wtorek, 4 listopada 2014

Rozdział jedenasty: Pewnego deszczowego dnia

Mam dziwne wrażenie, że z rozdziału na rozdział staję się coraz bardziej przewidywalna, a rozdziały pisane są gorzej. Aczkolwiek mam jeszcze 3 ich sztuki na zapas. Aktualnie stoję w miejscu.
_______________________

          Z powrotem wróciłyśmy dzięki altruizmowi Cleo, która ponownie otworzyła swój magiczny portal. W przeciągu paru sekund wylądowałyśmy więc przy szkole, gdzie rozdzieliłyśmy się, ustalając datę następnego spotkania na jutro wieczór. Quatro uparło się, że skoro za zadanie mają mnie teraz chronić, muszą się spotkać i wszystko na spokojnie obgadać, jak to powiedziały. Pomachałam im na pożegnanie i wraz z Sally, skaczącą radośnie po pęknięciach na drodze skierowałam się w stronę uliczki, nie wymieniając z nią ani jednego słowa. Być może nadal byłam oszołomiona faktem, że już oficjalnie byłam Śmiercią. Tylko ja, a nie nikt inny. Czułam jednak, że nie byłam tego godna, nawet nie wiedziałam, jaka była moja rola. Tak kończyło się wychowywanie w kłamstwie. Dziękuję, Lucyferze. Bez tego by się nie obeszło.
          Zaraz po przekroczeniu progu tego małego budynku na końcu drogi, który aktualnie był moim domem, dziewczynka zrzuciła z siebie buty i kapelusz, po czym natychmiast pobiegła włączyć telewizor. Tłumaczyła się tym, że wujek Stefan ma być w telewizji i zaciągnęła mnie przed ekran na, jak się okazało, fascynujący program dokumentalny o pingwinach. Co chwila wskazywała palcem na poszczególne osobniki i wymieniała jej znajomych. Nie dostrzegłam jednak w jej twarzy cienia smutku. Nie tęskniła za domem?
          Kiedy zaczęły się reklamy, obwieszczające koniec części pierwszej filmu, było już grubo po północy, poszłam więc zmyć z siebie brud dzisiejszego dnia. Zdecydowałam się na szybki prysznic w strugach orzeźwiającej, zimnej wody. Przebrałam się w wygodną piżamę, ciesząc się, że to nie strój Śmierci z rynku, po czym chwyciłam brązowy ręcznik z wieszaka i zaczęłam suszyć nim włosy. Wyszłam z łazienki, lecz wyczułam obecność kogoś w kuchni. Czułam nikłe ciepło dobiegające z niej i słyszałam cichy, lecz przyspieszony rytm serca. Światło było zgaszone, a z dołu dobiegały mnie dźwięki nucenia Sally. Więc był to intruz.
          Z drżącym sercem weszłam do kuchni i położyłam rękę na włączniku światła, zaświecając je.
          Moje serce radośnie podskoczyło.
          Wrócił.
***
          Słońce wisiało wysoko na niebie oświetlając zmierzającą na spacer wesołą rodzinę. Ojciec i matka rozmawiali ze sobą, obydwoje pchali do przodu identyczne wózki dziecięce. Obok szedł trzyletni chłopiec, trzymany przez tatę za rękę. Nie potrafiłam rozróżnić twarzy, widziałam tylko sylwetki. Spojrzałam ku końcu uliczki, gdzie znajdował się plac zabaw. Czyżby był to cel ich podróży?


          Sobotni ranek okazał się być sobotnim popołudniem, a słońce postanowiło wziąć sobie wolne i ustąpić miejsca na niebie deszczowym chmurom.
          Coraz bardziej czułam w tym budynku dom, a nie tylko chwilowe miejsce zamieszkania. Łóżko nie było już niewygodne, zapach w pokoju nie odrażał.
          Sally jak zwykle promieniała radością, a kiedy zeszłam na dół, czekała na mnie ze śniadaniem, a właściwie obiadem.
          Zaskoczyło mnie to, że umiała gotować, choć były to zwykłe kotlety z ziemniakami. Wszystko po sobie posprzątała, a nawet zrobiła porządki w półkach, oczyszczając je ze śladowych ilości żelek.
