środa, 8 października 2014

Rozdział ósmy: "Historia płonących zielenią oczu"

NOTKA OD AUTORA
NICZYM SKŁAD SOSIKU Z KNORRA.
Ha, znowu Emilka. Cały rozdział poświęcony jemu. ^______^
Ah, no i ktoś może zauważy zmianę w datowniku. Bardzo ważną zmianę. Ohoho.

Here we are, don't turn away now
We are the Warriors that built this town!
Here we are, don't turn away now
We are the Warriors that built this town, from dust.
~ Imagine Dragons- Warriors.
______________________

          Siedzenie w kącie od zawsze oznaczało karę. Od wczesnych, dziecięcych lat, kiedy za nieposprzątanie zabawek czy niegrzeczne zachowanie nauczycielka upominała nas, kąt był symbolem zła, nieposłuszeństwa.
          Kąt, w którym siedziałem już od parunastu godzin jeszcze nigdy nie wydawał mi się tak niewygodny. Nigdy nie miałem jakichś zastrzeżeń co do nich, lecz teraz mogłem zrozumieć wszystko, czego nie rozumiałem przedtem.
          Niektórzy mogą kojarzyć go z przyjemnymi, własnymi czterema kątami, domem. Mi zawsze będzie się kojarzył z potępieniem.
          Siedzę w kącie więziennej celi. Za karę. Zabiłem człowieka, atakowałem niewinnych. Kłamałem. Karą były blizny układające się w zdanie, które było gorsze od bólu. Karą był ból.
          Zaś ja byłem nieposłusznym dzieckiem, które nie potrafi nawet dobrze rozróżnić dobra od zła. Ważna dla niego jest tylko zabawa, nie myśli szczególnie o innych, bo nie wie, jakie to ważne. Wartościami dla niego są wygody i osoba, do której można gębę otworzyć.
          Potrzebowałem tylu lat, by sobie to uświadomić. Tyle bólu i cierpienia. Tyle kłamstw, tyle krzywd.
          Nie byłem już dzieckiem, którego najważniejszym problemem było wybranie zabawy. Nie mogłem zasypiać wieczorami bez obaw, że jutro mogę zginąć. Nie byłem bezbronny, naiwny i niewinny.
          Byłem dorosłym.
          Zaś największym moim problemem nie był jeden fakt. Było ich wiele.
          To, że nie wiem, gdzie jest Lucy i co się z nią dzieje. To, że zabiłem człowieka. To, że posiadłem moc. To, że zyskałem wrogów. To, że nie wiedziałem, gdzie jestem i co tu robiłem.
          W tym jednym mogłem jeszcze przypominać dziecko. Nie wiedziałem nic.
          Za więziennymi kratami zachodziło właśnie słońce. Ciepłe promienie, które dawały nadzieję, znikały. Znikały niczym Lucy, która oddalała się ode mnie coraz bardziej. Ile minęło od rozstania? Dzień? Dwa? Nie było to istotne. Dla mnie czas bez dziewczyny wydawał się wiecznością.
          Pod drzwiami nadal leżała metalowa taca, przyniesiona tu rano. Nietknięta sucha bułka, wystygła kawa. Po południu dorzucono tu nawet jabłko, które stoczyło się po podłodze i poobijane leżało na ziemi. Wszystko nietknięte.
          Nie zjadłem tego nie dlatego, że nie byłem głodny. Nie chciałem tego jeść. Nie podejrzewałem zatrucia. Nie podejrzewałem zakończenia jak w Królewnie Śnieżce.
          Po prostu poczułem, że nie jestem tego godzien. Że nie zasłużyłem na zwykły, ludzki posiłek. Karałem sam siebie, jednak wiedziałem, że to za mało. Głodówka to za mało za zabicie człowieka.
          Ból mający źródła u moich dłoni nie wystarczał.
          Krwawienie z ran ustało, ale cały czas czułem ciosy żołnierze. Cięcia od strony James'a, które ułożyły się w zdanie, to zdanie, które zniszczyło moją pewność siebie. Wbijający się nóż Cesara, przeszywający na wylot.
          Ręce całe w krwi. Nie byłem pewny, czy była to moja krew. Miałem nieodparte wrażenie, że należy ona do zabitego przeze mnie żołnierza i naznacza mnie swoim piętnem, ostrzegając innych przed niebezpieczeństwem.
          Uniosłem prawą dłoń, tą zaatakowaną przez Waedersona i przyjrzałem się jej nostalgicznie korzystając z ostatnich promieni słońca.
          Została blizna. Ranę wypełnił lód. Czułem go przez skórę. Wydawało się, że wystające paliczki palców były lodowymi odłamkami.
          Rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu czegoś ostrego. Nic. Przewidywali, że będę miał skłonności do ich użycia?
