czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział osiemnasty: Jestem serem

     Miniony tydzień był istną męczarnią.
          Przebiegał według określonego, narzuconego mi przez siostrunię planu, a mianowicie:
          Wstań o czwartej nad ranem, po krótkim, niedającym wytchnienia śnie, przerywanym nocnymi koszmarami, których nikt nie chciałby mieć.
          Szybka toaleta, żeby "nie capiło mi z ust", jak to określiła moja ukochana siostrzyczka. Zazwyczaj w tym czasie brałem szybki prysznic i myłem zęby, nie przeczesując nawet włosów palcami, bo krasnoludek dobijał się do drzwi.
          Trening do siódmej z Cesarem, podczas którego zmagałem się z jego zatrutymi sztyletami, w połowie przypadków obrywając nimi, a w konsekwencji zdychając przez resztę dnia i zmagając się ze snem. W takich przypadkach opadałem na łóżko po całym dniu i zasypiałem natychmiast, ale koszmary wzmagały się.
          Śniadanie, na które najczęściej podawano jedzenie według schematu "dziś bułka, jutro chleb". Do tego kiełbasa lub szynka, w zależności od humoru kucharzy i herbata, która zdąża wystygnąć, zanim zjem posiłek.
          Lekcja z teorii na temat Cieni prowadzona przez Marty'ego, dwudziestolatka o prawie dwumetrowym wzroście i chudymi jak patyczki nogami. Zawsze, kiedy odpowiadałem mu ironicznie lub sarkastycznie, odbierał to na poważnie i kazał robić mi dwadzieścia pompek za niepoprawną odpowiedź, podczas gdy on przeczesywał swoje kasztanowe włosy, obserwując mnie.
          Kurs gotowania od godziny dziesiątej aż do trzynastej. Zazwyczaj przygotowywałem na nim obiad dla siebie i Lotte pod czujnym okiem szefa kuchni Tima, który jako nieliczny w tym ośrodku był facetem po trzydziestce. Miał łapy kulturysty i nie mówiłem za dużo w jego obecności, nie chcąc go zniechęcić do mojej osoby. Ostatecznie był kucharzem. Dawał jedzenie. A jedzenie było życiem.
          O trzynastej obiad z Charlie. Jako że był przygotowywany przeze mnie, unikałem w nim kotletów, lecz Tim nie zawsze się na to zgadzał. Miał teorię, że "mięso to siła" i trzymał się jej święcie.
          Po obiedzie siostra zabierała mnie na zwiedzanie ośrodka, lecz tylko wtedy, kiedy zachowywałem się dostatecznie grzecznie. Zachowywała się, jakby była moją matką, a na koniec oprowadzanie wparowywała do mnie do pokoju i wyciągała się na łóżku, oczekując opowiadań o mojej przeszłości. Codziennie mówiłem jej o dzieciństwie, przeciągając je jak najdłużej, zastanawiając się wciąż nad tym, jak ominąć kwestię spotkania z Lucy.
          Od siedemnastej kolejny trening, tym razem z Jamesem, który trwał kolejne trzy godziny. Od niego obrywałem najbardziej, ale nadrabiałem to biegłością w słowie. Zawsze przy walce rozmawialiśmy, krzycząc i kłócąc się, do momentu, aż jedno z nas nie obraziło się na drugie (zazwyczaj był to James) lub do czasu, aż Charlotte nie musiała interweniować w obawie, że się nawzajem pozabijamy. Ostatnimi czasy miałem większą ochotę zabić Rawliffa niż Waedersona, który ku mojemu zdziwieniu opanował swoją niechęć do mnie. A przynajmniej nie okazywał tego zbytnio.
          O dwudziestej kolacja, składem podobna do śniadania. Czasem dodawano do kanapki jakieś warzywo, innym razem ser. Nie narzekałem, ostatecznie nie były to kotlety.
          Po kolacji kolejny trening z Charlie. Ona jedyna starała się mnie oszczędzać, a przynajmniej takie miałem wrażenie. Mimo jej niskiego wzrostu miała spore doświadczenie bojowe, a jej zdolności bitewne były na wysokim poziomie. Kiedy pytałem ją, jak to osiągnęła, wzruszała tylko ramionami i burczała pod nosem coś o tym, że jest Kioskiem i ma to we krwi.
          Trening kończył się krótko przed północą i zazwyczaj byłem w stanie opaść tylko na łóżko, zapadając w sen. 
          Piątkowy wieczór różnił się odrobinę od pozostałych dni. James obwieścił mi, że dziś walnę w kimono wcześniej.
