NOTKA OD AUTORA,
PRZECZYTAJ, INACZEJ DOSTANIESZ PORA.
No i piąteczka! Lubię ją. Lubię pisać o psychopatach, co to ze mną zrobił Death Note między innymi.
Cleo, Cleo, masz swojego Jamesa. Mam nadzieję, że go mimo wszystko polubisz. ;)
Indżoj.
+ aktualizowano zakładkę "Bohaterowie". Znów. C:
***
So you want to be free
PRZECZYTAJ, INACZEJ DOSTANIESZ PORA.
No i piąteczka! Lubię ją. Lubię pisać o psychopatach, co to ze mną zrobił Death Note między innymi.
Cleo, Cleo, masz swojego Jamesa. Mam nadzieję, że go mimo wszystko polubisz. ;)
Indżoj.
+ aktualizowano zakładkę "Bohaterowie". Znów. C:
***
So you want to be free
to live your life the way you wanna be
will you give if we cry
will we live or will we die
~ George Michael, "Killer".
∞
Strumienie ciepłej wody spływały po moim ciele, pobudzając moje komórki do życia.Obietnica złożona przez Sally sprawiła, że zdołałam chwilowo zapomnieć o dotychczasowych problemach i uśmiechnąć się. Zaraz potem skierowałam się pod prysznic, chcąc zmyć z siebie wszelkie dzisiejsze kłamstwa i zło.
Szybki prysznic sprawił, że od razu poczułam się troszkę lepiej. Spięłam włosy umyte lawendowym szamponem w niedbałego kucyka i nałożyłam na siebie krótkie spodenki w moim rozmiarze, znalezione w łazienkowej szafce oraz odrobinę za dużą czarną podkoszulkę.
Kiedy opuściłam łazienkę, natychmiast wpadła do niej Sal i chichocząc pod nosem zaczęła śpiewać "Zimna woda zdrowia doda!". Po chwili jej głos zagłuszył szum wody, lecz wtedy repertuar został zmieniony. Tak, Sally stanowczo była typem prysznicowego śpiewaka.
Szary pokój, który już zdążyłam zadomowić, znów wydał mi się przyjemnym miejscem. Wszystko wydawało się lepsze, gdy starałam się zapomnieć. Próbowałam, lecz nie udawało się to na dłuższą metę. Zwłaszcza, gdy zostawałam sama.
Zdążyłam zauważyć, że wszystkie rzeczy potrzebne do szkoły leżały na biurku. Chwyciłam do ręki pierwszy lepszy podręcznik, o prostej zielonej okładce z tytułem i zdjęciem zwierząt. Biologia, jakby miał to być przypadek.
Po chwili zastanowienia zaczęłam wertować kartki, przypominając sobie dzisiejszą wpadkę na lekcji. Byłam rozkojarzona, a do szkoły nie chodziłam dawno, więc było to zrozumiałe. Miałam nadzieję, że jutro pójdzie mi lepiej.
Ile kalorii ma kotlet schabowy. Prychnęłam cicho. Odkąd w moim życiu pojawił się Emil czujący respekt do tych mięsnych tworów, zdawały się one mnie prześladować i śledzić.
Przypomniałam sobie Niesamowite Trio na tyłach klasy.
Kobieta- Patelnia, Kobieta- Domestos i Kobieta- Królik. Wszystkie wyróżniające się i można by powiedzieć, że nieco dziwaczne. Kojarzyłam ich twarze, mogłabym przysiąc, że gdzieś je widziałam. Wysiliłam mózg, starając się przywołać wspomnienia, lecz na próżno.
Obiecałam sobie w duchu, że jutro podziękuję Królikowi za pomoc na biologii i dodatkowo dowiem się o niej i jej znajomych nieco więcej. Kto wie, może ona także mnie kojarzyły?
Westchnęłam i wrzuciłam podręcznik do torby z innymi niezbędnymi przedmiotami. Postanowiłam, że zadania domowe odrobię rano, kiedy mój umysł będzie trzeźwiej myślał.
Wtuliłam się w poduszkę i wlepiłam oczy w sufit. Ciężkie powieki zamykały się powoli, lecz ja nie pozwalałam im opaść. Wiedziałam, że kiedy zasnę, przyjdzie kolejne wspomnienie. Kolejna brutalna prawda, która mogła doprowadzić mnie do płaczu.
