sobota, 27 września 2014

Rozdział siódmy: "Jeźdźcy Czasu".

NOTKA, NOTKA.
Rozdział 7. Nie wiem, jak bym go oceniła. Na dobry? Cóż, zostawię to Wam.
Boję się. Boję się rakcjią tu wprowadziłam. Nie morduj! Proszę!
W sumie: dobrze, że nie wie, gdzie mieszkam, ohoho.
Jeszcze raz: nie morduj! 
~następny rozdział w urodzinki szanownego Naffa, 10 października. C:~
***

Oh the sun will rise
Like a flame ignites
We’re not done
Til we say it’s over
We won’t fade away
Oh the sun will rise
Tomorrow never dies
~ 5 Seconds of Summer, Tommorow never dies.

         Szukanie miejsca parkingowego nigdy nie było łatwe, ale dziś na szczęście lotnisko było opustoszałe, więc sprawa parkowania okazała się być zadziwiająco prosta. Jazda z Sally nie była ostatecznie taka zła, jak mi się z początku wydawało; można by nawet powiedzieć, że była przyjemna.
          Sal odgarnęła kosmyki włosów z twarzy, schowała kluczyki do kieszeni i wysiadła, zaś ja za nią.
          - W bagażniku mamy torby, wyciągnij je- rzuciła, opierając się o maskę.
          Kiwnęłam głową i otworzyłam bagażnik, ziewając ze zmęczenia.
          - Macie całkiem wygodny bagażnik- oznajmił Królik, wciśnięty pomiędzy Naffa i Abigail w bagażniku. Ukryte za bagażami, lekko przygarbione i przysypane przez torby siedziały w przeróżnych pozycjach i lustrowały mnie wzrokiem.
          Wybałuszyłam oczy.
          - Mówiłam, że nie wolno wam ze mną jechać!- warknęłam.
          - Dobra, to która pierwsza wychodzi?- spytała Abby, ignorując mnie.
          - To może ja!- Zaoferował się Króliczek.
          - Nie, zaburzysz całą konstrukcję!- Naff nieco spóźniła się z ostrzeżeniem, bo złotowłosa zdążyła wyskoczyć z samochodu razem z czarnym plecaczkiem, zaś dwie pozostałe dziewczyny zachwiały się i zderzyły głowami.
          - Koniec tego dobrego- jęknęła Naff i wygramoliła się z auta, porywając kwiecistą torbę.
          Abigail nie wzięła ze sobą niczego. Po prostu skierowała się w stronę wejścia na lotnisko z obojętną miną. Choć byłam pewna, że ma ze sobą bagaż. Tyle że pod płaszczem, a nie w walizce, torbie czy plecaku.
          - Na szczęście mamy też obstawę- westchnęła z ulgą Sally, ubierając swój kapelusz.
          - Nazywasz to obstawą?- mruknęłam niezadowolona, taszcząc walizkę i zamykając samochód.- Dziwaczne trio i tyle!- Prychnęłam.
          - Wymyśl nam w końcu normalną nazwę- rzuciła z nutką znudzenia Naff, otwierając butelkę domestosu. Wypiła ją jednym duszkiem i schowała butelkę do torby.
          Przewróciłam oczami. Jakby "dziwaczne trio" nie było dla nich wystarczająco normalną nazwą.