          - Dlaczego?- mruknąłem, blokując jego cios z góry. Miał naprawdę dobrą koordynację ruchową, a jego szybkość była zawrotna, przez co wyraźnie dominował w naszej walce. Do tej pory mogłem tylko unikać lub blokować jego ataki, chociaż nawet to nie zawsze mi się udawało. Moje ciało było pełne blizn, ran i siniaków po wszystkich treningach, nie wspomnę bólach mięśni i głowy.
          - Bo mamy zbiorową imprezę, a ty nie jesteś zaproszony- burknął żołnierz, atakując mnie tym razem w bok. Zauważyłem, że chwilami działał według schematu pchnięcie od frontu- atak z góry- atak z boku. Mimo tego wciąż nie mogłem przewidzieć jego ruchów, bo nawet, jeśli wiedziałem, że je wykona, nie byłem na tyle szybki, aby kontratakować.
          - Macie tu imprezy?- zapytałem podekscytowany. No proszę, a ja uważałem Zabójców za sztywniaków. Zapewne kiedy ja śpię lub nie patrzę, odprawiając taneczne rytuały w świetle dyskotekowej kuli w rytmach macareny, albo- co było całkiem możliwe- disco polo.
          Rawliff westchnął w odpowiedzi, mrucząc pod nosem przy okazji, że Charlie dziś ma coś do załatwienia i zamachnął miecz, przez co drasnął lekko moje prawe ramię, zanim zdążyłem się uchylić. Moje wrażenie, że gość chce mnie zabić, rosło w przerażającym tempie. A jeśli nie zabić, to co najmniej okaleczyć lub doprowadzić do krytycznego stanu.
          - Tniesz za płytko- prychnąłem, przełykając przekleństwa i obelgi pod adresem Jamesa. Nie chciałem okazywać w jego obliczu słabości tego, że tak mała rana może boleć.
          - Przepraszam- odpowiedział, trafiając tym razem w drugie ramię. Uśmiechnął się triumfalnie i przystanął z mieczem w gotowości, a ja dotknąłem lekko dłonią rany. Zostawiła na ręce krew, która tylko napaliła mnie bardziej do walki. Chwyciłem mocniej kosę obiema rękoma i szybkim krokiem podbiegłem do mężczyzny, rysując ostrzem broni łuk ataku. Kiedy już wydawało mi się, że trafiłem przeciwnika, on uskoczył do góry i w ostatnim momencie uniknął ciosu. Zatrzymałem się, mrugając z dezorientacją oczami. 
          - Za wolno.- Zaśmiał się Rawliff, opierając o miecz wbity w ziemię.- Ruszasz się wolniej niż pingwiny w czasie burzy śnieżnej.- Cóż, to porównanie nie było chyba zbyt udane.
          - Muszą być wtedy szybkie. Ostatecznie spierniczają przed zimnem?- prychnąłem, oddychając ciężko. Ramiona piekły mnie niemiłosiernie, a kolejne biała koszulka z kolekcji Charlotte przesiąkała krwią. Szkoda, że krew należała do mnie, a nie do Jamesa.
          - Widziałeś kiedyś pingwina na wolności?- spytał żołnierz, unosząc do góry brwi.
          - A żebyś wiedział!- krzyknąłem.- I tak spierniczającego pingwina jeszcze na świecie nie było!
          - A byłeś wtedy trzeźwy?- Ciągnął mój przeciwnik.
          - Zarzucasz mi to, że byłem nachlany?- parsknąłem.- Może najpierw sam wytrzeźwiejesz, a potem pogadamy?
          - Sugerujesz, że jestem pijany?- Oburzył się żołnierz, a jego twarz wykrzywiły zmarszczki.
          - Chuchnij.- Wyzwałem go, uśmiechając się.
          - Naprawdę jesteś nienormalny- odpowiedział James.
          - W takim razie będę musiał powiedzieć Charlie, że ma na służbie pijanego żołnierza.- Zignorowałem jego wypowiedź.- A ona nie pozwoli ci chuchać sobie w usta.
          - A ty pozwolisz?- warknął.- Czy to była propozycja?
          - Ja tylko mówię, żebyś chuchnął. Nie do ust- zaprzeczyłem.- One są przeznaczone dla kogo innego- dodałem ciszej.
          - Żeby tylko któraś cię chciała- mruknął Rawliff, podchodząc niepewnie do mnie. Czyżbym go sprowokował groźbą o Charlotte? Zawsze, kiedy w szantaż wchodziła moja siostra, udawało mi się go skusić.
