środa, 8 października 2014

Rozdział SPECJALNY: "Bitwa pod Grunwaldem"

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO DLA NAFFA, STO LAT, STO LAT. ♥
To z mojej strony taka niespodzianka dla naszej solenizantki, Naffa. Rozdział specjalny poświęcony Twoim urodzinom, z dedykacją dla Ciebie, Naffie. Mam nadzieję, że się podoba, pisany na ostatnią chwilę. :3
I zapraszam też na rozdział 8, który opublikowany był 8 października.

          Koniec świata przewidywany był już wiele razy. Mówili o nim Majowie, Wikingowie, mówi się o nim cały czas. Mało które z tych obwieszczeń się sprawdza, bo zarówno w grudniu 2012, jak i w żaden piątek trzynastego końca świata nie zauważono.
          Tylko nieliczni znają prawdę. Data końca świata jest inna.
          I przypada na dzisiaj.
         

          Zlizuję łapczywie surowe ciasto z pałeczki od miksera i kładę ją do zlewu. Czekoladowy smak rozpływa się w moich ustach i powoduje, że mam ochotę na więcej. Naruszam palcem taflę brązowej substancji w zielonej misce i oblizuję go. Tak pyszne, lecz jednocześnie niezdrowe. Ciekawe zestawienie.
          Przelewam ciasto do foremek na babeczki, rozlewając jego część na blachę, a następnie obsypuję je kawałkami czekolady. Patrzę na zegarek przy piekarniku, który wskazuje godzinę 16.38. Zostało mi jeszcze trochę czasu.
          Wkładam babeczki do wnętrza rozgrzanego do 180 stopni piekarnika i obliczywszy w głowie, że gotowe będą za jakieś pół godziny, zebrałam brudne naczynia i umyłam je starannie za pomocą czarów. Nie mam dziś czasu na rozdrabnianie się nad czymś tak błahym jak mycie garnków. Moja nienawiść do wielkiego bałaganu jednak jest trochę uciążliwa.
          Szybkim ruchem macham palcem, zastanawiając się, co ubrać w ten wyjątkowy dzień. Ostatecznie decyduję się na niebieską suknię do kolan, zaś włosy zostawiam rozpuszczone- nie mam bowiem innej opcji. Na warkoczyki są na krótkie, na kucyki zresztą też. Wszystkiemu winne moje niezdecydowanie. Zmieniam strój już piąty raz. I nie wątpię, że obecna kreacja będzie końcową.
          Dom jest pusty i cichy od rana. Czuję się z tym nieswojo, bo zawsze towarzyszył mi Naff. Czy to przy gotowaniu, czy chociaż przy oglądaniu: składało się tak, że byłyśy razem. Myślę, że podobało nam się przebywanie ze sobą. W sumie jeśli by tak nie było, dzisiaj nie wysyłałabym Naffa po fioletowego domestosa.
          Siadam na krześle odsuniętym od stołu i nawijam swoje złote kosmyki na palce, wlepiając oczy w zegarek. Czy warto czekać?
          Wzdycham głęboko i ponownie macham palcem, przez co babeczki w błyskawicznym momencie wyrastają i wylatują z piekarnika, kierując się do salonu.
          Podążam za nimi wzrokiem i wstaję, by iść za nimi do pokoju obok. Lądują gładko na podłodze i wypełniają cały dom swoim słodkim aromatem.
          - Jeszcze trzydzieści- mruczę pod nosem, ogarniając wzrokiem babeczki leżące wszędzie: na kanpie, stole, podłodze, pod telewizorem. Są we wszystkich kolorach tęczy, a każdy odcień jest inny, nie znajdę dwóch takich samych babeczek. Uśmiecham się pod nosem i wracam do kuchni, wyjmując kolejne opakowanie mąki.
          Mogłabym wszystkie wyczarować, ale okazja jest na tyle specjalna, że zrobienie pięćdziesięciu partii różnokolorowych babeczek jest warte nieużywania magii.
          Dolewam parę kropel domestosu do ciasta i zastanawiam się, czy czubek kolejnych partii nie zaserwować bitej śmietany. Bo choć dla mnie jest to toksyczna biała chmurka, to jednak pozostali ją lubią.
          Włączam mikser i mieszam kolejne składniki, wspomagając się odrobinę magią.
          Boję się, że pięćdziesiąt partii babeczek to jednak za mało. Postanawiam dorobić jeszcze parę ciastek, o ile wystarczy mi czasu.
          Ciekaw jestem, jak idzie pozostałym.