          - Dlaczego to cholerstwo tak piszczy?- wrzasnęła Abigail i zaczęła zakrywać uszy dłońmi.
          Sala lotniskowa była duża i przestronna, a o tej porze nie było w niej dużo ludzi. Irytujące piszczenie bramki na lotnisku mogło więc spokojnie odbijać się do ścian i trafiać do uszu ludzi ze zdwojoną siłą.
          Zarówno Sally, jak i nasi pasażerowie na gapę zdążyli przejść przez kontrolę i wykrywacz metali, pozostała Abigail, która wciąż stała ze skwaszoną miną, gdy wyłączono czujnik.
          - Czy ma pani ze sobą coś metalowego?- wysoki blondyn w służbowym mundurze wyrósł przed nami jak spod ziemi i zmierzył wzrokiem zdenerwowaną Abby.
          - Nie!- warknęła.
          - To ty wydajesz ten dźwięk?- spytał mężczyzna, unosząc brwi.
          - To nie ja, to mój Tefal- oznajmiła już ze stoickim spokojem Abigail.
          - Co chowasz pod płaszczem?
          - Chcesz, bym tu odstawiła striptiz?- Oburzyła się dziewczyna, opierając swoją dłoń na biodrze.- Wybacz kolego, ale za takie przyjemności się płaci.
          Chłopak wyciągnął drobniaki ze swojej kieszeni.
          - Piątak starczy?- W jego oczach zabłysły radosne iskierki.
          Abigail zaśmiała się głośno i nie minęła nawet chwila, kiedy znokautowała patelnią lotniskowego.
          - Że nikt nie wpadł na to, żeby te głupie bramki ominąć- prychnęła dziewczyna i przeszła do nas obok bramek, ruszając do poczekalni.-Idziecie?
          Powoli ruszyliśmy do malutkiej poczekalni o niskich, plastikowych krzesłach w niebieskim kolorze. Na szczęście była pusta, a jak wskazywało z wyświetlanych na ekranie informacji: lot mieliśmy za dwie godziny.
          Dwie godziny męczarni z trio, westchnęłam.
          Króliczek od razu rzucił się na krzesła, wykładając na połowie z nich, zaś Naff usiadła obok i założyła nogę na nogę, siorbając co chwila Cif z pobliskiej łazienki. Mruczała przy tym ponuro pod nosem, że domestos lepszy, ale musi się zadowolić tym, co mają. Abigail stała oparta o ścianę, muskając delikatnie swoje patelnie opuszkami palców, a Sally zaczęła wcinać żelki, częstując nimi towarzyszów. Skusił się tylko Króliczek i Naff.
          Niepewnie klapnęłam na pierwszym krześle z brzegu i rzuciłam okiem na ruszające się wskazówki zegara.
          Po korytarzu rozległ się tupot małych stóp. Abby przerwała pieszczenie swoich patelni, a ja zauważyłam, że to mały, trzyletni chłopczyk o bujnej czuprynie brązowych włosów i lśniących, mądrych oczach w odcieniach zieleni. Ubrany w dżinsowe ogrodniczki, czerwoną podkoszulkę i tenisówki, zdawał się ginąć przy majestacie postaci Abigail.
          - Czytałaś może Dzieci z dworca Zoo? - spytał, sepleniąc. Próbował stanąć bliżej dziewczyny w przydługim płaszczu. Jego oczy iskrzyły się z podniecenia, a zarumienione policzki dodawały dziecięcego uroku.
          - A co, nie wiesz, jak tam dojechać?- odpowiedziała pytaniem na pytanie dziewczyna i sięgnęła za pazuchę płaszcza.
          - Ursus!- Usłyszeliśmy piskliwy krzyk, a maluch schował się za Abigail, chichocząc.
          W wejściu ukazała się średniego wzrostu niebiesko włosa kobieta, o rozwścieczonym wyrazie twarzy, ubrana w zieloną sukienkę i sandały. Jej oczy iskrzyły się z gniewu, a kiedy napotkały widok chłopca, stały się jeszcze bardziej wrogie.
          - Kogo ja widzę!- Uśmiechnęła się szelmowsko Abby i przygarnęła do siebie chłopca, kładąc mu na głowie swój kapelusz poszukiwacza.- Mira!
          Dziewczyna z wściekłej zrobiła się przestraszona. Jej oczy stały się jak spodki, gdy ujrzała dziewczynę z patelniami. Czyżby się znały?
          - Jak ci tam z Wiesiem?- spytała Abigail, biorąc roześmianego Ursusa na ręce.- Słyszałam, że planujecie ślub?
          - Tak- wyjąkała Mira, skubiąc końcówki włosów. - Ale... Bycie kurą domową mi nie pasuje... Nawet nie mam chwili, bym zrobiła sobie odrosty! - Mira pokazała swoje długie włosy, gdzie do uszu ciągnęły się brązowe pasma.
          - Takie życie żony Wiesia i matki Ursusa!- Wzruszyła ramionami Abby, odstawiając chłopca na miejsce.- Idź do mamy- mruknęła do niego.
          - Czego ty używasz, że tak szybko odrastają ci włosy?- spytała Naff, mrużąc oczy i przyglądając się Mirze.
          - Nawozu?- Zastanowiła się Sally.- Słyszałam o czymś takim.
          Niebiesko włosa prychnęła i chwyciła dziecko za rączkę, po czym wyszła. Byłam pewna, że jeśli byłyby tu drzwi, trzasnęłaby nimi.
          Wyciągnęłam z bagażu podręcznego jabłko, obracając je w dłoniach.
          - Czy wam też się wydaje, że pomidory to taka obita wersja jabłek?- spytała nagle Abigail, a reszta czekania spędziła nam na rozstrzyganiu tego sporu oraz niezręcznym milczeniu przerywanym pieszczotliwymi słówkami do patelni Abby.

