomnienie jego śmierci. Jak to dobrze, że nie odszedł.
          - Tęskniłem- odpowiedział czule. 
          - Zastanawia mnie to.- Spojrzałam na niego, ściągając brwi.- Z Astleyem widywałam się ostatnio aż za często, a z tobą strasznie rzadko- burknęłam.
          - Może coś ma wpływ na regularność tych spotkań?- Zasugerował Emil, gładząc mnie po włosach. Jednak w jego oczach dostrzegłam coś obcego. Czyżby była to zazdrość?
          - Nie wiem- westchnęłam.- Do Indab trafiają ponoć duszyczki, które zstąpiły na złą drogę. Mam je po prostu naprostować i posłać w świat jako prawych obywateli.-Wyjaśniłam.
          - Ostatnio nie zrobiłem nic złego.- Oznajmił chłopak.- Może właśnie dlatego nie widywałaś mnie często? Być może nasze spotkania zależą od zbrodni, jakie popełniam?
          - Może.- Wzruszyłam ramionami.- Ale... Nie wydaje mi się, aby Astley robił coś złego- wyszeptałam. Po tym, jak białowłosy zaopiekował się mną, gdy byłam chora, zaczęłam wątpić w to, że był zły. Ktoś, kto mordował, nie mógłby chyba bezinteresownie pomóc innym. Tak mi się przynajmniej wydawało. Jak splamione krwią dłonie mogły następnie opiekować się chorymi?
          Nie, zaprzeczyłam sama sobie. Mogły. Sama taka byłam. Zabijałam, ale teraz tymi samymi rękoma przytulałam Emila, tymi samymi rękoma witałam się z ludźmi, tymi samymi rękoma czyniłam dobro.
          - Jeśli on także tutaj bywa, musiał coś zrobić.- Stwierdził chłodno Emil.- Zwłaszcza, że widujesz go często. Wychodzi więc na to, że cały czas gra w jakie brudne gierki.- Oznajmił.
          - Ale...- Zaczęłam cicho.
          - Jeśli ja także nie zrobię czegoś złego, nie będę cię już widywał.- Uniósł mój podbródek i spojrzał w moje oczy.- Mam dziwne przeczucie, że następnym razem nie zobaczymy się już tutaj, jeśli sytuacja się nie zmieni.
          - Emil...- mruknęłam błagalnie.
          - Zabiję, aby tylko zobaczyć cię jeszcze raz.- Oświadczył.- Mogę to zrobić. Dla ciebie.
          - Emil!- warknęłam.- Nie możesz tego zrobić!
          - Nie chcę cię stracić- wyszeptał.- Te spotkania są jedynym, co nam zostało.
          - Nie możesz zabijać.- Stwierdziłam stanowczo.
          - Jestem Mrocznym Żniwiarzem, tak? Zabijanie jest moim obowiązkiem- syknął cicho.- Wystarczy tylko, że mnie nim mianujesz, czyż nie? Inicjacja nie zajmie długo.- Wzruszył ramionami.- Czytałem o tym trochę i...
          - Emil.- Przerwałam mu.- Nie chcę, abyś był Mrocznym Żniwiarzem. Nie chcę, abyś zabijał, tym bardziej tylko po to, żeby się ze mną spotkać.
          - Ale bez Mrocznego na czele Żniwiarze nie zadziałają. Potrzebują przywódcy. W przeciwnym wypadku trupy będą ścielić się na ziemi z uwięzionymi w nich duszami.- Oburzył się. Wiedział na ten temat więcej niż ja. Zaczęłam się martwić, że naprawdę chce zostać moim zastępcą, podczas gdy ja odwlekałam tylko inicjację, chcąc dać mu jak najwięcej wolności.
          - Masz mi obiecać, że nie zabijesz nikogo bez ważnego powodu.- Oświadczyłam.- Zwłaszcza dlatego, żeby się ze mną spotkać.
          Emil westchnął i przeczesał swoje kruczoczarne włosy.
          - Obiecuję- mruknął, wbijając wzrok w ziemię.
          - Spójrz na mnie- warknęłam, a chłopak wykonał polecenie.- Powtórz.
          - Obiecuję- wyszeptał smutnym głosem.
          - Dziękuję- odpowiedziałam, całując go w policzek z uśmiechem.- Dzięki temu będę się martwić o ciebie odrobinkę mniej.
          - Nie mogę powiedzieć tego samego- westchnął.- Codziennie boję się, że ktoś cię zrani. Pytam sam siebie, dlaczego los jest tak okrutny. Każdego dnia budzę się z myślą, że tak naprawdę możesz w tej chwili cierpieć, lecz nie mogę ci pomóc. To boli- wyszeptał.- Świadomość, że nie możesz pomóc komuś, kogo kochasz.
          - Nie martw się o mnie.- Oznajmiłam.- Jeźdźcy Chaosu mnie bronią.
          Emil uniósł brew do góry.
          - Kto?- spytał ze zdziwieniem. Uświadomiłam sobie, jak dużo jeszcze nie wie.
          - Daję sobie radę.- Podsumowałam i uśmiechnęłam się słabo. Nie do końca było to prawdą. Poczułam ukłucie w głowie. Sygnał zbliżającego się końca.- Nie martw się o mnie.- Spojrzałam w jego oczy.- Pamiętaj o obietnicy i nie daj się zabić- dodałam, po czym pocałowałam go naprędce i wyszeptałam:- Kocham Cię.
          Usłyszałam w odpowiedzi ciche, przepełnione smutkiem "Ja ciebie też". Mgła owiła mnie i przeniosła w brutalną rzeczywistość, w której nie miałam Emila u boku.
          Zamiast tego towarzyszyły mi kłamstwa i intrygi, którym nie było końca.