***

          Jeśli ktoś miałby mnie spytać, co uwielbiam najabardziej na świecie, odpowiedziałabym, że patelnie. Jeśli zapytałby o czynność, odpowiedzią byłoby przywalanie nimi. A gdy w domyśle byłby dopisek o czynności w miarę normalnej, stwierdziłabym, że używanie ich.
          Olej radośnie pryska pod wpływem ciepła palnika i rozchlapuje swoje malutkie cząsteczki po całej kuchni, lecz udaje mi się go zręcznie unikać. Przeklęte kotlety wiedzą, co się z nimi dzieje. To ich obrona.
          Potrząsam głową, próbując nasunąć kapelusz na oczy, by ochronić je przed morderczym gorącym olejem, lecz zamiast tego udaje mi się zburzyć ułożonego w pośpiechu kucyka ognistoczerwonych włosów. Przeklinam cicho pod nosem i przykrywam patelnię ze smażącymi się kotletami drugą z nich. Poprawiam włosy, by wygodniej było mi smażyć mięso i porywam z blatu szpachelkę w celu obrócenia kotletów.
          Królik miał jednak rację, że kotlety smażone na oleju z domestosem będą opiekać się w błyskawicznym tempie. Wspomniała też coś o lepszym smaku, ale na konsumowanie ich nie miałam czasu.
          A gdyby tak usmażyć te kotlety na zwykłym oleju to czy poczułyby różnicę? Na pewno. Przecież Naff jest tak w nim zakochana, że jak czuje od innych zapach Agenta czy Kreta to uznaje to za zdradę. Ona powinna robić za detektywa łapiącego niewiernych wciągaczy domestosa.
          Swoją drogą, już widzę nową religię: wierni wciągacze domestosa. Oczywiście z Naffem na czele.
          Dziś wyjątkowo zrzuciłam mój nieodłączny czarny płaszcz. Odsłoniłam tym samym zwykły, czarny t- shirt z zarumienioną patelnią położoną na kuchence i napisem: "Jestem rozpalona" oraz proste spodnie tej samej barwy. Cóż poradzić, lubię czarny.
          Płaszcz zastąpiłam podarowanym kiedyś przez duet Naffa i Królika białym fartuchem w kotlety. Miał poręczny pas na patelnie i kieszonki. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego obcięły całą metkę. Przez to nie mam pewności, czy fartuch nie jest z mięsa. W końcu ostatnimi czasy zaczęły dużo na ten temat filozofować.
          Kolejne kotleciki o pięknej złotej barwie lądują wśród swych przyjaciół, w wielkiej srebrnej misie na środku kuchni. Co chwila zerkam, czy dzika, biała kocica błąkająca się po okolicy nie odwiedza mięsa. Nie ma jej jednak. Może znalazło coś ciekawszego. Albo nareszcie zdechła.
          Ocieram czoło z potu i nakładam kolejną porcję na patelnię, jednocześnie pilnując czujnym wzrokiem pozostałe siedem palników. Nie mam nawet czasu na chwilę wytchnienia, ale muszę przyznać, że okazja jest wyjątkowa. Żeby zagonić mnie, Abigail, Łowczyni Dusz do pieczenia kotletów to czysta parodia. Następnym razem przywitam się z Króliczkiem trochę inaczej. Moje patelnie chyba ją lubią.
          Z radia w kuchni słyszę dźwięk obwieszczający wiadomości lokalne. Słyszę wyraźny, radiowy głos spikerki:
          - ...Policjanci zostali wezwani na miejsce zdarzenia, oglądają ciało kobiety w wieku mocno zaawansowanym. O zdarzeniu opowie komendant policji głównej, Kacper Panda.
          -Ciało znajduje się w ubikacji- mówi mężczyzna, plącząc język, a ja odruchowo zaciskam pięść, gdy uświadamiam sobie, że znów nawiedzają mnie pandy. Ciągłę jęczenie Króliczka o nich nie wyszło mi na dobre.- Z głową w sedesie przytrzaśniętą deską klozetową. Policjanci postanawiają przesłuchać gospodarza domu na okoliczność zdarzenia. Czy znał pan poszkodowaną?
          -Tak, to moja teściowa.- W rozmowie pojawia się trzeci głos, a następnie przerywa go głośny krzyk komendanta:
          - Zdzichu, sprawa jasna, pisz!- mówi do kolegi.- Przyczyna zgonu: śmiertelne zatrucie domestosem w trakcie czyszczenia toalety.
          Wyłączam radio i wyjmuję kolejną porcję kotletów. Bycie Jeźdźcem Chaosu wymaga poświęceń.
        