          - W przeciwieństwie do ciebie mam jeszcze czas, stary dziadygo- burknąłem, ciesząc się po części, że mężczyzna tego nie usłyszał. Podszedł do mnie na odległość mniejszą niż metr i przystanął, wzdychając ciężko. Zamknął oczy i pochylił się lekko, jakby na skazanie, w celu chuchnięcie mi w twarz, co nawiasem mówiąc, wyglądało tak, jakby miał zamiar mnie pocałować. Ciekaw byłem, co by zrobiła Lucy, gdyby dowiedziała się, że pocałował mnie Rawliff. Nie, żebym tego chciał, ale czy zabiłaby mężczyznę? A może puściłaby to żartem? Albo rzuciła komentarzem w stylu "nie kryj się, Emil, wiem, że ci się podobało". A ja odpowiedziałbym pewnie "James bardzo dobrze całuje".
          Potrząsnąłem głową. Chyba utraciłem za dużo krwi.
          Zauważyłem, że przeciwnik nareszcie stracił czujność, tak jak przypuszczałem i naparłem na niego, używając resztek sił. Z zadowoleniem stwierdziłem, że ostrze wbiło się w jego prawy bok i to dość głęboko.
          Zielone oczy przeniosły wzrok na mnie i zapłonęły złością.
          - Już nie żyjesz, mały gnojku- warknął przez zaciśnięte zęby, a ja starałem się tylko utrzymać ostrze w jego ciele jak najdłużej, chcąc sprawić większy ból.
          Zachciało mi się w tym momencie śmiać do rozpuku. Przypomniało mi się, jak James chciał być moim dobrym kolegą, kiedy siedziałem jeszcze w celi. Teraz chce mnie zatłuc na śmierć, z wzajemnością oczywiście.
          Ale to nie był czas na śmiech, bo rozjuszony Rawliff rzucił się na mnie z mieczem, nie bacząc już nawet na to, gdzie celował. 
          "Twarz? Kogo to interesuje, właśnie jakiś dzieciak drasnął mój bok. 
          Okolice serca? Krwawię, ja krwawię, zabiję tego dzieciaka! 
          Ręce? Rana mnie boli, niewiarygodne! 
          Nogi? Jak on śmiał?"
          Tak właśnie wyobrażałem sobie wściekłego Jamesa. Nie doceniał moich możliwości, a jego błędem było to, że stracił czujność.
          Zostałem powalony na ziemię, bynajmniej nie przez urok żołnierza, a miecz przechodził przez moje ciało częściej niż ostatnio. Poczułem się jak ser. Tutaj dziura, tutaj dziura, ale nawet z dziurami smakowałem dobrze.
          Oczy zaszły mi mgłą, a moja krew rozlewała się wszędzie, a ja nie czułem już bólu, miałem wręcz ochotę roześmiać się w twarz mojemu przeciwnikowi. Czułem, jakby ból był moją siłą.9
          Krzyki Rawliffa słyszałem jak przez mgłę, ale nie wydawały się one zawierać jakiejś ważnej treści. Kolejne nic nie warte obelgi, których i tak nie wezmę do serca.
          Ludzie mnie nie doceniali. 
          - Przestań- wychrypiałem, podnosząc lekko głowę. James wydawał się mnie nie słyszeć, nadal wbijał ostrze w to samo miejsce, raz za czas przenosząc je na rękę czy nogę.- Przestań.- Dodałem głośniej.
          Widziałem, że moje starania nie przynosiły rezultatów. Ból rozlewał się po moim ciele w nowej postaci, w postaci siły. Zamiast mnie osłabiać, wzmacniał mnie. Czułem się z nim dobrze, nie chciałem, żeby mnie opuszczał, był jak narkotyk- wiedziałem, że jest mi z nim dobrze, ale jeśli go przedawkuję, zginę.
          - Przestań!- krzyknąłem stanowczo. Ujrzałem tylko, jak żołnierz znieruchomiał, patrząc z niepokojem na lodowy kolec wychodzący z mojego ciała. Uśmiechnąłem się słabo i uniosłem słabo drżącą dłoń do góry, posyłając promień lodu w stronę Rawliffa i zamrażając go. Wiedziałem, że to było tymczasowe. Ale tylko tyle mogłem zrobić, żeby przeżyć i jednocześnie nie zabić przeciwnika.
          - Emil!- Usłyszałem przeraźliwy, dziewczęcy pisk, a zaraz po nim trzask drzwi. Wypuściłem kosę z dłoni, śmiejąc się cicho. Ileż razy słyszałem moje imię, wykrzykiwane przez ludzi. Rzadko kiedy było to przejawem troski. A jednak, siostrunia podbiegła do mnie i z łzami w oczach oglądnęła rany.
          "Patrz, jestem serem", chciałem powiedzieć. Zamiast tego uśmiechnąłem się.
          Czułem się tak, jakbym był pod wpływem silnego narkotyku. 
          Charlotte odsunęła Jamesa na bok, zaś ten odzyskiwał powoli sprawność.
          - Emil!- Powtórzyła.- Żyjesz?- krzyczała.- Wszystko dobrze?