Drzwi od łazienki trzasnęły, a w drzwiach mojego pokoju stanęła Sally, zawinięta starannie w błękitny ręcznik. Z jej atramentowych włosów ściekały na podłogę krople wody, lecz ona oparła się o framugę, nie przejmując tym.
- A ty gdzie będziesz spała?- wyszeptałam, zamykając oczy, które piekły mnie z powodu uprzednio wylanych łez.
- Zajmę się sobą, nie martw się.- Dziewczynka podeszła do mojego łóżka i pogłaskała mnie czule po głowie. Zasypiałam, lecz zdołałam jeszcze usłyszeć jej ciepłe, kojące słowa:- Dobranoc, Lucy.
~ ∞ ~
Za więziennymi kratami zdołały pojawić się już pierwsze radośnie migające gwiazdki, kiedy po raz pierwszy od paru godzin drzwi do mojej celi otworzyły się gwałtownie, a do środka szybkim krokiem wparował wysoki szatyn o wystających kościach policzkowych, ubrany w luźną, białą koszulę i spodnie od żołnierskiego kombinezonu.
Pod wpływem impulsu wstałem, trzymając w zanadrzu gotową do ataku dłoń, zacząłem wycofywać się w stronę ściany, aby zwiększyć dystans pomiędzy strażnikiem a mną.
Chwilę po tym, jak moje plecy dotknęły zimnej powierzchni ściany, zza mężczyzny wyłonił się niski i przygarbiony staruszek, z kłębkiem siwych włosów na głowie, w lekarskim kitlu do kolan i strzykawce z podejrzaną, zieloną substancją w ręce. Z korytarza z kolei zawitał ten sam żołnierz o rozwichrzonych blond włosach i wściekło czarnych oczach, który nie tak dawno przekłuł mnie mieczem.
- Nie zbliżajcie się do mnie- warknąłem, marszcząc brwi.
- Cesar?- Szatyn pstryknął palcami, a mój oprawca ponownie błyskawicznie przeciął przestrzeń dzielącą nas i w trybie natychmiastowym unieruchomił moje ręce, trzymając je przy ścianie w silnym uścisku tak, abym nie mógł nimi niczego dotknąć.
- Kolej na Harry'ego- mruknął przywódca, a staruszek zbliżył się powoli do mnie. Łypałem na niego wrogim wzrokiem i starałem wyswobodzić się z sideł, lecz plan nie miał żadnych luk, które udało mi się zauważyć. Wspomniany Harry przejechał delikatnie palcem po mojej szyi, po czym zdecydowanym ruchem wbił w nią igłę strzykawki.
Warknąłem głośno. Z każdą sekundą warkot zmieniał się w krzyk, gdy po moim ciele rozlewała się coraz to większa fala bólu, aby w końcu wprowadzić mnie w stan otępienia.
Kiedy ból ustał, staruszek wyciągnął ze mnie strzykawkę i otarł ją o swój kitel, po czym wyszedł, starannie zamykając ze sobą drzwi.
Żołnierz Cesar puścił moje dłonie, a ja osunąłem się na ziemię. Podparty lekko o ścianę, z wyłożonymi nogami i rękoma, ledwo dotykającymi posadzki przez chwilę poczułem się jak przegrany. Z jedną różnicą, że moje usta wykrzywiły się w złowieszczym uśmiechu, a oczy nadal łypały wrogo na nieznajomych spod burzy kruczoczarnych włosów. Czułem, jak ziemię zaczyna pokrywać lód, pomimo że dotykała ją tylko opuszka mego palca. Nie, jednak wygrałem, ci idioci nie zauważyli tego, że...
- Tak się nie bawimy- oznajmił przywódca i sięgnął za pas, aby wyciągnąć parę czarnych skórzanych rękawiczek, które założył mi na dłonie. Chciałem nimi poruszyć, lecz bez skutku. Nie byłem zdolny ruszyć niczym. Fala odrętwienia rozległa się po całym ciele.
Doszło do mnie, co było zadaniem tej dziwnej zielonej substancji. Miała mnie sparaliżować i zapewnić bezpieczeństwo intruzom.
- Więzień 533- poinformował Cesar i usiadł przede mną swobodnie, uśmiechając się szelmowsko.- Teraz nie jesteś już taki cwaniak, co?- zapytał sarkastycznie.