***
          Mieszkanie wypełnia woń pysznego stopionego sera z zapiekanek makaronowych. Od piekarnika, w którym się znajdują, bije ciepło, które przyjemnie ogrzewa moje nogi. Sączę z mojego ulubionego kubka łyk Earl Greya i przyglądam się bałaganowi w kuchni, który, na moje nieszczęście, trzeba będzie posprzątać.
          Widząc godzinę 16.38, odruchowo sięgam ręką do pasa przewiązanego na biodrach, by wyjąć z niego komunikator Czyścicieli. Osiem minut temu każdy powinien zdać raport. Sprawdzam, czy moi podwładni wykonali rozkaz, po czym odkładam kubek i wyjmuję gotowe już zapiekanki, kładąc je obok pozostałych, dymiących jeszcze z ciepła.
          Dwieście zapiekanek makaronowych, które dzięki specjalnej przyprawie od Króliczka były ciepłe od wielu godzin. Muszę załatwić jej więcej. Jeśli będę chciała kogoś spalić, płomień będzie najprawdopodobniej palił się dłużej.
          Lodówka, wcześniej wypełniona serem, zaczyna nareszcie pustoszeć, czego nigdy bym nie powiedziała. Nie lubię pustej lodówki, tak jak każdy z nas. Ale kiedy co chwila wyjmuję z niej ser, a jego nie ubywa, robi się to denerwujące.
          Wkładam następną partię bagietek do rozgrzanego piekarnika i przy okazji wyciągam spod zlewu domestos, przywiązując go do pasa. Zastanawiam się poważnie nad założoniem ochrony przeciw Naffowi. Nie może mnie tak bezkarnie pozbawiać cennego domestosa, który w obliczu zagrożenia jest diabelnie pomocny.
          Upijam kolejny łyk herbaty, której smak rozlewa się po moim podniebieniu, powodując przyjemne uczucie. Nie przeżyłabym bez tego cudownego napoju, jest zbyt pyszny.
          Mój wzrok napotyka kluczyki ze srebrnym wisiorkiem, zawieszone na haczyku przy wejściu. Uśmiecham się pod nosem, myśląc o transporcie zapiekanek. Będzie idealny, a pierwsze wrażenie- oszałamiające.