          Uśmiechnąłem się smutno pod nosem. I bez noża sobie poradzę. Zęby też mam ostre.
          Zatrzymałem dłoń przy ustach. Samookaleczanie, i to przez ugryzienia wydawało mi się być i tak za małą karą. Jednakże może jeśli uzbieram dużo "małych kar", odkupię swoje winy.
          Otworzyłem usta i przysunąłem drżącą rękę bliżej.
          - Uwaga, wchodzę!- Rozległ się krzyk zza drzwi, które otworzyły się, przewracając moje dawne śniadanie.
          Zastygłem z ręką przy ustach i rozwartymi ustami.
          To znowu byli oni. James i Cesar. Po raz trzeci. Blondyn odgarnął włosy i zmierzył mnie nienawistnym wzrokiem, zaś Rawliff spojrzał z rozczarowaniem na rozlaną kawę.
          - Ostatnio za coś takiego zabiłeś człowieka, dobrze mówię?- Uniósł jedną z brwi i podszedł bliżej, omijając kałużę.
          Skuliłem się i ukryłem twarz w kolanach, starając nie patrzeć mu w oczy.
          - Boisz się mnie?- spytał mężczyzna i chwyciwszy moje włosy, szarpnął głową do góry, unosząc ją tak, że byłem zmuszony spojrzeć w jego płonące dziką zielenią oczy. Uciekałem jednak wzrokiem, a kiedy uniemożliwiał mi to- przymykałem powieki.- Spójrz na mnie!- warknął ostro.
          Otworzyłem oczy. Nie chciałem tego. Jego głos był jednak przepełniony władzą i mocą. Zmuszał do wykonania rozkazu.
          - Jabłka też nie zjadłeś?- Zapytał rozczarowany Cesar, podnosząc z ziemi owoc. Potarł go parę razy o biały podkoszulek, który był jedyną zmianą w jego ubiorze od wczoraj, po czym wgryzł się w nie, rozkoszując smakiem.- A mówiłeś, że jesteś Królewną Śnieżką!- Naburmuszył się niczym małe dziecko.
          - Czyżbyś strajkował?- Zastanowił się James, oglądając moją twarz. Nie wiedziałem, w jakim celu to robi. Jednak przekonałem się, że jeśli on coś robił, nie robił tego bez celu.- Nasz kucharz nie jest taki zły. Wiesz, będzie smutny jeśli dowie się, że naszemu specjalnemu gościowi posiłek nie zasmakował.- Spoliczkował mnie i zostawił, siadając swobodnie obok, lecz zachowując bezpieczną odległość.
          Schowałem twarz z powrotem w kolana. Żałowałem w tej chwili, że nie mam chroniącego mnie pancerza niczym żółw.
          Zastanowiwszy się chwilę nad ułożeniem dłoni przepełnionych morderczą siłą, położyłem je na kolanach, pozwalając zimnu oplatać moje ciało.
          - Dzisiaj nie będziemy się bawić?- mruknął zniesmaczony Cesar, wyrzucając ogryzek jabłka za kraty wychodzące na dwór. Wokół budynku musiała rozrastać się trawa, gdyż nie usłyszałem chociażby cichego uderzenie o ziemię.- A spodziewałem się zabawy w Chowanego co najmniej!- Westchnął strażnik i oparł się o ścianę.
          - Prędzej w zamrażanego- mruknąłem pod nosem, unosząc lekko wzrok do góry. Cesar był dziecinny i irytujący, lecz szybki i sprawny w zadawaniu ciosów. Ciekaw byłem, kim tak naprawdę był.
          - Nie sądzicie, że czas zabaw minął dawno temu?- Rawliff uniósł do góry jedną z brwi i spojrzał na swojego podwładnego.
          - Jestem wiecznie młodym bogiem!- Prychnął Waederson i odrzucił bujne włosy do tyłu, pokazując swoją boskość. Czy to nie oznaczało, że był nieśmiertelny?
          James przeklął cicho pod nosem.
          - Wkurzasz mnie. Wyjdź- oznajmił spokojnie i oparł głowę o ścianę, przymykając oczy, jakby ze zmęczenia.
          - A jeśli on...- Chłopak ożywił się i spojrzał na mnie z niepewnością.
          - Jeśli ty dałeś mu radę, ja miałbym nie potrafić?- Uśmiechnął się pod nosem.- Popatrz teraz na niego i porównaj do stanu z wczoraj. Następnym razem pomyśl trochę- westchnął.
          - Ale...- burknął zawiedziony Cesar.
          - Wyjdź!- warknął James, zaś jego towarzysz zmarszczył nos i wyszedł, trzaskając drzwiami.