- Co o nim wiemy?- Przywódca usadził się przy swoim podwładnym i zaczął bawić się malutkim sztyletem, wyciągniętym zza pasa, mieszczącego jeszcze wiele skarbów.
- Włada lodem, lecz nad nim nie panuje- mruknął w odpowiedzi drugi.- Skończony debil i idiota, próbował raz uciec, atakując jednego z naszych.
- Kogo?- Mężczyzna nie wydawał się być tym zainteresowany, wydawało się, że pytał raczej z przymusu zachowania dobrych manier.
- Nowtey'a.
- To wszystko?
- Aktualnie tak- oświadczył Cesar, lustrując mnie wzrokiem.- Ponadto wygląda na młodzika. Nie znamy powodu jego wielkiej agresji, lecz mamy pewne przypuszczenia.
- Nie będą nam potrzebne-mruknął szatyn i zbliżył się do moich rąk, kreśląc na nich sztyletem linie. Zimne ostrze delikatnie stykało się ze skórą, lecz wystarczyłby niewielki wysiłek, aby przebić się przez ochronną warstwę i przeciąć skórę.
Sztylet zatrzymał się przy przegubie i błądził przy nim dłuższą chwilę.
- Wygląda na to, że jesteś dość młody- odezwał się przywódca i odrobinę zwiększył nacisk na ostrze.- Pobawimy się więc. Prawda lub ból, alternatywna wersja jednej z popularnych rozgrywek. Zasady są proste. Jeśli ładnie odpowiesz na moje pytania i będziesz grzeczny, twoje cenne rączki pozostaną nietknięte.- Mężczyzna uśmiechnął się łobuzersko, a jego dzikie, zielone oczy zaiskrzyły.- Jeśli jednak skłamiesz, twoja krew pozna, co to wolność.
Zapragnąłem posłać chociaż jednego kopniaka w wyszczerzoną twarz Cesara czy przywódcy, lecz moje nogi zatrzymywał przy ziemi paraliż.
- Moja krew już nie raz poznała, czym jest wolność- syknąłem cicho.
Żołnierz zaklaskał w dłonie, nie wypuszczając z nich broni i udał zaskoczenie.
- Kto by przypuszczał, nasz młodzik potrafi mówić!
- Ja jednakże nie poznałem, jaka jest jej prawdziwa postać- dodałem już ciszej.
- Kryminalna przeszłość, dopiszę to w danych- mruknął Cesar i zanotował coś długopisem w podręcznym notesiku zza pasa. Jeśli kiedyś miałem się stąd wydostać, musiałem sprawić sobie takie ustrojstwo. Zaskakująco przydatne. Wydawało się, że mieścił o wiele więcej rzeczy, niż mogło się wydawać.
- Spokojnie Cesarze, zobaczmy co powie nam nasz zniewolony ptaszek.- Rzekł szatyn i zbliżył się do mnie. Był za blisko, irytowało mnie to, ale jeszcze bardziej irytował mnie fakt, że nie mogłem nic z tym zrobić.
- A ja specjalnie narysowałem serduszko nad "i"- burknął naburmuszony strażnik i przekreślił informację, po czym wydarł kartkę z zeszyciku i rzucił ją gdzieś w kąt.
- Zacznijmy od czegoś prostego- rzucił przywódca i chwycił mocno moją lewą dłoń, przytykając do niej ostrze sztyletu.- Jak się nazywasz? I pamiętaj, jeden błąd, a twoje rączki ucierpią- zamruczał spokojnie.
Zastanowiłem się chwilę. Skłamać czy też wyjawić prawdę? Druga opcja odpadała. Okazałbym słabość, która mogłaby wskazać na poddanie się, a tego nie miałem w planach. Być może facet też kłamał, a ja o tym nie wiedziałem. Ostatnimi czasy nie można było nikomu zaufać.
Cała ta sytuacja wydawała mi się jedną, wielką parodią. Jeszcze nie tak dawno niezwyciężony i niepokonany ja zaatakowałem zgraję strażników, a teraz sparaliżowany zostałem osaczony przez dwóch, zwyczajnych mężczyzn, traktujących to wszystko jak dziecinną zabawę.
Miałem ochotę zaśmiać im się w twarz, rzucić w ich stronę obelgami rodu tych rzucanych przez keczupowowłosą Naff, zniszczyć ich, zgnieść i upokorzyć, lecz nie mogłem. Oprócz paraliżu blokowało mnie przed tym coś jeszcze. Nie wiedziałem tylko co.
