wtorek, 4 listopada 2014

Rozdział dziesiąty: "Nocne rozmowy"

          Gwiazdy mrugały do mnie przyjaźnie z bezkresu atramentowego nieba, a księżyc w pełni oświetlał drogę swym srebrzystym blaskiem. Czyste, świeże powietrze wypełniło moje nozdrza i sprawiło, że zacząłem trzeźwiej myśleć. Tego właśnie potrzebowałem po czasie spędzonym w celi. Wolnej przestrzeni i powietrza.
          James utargował u założycielki godzinę spacerowania po mieście. Przy wyjściu z siedziby Diabłów musiałem mieć oczy zawiązane chustą, aby nie poznać dokładnej drogi czy lokalizacji. Był to jeden ze środków bezpieczeństwa zarządzonych przez Charlotte. Kolejnym z nich były metalowe bransolety, które miały wyłączyć chwilowo moje moce lub przynajmniej ograniczyć je. Oprócz tego nie odbyło się bez kajdan i obstawy w postaci uzbrojonego Cesara.
          Mimo to cieszyłem się z pozytywnego rozpatrzenia sprawy. Dostałem czyste ubrania na zmianę tych zakrawionych, brudnych i rozdartych i wyglądałem na przyzwoitą osobę. Bądź co bądź wyglądało na to, że Rawliff był całkiem przyjazny, a jego względy u założycielki były mi jak najbardziej na rękę.
          Chustę zdjęto mi około piętnaście minut po wyjściu z celi. Od tej pory zaczynała się moja godzina wolna. Nie chcąc tracić czasu, od razu ruszyłem do przodu.
          - Czekaj, czekaj, gdzie się tak rwiesz?- Szarpnął mnie do tyłu żołnierz i pomajstrował chwilę przy bransoletach.
          - Na spacer- mruknąłem, orientując się w okolicy. Byliśmy w niedużej mieścinie, a wokół ulokowane były malutkie domki, większość z ogrodami. Wszystkie wyglądały podobnie, a światła w nich były zgaszone. Dostrzegłem tu dużo drzew, które powoli zaczynały już zrzucać swoje liście. Nieopodal ujrzałem większy budynek, najprawdopodobniej szkołę, a także dalsze osiedle domków na końcu ulicy.
          - Godzina od teraz, czyli wracamy o wpół do trzeciej.- Oznajmił Waederson i puścił moje dłonie, wsadzając ręce do kieszeni czarnej bluzy, którą miał na sobie.- Gdzie chcesz się włóczyć?
          - Tu i tam.- Odpowiedziałem wymijająco, ruszając do przodu. Chłopak ruszył za mną.
          - Orientujesz się w okolicy?- spytał.
          - Oczywiście, że nie- prychnąłem.- Jestem tu pierwszy raz.
          - To moje miasto rodzinne.- Powiadomił mnie Cesar, po czym ciągnął dalej:- Jeśli chcesz udać się do określonego punktu, mów. Chyba że zamierzasz kogoś odwiedzić.
          Zastanowiłem się chwilę.
          - Aktualnie nie mam do kogo wracać- mruknąłem, chłonąc każdy drobny szczegół nowego otoczenia.- A przynajmniej nie wiem, gdzie ten ktoś jest.- Powiedziałem, zaskoczony własną szczerością.
          - Jeśli ten ktoś tutaj dorastał, zapewne go znam- burknął mój towarzysz, kopiąc ze znudzeniem kamyk znajdujący się na chodniku.
          - Nie, nie znasz jej.- Uśmiechnąłem się smutno.- Na pewno.- Upewniłem go.
          - Byłem dość lubiany, nie przesadzajmy!- Oburzył się.
          - Nie rozumiem, jak można lubić tak dziecinnego i zarozumiałego gościa!- Wytłumaczyłem.
          - Nie jestem dziecinny!- Cesar tupnął nogą, potwierdzając tylko moje słowa.
          - Ty po prostu jesteś wiecznie młodym bogiem, tak?- spytałem z sarkazmem, a Waederson pstryknął w odpowiedzi palcami.
          - Otóż to!- Wykrzyknął.
          Westchnąłem głęboko. Jak ja z nim wytrzymam?
          - No, to gdzie idziemy?- spytał raz jeszcze.
          Przechodziliśmy właśnie obok szkoły. Przystanąłem na chwilę przy bramie, by zerknąć na budynek.