          Trwaliśmy tak chwilę w milczeniu, przetwarzając informacje i rozmyślając. W końcu uniosłem głowę i spojrzałem nieśmiało na James'a, który oparty o ścianę wydawał się spać.
          Wysoki, z wyłożonymi przed siebie nogami, o wystających kościach policzkowych. Nie był ani baldy, ani opalony. Ciemne brązowe włosy, ułożone naprędce rano stykały się z zimną ścianą. Muskularne ramiona, oparte na podłodze, ubrane w czarny podkoszulek podkreślający wyrzeźbione mięśnie brzucha. Od razu można było zauważyć, że mężczyzna dużo ćwiczył.
          Zauważyłem też coś na jego szyi. Srebrny łańcuszek, z malutkim wisiorkiem w kształcie serca. Wydawało mi się to niepasujące do wyglądu kogoś takiego jak on. Może to od narzeczonej? Żony? Lub córki? Rawliff wyglądał na kolesia koło dwudziestki.
          Przyglądnąłem się jego twarzy raz jeszcze, lecz nie wykrzywiały jej żadne emocje. Przynajmniej dopóki James nie otworzył swoich dzikich, zielonych oczu, które najbardziej mnie w nim przerażały.
          Przyłapany na gorącym uczynku, poczułem, jak moje policzki się czerwienią. Spuściłem wzrok na posadzkę i przysunąłem kolana bliżej.
          - Podobam ci się?- zapytał nagle mężczyzna.
          Przestraszony samym przypuszczeniem, że strażnik mógłby mi się podobać, odsunąłem ze zdziwieniem głowę i otworzyłem szeroko oczy, patrząc na niego podejrzliwie. Jednocześnie zaczerwieniłem się jeszcze bardziej, pogarszając sytuację.
          Rawliff wybuchnął głośnym, przyjemnym dla ucha śmiechem, a ja podskoczyłem lekko, gdy to usłyszałem. Nie wątpiłem, że żołnierze mają uczucia, ale nie sądziłem, że śmiech przychodzi im tak łatwo. Zawsze kojarzyli mi się z poważnymi, sztywnymi kolesiami, którzy w głowach mają tylko plany bitwy i taktyki wojenne.
          - Nie żebym cię odrzucał, Emil, ale jakoś nigdy nie przepadałem za Królewną Śnieżką- oznajmił, kiedy już się uspokoił.- Zawsze wydawało mi się to dziwne, że było akurat siedmiu krasnoludków. I co niby robili w lesie?- Zastanowił się nad sensem prostej, dziecięcej bajki.
          Milczałem. Wolałem chyba tą opcję, poza tym nie wymagała ode mnie większego wysiłku, a James nie pytał o nic, nie licząc dziwnego pytania sprzed chwili.
          Mężczyzna szturchnął mnie mocno, co zdziwiło mnie. Nie bał się? Jego ruch był pewny i mocny, zaskoczyło mnie to, że zrobił to nagle. Być może był to impuls.
          - Emil!- warknął, lecz w jego głosie wyczułem przyjacielskie nastawienie.
          Zmierzyłem go wzrokiem, dając do zrozumienia kiwnięciem głowy, że go słucham.
          - Od kiedy jesteś niemową?- James uniósł brew do góry, krzywiąc się nieco.- Nie sądziłem, że parę draśnięć może prowadzić do utraty głosu.
          Prychnąłem cicho, odwracając wzrok. Parę draśnięć. Dla tego, który ranił było to jeszcze za mało.
          Mężczyzna ściągnął brwi.
          - Emil- powiedział stanowczo swoim władczym głosem.- Spójrz na mnie.
          Pokręciłem głową. Mogę przestać ich ranić, mogę być względnie grzeczny, ale nie mam zamiaru się z nimi zaprzyjaźniać.
          Poczułem zimno miecza na podbródku. Najwyraźniej Rawliff wydobył go bezszelestnie. Musiał mieć spore doświadczenie i zdolności we władaniu nim.
          Momentalnie znieruchomiałem. Zimno ostrza zadziałało na mnie niczym kubeł zimnej wody. Powoli skierowało moją głowę tak, aby patrzeć na żołnierza, którego oczy płonęły złością.
          - Chciałem być łagodny, ale najwyraźniej wolisz brutalne sposoby. Kim jesteś?- spytał chłodnym głosem.
          Przewróciłem oczami. Znał odpowiedź na to pytanie.
          - Emil.- Mój głos był ochrypły i cichy.- Emil Kiosk.
          - Co tu robisz?- Zadał kolejne pytanie.
          - Nie wiem.- Odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Ostrze uniosło głowę do góry, tak, że wpatrywałem się nie w Jamesa, a w ścianę.
          - Co tutaj robisz?- Ponowił pytanie.