- Będziesz tak szczodry, aby odpowiedzieć jeszcze dziś? Jutrzejszy dzień mam zaplanowany- odezwał się poirytowanym głosem Cesar.- Jak się nazywasz?
- Król Śniegu.- Uśmiechnąłem się zawadiacko, a gdy sztylet przeciął moją skórę koło nadgarstka, uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. Krwawa kreska, niezbyt długa, tuż przy nadgarstku.
- Nie mam ochoty na żarty- warknął szatyn i otarł ostrze o chusteczkę podaną przez towarzysza. Krew zabarwiła jej fragment na czerwono.
- A ja wręcz przeciwnie- oznajmiłem spokojnie, zasługując tym na kolejną karę. Nie zamierzałem śledzić ruchów sztyletu. Wlepiłem wzrok w ścianę.
- Tym razem nie skłamałem!- zauważyłem, siląc się na opanowany ton głosu.
- Odpowiedz, gnojku- syknął żołnierz.- Jak się nazywasz?
- Królewna Śnieżka.
Błąd.
- Ted Smith.- Skłamałem, wymyślając na poczekaniu losowe imię i nazwisko.
Mężczyzna skinął głową w stronę podwładnego, który wpisał coś do malutkiego urządzenia przypominającego telefon. Wywnioskowałem, że były to podane przeze mnie imię i nazwisko. Po chwili Cesar ukazał przywódcy ekranik, na którego białym wyświetlił się z dziwnym odgłosem czerwony napis "nie znaleziono".
Kolejna rana.
- Miałeś nie kłamać.- Przypomniał mi spokojnie szatyn.- Podaj mi prawdziwe imię i nazwisko. Mamy dostęp do spisu, gdzie na pewno gdzieś będziesz.
- Nie łatwiej byłoby go przeszukać?- spytałem.
- Ten sposób wydawał mi się szybszy- mruknął.
- Dlaczego miałbym odpowiadać na takie pytanie facetowi, który nawet nie przedstawił się przy wejściu?- Uniosłem jedną z brwi.
Mężczyzna westchnął cicho.
- Wybacz moje maniery- rzucił przelotnie.- James Rawliff. Twoja kolej. Jak się nazywasz?
Przekląłem cicho pod nosem i postanowiłem wyjawić prawdę, przynajmniej na to pytanie.
- Emil- mruknąłem.
- Emil jak?- Ożywił się niezauważalnie James.
- Nazywam się Emil. Moglibyśmy przy tym pozostać?- burknąłem.
Błąd. Kolejne cięcie.
- Kiosk- wyszeptałem ze wstydem.- Emil Kiosk.
Żołnierze wydali się być zdumieni. Cesar uniósł wysoko brwi i zanotował to pilnie w swoim zeszyciku, zaś Rawliff podrapał się po podbródku i uśmiechnął tajemniczo.
- Ten Kiosk?- spytał dla pewności.
- A czy to ważne?- syknąłem, tylko potwierdzając jego hipotezę.
- Interesujące- mruknął, lecz po chwili powrócił do pytań.- Przejdźmy dalej. Ile masz lat?
- Dwadzieścia- rzuciłem bez namysłu.
Kolejna kara.
- Bierzesz nas za debili?- warknął strażnik.
- Piętnaście- westchnąłem.- Zdajecie sobie sprawę, że to szantaż?
- Faktycznie, jeszcze z ciebie młodzik. Jedynie bunt ci w głowie.- Szatyn zignorował moje stwierdzenie.- Od kiedy władasz lodem?
- Nie wiem.
Błąd.
- Nie wiem!- warknąłem.
Zła odpowiedź.
- Nie kłamię, nie wiem!- krzyknąłem, przymykając oczy.
James przekrzywił głowę i przyjrzał mi się.
- Twierdzisz, że nie zauważyłeś, kiedy wszystko, co dotknąłeś pokrywał lód?- zapytał z nutką sarkazmu.
- Zauważyłem to dziś rano.
- Jak?- ciągnął.
- Zaatakowałem waszego, czyż nie?- rzuciłem.
Źle.
- Uderzyłem pięścią w ścianę- poprawiłem się. Oczami wyobraźni widziałem, jak pod moją dłonią zbiera się kałuża gęstej krwi. W powietrzu czuć już było jej słony, metaliczny zapach.