          Jedząc posiłek, nie czułam zbytnio jego smaku. Moje myśli zajmowały ważniejsze rzeczy.
          Emil żył. Nie wyglądał najlepiej, nie przynosił ze sobą dobrych wieści, lecz żył. Mogłam funkcjonować w miarę spokojnie z tą świadomością. Jeśli poproszę kilka odpowiednich osób, może uda nam się ustalić położenie kryjówki wspomnianych Zabójców Cieni i odbić chłopaka.
          Emil władał lodem. Nie panował nad nim, mogłam zauważyć to od razu. Lecz bardziej ciekawił mnie fakt, skąd posiadł tę moc. Musiałabym dowiedzieć się, jak i kiedy ją zauważył. Nie zapowiadało się jednak na to, żebym ujrzała go w najbliższym czasie. Przydałoby mu się parę prostych lekcji, a jego moc nie byłaby utrapieniem, a potężną bronią.
          W umyśle wciąż go widziałam. Te rany na dłoniach, ten przebity bok, te zamglone, ale jednocześnie radośnie iskrzące się oczy, rozwichrzone i mokre od deszczu kruczoczarne włosy, słaby uśmiech, który posyłał w moją stronę, ściągnięte brwi na wieść o tym, że Sally nie była już uroczym pingwinkiem.
          Uśmiechnęłam się smutno pod nosem.
          I co Emil miał na myśli, mówiąc, że ściga go Diabeł? Chodziło o tego blondwłosego mężczyznę, który go zabrał? Być może. Lecz co stanie się z nim teraz? Zapewne skarcą go za nieposłuszeństwo. Mimowolnie zadrżałam. Chłopak jednak nie był do końca bezpieczny.
          - Jakieś plany na dziś?- Rzuciła Sally, pociągając łyk soku pomarańczowego. Ubrała dziś wyjątkowo białą bluzkę z podobizną Hello Kitty i czarne spodnie z kokardkami. Mogłaby wyglądać na moją siostrę, a kto wie, może i na córkę.
          - Pójdę do sklepu, uzupełnić braki w lodówce. Dom jest ostatecznie czysty, nie potrzebne mu sprzątanie- mruknęłam pod nosem z pełnymi jedzenia ustami.
          - Idę z tobą!- oznajmiła natychmiast dziewczynka i zeskoczyła z krzesła, by zerwać z wieszaka swoją czerwoną kurteczkę i ubrać na stopy kalosze w tym samym kolorze. Do rączki chwyciła granatowy parasol w kropki i stanęła w wejściu do kuchni, prezentując swój ubiór.
          - Chwilunia.- Odstawiłam talerz do zlewu, postanawiając umyć go później, po czym wyszłam po schodach na górę, wzdychając cicho. Ubrałam dziś czarne dżinsy i dość gruby, szary sweter, na który narzuciłam skórzaną kurtkę. Najchętniej nie brałabym parasola, lecz porwałam z szafy duży i czarny, rozkładając go na dworze.
          Zamknęłam starannie drzwi i ruszyłam w lewo, gdzie miał znajdować się sklep spożywczy. Sally skakała radośnie po kałużach, a ja powoli szłam za nią, rozglądając się po okolicy. Wydawała się być podobna do Salidie, które znałam. Szare i ciche, jakby pozbawione życia. Zastanawiałam się, czy w kolorowych, małych domkach ktoś w ogóle żył. Jacy byli moi sąsiedzi.
          Chłodny deszczyk uderzał o asfalt, a w powietrzu można było wyczuć jego zapach. Lubiłam zapach deszczu. Nie wiązało się to z żadnymi wspomnieniami, a przynajmniej tak myślałam.
          Nie, pamiętałam coś. Gdy uważniej przyjrzałam się obiektom, nagle wiedziałam, że za płotem po lewej czai się przyjazny, stary owczarek, pilnujący domu swoich właścicieli. Wiedziałam też, że w ogrodzie po prawej wiosną zakwitały pęki kwiatów, których zapach roznosił się po całej uliczce.
          Pamiętałam, że ich zapach zmieszał się kiedyś z zapachem deszczu. Poczułam ucisk w żołądku. Czyżby coś się wtedy stało? Coś ważnego?