          Nie minęło nawet dziesięć minut lotu, podczas którego siedziałam jak na szpilkach, przestraszona wizją wysokości, a pilot zapowiedział lądowanie awaryjne. Wyjaśnił spokojnie przez mikrofon, że mamy awarię silnika. Ostatecznie znaleźliśmy się na lotnisku w Krakowie, ze zniesmaczonymi minami.
          - Na co ci wygląda ta awaria?- Pilot, niski mężczyzna po pięćdziesiątce, podszedł do szperającego przy samolocie młodszego gościa, który oderwał się na chwilę od roboty, by sprawdzić, z kim ma do czynienia.
          - Panie kapitanie, wygląda to, jakby ktoś specjalnie to zepsuł. Zauważyłem też parę przeciętych obwodów- rzucił wyższy z nich.
          - Sabotaż?- Zastanowił się głęboko pilot.
          Zmrużyłam oczy i spojrzałam znacząco na pozostałych.
          - Ktoś się za tobą ugania- oznajmiła Abigail, wzdychając.- I nie ma zamiaru odpuścić.
          Sally pokręciła energicznie głową i wybrała numer z komórki. Zapewne kolejny prezent od Lucka.
          - Lucyfer?- spytała do słuchawki, tupiąc nogą o ziemię.- Słuchaj, pojawił się ktoś na horyzoncie.- Zrobiła małą przerwę, podczas której odpowiedział Lucek.- Jesteśmy w Krakowie. Jakie rozkazy?- spytała i przygryzła wargę.- Dobrze- mruknęła.- Dobrze.- Powtórzyła.- Okej, załatwię to. Po dziewiątej, tak?- spytała jeszcze dla pewności.- Oki!- Rzuciła i rozłączyła się.
          Króliczek i Naff usiadły na naszej walizce, przyglądając się dziewczynce z zaciekawieniem.
          - Lądowanie w Krakowie wyszło nam na rękę- westchnęła i rozglądnęła się w poszukiwaniu wyjścia, a gdy je znalazła, machnęła na nas ręką i ruszyła w jego kierunku.- Spotkamy się z nią tutaj. Lucek powiedział, że wróciła z wyjazdu biznesowego w Paryżu i wróciła do tymczasowej siedziby- wyjaśniała.- Mamy czas do dwudziestej, czyli jakąś godzinkę, zanim z nią porozmawiamy.
          - Z nią czyli z kim?- spytałam.
          - Z tymczasową Śmiercią- odpowiedziała Sally.- Nie myślałaś chyba, że ta stara baba była prawdziwą?- Rzuciła w moją stronę podejrzliwe spojrzenie.
          - Więc jeszcze nie przejęłam urzędu?- Spytałam pełna nadziei, ignorując jej pytanie retoryczne.
          - Oficjalnie powinna się odbyć ceremonia, ale w świetle obecnych wydarzeń nastąpi ona, gdy sytuacja się uspokoi. Lecz powoli zaczniesz przejmować obowiązki. W sumie, to już się zaczęło- wyjaśniła dziewczynka, zasłaniając oczy dłonią, kiedy wyszłyśmy z lotniska do światła dziennego. Słońce powoli zachodziło, ale oświetlało jeszcze nasze twarze.
          - Zaczęło?- Położyłam dłoń na ślepym oku.- Ta połowiczna ślepota, tak?
          Sally skinęła głową i jednocześnie wskazała jedną z uliczek.
          - Jaki to ma cel?- zapytałam jeszcze, krzywiąc się na dźwięk toczonych kółek walizki po kostce brukowej.
          - Wyjaśnienia odstawimy na potem, teraz nasza taktyka!- Rzuciła nieco głośniej dziewczyna, przystając gwałtownie przy wylocie uliczki. Zerknęłam za jej plecy i ujrzałam słynny krakowski rynek z Kościołem Mariackim. Wypełniała go dość duża ilość osób, głównie studentów. Dobiegał mnie już gwar ze straganów.
          - Taktyka?- prychnęła cicho Abigail, rozglądając się niepewnie.
          - Mamy godzinę, a potrzebujemy trochę drobnych na żelki.- Sally ściszyła głos do szeptu, jakbyśmy rozmawiały o nielegalnym handlu narkotykami, a nie o zakupie żelek.- Plan brzmi następująco.- Przejęła ode mnie walizkę i otworzyła ją, wręczając wygrzebaną z niej dużą czarną szmatę, coś białego, patyk i pudełeczko. Ledwo zdołałam pomieścić to w dłoniach.- Przebierz się w to, Lucy.- Wskazała na pobliską toaletę.- I bez względu na to, co tam znajdziesz, ubierz to!- Podkreśliła, marszcząc gniewnie brwi.