Cesar zlustrował wzrokiem ściany i napotkawszy małe pęknięcie na ścianie obok drzwi, skinął głową w stronę przywódcy.
- Co jest ostatnią rzeczą, którą pamiętasz?- Zadał kolejne pytanie.
- Powtórka opery mydlanej- wypaliłem.
Niepoprawnie.
- Spotkanie z...- Zastanowiłem się. - Spotkanie ze znajomymi.
Nie.
- Płomienie- syknąłem przez zęby. Ból nasilał się, ale odrętwienie powoli malało.
- Co robiły?- Dopytywał się Rowliff.
- Grały ze mną w piłkę- prychnąłem, głosem ociekającym sarkazmem.
Błąd.
- A co takiego płomienie mogły robić?- oburzyłem się.
- Pytałem, co robiły. Odpowiedz- syknął James.
- Zbliżały się do mnie, aż w końcu zemdlałem pod wpływem dymu.
- Gdzie byłeś, gdy pojawił się ogień?- Rozmowa przebiegała coraz szybciej. Paraliż zdawał się chylić ku kresowi.
- W domu- rzuciłem.
Niepoprawnie.
- Nie będziecie wiedzieć, gdzie!- syknąłem.
Nadal źle.
- W Salidie.- Uległem.
James zmrużył oczy.
- Być może cię zaskoczymy, ale wiemy gdzie to jest- mruknął.- W którym Salidie?
Uniosłem brew do góry.
- Którym?- Upewniłem się, a gdy strażnik skinął głową, wzruszyłem ramionami.- Jest tylko jedno Salidie.
Zła odpowiedź.
- Jest tylko jedno!- warknąłem.- Tak?
Cesar zabrał głos:
- Istnieją dwa Salidie. Jedno sztuczne, drugie prawdziwe. Sztuczne charakteryzuje się szarymi widokami i częstym deszczem, zaś prawdziwe żyje kolorami i jest wielkim miastem, że tak powiem.
Zamilkłem. Prawdziwe, sztuczne? Więc żyłem...
- W sztucznym- wyszeptałem.
- Następne pytanie- westchnął Rawliff. Odzyskiwałem czucie w nogach. Przyjemny dreszczyk elektryczności powoli przesuwał się po ciele.- Dlaczego zabiłeś Nowtey'a?- spytał lekko drżącym głosem.
- Stał na mojej drodze do wolności- mruknąłem i uśmiechnąłem się.
Niepoprawnie.
Prąd i ciepło ogarnęło moje ciało, a ja wreszcie poczułem, że paraliż przestał działać.
- Dlaczego?- powtórzył James.
Podparłem się rękoma i wstałem, niezdarnie podpierając się krwawiącą dłonią o ścianę.
- Chciałem nareszcie żyć z nią długo i szczęśliwie- wyszeptałem i wybuchłem śmiechem, delikatnie ściągając rękawiczki, zatrzymującą moją moc. Moją siłę.
Żołnierze błyskawicznie wstali i szybkim krokiem wyszli z celi, zachowując zimny wyraz twarzy.
Umilkłem. Nie zaatakowali? Nie przestraszyli się? Nie zapragnęli zemsty?
Zawiedziony spuściłem wzrok, który napotkał lewą dłoń po spotkaniu z Rawliffem.
Wokół niej ciągnął się wąski, lekko koślawy napis, złożony z szesnastu linii, symbolizujących moje kłamstwa, z którego sączyła się krew.
"Killer".
Siedziałem skulony w kącie. Ciemność wypełniała każdy zakamarek pomieszczenia, a jedynym, nikłym źródłem światła był blask gwiazd zza więziennych krat.
Killer.
Zacisnąłem mocniej palce na wciąż krwawiącej lewej dłoni.
Zabójca.
Zacisnąłem mocno zęby, marszcząc brwi.
Ręce zbrukane krwią.
Usłyszałem kroki na korytarzu.
Mroczna plama na nieskazitelnym dotąd koncie duszy.
Drzwi otwarły się. Do środka wparowało światło dwóch świec. Płomienie tańczyły wesoło. Oświetlały twarze ich właścicieli, Rawliffa i Cesara. Tym razem byli sami. Bez staruszka z przerażającą igłą. Bez strzykawki z podejrzanym, zielonym płynem.
Bezbronni. Stanęli tak przed obliczem zabójcy.