          - Hej, nie w kałużę!- Usłyszałam dziecięcy głos. Nie należał do Sally, był poważniejszy. Uniosłam głowę do góry i spostrzegłam, że dotarłyśmy do końca ulicy, wyglądającego na podstarzały placu zabaw. Na huśtawce siedziała chuda dziewczyna o przemoczonych do suchej nitki bladoniebieskich włosach, diametralnie różniących się od tych Miry. Ubrana była w błękitny płaszcz przeciwdeszczowy i kalosze tego samego koloru. W dłoni trzymała złożony granatowy parasol. Usta miała zaciśnięte w wąską kreskę i uparcie wpatrywała się w Sal.
          - Bo co?- odgryzła się dziewczynka. Ktoś obraził jej majestat, nie mogła tego ot tak, po prostu zostawić.
          Dziewczyna zeskoczyła z huśtawki i podeszła bliżej, opierając się o pobliską zjeżdżalnię.
          - Wiesz, ile deszczu potrzeba, aby utworzyć taką kałużę?- jęczała.
          Sally prychnęła w odpowiedzi. Najwyraźniej nie interesowały ją zbytnio takie sprawy.
          - Ludzie, zacznijcie doceniać deszcz!- mruknęła pod nosem dziewczyna.- Ile mocy w to trzeba włożyć. A czasu?
          Zmierzyłam ją wzrokiem. Kim ona była, że z taką lekkością rozmawiała o deszczu i docenianiu go?
          Jej przenikliwe oczy w kolorze kropli deszczu napotkały moje spojrzenie, a na jej twarzy zagościł sztuczny uśmiech.
          Ostrożnie podeszła bliżej i wyciągnęła w moją stronę rękę, po której spływały krople deszczu.
          - Rain, pani deszczu- oznajmiła.
          - Lucy.- Uścisnęłam jej rękę, lecz gdy ujrzałam jej pytający wzrok, dodałam:- Śmierć.
          Rain oparła się tym razem o parasolkę wbitą w piasek na placu zabaw i zmierzyła wzrokiem Sally.
          - A to co za jedna?- spytała podejrzliwie, mrużąc oczy.
          - Czarna Wdowa nie zdradza swojego imienia!- mruknęła tajemniczo dziewczynka, tupając nogą.
          - To Sally. Nikt specjalny- prychnęłam.
          - Nie- zaprzeczyła mi Rain.- Coś w niej iskrzy.
          Spojrzałam na nią pytająco, zastanawiając się nad sensem tego zdania.
          - Ma w sobie dość duży płomień.- Pomarańczowy, spotykany sporadycznie - dodała pani deszczu.
          - Dlaczego nie niebieski?- Sally ułożyła usta w smutną minę.- Pomarańczowy jest nudny i przereklamowany!- Oburzyła się.
          - Pomarańczowy to ekstrawagancki kolor, symbolizuje zabawę, energię, ciepło- oznajmiła Rain.- Płomienie dusz odwierciedlają charakter ludzi- wyjaśniła i przeniosła wzrok na mnie. Czułam, jak jej oczy wwiercają się we mnie.
          - Czarno-biały płomień. Takiego jeszcze nie spotkałam- wyszeptała, przyglądając się czemuś, czego nie mogłam zauważyć.- Czarny to symbol władzy, mocy, trwałości i wytrzymałości, inteligencji, ale także zła, zaś biały to symbol czystości, niewinności, w niektórych częściach świata wiąże się z żałobą- odrzekła.- Takim sposobem wiem o was wszystko.- Stwierdziła.
          - Lecz my o tobie nic- zauważyłam, krzywiąc się.
          - Nawet gdybyście miały zdolność zobaczenia płomieni dusz, u mnie go nie ma.- Rain uśmiechnęła się smutno.- Ale dobrze wiedzieć, że masz niezwykle rzadki płomień. Teraz tylko znaleźć Złodzieja- mruknęła, a ja zaczęłam się trochę bać. Planowała mnie okraść?
          - Lucy!- jęknęła Sally, machając wokoło parasolką.- Idziemy? Ta pani jest dziwna!