          Zajęło mi trochę rozszyfrowanie, czym był ów tajemniczy zestaw, ale kiedy już się domyśliłam, pożałowałam tego, że w ogóle go dotknęłam.
          Sally jako jedyna czekała na mnie i bez zbędnych ceregieli poprowadziła mnie na rynek, zaś ja modliłam się, by nie potknąć się o długą, czarną szatę. Mijałam chichoczących na mój widok ludzi i gołębie, które swoim gruchaniem też wydawały się ze mnie naśmiewać.
          - Stań tu.- Rozkazała dziewczyna, wskazując malutką skrzynkę tuż przed Kościołem Mariackim. Koniec mojej szaty przykrył ją, co sprawiało wrażenie, jakbym była wyższa.
          Zobaczyłam nieopodal chodzącą po rynku Abigail, odkrywającą płachty swego płaszcza przed coraz to kolejnymi ludźmi, mówiąc tajemniczo:
          - Hej, koleś, chcesz może jakieś patelnie?
          Większość oddalała się w zadziwiająco szybkim tempie, inni rzucali podejrzliwe spojrzenie w stronę kobiety i kręcili głową z rozczarowaniem.
          Po drugiej stronie Króliczek i Naff śpiewały coś, a przed nimi dostrzegłam puste opakowanie po domestosie, które zabrzęczało radośnie, gdy jeden z przechodniów wrzucił do niego monetę.
          Jak one miały dobrze.
          - Zabiję cię za to, Sally- syknęłam, biorąc do dłoni w kościstych rękawiczkach kosę, zbudowaną z patyka i długiego, srebrnego ostrza.
          - Wczuj się po prostu w rolę i tyle!- Zachichotała dziewczynka, wyjmując jeszcze z kieszeni malutką buteleczkę.- Podkradłam Luckowi, bądź realistyczna!- Oznajmiła i wyperfumowała mnie zbytnio męskimi perfumami, po czym schowała się za mną, zerkając niepewnie na ludzi.
          - Dlaczego nie podchodzą?- burknęła po chwili.
          - Może dlatego, że wrobiłaś mnie w udawanie Śmierci?- warknęłam cicho.
          - Jakie udawanie, ty nią po prostu jesteś!- Oburzyła się dziewczynka.
          Trwałyśmy przez chwilę w milczeniu, obserwując twarze przechodni.
          - Weź kogoś zaczep. Tak po przyjacielsku!- szepnęła mi do ucha.
          - Jak niby?- żachnęłam się.
          - Poklep kogoś kosą po plecach- oznajmiła Sal.- Poczekaj, aż ktoś będzie wystarczająco blisko. O, tamta się nadaje!- wskazała na wysoką, smukłą dziewczynę o kasztanowych włosach i zamyślonym wyrazie twarzy, która przechodziła właśnie obok Abigail, unikając jej metalowych szponów patelni. Ubrana była w granatową marynarkę i białą bluzkę oraz eleganckie spodnie i czarne trampki, zaś na jej ręce pobrzękiwały cicho zawieszki trzech bransoletek. Jej oczy wlepiały się intensywnie w urządzenie przypominające komórkę. Przy pasie miała przewiązany sznur i parę środków czystości, w tym domestos i wyraźnie dawała znać otoczeniu, że nie ma ochoty rozmawiać. Szukała kogoś. Ściągnęła desperacko brwi i odgarnęła część długich do łopatek włosów, ukazując młodą, dziewczęcą twarz.
          - Muszę?- jęknęłam. Nie miałam ochoty zadzierać z kimś, kto ma przy sobie domestos.
          - Szybko, bo ucieknie!- syknęła Sally, popychając mnie lekko.
          Wyciągnęłam niepewnie kosę do przodu, zaciskając zęby i postarałam się wycelować w plecy, ewentualnie we włosy. Ostrze nie było takie ostre, więc dziewczynie nic nie groziło. Byłam już blisko poklepania po plecach, kiedy Sal popchnęła moją rękę, szepcząc nerwowo:
          - Szybciej!
          To właśnie przez nią ostrze kosy wylądowało na zadniej części ciała zamiast na plecach.
          - Już nie żyjesz!- Obróciłam się lekko w jej stronę i warknęłam półgębkiem do Sally, która ułożyła dłonie w geście modlitwy.
          - Panie Boże, dziękuję, że za mną jest kościół, a wokół grupy ludzi. Przynajmniej mam pewność, że mnie tu nie zabije- mruknęła.