***
          Od długiego czasu brnę przez tę ciemność, jakbym oczekiwała, że na jej końcu zobaczę choćby nikłe światełko. Nie czuję nic oprócz podłoża, fakturą przypominającego beton i delikatnego zapachu kwiatów.
          Jak każdy normalny człowiek, szukałam na bazarze fioletowego domestosa, którego znalezienie zleciła mi moja złotowłosa kompanka. Odwiedziłam już trzy sklepy z chemią, sześć supermartketów i przydrożne stoiska, a teraz przyszła pora na bazar.
          Pośród stoisk mignęło mi coś białego, a gdy podążyłam za tym czymś wzrokiem, ujrzałam czerwonookiego białego królika, patrzącego na mnie zaciekawionym wzrokiem.
          Już z daleka mogłam stwierdzić, że miał zdrowe, lśniące futerko i mądre, krwistoczerwone oczy. Ponadto przypominał królika- mordercę. Wydawało mi się, że zaraz sięgnie za swój grzbiet i wyciągnie zza niego ostry nóż, pewnie zakrwawiony.
          Rozglądnęłam się po bazarze, zauważając marchewki na pobliskim stoisku. Wzruszyłam ramionami i kupiłam je dla biednego króliczka. Ostrożnie rzuciłam mu je pod nos, a tłumy obserwowały mnie dziwnym wzrokiem, jakbym była nienormalna.
          Zwierzę spojrzało na prezent, obwąchało go powoli i wyciągnęło zza pleców nóż, siekając ją na drobne plasterki.
          Odsunęłam się do tyłu, zdumiona. Psychopatyczny fan Króliczka o oczach Szatana? I ja, Naff, która szwęda się z nią po świecie od zarania dziejów o tym nie wiem? Ohoho, wyczuwam poważną rozmowę z dziewczyną. Domestos pójdzie w obroty.
          Nawet się nie obejrzałam, a królik ułożył z posiekanej marchewki słowa "chodź ze mną".
          Z początku wydawało mi się to absurdalne, bo ostatecznie mam lepszą orientację w terenie niż jakiś głupi królik, ale przypomniałam sobie Alicję w Krainie Czarów. Może to szansa od losu?
          Króliczek pokicał do końca bazaru i tupnął łapą w ziemię, która rozstąpiła się i zmieniła w norkę. Królik wskazał na złoty zegarek, który miał na lewej łapce i pokicał do przodu.
          Tak, to było ostatnie, co dane mi było widzieć w świetle dziennym.
          Widzę coś w ciemności. Może to złudzenie, ale myślę, że to światło. Czego chciał ode mnie morderczy królik?
          Zanotowałam w głowie jedno. Nigdy nie ufaj królikom. Nigdy!
***
          - Zajmujemy swoje miejsca, już, już!- Głoszę po sali, nerwowo wygładzając fałdy bladoniebieskiej sukni.
          Nagle słyszę irytujące pikanie, sygnalizujące cofanie autem. Obracam się i widzę różową śmieciarkę Cleo, która wysypuje z siebie zapiekanki makaronowe.
          Macham ręką i natychmiast ustawiam je na rozłożonych po bokach wielkiej, brzoskiwiowej sali stołach przykrytych białymi obrusami. Większość z nich jest zajęta między innymi przez moje babeczki, kotlety pieczone przez Abigail czy jedzenie z McDonalda. Na środku czeka wielki stół, na który ma być wniesiony tort. Zaś na końcu pomieszczenia ustawiono już trzy podesty dla muzyków.
          Dużo ludzi kłębi się w sali, czego nie mogę znieść. Odgarniam do tyłu swoje złote włosy i marszczę ze złości nos, wydając coraz to kolejnym osobom rozkazy:
          - Wracajże na scenę, hej!- krzyczę do jednego.- Zostaw tą babeczkę, chcesz poznać mój gniew?- wrzeszczę do kolejnej osoby.- Gdzie jest Cleo?- wzdycham na koniec.
          - Bu- słyszę chłodny głos Miachar, stojącej za mną. Uśmiecha się, jest ubrana w niebieski żakiet, szary podkoszulek, czarne spodnie i oczywiście trampki. Włosy zaplotła w warkocza, a teraz stoi obok z ręką położoną na biodrze.
          - Kiedy zaczynamy?- mruczy Abigail, ubrana jednak tak samo jak zwykle. Ma ręce w kieszeni i czuję, że jest na mnie trochę zła. Ostatecznie pieczenie kotletów nie jest jej ulubionym zajęciem.
          W ścianie tworzy się dziura, z której zręcznie wyskakuje Collin, biały królik. Kiwa łebkiem, dając znać, że wypełnił swoje zadanie, a ja rzucam mu w zamian opakowanie żelków. Zwierzątko kica w stronę wyjścia, a ja za pomocą magii ustawiam wszystkich na miejscach, uciszając ich. Cleo pstryknięciem palców gasi światło.