          Westchnęłam pod nosem. Co prawda wyglądała na małą dziewczynkę, lecz musiała tak marudzić?
          - Więc, żegnaj.- Rzuciłam w stronę Rain.
          Dziewczyna zaśmiała się perliście w odpowiedzi. Jej śmiech przypominał chwilami wesołe bębnienie deszczu o asfalt.
          - Przeczuwam, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie- odpowiedziała ze złowrogim uśmiechem, po czym zniknęła.
          - Ile to psychopatów można dziś spotkać na ulicach- mruknęła Sally.
          Wzruszyłam ramionami i skręciłam w lewo, w kierunku sklepu. Nie oszukujmy się, gorsze rzeczy mnie spotykały.
          Budynek szukanego sklepu nie był szczególnie wielki. Ot, prosty osiedlowy sklepik z najważniejszymi artykułami spożywczymi. Samoobsługowy.
          Sal pobiegła po koszyk sklepowy, zaś ja wzięłam pierwszą z brzegu wodę i parę soków na dzisiejszy wieczór. Lucek załatwił mi pieniądze, więc nie musiałam się o nie martwić. Nie interesowało mnie już nawet to, w jaki sposób je zdobył. Bałam się, że następnej prawdy nie zniosę.
          Na regale obok dostrzegłam herbatę. Earl Grey, po atrakcyjnej, promocyjnej cenie, ostatnie opakowanie. Uśmiechnęłam się pod nosem, myśląc o Cleo Miachar Cullen i jej zamiłowaniu do herbaty i podeszłam do półki, aby włożyć je do koszyka, lecz zderzyłam się z kimś. Nerwowo odskoczyłam do tyłu, przy okazji upadając na zimną posadzkę. Spojrzałam na napastnika. Tak jak myślałam, był silny. Inaczej nie staranował by mnie z taką łatwością.
          Był to wysoki i umięśniony mężczyzna o brązowych włosach i zamyślonym wyrazie twarzy. Czarna koszulka podkreślała mięśnie brzucha, lecz naszyjnik na szyi dezorientował mnie.
          Spojrzał na mnie przymrużonymi, zielonymi oczami i dopiero po chwili ocknął się z zamyślenia, a wyraz jego twarzy zmienił się na zmartwiony.
          Wyciągnął w moją stronę rękę i uśmiechnął się lekko.
          - Przepraszam.- Uchwyciłam jego ciepłą dłoń i wstałam, podpierając się lekko o regały. Nie czułam większego bólu.- Zamyśliłem się- dodał mężczyzna.
          Kiwnęłam głową, dając do zrozumienia, że nic mi się nie stało.
          - Pan chciał kupić tą herbatę?- spytałam go. Czułam się przy nim nieco niepewnie. Emanowała od niego władcza siła.
          - A panienka?- odpowiedział pytaniem, używając słowa, którego nienawidziłam.
          - Oh, pan był pierwszy- uśmiechnęłam się nieśmiało.
          - Nie, myli się panienka- zaprzeczył, uśmiechając się szerzej.- To panienka była pierwsza.
          - Ale to pan chciał ją kupić.- Stłumiłam chichot. Nie wiedzieć czemu, cała sytuacja wydawała mi się zabawna.
          - Tak, ale panienka chyba też?- Zmierzył mnie wzrokiem.
          - Niech pan ją weźnie!- Zaśmiałam się, zaskoczona własnym zachowaniem.- Myślę, że ta osoba będzie miała herbatę przy sobie- dodałam, myśląc o Cleo. Ostatecznie jej pas wyglądał na funkcjonalny.
          Mężczyzna spojrzał na mnie, unosząc brew, po czym chwycił opakowanie Earl Greya i wcisnął mi je do ręki.
          - Zapomniałem, że mam schowane zapasowe opakowanie za kawą.- Na jego twarzy znów pojawił się uśmiech, a oczy zaiskrzyły radośnie.
          - Dziękuję panu w takim razie.- Dygnęłam lekko, powodując u rozmówcy śmiech.
          - James.- Wyciągnął w moją stronę dłoń, przedstawiając się.- Nie lubię być "panem".
          - Lucy.- Uścisnęłam rękę.- Nie nawidzę panienkować.