          Musiałem wcielić w życie swój plan. Wyzwolić się na chwilę spod kontroli Zabójców Cienia i Cesara, po czym odwiedzić przypadkowego domownika i opowiedzieć o sytuacji. Lub pożyczyć od niego parę noży, którymi można skutecznie unieruchomić przeciwnika. Wydawało się to absurdalne, ale w obecnej sytuacji nie było to takie złe.Sposób zyskania kolejnych sekund schodził na drugi plan. Obecnie ważniejsze było wyzwolenie mocy.
          Mój wzrok napotkał kosz stojący przy bramie. Śmieci tkwiły tu od południa, ale zaskoczyły mnie wystające z niego ostrza. Wyglądały na ostre.
          Rzuciłem okiem na bransolety. Co chwila migały się przy nich kolorowe światełka. Byłem pewien, że zawierały lokalizator i zapewne wykrywacz metali, jeśli miałbym ochotę pobawić się nożem. Nawet jeśli chciałbym więc chwycić za ostrza, bransolety zaczęłyby piszczeć i nici z mojego planu.
          Ponadto kajdany i obserwujący mnie bacznie Cesar.
          Pojedyncza kropla deszczu musnęła mój policzek. Zanosiło się na deszcz. Spojrzałem w niebo i zauważyłem, że chmury zaczęły przysłaniać księżyc.
          Zastanowiwszy się chwilę nad nową strategią, postanowiłem chociaż spróbować, czy bransolety działają i naprawdę hamują moje moce. Zgiąłem palce jak najbardziej do kajdan i dotknąłem nimi zimnego metalu. Nic się nie stało. Przynajmniej początkowo. Po chwili zaczęła pojawiać się cienka warstwa lodu.
          A więc urządzenie działało, ale tylko spowalniało moje moce. Osłabiało je.
          - Chodziłeś tutaj do szkoły?- Zagadałem przyjacielsko do Waedersona, próbując zamaskować moje działania.
          Mężczyzna obdarzył mnie zdziwionym spojrzeniem. Spytanie go o to chyba nie było dla mnie naturalne. Wzruszył jednak tylko ramionami i włożył ręce głębiej do kieszeni.
          - Tak.- Oznajmił lakonicznie.
          - Miałeś jakichś przyjaciół?- rzuciłem, a wypowiedź była już bardziej prawdopodobna niż wcześniejsza.
          - Tak- burknął Cesar.- Masę przyjaciół.- Dodał, a ja wyczułem w jego głosie smutek. I choć mogłem tego żałować, postanowiłem dalej brnąć.
          - Dlaczego byłeś samotny?- spytałem.
          Żołnierz opuścił głowę i oparł się o bramę. Wpatrywał się w ciemność, którą przecinały coraz to liczniejsze krople.
          - Nigdy nie miałem dzieciństwa. Nie byłem beztroski, nie miałem zabawek ani wolnego czasu. Już po moich narodzinach rodzice stwierdzili, że będę geniuszem. Jak najszybciej nauczyli mnie czytać, pisać i liczyć, następnie załatwiali masę prywatnych lekcji. Zamiast spotykać się z przyjaciółmi ślęczałem nad książkami- odpowiedział.- Może to jest powodem, dla którego jestem taki dziecinny. Chcę odrobić to, co straciłem.
          - Nigdy nie odzyskamy tego, czego już nie ma- powiedziałem. Rozpadało się na dobre, woda przemakała przez ubrania, spływała po koniuszkach włosów, bębniła o asfalt. Potrzebowałem jeszcze chwili, aby rozsadzić kajdany. W miarę mrożenia metalu, bransolety traciły na mocy.
          - Każdy to powtarza, ale...- Zamilkł na chwilę.- Znałem kogoś, kto złamał tą regułę.
          - Mianowicie?- ciągnąłem.
          - Utraciła szczęście. Miała problemy w domu i w szkole, była samotna. I wystarczyło, żeby ktoś z nią rozmawiał. Z dnia na dzień stawała się coraz weselsza. Odzyskała to, co utracone. Ale jej zniknięcie zauważył tylko jej przyjaciel- westchnął.
          - Cesar.- Pierwszy raz zwróciłem się do niego po imieniu.- Nie odzyskała szczęścia, a jedynie jego złudzenie, namiastkę. Prawdziwie radosna byłaby po zniknięciu większych problemów. Nie. Ona po prostu chciała zapomnieć i poprzez zapomnienie chciała być szczęśliwą.
          - Zapomnienie jest więc kluczem do szczęścia?- Ożywił się nieznacznie Waederson.