          Słyszymy szamotanie, a następnie ciężkie kroki na dębowej podłodze.
          - Na pięciolitrowego domestosa, tam ciemno, tutaj ciemno, ciemno jak w dziupli!- mruczy Naff pod nosem.- What the fuck?!- krzyczy na cały głos.
          Kiwam głową, choć nikt nie może ujrzeć mojego gestu. Pora zacząć.
          Włączam smugę światła na samym środku sali, która oświetla podest mieniący się różnobarwnym światłem, z metalową rurą w środku przymocowaną do ściany.
          W tle rozbrzmiewa muzyka, a ma podest wychodzi ubrany jedynie w krótkie spodenki Lucyfer i zaczyna owijać się wokół rury, jakby miało to jakiś cel.
          - Lucek?- wykrzykuje zdziwiona Naff i otwiera szeroko oczy.- Jestem w Piekle!- wykrzyknęła.- Więc to tak wygląda twoja robota?- dodaje ze zdziwieniem.
          Muzyka staje się coraz głośniejsza, a drugi podest także się podświetla, ukazując trzy ziarnka ryżu i ich instrumenty.
          - Morderczy Ryż Band?- Naffcio jest zdezorientowany.- Wy też tutaj?
          Pozostał trzeci podest, który ukazuje swoją majestatyczność jako ostatni. Stoi na nim ubrany w zbroję chłopak, a ja wiem, że jest w nią zakuty Mike. Ostatecznie jego głos nie jest taki zły.
          - Panie, którędy na Grunwald?- zaczyna przy akompaniamencie ryżu.- Dziś na Grunwaldzie wielka impreza, ma być tort i wielka beza, dziś dziesiątego października, a mój licznik dziwactwa pika- śpiewa.
          - Naff ma dziś u-urodziny!- Dodaje ryżyk jako chór.
          - Naff ma dziś u- urodziny, nie rób więc dużej rozkimy, na parkiet wpadaj, żarcie w siebie wkładaj, urodziny Na-aafa, szaleje nawet koralowa rafa, szaleją demony, portrety Lisy Mony, wszystko szaleje, cola się leje!- Dodaje Lucek.- Na co oburzony rak...
          - What. The. Fuck?- wrzeszczy Naff, przekrzykując ich, a jednocześnie uzupełniając zaginioną linijkę tekstu. Tak, jak przewidywałam. Zacieram palce z zadowolenia.
          - Raki uciekają w krzaki, w krzaki centrum Nagasaki, urodziny Naffa świętują i z radości wariują!- Dołącza się Ryż.
          - Sto lat dla Na-affa! Sto lat dla Na-affa! Świętuj z nami dziś, będzie zabawa, dobra zabawa to niezła sprawa, jesteś demonem, pingwinem czy patelni maniakiem, Lucek tu śpiewa dziś z pełnym bakiem!- wrzeszczy Lucyfer.
          Zmieniam ubiór wszystkich na długie do ziemi suknie w klimacie średniowiecza w przypadku dziewczyn, a w przypadku płci przeciwnej- na zaskakująco lekkie zbroje.
          Uruchamiam fajerwerki, wystrzeliwujące z ziemi.
          - Naff o włosach keczupowych, zje dziś lodów bakaliowych, prezentów góra już czeka, ktoś już z radości szczeka, światła wybuchają, radość obwieszczają, muza taka świetna, woda w kranie letna! A ja colę piję i dziś się upije, oj, żelki widzę też, odlot, potem sufitu beż.- Zaczyna rapować Sally, ślizgając się po ziemi niczym profesjonalna gwiazda.- Jestem Sally, kąp mnie w bali, ze mną nie zadzieraj, w żelkach mi nie szperaj, przebojowa, uroku nie chowa, czegóż więcej chcieć, jak mnie tylko mieć!
          Ostatnia, największa fajerwerka rozprasza się po pomieszczeniu, zostawiając za sobą delikatny zapach siarki. Zaświecam światło.
          - What the fuck?- powtarza uparcie Naff, patrząc na nas. Idę do niej z asystą w postaci Cleo i Abigail.
          - Najlepszego!- wykrzykuję i rzucam się jej na szyję.
          - Sto lat!- dodaje Cleo, uśmiechając się promiennie.
          - Ta.- Mówi lakonicznie Abigail i wręcza dziewczynie prezent.- Nie zdążyłam dołożyć do stosu.- Wskazuje palcem na górę prezentów w rogu.
          Solenizantka wreszcie zaczyna kojarzyć fakty.
          - Ah, dziesiątego października!- chichocze i macha palcem, by przebrać się w długą, białą suknię podobną do tych, które mamy wszyscy. Ja mam pseudoróżową, Abigail wyjątkowo zamiast płaszcza ma czarną suknię, na którą jednak zarzuca z uporem nakrycie, zaś Cleo- błękitną. Miejscami materiał jest wysadzany małymi klejnocikami.
          Dziewczyna zastanawia się jeszcze przez chwilę, po czym zamienia proste włosy w kolorze keczupu na urocze loczki i uśmiecha się promiennie.