          - Przepraszam, że na ciebie wpadłem, Lucy.- James podrapał się nerwowo po włosach.
          - Nic się nie stało- wytłumaczyłam.- Zamyśliłam się.
          - Ja także- odpowiedział.
          - Przybyłeś tu tylko po herbatę?- spytałam, czując się dziwnie przy zwracaniu się do wyraźnie starszego faceta w drugiej osobie.
          Mężczyzna zaprzeczył, kręcąc głową.
          - Potrzebuję też jabłek dla mojej Królewny Śnieżki- oznajmił, podchodząc do stoiska z owocami. Podążyłam za nim, patrząc, jak wybiera te najbardziej zarumienione i wkłada do plastikowej reklamówki.
          - To twoja żona?- spytałam, przekrzywiając głowę.
          James na chwilę zastygł, po czym wybuchnął śmiechem, który słychać było w całym sklepie. Na szczęście nie było tu tłumów, obeszło się na paru podejrzliwych spojrzeniach.
          - Można tak powiedzieć- wykrztusił po chwili, opanowując śmiech.- Jestem z tą osobą związany.
          - Masz zamiar kupić coś jeszcze?- zapytałam, biorąc przy okazji parę opakowań żelków i zgarniając po drodze rozanieloną Sally.
          - Co według ciebie może lubić Królewna Śnieżka?- poradził się.
          - Może kotlety?- Zaproponowałam.- Wszyscy lubią koltety.- Nie, nie wszyscy. Emil nie lubił.
          James zachichotał pod nosem i porwał jedno opakowanie.
          - Coś jeszcze?- ciągnął.
          - Może... Coś do picia?- spytałam.
          - Co może smakować Śnieżce?- Zastanowił się mężczyzna.
          - Sok jabłkowy.- Wyciągnęłam jeden z koszyka niesionego w ręce. Zrobił się za ciężki dla Sally, która czekała już w kolejce. Włożyłam kartonik do rąk Jamesa i uśmiechnęłam się.
          - Dzięki- mruknął w podzięce.- Zmykaj już do swojej siostry, wygląda na to, że się denerwuje.- Zachichotał, patrząc na naburmuszoną Sal, która co chwila lustrowała nas wzrokiem.
          - Dziękuję za herbatę- odrzekłam jeszcze.- I mam nadzieję, że to ty jesteś wymarzonym księciem ukochanej Śnieżki- rzuciłam na koniec, śmiejąc się cicho i dołączyłam do dziewczynki. James uznał ją za moją siostrę, czy jesteśmy tak bardzo podobne?
          - Kto to był?- zapytała na wstępnie Sal. Miała ściągnięte brwi i ręce założone na piersi, była blisko wścieklizny.
          - James- mruknęłam, podchodząc do przodu w kolejce i wykładając rzeczy na ladę.
          - Dlaczego z nim rozmawiałaś?- syknęła.
          - Zderzyliśmy się, a potem spytał mnie o radę- westchnęłam.
          - Patrzył na ciebie?- spytała.
          - Jak miałby nie patrzeć?- jęknęłam. Czułam się jak na komisariacie.
          - To, że Emila chwilowo nie ma, nie oznacza, że możesz się puszczać z pierwszym lepszym kolesiem z którym się zderzyłaś!- Podniosła głos, a ja musiałam ją uciszyć. James na pewno to usłyszał. Niech Sally zacznie się modlić, żeby w drodze powrotnej nie umarła.
          - Sally!- zganiłam ją, płacąc jednocześnie za zakupy.- Od kiedy się o mnie martwisz?
          - Sugerujesz, że wcześniej tego nie robiłam?- prychnęła dziewczynka, wychodząc na zewnątrz, gdzie nadal padało.
          - Tak- odparłam beztrosko.
          - Więc mylisz się!- burknęła pod nosem.
          - Boisz się, że zostawię Emila?- zadałam kolejne pytanie.
          Sal szła obok w milczeniu.
          - Sally?- jęknęłam.- Czy on cię przekupił?
          - Nie!- zaprzeczyła, machając gwałtownie rękami.
          - Więc?- ciągnęłam.
          - Emil jest równym gościem- westchnęła ostatecznie.- Pasujecie do siebie.