          - Nie!- Zaprzeczyłem.- Chciałem powiedzieć, że nie przywrócisz już dzieciństwa. Mówisz sobie "trudno, nie udało się", ale życie nie poczeka, aż nadrobisz stracone lata. Ono brnie dalej. A ty za nim nie nadążasz, zostajesz w tyle, próbując uzupełnić przeszłość. Tyle rzeczy ci umyka, ale ty tkwisz w jednym. Biegnij do przodu. Nie udało się? Spróbuj czego innego.
          Cesar dalej wpatrywał się w punkt w ciemnościach. Nie zważał na deszcz, ani na to, że właśnie rozsadzałem kajdany. Myślał.
          Z wyswobodzonymi rękoma mogłem spokojnie zamrozić bransolety. Potrzebowałem jeszcze paru minut, aby wcielić plan w życie.
          - Może i masz racje- szepnął mężczyzna i skierował na mnie swoje oczy. Nie zauważył braku kajdan. Jeszcze.- Być może Królewna Śnieżka nie była taka głupia?- Zaśmiał się, ale mina zrzedła mu, kiedy zobaczył moje dłonie, próbujące uwolnić się. Spojrzenie stało się chłodne i wściekłe.
          - I tak dostałem dużo czasu.- Wzruszyłem ramionami i porzuciłem zamrażanie bransolet na rzecz unieruchomienia Waedersona. Wystawiłem w jego stronę otwartą dłoń, z której zaczęły wychodzić wiązki światła, zamieniającego się w lód. Moc bransolet osłabła, przez co lód poruszał się stosunkowo szybko i nie pozwolił Cesarowi do mnie podbiec.
          - Tobie jednak nigdy nie można wierzyć- mruknął jeszcze, kiedy oplatywał go lód. Znieruchomiał, lecz wiedziałem, że prędzej czy później się wydostanie. Musiał mieć przy sobie coś, co miało mu w tym pomóc.
          Porwałem ostrza z kosza na śmieci i nie zważając na szaleńcze piski czy też przechodzące mnie napięcie elektryczne dochodzących z bransolet, pobiegłem przez siebie. Ciemność i ulewny deszcz ułatwiały mi zadanie, mogłem zniknąć z oczu żołnierza szybciej, niż mógłbym za dnia.
          Nie odbiegłem jednak zbyt daleko, gdyż coś przebiło moje ciało. Zimne ostrze zatopiło się w moim boku i poczułem, jak rozlewa się po nim ból, który nie ustawał, lecz wzmacniał się. Po chwili zobaczyłem wychodzącą ze mnie metalową linę, która zaczęła mnie oplatać, aż w końcu powaliła mnie na ziemię. Resztkami sił zdołałem podnieść się na łokciach i ujrzeć wychodzącą zza Cesara linę, która mnie zaatakowała.
          Więc dlatego Diabły. Liny ze sztyletami przypominające ich ogony.
          Odciąłem sznur nożami, choć było to ciężkie zadanie. Nitka powróciła ze świstem do właściciela, a ja kontynuowałem misję.
          Zdecydowałem, że wstąpię do domku na końcu ulicy. Prosta droga, poza tym niski płot i wrzechobecna w nim ciemność. Przeskoczyłem furtkę, czując coraz dotkliwszy ból w boku i obszedłem wkoło dom, by zauważyć otworzone okno na parterze.
          Powoli wdrapałem się przez nie i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Oczy przyzwyczaiły się do ciemności i mogłem ujrzeć zarysy miski z owocami na blacie.
          Nieopodal zobaczyłem światło, płynące z pomieszczenia obok. Nie dobiegały z niego żadne odgłosy, ale wyczułem z niego obecność. Chwyciłem mocniej noże dla pewności. Co miało dziać się teraz? Nie wiedziałem. Uświadomiłem sobie jednak, że plan był zły i nikt normalny nie uwierzyłby w moje bajeczki.
          Usłyszałem dźwięk zamku od drzwi, które powoli otworzyły się, ukazując w świetle postać.
          Zamarłem.
          Dziewczyna obróciła się gwałtownie w moją stronę. Zmarszczyła brwi i nasłuchiwała. Wyczuła mnie, choć wstrzymałem oddech.
          Ruszyła do mnie, stanowczym, mocnym krokiem. Jej mokre włosy podrygiwały co chwila, a spływające z nich kropelki wody opadały na ziemię.
          Powoli zacząłem się wycofiwać. Nie chciałem tego, ale musiałem to zrobić.
          Dziewczyna weszła do pomieszczenia i włączyła światło.
          Z początku na jej twarzy zauważyłem szok. Potem niedowierzenie, a następnie emocje przejęły kontrolę.
          Rzuciła się w moje objęcia, a ja trwałem nieruchomo z dłońmi przy nożach. Rozluźniłem się po chwili i objąłem ją delikatnie.