          - Dziękuję!- śmieje się.
          - Pora na prezenty!- Pcham ją w stronę stosu, a Abby i Cullen podążają za mną. Reszta gości obserwuje nas bacznie.
          Naff przystaje przy górze, trzymając nadal w dłoniach prezent od Abigail. Rozpakowywuje go jako pierwsze i czyta na głos dołączoną karteczkę:
          - Zestaw małego ćpuna. W skład wchodzą: domestos, cif, kraft, sidolux, kret, pronto i persil. Najlepiej spożyć przed: im dłużej będzie się kisić, tym lepsze efekty.- Na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech.- A mi zaczynało towaru brakować! Abigail, dealerze mój!
          - Nie przedawkuj, bo jak wykitujesz, to będzie na mnie- mruczy.
          Naffcio bierze następnie prezent od Cleo. W którym są dwa pluszaki. Dostrzegam w nich Logana i Nathiela, a solenizantka przytula je mocno, susząc zęby.
          - A niech mnie teraz jakiś demon spróbuje w nocy zaatakować!- mówi.
          Ode mnie dostaje cieniutką kopertę. Powoli otwiera ją, patrząc na mnie podejrzliwie i znajduje w niej...
          - Bilety do Japonii!- Piszczy z radości.- Nareszcie będę mogła zobaczyć tańczące raki w centrum Nagasaki!
          Naffcio przytula nas mocno, po czym sprawdza jeszcze parę losowych prezentów. Od Lucka (miotacz ognia, darmowe bony na striptiz), od Morderczego Ryżyku (nagrane przez nich płyty, propozycja współpracy ze studiem), od Sally (masa żelek, coli i tęczowe afro z dodatkiem zdjęć z autografami) i od McDonaldowego Sorathiela (Happy Meal z zabawką).
          Jubilatka rozgląda się po sali i bada twarze przybyłych.
          - Nie!- Piszczy.- Jest tu nawet gościu z Maca przypominający Sorath'a! I demon z autobusu!- Mierzy go wzrokiem i daje mu znak, że ma go na oku.
          - I wiele innych, ale nie zdołasz o nich wszystkich wspomieć- chichoczę.- Kroimy tort!
          Ze stołu na środku sali wyłania się dwumetrowy tort w kształcie przestrzennej Hello Kitty.
          Wkładam Naffowi nóż do dłoni.
          Dziewczyna powoli zatapia go w torcie, który odsłania tęczowy środek.
          - Niespodzianka!- Słyszymy wrzask, a tort nagle się rozpaławia i ukazuje w swoim środku czarnowłosego demona, Nathiela. Szczerzy się on radośnie z nożem w ręce.
          - Te urodziny nie mogą być lepsze!- Piszczy Naff, przyglądając się maślanymi oczami Nathielowi.
          Drzwi otwierają się z trzaskiem i ukazują się w nich okrągłe formy.
          - Wpadłyśmy zrujnować imprezę.- Oznajmia ktoś groźnym głosem.
          - A kimże jesteście przybysze?- pyta Mike zza zbroi.- Nie tędy na Grunwald!
          Goście wchodzą do sali, a Naff blednie, jeśli tylko można by tak nazwać zmianę koloru jej twarzy z koloru białej ściany na kolor białego śniegu.
          - Pomidory!- jęczy.
          - Wszystkiego najlepszego, Naff!- Rechotają złowieszczo.
          - Nawet nie wiadomo czy to owoce, czy warzywa!- Lamentuje solenizantka.
          - Na Grunwald!- wrzeszczę i z wyszczerzonymi kłami rzucam się na pomidory. Ostatecznie nie są dla mnie takie złe.
          - Na Grunwald!- powtarza tłum i staje do walki.
          Abigail zdziela pomidory patelniami, Cleo rozjeżdża wrogów swoją różową śmieciarką, Lucyfer rozdaje darmowe kopniaki, Sally rzuca puszkami coli, Nathiel rzuca się ze swoim nożem, Mike stoi i przygląda się wszystkiemu, Sorath z Maca rzuca fastfoodem, demon z autobusu: biletami.
          Ostatecznie Naff ściąga brwi i poważnym głosem oznajmia:
          - Dajcie mi mojego jednorożca.
          Ktoś podaje jej prezent od jednego z gości, a jubilatka siada na nim i z wyciągniętą piętą rzuca się w wir walki.
          - Poczujcie siłę pięty mocy!- wrzeszczy.
          Po pięciu minutach jest po wszystkim. Mike kopie sflaczałe pomidory i pyta:
          - Nie żyją?
          - A jak mam odróżnić krew od ich soku?- prycham.
          - Mówiłam, że pomidory to zło!- Oznajmia Naff.
          Jednorożec parska w odpowiedzi, jakby zgadzał się z nią.
          - A teraz świętujmy!- Śmieje się Naff.