          Westchnęłam ciężko, powracając do poprzedniej pozycji.
          Zamarłam. Kilka centymetrów przed moją twarzą stała dziewczyna, którą zaczepiłam. Schowała telefon do kieszeni spodni i wycelowała we mnie swoją dłoń z pomalowanymi na szaro paznokciami. Na jej włosach pojawiło się pasmo blond włosów, kontrastujące z resztą. Jej niebiesko- szare oczy kipiały złością, a brwi były ściągnięte do granic możliwości. Oddychała ciężko, a jej policzki były zaróżowione, jakby była zawstydzona. Zawieszki jej trzech bransoletek: czarnej, szarej i granatowej błysnęły ostrzegawczo.
          - Co ty sobie wyobrażasz?- warknęła, a jej głos był oschły i chłodny. Nie zdołałam przekrzyczeć tłumu, ale i swoim głosem i tak się z niego wybijała.
          Z tyłu usłyszałam, jak Sally zaczęła zwijać się ze śmiechu.
          - Spytałam cię o coś, stary dziadzie!- syknęła ponownie dziewczyna, pstrykając mi palcem w czoło.                          Pomasowałam bolące miejsce.
          - Czekam na wyjaśnienia!- Zaczęła tupać nerwowo butem o posadzkę.
          Zastanawiałam się co odpowiedzieć. "Przepraszam, kazała mi to zrobić dziewczyna, która kiedyś była pingwinem"? "Kolejny głupi challenge z facebooka"? "Podziękuj koleżance, celowałam w plecy"?
          - Sprężaj się, spieszy mi się!- prychnęła, wyciągając komórkę z powrotem. Kogo ona tak szuka?
          - Przepraszam- burknęłam cicho, ale maska chyba zagłuszyła moje przeprosiny.
          Dziewczyna uśmiechnęła się łobuzersko i zdjęła mi maskę, rzucając ją na posadzkę. Wydawała się być zdziwiona tym, że ujrzała dziwną nastolatkę o białych włosach, która przecież przed chwilą zaczepiła ją. Cofnęła się lekko do tyłu i chwyciła zawieszkę jednej z bransoletek, jakby była ona jej ostatnią deską ratunku.
          Skorzystałam z okazji i zrzuciłam z siebie ciążące mi szaty, wypychając przed siebie chichrającą się Sal.
          - Przepraszam, to jej wina.- Wskazałam na dziewczynkę, która teraz nieudolnie próbowała się za mną schować.- Popchnęła mnie.
          - Mogłabyś się posunąć trochę do przodu, ta pani jest nieco straszna!- szepnęła Sally, wpychając się za mnie.
          - To nie zmienia faktu, że...- Dziewczyna uniosła palec do góry i umilkła.- A zresztą!- Machnęła ręką i zerknęła w urządzenie.- Nie mam czasu.
         - Czekaj!- Zatrzymałam ją ruchem ręki. Była ode mnie nieco wyższa, co wprawiało mnie w zakłopotanie. Nie dawało mi to uczucia przewagi.- Jeśli czegoś szukasz, mogę pomóc.- Zaoferowałam pomoc.
          - Jeśli będę potrzebować klepania po tyłku, zdzwonimy się.- Uśmiechnęła się sarkastycznie i wpadła na trio, które zmierzało w moją stronę. Pomasowała czoło i zerknęła kątem oka na dziewczyny, a jej blond pasmo na włosach momentalnie zniknęło.
          - Cleo?- Przekrzywił głowę Króliczek.
          - Królik!- Zachichotała.- Abigail!- Przeniosła wzrok na głaszczącą patelnię Abby.- Naff!- krzyknęła radośnie.
          - Domestos!- Keczupowłosa rzuciła się do domestosa przywiązanego przy sznurku i w błyskawicznym tempie odwiązała go i pociągnęła duży łyk.
          - Częstuj się- oznajmiła pół z uśmiechem, pół sarkastycznie wspomniana Cleo. Teraz wydawała się być naprawdę miłą dziewczyną, nie to co chwilę temu.
          Zaśmiałam się nerwowo.
          - Można by w końcu rzecz, że nadeszła długo oczekiwana chwila- mruknęła Abigail, chowając patelnię. Posłała w stronę Cleo przyjacielskie spojrzenie.
          - W składzie Króliczka, Naffa, Abigail i Cleo Miachar Cullen.- Oznajmiła złotowłosa, unosząc dumnie głowę z uśmiechem.- Można ogłosić powrót Jeźdźców Chaosu!