          Syknąłem cicho pod nosem. Nawet prawda mu nie pasuje.
          - Aktualnie odpowiadam na pytanie żołnierza, który jak mniemam, chwilami ma rozdwojenie jaźni. A może po prostu bawi się w "Dobrego i złego glinę".- Zacząłem.- Chociaż nie, to bardziej prawdopodobne do jego przygłupiego, dziecinnego koleżki, który według moich przypuszczeń stoi za drzwiami i nasłuchuje naszej rozmowy. Straciłem wszystko, co ważne, zyskałem moc, nad którą nie panuję. Nie wiem, gdzie i dlaczego tu jestem. Nie wiem, co działo się ze mną wczoraj. Nie wiem prawie nic. Wczoraj zabiłem człowieka. Pierwszego człowieka z krwi i kości. Musiałem to zrobić.- Zniżyłem głos do szeptu.-Dla niej.
          Ostrze odsunęło się, a moja głowa opadła. Wiązki lodu oplatające moje ciało poprzez dłonie ułożone na kolanach docierały powoli do szyi i twarzy. Tworzyły lodową maskę, dzięki której możliwe było ukrycie swoich uczuć.
          - A tobie jak minął dzień?- Zapytałem jeszcze sarkastycznie.- Pewnie znowu musiałeś użerać się z więźniami. Ale najgorsze zostawiłeś sobie na koniec, przychodząc do tego psychopatycznego Emila, tak? Przepraszam bardzo za zrujnowanie dnia, ale rozczaruję cię: sprawiło mi to przyjemność- syknąłem.
          Rawliff odłożył miecz na posadzkę i wodził palcem po jego ostrzu, kręcąc głową z niezadowoleniem.
          - Zastanawia mnie, dlaczego zaczynasz mówić, kiedy zmuszony jestem użyć przemocy.
          - Zastanawia mnie, dlaczego pytasz mnie wszystkiego, choć już dawno mógłbyś mnie zabić- odpowiedziałem, prychając.
          - Cesar chciał cię zabić po twoim wczorajszym buncie, ale niestety przeżyłeś.- Rawliff kontynuował grę słowną.
          - Też chciałem was zabić, ale niestety przeżyliście.
          - Muszę cię rozczarować, ale twoje ataki nie były zbytnio groźne.
          - Muszę cię rozczarować, ale nawet się nie wysilałem!- Uśmiechnąłem się sztucznie, patrząc na zamyślonego mężczyznę.
          - Nie wysilałeś się, bo jesteś leniem- stwierdził beztrosko James, uśmiechając się pod nosem.
          - Nazywamy to oszczędzaniem energii- mruknąłem.
          - Mamy tu zaciętego obrońcę przyrody.
          - Oraz sadystę.- Odgryzłem się.
          - Nie wspomnę o tytule masochisty- zaśmiał się strażnik.- Naprawdę wolisz gryźć rękę niż świeże jabłko, Śnieżko?
          - Zjem wszystko, byleby nie były to kotlety- mruknąłem, przypominając sobie te wszystkie chwile spędzone w towarzystwie Lucy i nieodłącznych kotletów.
          - Kotlety?- James przekrzywił lekko głowę i spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Jego zielone oczy wydawały się być teraz przyjacielskie i ciekawe odpowiedzi.- A niby dlaczego?
          Zastanowiłem się chwilę nad odpowiedzią, ale ostatecznie zboczyłem na inny temat.
          - Czego ode mnie chcesz?- Zacząłem wodzić palcem po posadzce, rysując na niej wymyślne wzory.
          - Chcę cię poznać.- Uśmiechnął się szelmowsko Rawliff.
          Prychnąłem cicho.
          - Niby dlaczego?
          James ułożył się wygodniej.
          - W rzeczywistości nie jesteś złym gościem.- Zaczął, a ja znieruchomiałem na sekundę.- Wczoraj ci zwyczajnie odbiło. Nie wiedziałeś gdzie jesteś i dlaczego jacyś dziwacy cię coś wypytują. Dodatkowo ta nowa moc, która najwyraźniej jest dla ciebie nowością. Odkryłem też dodatkowy powód. Najwyraźniej znalazłeś już kogoś, kogo kochasz.- Na jego twarzy zawitał smutny uśmiech, a jego oczy jakby przygasły.
          - Nie- zaprzeczyłem gwałtownie, zaciskając dłoń w pięść, zaś drugą nadal kreśląc wzorki na ziemi.
          - Tą postawą tylko potwierdzasz moją tezę.- Zaśmiał się James.- A to nawet dobrze, bo nie byłem tego do końca pewny.
          Prychnąłem w odpowiedzi. Niech to szlag. A miałem nie wykazywać słabości.