          Przystanęłam na chwilę, zaskoczona jej wyznaniem.
          - Zastanawiam się, czy to ograniczeniu cukru nie ma na ciebie negatywnych skutków- odrzekłam.
          - Lepiej zapobiegać niż leczyć- zachichotała Sally.
          - Najesz się wystarczająco wieczór- zauważyłam.- W końcu odwiedzą nas debiutantcy Jedźcy Chaosu.
          - One wszystko zjedzą!- krzyknęła dziewczynka.
          - Prędzej ty wszystko wyjesz- westchnęłam.- Jak w tak małym żołądku może pomieścić się tyle jedzenia?
          - Mnie bardziej zastanawia, ile patelni może pomieścić płaszcz Abigail.- Zastanowiła się Sal.
          - Masz okazję, żeby ją spytać- jęknęłam.
          Szykuje się długi wieczór.

2 komentarze:

  1. Wujek Stefan!!! Dzień dobry :D
    Kotlety na obiad - smacznego :D
    Miło cię poznać, Rain :)
    Cieszę się, że Lucy mogła spotkać się w poprzednim rozdziale z Emilką, choć teraz się o niego martwi.
    Dobre opisy :)
    "- Ile to psychopatów można dziś spotkać na ulicach- mruknęła Sally." - wielu, wierz mi ;)
    " Uśmiechnęłam się pod nosem, myśląc o Cleo Miachar Cullen i jej zamiłowaniu do herbaty i podeszłam do półki, aby włożyć je do koszyka, lecz zderzyłam się z kim" - Kocham Cię za pamięć! :* <3
    James?! Chciał moją herbatę?! Kochany, wara mi od niej! Może i w moim pasie jest zapas na najbliższe pół roku i dwa dodatkowe kubki, ale cholercia, James, nie odbieraj mi herbaty!!!
    Ta rozmowa o Królewnie Śnieżce - leżę! <3 Jabłka, kotlety i świat jest piękny :3
    " - To, że Emila chwilowo nie ma, nie oznacza, że możesz się puszczać z pierwszym lepszym kolesiem z którym się zderzyłaś!" - hahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahaha <3 <3 <3
    Ja znam odpowiedź na to pytanie! "ile patelni może pomieścić płaszcz Abigail" - WSZYSTKIE!
    Ach, strasznie podoba mi się ten rozdział! <3
    Choć zdarzają się literówki ;)

    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. No i ostatni do nadrobienia C;
    Altruizm. Altruizm is everywhere XD.
    Wujek Stefan w telewizji. Ohohoho! Not bad!
    I teraz Emil powinien zacząć śpiewaaać... "Mam tę moc! Mam tę moc! Rozpalę to co się tliiiii! mam tę mooooc, mam tę mooooc! Wyjdę i zatrzasnęęę drzwiiiii!". Ohohoho. Kraina Lodu, tak bardzo. Dobrze, że Lucy jest choć trochę uspokojona.JA też. Bo się spotkali. I to było takie fajne.
    Koszulka z Hello Kitty~! Dogadałybyśmy się <3
    Rain. Jak słodko <333. To spoglądanie w płomień to zawalisty pomysł!
    "- Ile to psychopatów można dziś spotkać na ulicach" - rozwaliłaś mnie tym podsumowaniem, Sally XD ahahha.
    Tylko jak na niego wpadła, to wiedziałam, że to James :c nie lubiem go.
    "- Potrzebuję też jabłek dla mojej Królewny Śnieżki" - ahahah XD. Bez jaj. Wiedziałam, że Jamesa kręci Emil D: to gejuch! GEJUCH!
    OOOO XDDD Jaki pojazd Sally o puszczaniu. Ahaha. Glebłam.
    TAAAAK! I w następnym rozdziale będąąąą... Jeźdźcy chaosuuuuuuuuuuu! NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ!
    W końcu nadrobiłam - bądź ze mnie dumna. Tylko jest jeden problem. Muszę ci kupić paczkę żelek, bo przegrałam zakład XD.

    OdpowiedzUsuń

"- Ile to psychopatów można dziś spotkać na ulicach."

Każdy komentarz mnie motywuje, więc za każdy z osobna dziękuję! ^_____^