          "Nawet lepiej niż dobrze, zostałem serem. Patrz, będę teraz pożądany przez wszystkich".
          - To tylko draśnięcie.- Chciałem powiedzieć krzepiąco, ale zamiast tego wyszedł mi jęk bólu, z którego raczej trudno było odczytać treść.
          - Draśnięcie?- Lotte zrozumiała mnie mimo jęku.- Czy ty jesteś jeszcze przytomny?- Podnosiła głos coraz wyżej.
          W jednym momencie mgła i ból ustąpiły. Poczułem się całkiem normalnie. Wsparłem się na dłoniach i podniosłem się na tyle, aby móc usiąść.
          - Co ty do jasnej cholery robisz?- warknęła Charlie, próbując zatrzymać mnie w pozycji leżącej.
          - Wstaję- mruknąłem.
          - Jesteś ranny!- wrzasnęła mi do ucha, a ja zmrużyłem nieco oczy pod wpływem krzyku.- Nie widzisz krwi?
          - Czuję się dobrze- odpowiedziałem, a widząc jej zmartwioną minę, dodałem:- Naprawdę. Nic się nie stało.
          Dziewczyna ściągnęła brwi, a ja zapytałem ją, zanim zdążyła wybuchnąć:
          - Nie miałaś czegoś załatwiać?- Przechyliłem głowę na bok i wskazałem palcem Jamesa.- Powiedział mi, że masz coś do załatwienia.
          Charlotte zmierzyła żołnierza chowającego właśnie miecz za pas zawistnym wzrokiem.
          - Powiedziałeś mu oczywiście o jutrzejszych planach?- wysyczała przez zaciśnięte zęby i nie czekając na odpowiedź, kontynuowała.- Wiesz, że Emil miał być jutro sprawny fizycznie?
          - Jedna rana mu nie zaszkodzi- burknął Rawliff, czerwieniąc się nieznacznie. Spuścił wzrok i wpatrywał się w podłogę skąpaną w mojej krwi.
          - Jedna?- warknęła Lotte.- Jedna?- Powtórzyła głośniej.- A umiesz liczyć?
          - Mówię przecież, że czuję się dobrze.- Wstałem i położyłem jej rękę na ramieniu, napotykając jej przerażony wzrok. No tak, dalej krwawiłem. Ale kogo to obchodziło.- Dlaczego miałem być jutro sprawny?- spytałem ją.
          Charlotte westchnęła i przytuliła mnie, obejmując w pasie.
          - Jutro twoja pierwsza misja, braciszku- wyszeptała.
          - O.- Powiedziałem. Tylko tyle byłem w stanie wykrzesać, wyrażając moje emocje związane z jutrem.
          - Jak wielkie obrażenia odniosłeś?- Zmieniła temat Charlie i podniosła mój postrzępiony i tak podkoszulek do góry, chcąc zobaczyć rany. Odsunąłem jej rękę.
          - Chciałabyś, co?- Zaśmiałem się, a ona zarumieniła się lekko w odpowiedzi.- Nic mi nie będzie.
          - Jasne- prychnęła i dorwała się do mnie mimo moich sprzeciwów. Usunęła materiał, który lepił się do mojego ciała i spojrzała na rany, ściągając brwi ze zdziwieniem.
          - On nie jest człowiekiem- odezwał się James, widząc pojedyncze wiązania lodu w miejscach, gdzie znajdowały się rany.
          Lotte pokręciła stanowczo głową i obróciła się w stronę podwładnego. Jej włosy radośnie podskoczyły.
          - Twierdzisz, że mój brat nie jest człowiekiem?- warknęła, zbliżając się do niego.- W takim razie kim jest?
          - Potworem?- Zasugerował.- Bestią? Dziwakiem? Odmieńcem? Kosmitą?- Zaczął wymieniać.
          - Emil jest moim bratem- odpowiedziała spokojnie dziewczyna, mrużąc oczy.- I bez względu na to, co się stanie, zawsze nim będzie.
          Przewróciłem oczami, znudzony tym przedstawieniem. Nie przeszkadzało mi to, że James mnie obrażał, bo robił to na okrągło, ale nie miałem też nic przeciwko temu, że Charlolotte mnie broniła. 
          - Jutro zostajesz w ośrodku- stwierdziła przywódczyni, patrząc w oczy żołnierza, które nie wyrażały żadnych emocji. 
          - W takim razie kto zastąpi moje miejsce?- spytał chłodno.
          - Rozstrzygnijcie to między sobą, ja już pójdę- mruknąłem, wykradając się po cichu z sali. Miałem dość tego dnia. Dostałem lanie większe niż zazwyczaj i nieszczególnie mi się to podobało. Ale cieszyłem się z tego, że pośpię dłużej. Może nareszcie koszmary mnie opuszczą.
        