          - Zawrzyjmy układ. Jeśli opowiem ci nieco o sobie, zdradzisz mi rąbek twojej historii?- Zaproponował Rawliff.- A za całą historię dodam ważne informacje o twojej obecnej sytuacji.
          Rozważyłem sytuację. Miałem się przed nim odsłonić, ukazać wszystkie moje strachy i przeżycia w zamian za parę nędznych zdań o nim i moim położeniu?
          - Będę mówił całą prawdę. Mam nadzieję, że ty też.
          - Dodaj do zapłaty za historię przysługę- odpowiedziałem.- I interes ubity.
          James uśmiechnął się.
          - Wiesz, od początku wydawałeś mi się inteligentnym chłopakiem.- Wyciągnął do mnie dłoń, którą szybko uścisnąłem, odsuwając ją po chwili. Zdążyłem pokryć cienką warstwą lodu tylko palce, która roztopiła się po chwili.
          Mężczyzna obejrzał swoje ręce, jakby dziwiąc się, że nic mu nie jest.
          - Czyżby chęć mordu zniknęła, Killerze?- Zapytał prowokująco, a nowe określenie ubodło mnie.
          - Po prostu dorosłem- szepnąłem.
          - Po prostu zdałeś sobie sprawę z obecnej sytuacji.- Naprostował mnie.
          - Im szybciej zaczniesz gadać o sobie, tym szybciej przejdziemy do cennych informacji. Mógłbyś więc zacząć?- Zmusiłem się do uśmiechu, ale propozycja naprawdę wydawała się kusząca. Co prawda musiałem zdradzić wiele informacji o mnie, ale część można było przemilczeć. Zaś przysługa na koncie była mi tylko na rękę.
          - Rwiesz się do usłyszenia mojej historii?- Zaśmiał się James i wyciągnął zza pasa termos i nalał do metalowego kubeczka herbatę. Jej intensywna woń rozproszyła się po pomieszczeniu. Po chwili zerknął na mnie z ukosa i przygotował drugi, identyczny kubek, lecz ja pokręciłem głową.- Nie może ci zasnąć w gardle, gdy będziesz opowiadał.- Powiadomił i nalał gorącego napoju do pojemnika, po czym podał mi delikatnie do rąk.
          Kubek od razu pokrył się lodem, lecz nie przejmowałem się tym. Pociągnąłem łyk herbaty, czując, jak rozlewa się po moim ciele i wprowadza do niego cząstkę ciepła. Gardło nawilżyło się trochę, piłem powoli dalej.
          - Urodziłem się w małej wiosce na granicy państwa. - Zaczął powoli James, wgapiając się w ścianę.- Mój rodzinny dom znajdował się na odludziu, otaczały go głównie pola i lasy. Piękno przyrody miałem na wyciągnięcie ręki. Jako dziecko nie byłem szczególnie uzdolniony. Rodzice uprawiali ziemię, a część plonów sprzedawali sąsiadom, podczas gdy reszta służyła nam za jedzenie. Od małego pomagałem w rolnictwie i stałem się pracowity, ale nie miałem czasu na nabywanie zdolności czytania czy pisania, a nawet na poznawanie przyjaciół.
          Gdy miałem pięć lat, urodziła mi się siostrzyczka. Suzy.- Uśmiechnął się smutno i niby przypadkiem musnął naszyjnik, zdjęty na chwilę z poprzedniego miejsca i owinięty wokół ręki.- Zaczynałem wtedy chodzić do przedszkola, gdzie zostałem odepchnięty na bok. Wszyscy znali się z podwórka, podczas gdy mnie skreślono na samym początku.
          Miałem kochającą matkę, która troszczyła się o mnie na każdym kroku. Nauczyła mnie czytać, pomagała w zadaniach, a jednocześnie zajmowała się domem. Gdy żył jeszcze tata, było dobrze. Zapewniał nam dobrobyt i codziennie odprowadzał mnie do szkoły, opowiadając o przyszłości. Gdy umarł, wszystko się posypało. Mama nadal starała się uśmiechać, ale brakowało jej czasu na spędzanie go ze mną. Uczyłem się sam, ale nie rozpaczałem. Rozumiałem sytuację.
          Suzie była niezwykle inteligentna jak na swój wiek. Podczas gdy ja uczyłem się czytać, ona przysiadała obok i przyglądała się literkom. Zawsze starała się być jak najbliżej mnie. Relacje między nami były naprawdę dobre. Kochające się rodzeństwo.
          Począwszy od czasu, kiedy Suzie skończyła trzy lata, każdego wieczoru przysiadywałem na jej łóżku. Rozmawialiśmy. Mówiła mi, że boi się potwora spod łóżka, który straszy ją, gdy wychodzę i gaszę światło. Uśmiechałem się wtedy pobłażliwie i głaskałem ją po głowie.- Zacisnął naszyjnik mocniej w dłoni.- Naszyjnik dała mi na moje dziewiąte urodziny. Właśnie wtedy zginęła.