Położyłem lewą rękę na ścianie, zostawiając na niej zapewne krwawy ślad. Postarałem się wstać, podpierając tylko na niej, lecz nie udało się. Głębokie cięcia osłabiły dłoń. Byłem ciekaw, czy jej zdolności również.
- Spokojnie, Królewno Śnieżko, nie tak gwałtownie- mruknął pod nosem Cesar, jako pierwszy kładąc przede mną świecę. Nie usiadł. Trwał w gotowości. Satysfakcjonowało mnie to, że nie ujrzał jednak mojej twarzy.
- Po co tu przyszliście?- warknąłem, wycofując się coraz bardziej w stronę ściany. Mimo tego, że dotykałem ją już łopatkami, chciałem iść dalej, jak najdalej od tych ludzi.
- Mam nadzieję, że nie obudziliśmy.- James rozejrzał się po celi i wymacał dłonią włącznik światła przy drzwiach. Chwila, był tu od początku?
Jasność oślepiła mnie. Upadłem na podłogę, zamykając oczy i zatapiając twarz w dłoniach.
- Teraz wyglądasz jak wampir- stwierdził beztrosko żołnierz.- Boisz się światła i cały jesteś w krwi. Z tą tylko różnicą, że wampir byłby w cudzej, a ty: w swojej.
- Zamknij się- syknąłem, starając się przyzwyczaić oczy do światła.
- Mam nadzieję, że podoba ci się twój nowy tatuaż.- Mężczyzna w koszuli podszedł do nas i zmierzył mnie wzrokiem.- Zawsze chciałem być tatuażystą.
- A jednak jesteś tutaj. W celi skończonego, irytującego idioty, który ciska lodem gdzie popadnie- rzuciłem, podpierając głowę na ręce i wlepiając wzrok w ścianę.
Szatyn spojrzał na mnie i skinął głową z podziwem.
- Poetycko to ująłeś.
- Nie dane mi jednak zostanie poetą- kontynuowałem.
- Jesteś zadziwiająco spokojny- zauważył Cesar, przyglądając mi się badawczo.
- Cicha woda brzegi rwie- burknąłem niechętnie. Nie podobała mi się ta sytuacja. Czułem się otoczony i bezbronny. Mógłbym spróbować uciec, ale zaskakującym faktem było to, że nie miałem na to ochoty. Może byłem już zmęczony tym wszystkim.- Więc?- Zmieniłem temat.- Po co tu przyszliście?
- Kontynuować grę- oznajmił spokojnie Rawliff, siadając obok mnie.- Dawaj łapę- rozkazał.
Prychnąłem cicho i odsunąłem od niego dłoń.
- Nie jestem żadnym kundlem- oburzyłem się.
Cesar przekrzywił głowę i uśmiechnął się sztucznie.
- Tak, jesteś bestią. Nie zaliczamy jej do kundli. Jest to coś o wiele, wiele gorszego- warknął.
Zmierzyłem mężczyznę wzrokiem.
- Nie masz prawa tak mówić!- odpowiedziałem.
- Czyżby? Przynajmniej nie jestem zwierzęciem.- Uśmiechnął się ponownie.
Cóż poradzić, nie wytrzymałem. Rzuciłem się na niego z zaciśniętymi pięściami, zanim jeszcze zdążył wyciągnąć broń. Niestety zdążyłem zadać mu tylko jeden cios wymierzony w policzek, który gratis pokrył się szronem. Rawliff odciągnął mnie, szamotającego się na wszystkie strony i cisnął mną o ścianę. Kiedy tylko opadłem na ziemię, skorzystał z nieuwagi i chwycił moją lewą dłoń, nacinając na niej szybkim ruchem kolejne cięcia. Każde przyjmowałem z coraz większą obojętnością, lecz przy ostatnim z nich, jedenastym, syknąłem przez zęby z bólu.
Nie miałem odwagi, by spojrzeć w stronę ran. Stękając cicho z bólu przy próbie poruszania się, przeniosłem wzrok na Cesara, który zdążył już wstać i uzbroić się w ostry nóż.
- Nieposłuszna bestia- ryknął i wbił mi nóż w ułożoną swobodnie na podłodze dłoń. Czułem, jak przeszywa ją na wylot. Krzyknąłem, kuląc się w sobie.