          Kolejny mit o końcu świata okazał się kłamstwem. Ostatecznie nikt nie może przewidzieć przyszłości.
          Ale za rok też będzie dziesiątego października.
          Pomidory już szykują swoją zemstę.
         

4 komentarze:

  1. Jeśli Naff się nie popłacze, czytając ten rozdział, to ja jej nie znam.
    To jest genialne! Cieszę się, że mogłam pomóc w mejlach :)
    Rapująca Sally <3
    Końcówka powaliła mnie na podłogę.
    Oooo, Nathiel! <3

    Naff kochana!
    Po raz kolejny wszystkiego najlepszego!!!
    Mam nadzieję, że jeszcze przez długie, długie lata będziemy w kontakcie całą naszą piątką: Ty, Króliczek, Żydziu, Abigail i ja.
    Sto lat! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Naffciu, znam cię jedynie z twoich opowiadań, ale straaasznie cię polubiłam ;)
    No więc wszystkiego najlepszego i żebyś tego Nathiela wreszcie znalazła :D
    Sto lat :*

    A co do imprezy króliczka... Cóż, oby twoja własna w rzeczywistości była jeszcze lepsza, Naff :D

    Dużo weny i żelków życzę
    Żelcio

    OdpowiedzUsuń
  3. Od razu dziękuję Cleo i Żelkowi za życzenia <3. To takie pokrzepiające i kochane. Tobie też Króliczku z całego serducha dziękuję! Jestem jeszcze przed rozdziałem, ale już widzę motyw końca świata o którym rozmawialiśmy XDD i magiczny Grunwald! Mój przystanek >D
    Jeeeej! Babeczkiiiiii XDDD! Tak bardzo!
    Ojeeeej, wzruszyłam się :c nie mogę skopiować tekstu (nie wiem dlaczego O__O), ale sam fragment o tym, że było Króliczkowi beze mnie pusto jest takie słodkie :c. Fioletowy domestos mnie wzywał!
    TYLE BABECZEK! W TYLU KOLORACH! W CAŁYM POKOJU! O MATKO! NIEBOOOOOOOOOOOO *____________*. 50 partii babeczek to za mało XD? OMG. Kto to zje?! Magiaaaa! Jeej XD
    "Jeśli ktoś miałby mnie spytać, co uwielbiam najabardziej na świecie, odpowiedziałabym, że patelnie. Jeśli zapytałby o czynność, odpowiedzią byłoby przywalanie nimi." - ahahaha, teksty o Abby zawsze najlepsze XD.
    "Przeklęte kotlety wiedzą, co się z nimi dzieje. To ich obrona." - tak :c wiedzą, że zostaną usmażone :c pryskają w ludzi, żeby ich zostawili. Ej, od razu wiedziałam, że Abby będzie robić kotlety! Wiedziałam, że będą smażone z domieszką domestosu XD!
    "Ona powinna robić za detektywa łapiącego niewiernych wciągaczy domestosa." - tak :c wszędzie rozpoznam zdradę domestosa! Spalam na stosie tych, którzy gardzą domestosem XDDD. A jak płoną to polewam ich domestosem! Ahahahahaha! (YUNO XDDD?). Do dzieła, wierni wciągacze domestosa, łączmy się!
    Zarumieniona patelnia z napisem: "jestem rozpalona" XDDD! Chcę taką koszulkę! O BOŻE!
    Mięsna filozofia XD fartuch z mięsa! tak! To na pewno mięso! To spisek!
    Kot nareszcie zdechł XDD jebłam.
    Zaczęłam się śmiać jak szaleniec, jak przeczytałam o tej śmierci i głowie w sedesie. "Tak, to moja teściowa" ahahaha XD. Zaraz. Wyczuwam znak. Ohohoho.
    Domestos nie zabija ludzi :c domestos zmienia ich życie! Na lepsze! Uszlachetnia! Pociesza! Jest kompanem na całe życie :c
    Dwieście zapiekanek Cleo D: łoooooooooooo. ŻARCIE NA CAŁE ZYCIE!
    Obrona przed Naffem - złodziejem domestosu znanym na całym świecie XDDDD. Znana z tego, że okrada tylko najbliższych!
    Jest i Naff. I królik morderca też XD! JUPI!
    "Zwierzę spojrzało na prezent, obwąchało go powoli i wyciągnęło zza pleców nóż, siekając ją na drobne plasterki" - o matko! TO JEDNAK KRÓLIK MORDERCA :OOOO. Słowa: "chodź ze mną" z marchewki. Normalnie jak Alicja w Krainie Czarów! A może... "Domestos w krainie czarów XD?". O! Właśnie o tym wspomniałaś ahahah XD. Myślisz jak ja :o tu jest prawdziwy Naff! O MATKO!
    Różowa śmieciarka Cleo XD zniszczyła mi mózg. Jest żółty traktor, czerwony kombajn i... RÓŻOWA ŚMIECIARKA CLEO! Baduuum tsss!
    "- Na pięciolitrowego domestosa, tam ciemno, tutaj ciemno, ciemno jak w dziupli!- mruczy Naff pod nosem.- What the fuck?!- krzyczy na cały głos." - dokładnie tak bym to powiedziała ohohoh XD.
    LUCEK NA RURZE ROZWALIŁ MÓJ MÓÓÓÓÓÓÓZG OMG XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
    Morderczy Ryż Band! Mój ulubiony zespół XD! OJEJ!
    "Panie, którędy na Grunwald?" ahahaha XD. Ach, ten cudowny plac grunwaldzki!
    "Na co oburzony rak... what the fuck?!" - jeeeej XD! Jestem rakiem :o.
    Średniowieczne suknie, zbroje, fajerwerki *___* o matko! I rapująca Sally XDDDDDDDDD! Ahahaha.
    Ojej, ojej! Takie piękne suknie mamy C: I ja mam loczki! Lubię loczki! Jeeeeeeeeeej!
    "- Zestaw małego ćpuna. W skład wchodzą: domestos, cif, kraft, sidolux, kret, pronto i persil. Najlepiej spożyć przed: im dłużej będzie się kisić, tym lepsze efekty" - No, rypię XDDD! Tyle wygrać! Tyleee wygrać!