2 komentarze:

  1. Przygotowana psychicznie wzięłam się za czytanie. Nie zabiję Cię, Króliczku, nie mam za co ;)
    " - Chcesz, bym tu odstawiła striptiz?- Oburzyła się dziewczyna, opierając swoją dłoń na biodrze.- Wybacz kolego, ale za takie przyjemności się płaci.
    Chłopak wyciągnął drobniaki ze swojej kieszeni.
    - Piątak starczy?- W jego oczach zabłysły radosne iskierki.
    Abigail zaśmiała się głośno i nie minęła nawet chwila, kiedy znokautowała patelnią lotniskowego.
    - Że nikt nie wpadł na to, żeby te głupie bramki ominąć- prychnęła dziewczyna i przeszła do nas obok bramek, ruszając do poczekalni." - leżę. Podłoga taka wygodna, sufit taki biały, policzki bolą mnie od śmiechu :D
    "Powoli ruszyliśmy do malutkiej poczekalni o niskich, plastikowych krzesłach w niebieskim kolorze." - masz syndrom Naffa, że o grupie dziewczyn piszesz "ruszyliśmy"? Ruszyłyśmy!
    Ursus? Poważnie? To imię dziecka?! Hahahahahahahahahahaha, to się Mira z Wiesiem postarali :D Aż sobie w tym momencie wyrwałam pasmo mokrych włosów z głowy. Ała. Nie cierpię rozczesywać moich kudłów.
    "- Mamy godzinę, a potrzebujemy trochę drobnych na żelki.- Sally ściszyła głos do szeptu, jakbyśmy rozmawiały o nielegalnym handlu narkotykami, a nie o zakupie żelek" - kocham Sally i nic tego nie zmieni! <3 Tylko nie wiem, dlaczego zatrudnili ją do reklamy Kinder Pingui, żeby chodziła za jakimś dzieciakiem. Chyba, że to jej jakiś kuzyn?
    " Zobaczyłam nieopodal chodzącą po rynku Abigail, odkrywającą płachty swego płaszcza przed coraz to kolejnymi ludźmi, mówiąc tajemniczo:
    - Hej, koleś, chcesz może jakieś patelnie?" - Abby także jest gwiazdą tej części opowiadania :D
    Hahahaha, Lucy jako śmierć na krakowskim rynku, znowu leżę :D
    "wysoką, smukłą" - słodzisz. Przecież ja tak nie wyglądam! Ale opis mi się podoba i to strasznie :D Tylko po co ja pisałam o tym, że oberwałam od śmierci kosą w tyłek? Czułam, że to wstawisz...
    " - Mogłabyś się posunąć trochę do przodu, ta pani jest nieco straszna!- szepnęła Sally, wpychając się za mnie." - nie no, Sally, mnie się nie trzeba bać :D Ale lepiej się bój ;)
    Jeźdźcy chaosu, łączmy się!!!