***  
         Cóż, postanowiłam, że dodam rozdział dziś, jako ostatni w tym roku. Jestem aktualnie na pisaniu 26, więc czemu nie? Na 4 stycznia dodam kolejny z okazji takiej, jaka będzie. Rozdział pełen kontrowersyjnych myśli Emilki, o które się trochę boję, ale hej! Chłopak stracił sporo krwi, więc mu pozwoliłam. Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Zadowólcie się Jamesem i Charlotte, dość długo ich nie zobaczycie. Ahoj! :)

4 komentarze:

  1. Marty - prawie dwumetrowy jak polonista? :D
    James? O.o What are you doing? Stop! Emil isn't a cheese! Rozumiem, że Emilka jest strasznie sarkastyczny i słownie umie dowalić, ale czy od razu trzeba próbować go zabić? Przynajmniej już wiemy, jak młody Kiosk radzi sobie z ranami kłutymi.
    Charlie się martwi o brata, wow.
    Fajnie, że już dodałaś :) Dalszej weny życzę!

    A 4 stycznia zamiast 54 rozdziału Rozważnej specjalnie dla Ciebie opublikuję całego Świątecznego gbura! :*

    Czekam na ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. "Patrz, jestem serem"... Padłam :'D Skąd ty masz takie pomysły?
    Cały czas tłumiłam śmiech. Jest po pierwszej, jutro muszę wcześnie wstać, ale mówię sobie "tylko ten jeden rozdział..." i nie zasnę teraz, bo padam ze śmiechu. Masz talent, nie ma co :D
    Emilka, mój kochany chłoptaś... Zabiję Rawliffa jego własnym mieczem ;-; Biedny Emil ;-;
    Czrkam na nn :)