          Spojrzałem na niego pytająco. Musiałem przyznać, że jego historia była prosta, lecz ciekawa.
          - Tego wieczoru byliśmy w domu sami, mama wyjechała tydzień wcześniej za granicę, do pracy. Opiekowała się wtedy nami sąsiadka, która stwierdziła, że jestem nadzwyczaj odpowiedzialny i zamknąwszy wszystkie drzwi, zostawiła nas samych. To miały być tylko dwie godziny, potem ciotka miała wrócić z pracy i przejąć nad nami opiekę.- Pociągnął łyk napoju, wpatrując się w jego taflę.- Suzie płakała. Mówiła, że potwór spod łóżka ma po nią przyjść, że powiadomił ją o tym wczoraj. Bała się. Zostałem u niej trochę dłużej, ale to było wszystko, co mogłem zrobić. W końcu potwory nie istniały.- Prychnął.- A tak przynajmniej wtedy myślałem.
          Zaraz po moim wyjściu po domu rozległ się krzyk. Wpadłem do pokoju i zaświeciłem światło. Zdążyłem na moment, w którym przerośnięty cień przypominający skrzyżowanie człowieka i dinozaura zaatakował moją Suzie kolcem wystającym z łapy. Życie z niej uciekało, a lczy wpatrywały się we mnie z ostatnimi iskrami nadziei. Wyszeptała coś. Nie usłyszałem tego. Zarówno jej dusza, jak i ciało zostały pochłonięte przez potwora.
          Zauważył mnie, kiedy ze strachu zacząłem opierać się o framugę drzwi. Zaczął mnie ścigać, lecz nie mógł wyjść poza okręg pokoju Suzy. Po chwili rozpłynął się w powietrzu i zostawił mnie samego, drżącego z przerażenia.
          Zostałem sam.
          Potwór nigdy nie wrócił, lecz ja nigdy nie gasiłem światła. Jeszcze tej samej nocy opuściłem rodzinny dom, z którego wyniosłem tylko naszyjnik od Suzie i rodzinne zdjęcie. Zacząłem żyć samotnie. Dotarłem do większego miasta, gdzie nocowałem w byle zaułku.
          Zastanawiałem się, czy gdybym uwierzył wtedy Suzie, nadal by żyła. Czy też jej spotkanie z tym potworem było nieuniknione. Ale nawet jeśli bym wiedział: co bym zrobił?- Zastanowił się na głos. Nie przerwałem mu, w końcu nie doszedł do końca.- Od tego czasu widziałem o wiele więcej potworów, na każdym kroku. Niektóre w ludzkiej skórze. Zahartowałem się na wszelkie zło tego świata.
          Gdy spotkałem założycielkę, miałem coś koło piętnastu lat. Siedziałem na ławce w parku i wpatrywałem się w fontannę, zastanawiając się, co dalej. Byłem młodocianym przestępcą, kradłem, by przeżyć. Padał deszcz, a ona pojawiła się nagle w strugach wody. Była młoda i piękna. Cóż, nadal jest.- Uśmiechnął się i spojrzał na mnie kątem oka.- Uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę. Nagły impuls sprawił, że podążyłem za nią. Wciągnęła mnie w środek fontanny i wszystko wytłumaczyła. Oczarowany jej słowami, zgodziłem się na propozycję. Miałem szansę pomścić Suzy.- Zapiął naszyjnik na miejscu, odkładając na chwilę niedopitą herbatę.- Tak stałem się tym, kim jestem. Jamesem Rawliffem, chamskim żołnierzem i przywódcą Zabójców Cieni.
          Zmrużyłem oczy, przetwarzając informacje.
          - Zabójcy Cieni?- spytałem dla pewności.
          - Teraz chyba twoja kolej na opowiadanie, hm? Dlaczego w ogóle ja zacząłem?- Zastanowił się mężczyzna, dopijając resztki.
          - Nie zaprzeczałem, bo wolałem mieć gwarancję, że spełnisz chociaż część umowy.- Wzruszyłem ramionami.
          - Dobra, Killerze, mów.- Ponaglił mnie.
          - Sami jesteście Zabójcami, ale to mnie nazywacie Killerem?- Uniosłem brew do góry, oddając mu pusty kubek po herbacie, który zaczął skrupulatnie wycierać chusteczką.
          - Zaczniesz w końcu?- westchnął James.
          Przewróciłem teatralnie oczami.