    To jest genialne! :D Oddałaś moją naturę w zaledwie kilku linijkach, och, a wyszło Ci to mistrzowsko! Kocham ten rozdział <3 Kocham Ciebie i cieszę się, że dostąpiłam zaszczytu pojawienia się w tym opowiadaniu :*

    Czekam na nn ^^

    Ja chcę Jamesa i Emilkę!



    OdpowiedzUsuń
  2. W ogóle pozdrowionka... Napisałam mega długi komentarz i mi usunęło go całkowicie. Dzięki, laptopie. Teraz to już nie mam sił D; więc mam nadzieję, że mi wybaczysz tą skrótowość.
    Bylo tu tak wiele ryjących czachę tekstów! Abby i patelnie w bramce na lotnisku, bagaznik i dziewczyny, cif zamiast domestosa (chemiczna zdrada :o) i ostatecznie... CLEO! I... JEJ DOMESTOS! Bo w końcu on był dla mnie wazniejszy buahaha XDD. Cały Naff, świata poza domestosem nie widzi.
    Jeźdzcy chaosu. Brzmi interesująco :o. Oczekuję na wyjaśnienia w nastepnym rozdiale ohohohoho!

    OdpowiedzUsuń

"- Ile to psychopatów można dziś spotkać na ulicach."

Każdy komentarz mnie motywuje, więc za każdy z osobna dziękuję! ^_____^