3 komentarze:

  1. Straciłam czujność i stałam się słaba. Przez miłość. - głuuupooooty gadasz, Lucy! Miłość umacnia, nie osłabia >D! Po prostu brak Emila ci doskwiera ;___; mi też doskwiera *nie, nie brak Astleya tym razem huehue*. Tęsknię za Emilką. To tak boli, że Lucmilka pojawia się tak rzadko ;___; ja ich tak LOFFCIAM *hueh*.
    Wpadałam w depresję. Głęboki dół, do którego łatwo wpaść, ciężko się wydostać. - Ło żesz ty, ale że aż w depresję? Lucy, zrób to co ja. Znajdź sens życia w lodach <3.
    Moje uczucia co do niego nie zmieniły się mimo poznawania coraz to nowych osób. Nikt nie był w stanie w pełni zastąpić mi mojego ukochanego. - Ueeeeeeeeeeeee! ROZKLEIŁAM SIĘ JAK PODESZWA TRAMPKÓW NA DESZCZUUUUUUU ;_____________; podoba mi się to, że Lucy mimo swojej drobnej depresji, wciąż jest pewna swojej miłości i tego, że chce o nią walczyć ;___;
    Chłopak niesamowicie mnie intrygował - HUEHUEUHEUHEUHEUHE. To samo mogę powiedzieć ja. Nie. On mnie już nie intryguje. On rozpala mnie ogniem swojej miłości >D! YOU SEEEEEEET ME ON FIIIIREEEEEEE!
    Zawsze radosne, wesołe i dziwne, ale nie zabójcze i bezwzględne. Okazało się, że nawet one mają swoją ciemną stronę. - A mnie się tam ta strona Jeźdźców Chaosu podoba i czekam tylko na takie BANG! aż stracą nad sobą kontrolę tak, że będą zarzynać wszystkich dookoła *___* ohohoho *O NIE! Sadystyczna Naff powraca!* i nikt nie będzie mógł ich powstrzymać! OHOHOHO!
    Uległy tylko Królik i Naff. Nie zdołały opanować żądzy krwi i zaatakowały. - i oczami wyobraźni widzę takie dwie głowy przed komputerami knujące: "Huehe, to co, Naffciu, kogo teraz zabijamy >D?", "Hueheu, czekaj, może któryś chłoptaś będzie robił tortury? Huehue >D", "O, dobre! No i Caidena trza zabić hueuhe" i zacierają łapki przed ekranami. Nie no, ale Caiden to total brołken hart ;___; ale zabijanie, tortury i inne fajne hueuheuhe. Polubiłam sadystyczne postacie >D!
    - Kogóż ja widzę!- Jej śmiech odbił się echem od ścian. - CZEEEEŚĆ, ROOOOSE! Czekałam na ciebie >D! Już cię lubię hueuheuheuh.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Masz oczy po matce.- Stwierdziła z pogardą.- Przypominasz mi ją. - CZEKAJ. Dlaczego w tym momencie ja widzę Rose jako mężczyznę? ODEJDŹ, wyobraźnio! ODEJDŹ! ZGIŃ! ÓMRZYJ!
      - Jestem twoją siostrą. Mam zacząć wymieniać, jakie bajeczki lubiłaś w dzieciństwie czy też przypomnieć ci, jak próbowałaś zjeść kredki, bo nie chciałaś mi ich pożyczyć? - OHOHHOHO! Dobreee >D! Padłam od tych kredek! Znaczy... nie, żebym sama je jadła :o.
      - Jak ten czerwony badyl, tak? - BUAHAHA! Przecież ja ją kocham! Padam do stóp i całuję >D! To od dziś jedna z lepszych jak dla mnie postaci z Łowcy mwahahah! >D
      - Ta, po której stoi mój braciszek - MWAHAHHAHAHAHAHAAH!!!!!!! ROSE STOI PO STR... ciii. Milczę >D! Ale podoba mi się to! BANG!
      Nie dostrzegłam siedzącego na parapecie w ciemnościach nocy czarnego kota - A JA WIEM, A JA WIEM, A JA WIEM! Bo mnie ten kot też śledzi C:
      - Dawno się nie widzieliśmy- wymruczałam, nie odrywając się od jego piersi - Popłakałam się ;___; whyyy, whyyyy. Naff, musisz ograniczyć swoją kluchowatość.
      Jednak w jego oczach dostrzegłam coś obcego. Czyżby była to zazdrość? - I know that feel, bro *klepie go po plecach, łezki w oczach* Możemy się dogadać, wiesz? JA przywiążę Astleya do grzejnika, ty Lucy do... pralki (?) i nie będziemy musieli być zazdrośni <3 *plan idealny*
      - Zabiję, aby tylko zobaczyć cię jeszcze raz.- Oświadczył.- Mogę to zrobić. Dla ciebie. - To poświęceeeenieee, ta miłoooooooooooooość! Emil, kocham cię. Znaczy... nie kocham cię! Kocham Astleya, ale... Ueeee ;___; ej. Mam pocieszenie. KIEDYŚ BĘDZIEMY RODZINĄ! AHAHAHAH >D!
      Smutegowe zakończenie. Tak mi szkoda Lucy, że mam ochotę ją przyhugać do serduszka... Żyje w świecie kłamstw, gdzie wszyscy są dla niej obcy, gdzie nie ma Emila ;________; tak bardzo brołkujesz wszystkim harta, Królik! Jesteś sadystką! UEEEEEEEEE!
      No, ale i tak chcę następny rozdział! Huhuuh! <3 mój komentarz bardziej zdechły, niż ryba, którą można dostać w polik. Serio. Może to kwestia, że za każdym razem jak przechodzę z białego pola fejsbuka do czarnego pola łowcy to zaczyna mnie nawalać łeb ;____;? To takie bolesne dla oczu XD! Eee... dobra, uciekam!