          Dziewczyną wstrząsnął szloch, przytuliła mnie mocniej.
          Pogłaskałem ją po mokrych, białych włosach, których końcówki jak zwykle wtapiały się w tło czarnego podkoszulka.
          - Spokojnie, Lucy- wyszeptałem, uśmiechając się lekko.- Wróciłem.
          Płacz dziewczyny nie ustawał. Chwyciłem jej ramiona i odepchnąłem ją od siebie, lekko, acz stanowczo.
          Spojrzała na mnie pytającym, smutnym wzrokiem, a w jej fiołkowych oczach szkliły się łzy.
          Musiałem to zrobić. Ostatecznie...
          - Mamy mało czasu.- Wyjaśniłem i porwałem jabłko z misy. Obejrzałem je uważnie w świetle i wytarłem o podkoszulek, nie zwracając uwagi na to, że jego prawa połowa była cała we krwi.
          - Jesteś ranny.- Stwierdziła Lucy i podeszła do mnie niepewnie, oceniając głębokość rany.
          - Zadraśnięcie- mruknąłem, machając lewą dłonią na dowód błahości tego faktu.
          - Emil.- Nastolatka chwyciła moją rękę i obejrzała uważnie wykonany przez Jamesa napis. Wyrwałem dłoń z jej uścisku, zanim zdążyła go przeczytać.- Co tu się dzieje?
          - Powiem ci tylko parę rzeczy, które musisz wiedzieć.- Oznajmiłem.- Pierwsza to ta, że Zabójcy Śmierci się rozpadli, ale na pocieszenie działa coś takiego jak Zabójcy Cieni. U nich się znajduję, ale nie znam dokładnej lokalizacji ich siedziby czy też ich celu. Wyposażeni są w sztylety przywiązane do lin. Atakują szybko i bezszelestnie.- Ugryzłem kawałek owocu, czując, jak jego sok rozlewa się po moim języku, podobnie jak ból w boku.
          - Jak się u nich znalazłeś? Dlaczego...- Zaczęła Lucy, lecz zauważyła jabłko spoczywające w mojej dłoni. Uniosła jedną z brwi do góry.- Dlaczego to jabłko pokrywa się lodem?- Wskazała palcem na jedzenie, które odstawiłem na stół nieopodal.
          - Kolejna informacja- westchnąłem.- Tak jakby władam lodem.
          Lucy zbladła, a przynajmniej tak mi się wydało. W końcu ta dziewczyna zawsze była blada.
          - Najważniejszy fakt: kocham cię.- Uśmiechnąłem ją i przygarnąłem opiekuńczo do siebie. Nie odepchnęła mnie, a ja zastanawiałem się, czy smagający ją po ramionach lód z moich palców jej przeszkadza.
          Usłyszałem cichy tupot i znieruchomiałem przez chwilę. Sięgnąłem dłonią do kieszeni spodni, w których spoczywały noże. Chwyciłem mocniej jeden z nich.
          Niska postać ubrana w jasną piżamkę z pingwinkiem wyłoniła się z cienia. Wyglądała na dziecko, miała długie atramentowe włosy i błyszczące czarne oczy, a co ważniejsze: trzymała w ręce nóż umazany czymś czerwonym.
          Nie było co się wahać, posłałem w jej stronę nóż.
          ...Który, ku mojemu zaskoczeniu, chybił i trafił w ścianę za nią. Dziewczynka zrobiła unik, a teraz uśmiechała się z niesmakiem.
          - Kto to jest?- Przytuliłem Lucy mocniej.
          - Znasz chyba Sally?- spytała nastolatka. Dziewczynka włożyła broń do zlewu i zmierzyła mnie wzrokiem.
          - Ty chyba jesteś za wysoki, żeby przywalić ci z liścia. A szkoda- westchnęła.- Spodobało mi się to.
          - Sally była pingwinem?- zapytałem dla pewności.
          - Poziom cukrów w jej krwi zamienił ją w człowieka- wyjaśniła Luc.
          - Kroiłam żelki z nadzieniem, żyby przekonać się, co smakuje lepiej; żelek czy nadzienie.- Objaśniła z kolei Sal.
          Po domie rozległ się nagle dzwonek do drzwi.
          - Otworzę!- zaszczebiotała Sally i pobiegła otworzyć drzwi. Odepchnąłem od siebie dziewczynę i uniosłem jej podbródek, patrząc jej głęboko w oczy.
          - Posłuchaj, nie znasz mnie, a ja włamałem się do twojego domu. Wziąłem tylko jabłko.- Chwyciłem w dłoń owoc.- Byłaś bezbronna. Ale co ważniejsze; nie znasz mnie.