          - Nie pamiętam wiele z moich pierwszych lat. Wiem tyle, że zajmowała się mną matka, ojciec często bywał poza domem. Potem zostałem przeniesiony do wuja, gdzie opiekowałem się jego córką, Mary. Nic interesującego. Następnie pod przymusem wstąpiliśmy z Mary do Zabójców Śmierci, kojarzysz może?- spytałem. Nie potrafiłem mu opowiedzieć o sobie. Nie ufałem mu.
          - Rozpadli się niedawno. Nie pozostała już żadna poważniejsza organizacja, której celem jest zatrzymanie liczby ofiar poprzez schwytanie Śmierci.- Odpowiedział, chowając kubki.
          - Mary zdobywała umiejętności, podczas gdy ja byłem reklamą, pomiataną przez innych. Aż wpadłem na pomysł debiutu schwytania Śmierci, lecz przełożony zabronił mi wykonania planu. Zrealizowałem go na własną rękę.
          - I tak po prostu złapałeś Śmierć?- Zdziwił się James.
          Prychnąłem cicho. Jeszcze lepiej: zakochałem się w niej.
          - Tak, ale uciekła. Ściganie jej skończyło się na dość owocnej współpracy, zakończonej na finale Wielkiego Konkursu na Śmierć. Na pewno znasz.
          Rawliff zastanowił się przez chwilę, po czym ożywił się i klasnął w dłonie.
          - Mamy tu vice- Śmierć!- Wykrzyknął triumfalnie.- Jeden więzień, tyle korzyści.- Dodał spokojniej.
          - No, a potem płomienie i znalazłem się tutaj.- Zakończyłem.
          Mężczyzna westchnął i przeczesał włosy palcami.
          -Cóż, wolałbym nieco więcej, ale lepsze to niż nic.- Skwitował.- Teraz chyba moja kolej na wywiązanie się z reszty kontraktu?- spytał.
          Skinąłem głową.
          - Masz do dyspozycji trzy dowolne pytania. Proszę bardzo.- Rozłożył ręce przywódca.
          - Gdzie jestem i co tu robię?- Zacząłem od kluczowego pytania.
          - Znajdujesz się w podziemiach organizacji zwalczającej Cienie, nazywanej Zabójcami Cienia, Wysłannikami Diabła lub też Diabłami Znaleźliśmy cię po tym całym pożarze sztucznego Salidie i przygarnęliśmy z dobrymi zamiarami, ale chyba przyjąłeś to nie za dobrze.- Odpowiedział James.
          Od Zabójców Śmierci do Zabójców Cienia, świetnie. Znów zniewolony, rządzony przez innych. Szykowała się tak zwana powtórka z rozrywki. Nie robiło to już na mnie większego wrażenia. Gorsza była strata Lucy.
          - Opowiedz mi o Zabójcach Cienia.- W pół rozkazałem, w pół poprosiłem.
          - Organizacja Zabójców Cienia została założona przez Charlotte osiem lat temu. Jak się okazało, byłem jej pierwszym członkiem. Od razu spostrzegła, że miałem styczność z potworami. Zaproponowała współpracę i dom. Godne człowieka życie. Zgodziłem się. Niemal natychmiast zaczęły się treningi, a członków tylko przybywało. Byli to głównie ludzie, których łączył wspólny cel: zabijanie potworów. Ich powody były różne. Z małej grupki przeszliśmy w organizację liczącą coś ponad dwustu członków, ale zostajemy w ukryciu dla naszego bezpieczeństwa. Nazywani jesteśmy również Wysłannikami Diabła czy Diabłami z powodu charakterystycznych sztyletów z łańcuchem zamiast uchwytu, który do złudzenia przypomina ogon Diabłów. Można wspomnieć, że zamontowany jest przy pasie i tylko on potrafi cień rozproszyć. Szybki i ostry, nie pozwala na unik przęciętnym Cieniom.- Oznajmił.- Ostatnie pytanie.
          - Co zamierzacie ze mną zrobić?- Uniosłem brwi.
          - Cóż, miałeś wczoraj wylądować u założycielki, ale nagrabiłeś sobie trochę. Aktualnie obserwujemy twoje zachowanie. Charlie chciała... Charlotte- poprawił się.- Charlotte wspominała coś o współpracy z tobą. Ale tak naprawdę nikt nie zna jej intencji.- Wzruszył ramionami.
          Przygryzłem wargę i spojrzałem na dłonie, które przez całą rozmowę z Jamesem błąkały się bez celu, byleby tylko kogoś nie zranić.
          - Pozwolę na zastosowanie jakichkolwiek środków bezpieczeństwa podczas spotkania z nią.- Powiedziałem powoli.- Ale przysługa ma być zrealizowana jeszcze dziś.
          Rawliff uśmiechnął się pobłażliwie.
          - Czego sobie życzysz, o Śnieżko?- spytał z nutką ironii.
          Uniosłem dumnie głowę do góry.