    Dużo weny i żelków życzę
    Żelcio

    OdpowiedzUsuń
  3. Królik poszedł spać, Naff siedzi sobie w kuchni na lapku o 2 w nocy i uznaje, że czas przeczytać rozdział. "Jestem serem". Tytuł budzi wątpliwości *niczym krytyk książkowy* (Seruś? SERUŚ?! TO TY?! Skąd on w "Łowcy czasu"?! GOD! Wracaj do "3/4 demona"!)
    Schemat "dziś bułka, jutro chleb" porwał moje serce. TO takie... studenckie. To takie... prawdziwe!
    Naff: Aruś, co dziś jemy na śniadanie?
    Aruś: Eee... CHLEP.
    Naff: OK. A co jest oprócz chleba?
    Aruś: BUŁKA.
    Naff: OK. Smacznego.
    WTF?! Nauka robienia żarcia dla Emila? Mogli mnie tam wziąć! Teraz mam pomidorkowy garnek mocy, więc mogę wszystko! *a gotować mi pomaga... MAGICAL GOOOOOOAT!~*. Pomidorkowy garnek pomidorka huehue (Cytat: "Kocham cię, pomidorku", *piski w kuchni, lata jak wariatka, ostatecznie siada i je banana*). OK. Mam tę moc, mam tę moc, zaraz wejdę pod koc, ale najpierw napiszę komentarzyk i zrobię Astleyowi ołtarzyk!~ *śpiewa* OCH! Czyżby kolejny hit do płyty Naffa?! Kiedyś ją wydam! TAK! I będzie poświęcona w całości Astleyowi! *wanilioooowy płaaaaszcz, w oddali słychać płaaacz~! Po co się w miłość dziewczyno pchałaaaaś, teraz z tym płaszczem sama zostałaś!*.Kurdę. Królik. Ze mną jest coś nie tak. Nie ma tu nic o Astleyu, a ja o nim piszę. GOD. To choroba. Psychiczna *psychofanka mode: on*
    Mięso to... siła prawdziwa! Jakby powiedział hardkorowy koksu! "Takie wielkie steki, a nie jakieś pizdryki!" - powiedziałaby Naff.
    Kioski mają to we krwi, bo... sprzedają gazety! BADUM TSSSS! *suchar roku! Dziękuję za Oskara, nie trza było i tak sprzedam na złomie C:*
    NAPALONA EMILKA! JEDZIE Z KOKSEM! Zabij go, zabij go, zabij gejucha, a będzie ich mniej! *o nie, mówię jak homofob :o*
    "- I tak spierniczającego pingwina jeszcze na świecie nie było!" - Sally spierdzielająca z paczką (napisałam paczkiem, wtf) żelek ze sklepu? No, to musiał być speed. Pójdę tu za głosem mojej zamrażarki we Wrocławiu (nazywa się: pingwin 50 - może to 50 to jest prędkość rozpędzonego, uciekającego pingwina?!?!)
    Ach, usta przeznaczone tylko i wyłącznie dla Lucy <3 om nom nom.
    "nie kryj się, Emil, wiem, że ci się podobało". A ja odpowiedziałbym pewnie "James bardzo dobrze całuje". - tak, kiedyś już mi tym spoilerowałaś, ale i tak lubię ten moment XD! Mogę go czytać miliony razy! ZARAZ. *CISZA* GEJUUUUUUUUUCHYYYYY ATAKUJĄĄĄĄĄĄĄĄ! EMIL! Uciekaj, bo się zarazisz! Ej. Wiesz, że mam kolegę Emila? Tańczy break dance'a. Ale się zorientowałam. Może Emilka też umie kręcić bańki na głowie? *cisza* EEE. Mniejsza.
    Zostałem powalony na ziemię, bynajmniej nie przez urok żołnierza - BADUM TSSSSSSSSS! Such mistrz Emil! Ej. Ten Emil, którego znam jest such mistrzem, wiesz? Huehuehue. Może to ten Emil :OOOOOOO.
    "Patrz, jestem serem" - huehue. Takie tam narkotyki wciągał.
    EJ! Wypraszam sobie, nie? To ja jestem kosmitą, nie Emil!
    "Emil jest moim bratem" - och, to było takie słodkie <3. Ale mimo wszystko nie lubię Szarlotki. Nie wiem czemu. Wkurza mnie jej nadmierna troskliwość.
    Papa, Szarlotko, papa Jamesie, nie będę tęsknić, huehuheu. Bo czas naaaaaa... nie wiem na co XD. Ale przeczuwam, że w następnym rozdziale może być Astley <333 *ogieeeń wciąż płoooonie, choć serce zgaaasłooo, widzę, że zniiikasz, mój umysł zasnąąąął! *nuci piosenkę* FUCK. To nie to.*
    Huehue. Ten komentarz jest pełen głupoty. Pozwól coś przeczytać Naffowi o 2 w nocy. To się źle skończy. A o 4 nad ranem jest jeszcze gorzej. Deal with it.
    Powracam do prezentu urodzinowego dla Króliczka huehuee <3. I czekam na rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałam przypomnieć o notce, więc zapraszam!
    ~Mell

    http://hazelandmell.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

"- Ile to psychopatów można dziś spotkać na ulicach."

Każdy komentarz mnie motywuje, więc za każdy z osobna dziękuję! ^_____^