    OdpowiedzUsuń
  4. O MATKO! Przytulanka Nathiela i Logana! O JEZUSIE! O JEZUSIE! Jaram się! *___*
    BILETY DO JAPONIIIIIIIII! XDDD Raki w centrum Nagasaki! Ou maj! Tyle wygrać!
    Miotacze ognia i bony na striptiz XD ahahaha! Cudowny prezent prosto z piekła >D ojej, propozycja pracy ze studiem *___* to znaczy, że... nagram płytę z Morderczym Ryżem Band?! O matko! Spełnienie marzeń XD! Sorath i zestaw Happy Meal XD omg! I żelki! I afro! Matko, chcę takie prezenty naprawdę XD! Wszystko bym za nie oddała!
    Nathiel w torcie!!!!!!!!!! O JEZUUUUUUUUUUUUUU! XDDDDDDDD Ej, zniszczył mi tęczowy tort :c
    "Na Grunwald!" Zadźgać pomidory! Nie zrujnują mi imprezy! O nie! *leci z mieczem*
    Sorath z Maca rzuca fastfoodami, demon z autobusu biletami XD - ulgowymi jeszcze! Ulgowymi! XD Ahahaha zwaliła mnie z nóg ta informacja! Dobrze, że demon nie rzucał kanarami albo autobusami XD. Pięta mocy i jednorożec! O Jezusie XD! Mimo tej wojny to najpiękniejsze urodziny na świecie! Chciałabym takie przeżyć :c popłakałam się ze śmiechu! Takie piękne, takie piękne :c... Kocham cię, Króliczku! *hug* dziękuję t.t! Dziękuję bardzo! Aż brak mi słów :c.
    KOMBAJN PEŁEN DOMESTOSU DLA CIEBIEEEEEEEEEEE! AHAHAHAHAH!
    PS. Musiałam komentarz publikować partiami bo był za długi buahahaha XDDD

    OdpowiedzUsuń

"- Ile to psychopatów można dziś spotkać na ulicach."

Każdy komentarz mnie motywuje, więc za każdy z osobna dziękuję! ^_____^