      Usuń
  2. Lucy płacze, Cleo utuli *wyciąga łapki*
    Miłość czyni słabym, jednocześnie czyniąc silniejszym niż kiedykolwiek. Taki paradoks, a wręcz ironia. Bo życie nie może być łatwe, komplikacje są o niebo lepsze.
    Luc wciąż kocha Emila, dobrze o tym wiedzieć. Ostatnio miałam wrażenie, że o nim zapomniała. A ja za nim tęsknię. Za Jamesem też *co herbata złączyla, człowiek niech nie rozdziela*
    "Nie znałam go długo" - to się Raven zdziwisz...
    Rose! Rosie! Jesteś tu! Witaj!
    Ale że Rose kobietą? Przecież ma 15 lat jak Lucy...
    "przeniosła wzrok krwistoczerwonych oczu na mnie" - i w tym momencie mi się Volturi przypomnieli. Zmierzch tak bardzo zrył mi mózg...
    Ale róże są nie tylko czerwone... Kij z tym, i tak mam fobię na punkcie imienia Rose <3
    Przeklęte rodzeństwo R tak bardzo :3
    Dlaczego Rose nie powiedziała Raven o Astley'u? Można by ją wreszcie oświecić.
    Tak, Lucy. Żyjesz w stworzonym dla twojej ochrony świecie, który powoli się wali, by ten prawdziwy ukazał ci się w całej swej ozdobie. Tak mi przykro.
    Emil! Dobrze, że jesteś! Że żyjesz! *wina Naff, że mnie wzięło na Króla Lwa, jej wina*
    Ej no, co to za koniec? Co to za smutne pożegnanie? Ej!!!!! Smutam teraz. :c

    Ciekawy rozdział, bo pojawia się tajemnicza Rose. I te skrzypce... :3

    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń

"- Ile to psychopatów można dziś spotkać na ulicach."

Każdy komentarz mnie motywuje, więc za każdy z osobna dziękuję! ^_____^