          W jej oczach dostrzegłem przerażenie, lecz skinęła posłusznie głową.
          - I ostatni fakt- szepnąłem do ucha.- Ściga mnie Diabeł- oznajmiłem, obserwując jej zdziwiony i jednocześnie przestraszony wzrok
          - Lucy, ktoś do ciebie!- Zawołała Sally, a ja powoli przeszedłem z dziewczyną bliżej. Uprzednio kazałem jej podejść spokojnie do drzwi, kiedy ja miałem spokojnie czekać obok wejścia.
          - Kontrola bezpieczeństwa mieszkańców, witam!- W drzwiach ujrzałem Cesara, uśmiechającego się sztucznie.- Przepraszam, że nawiedzam panienkę o tak późnej porze, ale mamy zbiegłego więźnia do złapania.
          Lucy przybrała zmartwioną minę.
          - Jest niebezpieczny?- spytała.
          Szlag. Nie mogła dowiedzieć się o moim buncie u Zabójców. To było przejściowe, a mój umysł nie był do końca trzeźwy.
          - Bardzo.- Waederson skinął ze smutkiem głową.- Dlatego musimy go jak najszybciej złapać.
          Wycofałem się do kuchni. Przed oczami zaczęły pojawiać mi się czarne plamy, musiałem zwolnić krok z powodu piekącego bólu. Nagle wszystko się wyolbrzymiało.
          - Pani pozwoli, że przeszukam mieszkanie.- Uśkiechnął się dobrotliwie żołnierz i niemal natychmiast przeszedł do kuchni, gdzie stałem oparty o ścianę z nieszczęsnym jabłkiem w dłoni. Lucy i Sal ruszyły za nim.
          - Nie ruszaj się- warknął Cesar, gdy mnie ujrzał, a ja nie mogłem złamać jego rozkazu choćbym chciał. Blondyn podszedł do mnie i chwycił mnie za ucho, targając w stronę wyjścia. Ponadto niezauważalnie zaczął oplatać mnie swoją liną.
          - To on?- spytała Sal.
          - Tak.- Potwierdził żołnierz i wypchnął mnie na zewnątrz i ukłonił się w stronę Lucy.- Przepraszam za kłopot i życzę miłej nocy.- Zamknął za sobą drzwi i odprowadził mnie w sąsiednią uliczkę, a kiedy nikt już nie mógł nas ujrzeć, popchnął mnie do przodu.
          - Szybciej- warknął. O mało co nie upadłem na ziemię. Ból był nieznośny, a mroczki przed oczami coraz większe. Nie wiedziałem, dlaczego tak się działo.
          - Spaceru ci się zachciało- syknął Cesar, a ja oparłem się o ścianę, dysząc ciężko. Zsunąłem się na posadzkę i przymknąłem oczy.
          Niczego nie żałuję. Niczego.

2 komentarze:

  1. Cesar mnie powala swoją inteligencją, albo raczej powinnam napisać - głupotą. Wiecznie młody bóg, taaak.
    Choć opowieść o jego życiu trochę mnie przejęła.
    Oooo, Emil trafił do Lucy!!! Ochhh <3
    Ale fajnie wymyślone te Diabły - liny z ostrzami na końcu, not bad ;)
    Ciekawy rozdział z bardzo dobrymi opisami :)
    I Sally w piżamce w pingwinka *.*

    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Iiiii... następny rozdział! Łiiii! Ej, bez jajec, Emil... znaczy nie twierdzę, że Emil jest bez jajek :o. Ehm. Mniejsza! On się chciał przejść na świeże powietrze, a oni go tak... ograniczyli. No, rozwalić tylko te nędzne japy ;c
    Cesar to rzeczywiście wielki dzieciuch XDD... jego historia ani trochę mnie nie wzruszyła. Słowa Emila: "- Nigdy nie odzyskamy tego, czego już nie ma" - jak najbardziej mądre i prawdziwe~!
    To słabe były te kopnięcia prądem, skoro Emil sobie biegał! Nie postarali się XD!
    O MATKO! Emil i Lucy! Wreszcie razem! Jezu, jak pięknie *_________*! Uciekajcie!
    "- Najważniejszy fakt: kocham cię" - to takie słodkiiiieeee :c
    Jestem w niebo wzięta... spotkali się chociaż na moment!
    Achhh, lecę do następnego rozdziału!

    OdpowiedzUsuń

"- Ile to psychopatów można dziś spotkać na ulicach."

Każdy komentarz mnie motywuje, więc za każdy z osobna dziękuję! ^_____^