          - Chcę pobyć chociaż godzinę na świeżym powietrzu. Jak najszybciej.- Uśmiechnąłem się.

2 komentarze:

  1. Emilka! <3 James! <3 (wiem, powtarzam się za fejsem, ale muszę ^^)
    Wiem, co będzie 10 października ^^ Piątku, nadchodź!
    Strasznie podobają mi się te przemyślenia Emilki, aż się dziwię, że on w ogóle myśli o czymś takim jak kara.
    " - Jestem wiecznie młodym bogiem!- Prychnął Waederson i odrzucił bujne włosy do tyłu, pokazując swoją boskość. Czy to nie oznaczało, że był nieśmiertelny?" - leżę, Cesar mnie powalił, 1:0 dla niego.
    " Przyłapany na gorącym uczynku, poczułem, jak moje policzki się czerwienią. Spuściłem wzrok na posadzkę i przysunąłem kolana bliżej.
    - Podobam ci się?- zapytał nagle mężczyzna." - leżę po raz drugi. James 1, Cleo 0.
    Ta przekomarzanka mężczyzny i chłopaka jest rewelacyjna! Sarkazm za sarkazm, ironia za ironię. Brawo!
    James pije herbatę? To ja chyba za niego wyjdę ^^ Ani Matt, ani Nathiel, ani Logan, ani Meyves tego nie robią, a Patrick jest już zajęty. Ja chcę ślubu z Jamesem!
    "Nie może ci zasnąć w gardle, gdy będziesz opowiadał." - chyba "zaschnąć" ;)
    Demon. Czyżby te od Naff?
    "Wciągnęła mnie w środek fontanny i wszystko wytłumaczyła" - fontanna! <3
    Zabójcy Śmierci, Zabójcy Cieni, Jeźdźcy Chaosu... ileż tych organizacji!
    Widać, że jakoś się dogadali.
    Nie przewidziałam takiej historii Jamesa, ale jest ujmująca :)
    W ogóle rozdział jest świetny, że aż się rozpływam. I robiłabym to dalej, ale muszę wrócić do psychologii i czytania książki.

    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra. Przynajmniej dziś przeczytam sobie jeden rozdzialik C: jak nadrabiać to nadrabiać! Tym bardziej, że to rozdział ooo... EMILCE! Kotletowej panience! Cieszmy się, juuuupiiii!
    Od rozstania Lucy z Emilem minął dzień lub dwa?! CZO O__O? A dla mnie to było jak... jak... miesiąc! No, nie wierzę XD.
    Hej, to więzienie, a Emil dostał kawę! Jaka burżuazja XDDD! Ciesz się tym, co masz! Żryj bułkę i popijaj kawą, gówniarzu! XD
    Jak ja nienawidzę tych gnojków... zabiję ich :c zabiję. Dlaczego wciąż dręczą biednego Emila? Nie naszą królewnę śnieżkę! Jak mogą?! :c
    Zabawa w zamrażanego! Ale fajnie! Na czym polega?! Kto pierwszy wejdzie do zamrażarki w Biedronce i zamarznie C:? Łiiiii!
    Naszyjnik w kształcie serduszka. Może gejem jest? Ohohoho. Mam np. kolegę geja na studiach w grupie i on strasznie lubi pomadki! Bardziej, niż ja. To smutne, gdy mężczyzna jest bardziej kobiecy, niż ty ...
    Ej, żołnierze czasem się geją, bo nie mają zbyt dużo lasek. I ten dziki wybuch śmiechu Jamesa. On musi być gejem :o o nie!
    Jak to co mogło robić 7 krasnoludków w lesie? Gwałcili drzewa! Dendrofile jedne skubane!
    "A tobie jak minął dzień?" - dobreee! Jedziesz Emil ze swoją ironią! Sarkazm to to, co lubię! Jupi!
    CHCE GO POZNAĆ! MÓWIŁAM, ŻE TO GEJ!
    Magiczna fontanna XD! Ej, serio? Mimo, że James to #*()$&**(@()#( to... jego historia mnie wzruszyła. W jednym momencie stał się dla mnie ludzki. Całkiem ludzki. Odrobinkę.
    Zabójcy Cieni, ło matko XD, cienie, cienie wszędzie! Historia Zabójców Cieni przypomina mi odrobinę historię moich łowców :o ale takiego Jamesa to Nathiel by pewnie nie chciał u siebie XD. Nie dogadali by się, ahaha.
    No! To teraz kończę, daję odpocząć oczom, a jutro zabieram się za resztę C:

    OdpowiedzUsuń

"- Ile to psychopatów można dziś spotkać na ulicach."

Każdy komentarz mnie motywuje, więc za każdy z osobna dziękuję! ^_____^