Poczułem lekki powiew powietrzu i zdołałem ujrzeć, jak James zgrabnie wyciąga pokrywający się lodem nóż z mojej dłoni i odpycha ode mnie strażnika, policzkując go.
- Cesarze Waederson, nie wydałem pozwolenia na atak!- syknął, wymierzając mu drugiego policzka.
- To była samoobrona- burknął winny.
- Zdołałem go już odciągnąć i wymierzyć karę.- Rawliff wrócił do mnie i znów uchwycił lewą dłoń, gotów naciąć kolejne rany.
- Nie wiadomo było, czy znów nie zaatakuje- mruknął pod nosem Waederson.
Jęknąłem cicho. Miałem dość tej dwójki.
- Kontynuujmy zabawę, póki jeszcze jesteś przytomny- rzucił do mnie szatyn i zacisnął dłonie na ręce mocniej.- Wytłumacz swoje ostatnie zdanie sprzed godziny.
Z trudem podniosłem na niego wzrok i wyszeptałem:
- Jakie zdanie?
- Chciałem nareszcie żyć z nią długo i szczęśliwie.- Zacytował mnie Cesar, masując obolały policzek.- Romantycznie, nie ma co.
- O co wam...- Zacząłem, lecz przerwało mi ostrze znaczące na mojej skórze kolejny błąd.
- Współpracuj- rzucił James.
- Nie chcę- burknąłem.
Źle.
Killer.
Zacisnąłem mocniej palce na wciąż krwawiącej lewej dłoni.
Zabójca.
Zacisnąłem mocno zęby, marszcząc brwi.
Ręce zbrukane krwią.
Usłyszałem kroki na korytarzu.
Mroczna plama na nieskazitelnym dotąd koncie duszy.
Drzwi otwarły się. Do środka wparowało światło dwóch świec. Płomienie tańczyły wesoło. Oświetlały twarze ich właścicieli, Rawliffa i Cesara. Tym razem byli sami. Bez staruszka z przerażającą igłą. Bez strzykawki z podejrzanym, zielonym płynem.
Bezbronni. Stanęli tak przed obliczem zabójcy.
Położyłem lewą rękę na ścianie, zostawiając na niej zapewne krwawy ślad. Postarałem się wstać, podpierając tylko na niej, lecz nie udało się. Głębokie cięcia osłabiły dłoń. Byłem ciekaw, czy jej zdolności również.
- Spokojnie, Królewno Śnieżko, nie tak gwałtownie- mruknął pod nosem Cesar, jako pierwszy kładąc przede mną świecę. Nie usiadł. Trwał w gotowości. Satysfakcjonowało mnie to, że nie ujrzał jednak mojej twarzy.
- Po co tu przyszliście?- warknąłem, wycofując się coraz bardziej w stronę ściany. Mimo tego, że dotykałem ją już łopatkami, chciałem iść dalej, jak najdalej od tych ludzi.
- Mam nadzieję, że nie obudziliśmy.- James rozejrzał się po celi i wymacał dłonią włącznik światła przy drzwiach. Chwila, był tu od początku?
Jasność oślepiła mnie. Upadłem na podłogę, zamykając oczy i zatapiając twarz w dłoniach.
- Teraz wyglądasz jak wampir- stwierdził beztrosko żołnierz.- Boisz się światła i cały jesteś w krwi. Z tą tylko różnicą, że wampir byłby w cudzej, a ty: w swojej.
- Zamknij się- syknąłem, starając się przyzwyczaić oczy do światła.
- Mam nadzieję, że podoba ci się twój nowy tatuaż.- Mężczyzna w koszuli podszedł do nas i zmierzył mnie wzrokiem.- Zawsze chciałem być tatuażystą.
- A jednak jesteś tutaj. W celi skończonego, irytującego idioty, który ciska lodem gdzie popadnie- rzuciłem, podpierając głowę na ręce i wlepiając wzrok w ścianę.
Szatyn spojrzał na mnie i skinął głową z podziwem.
- Poetycko to ująłeś.
- Nie dane mi jednak zostanie poetą- kontynuowałem.
- Jesteś zadziwiająco spokojny- zauważył Cesar, przyglądając mi się badawczo.
- Cicha woda brzegi rwie- burknąłem niechętnie. Nie podobała mi się ta sytuacja. Czułem się otoczony i bezbronny. Mógłbym spróbować uciec, ale zaskakującym faktem było to, że nie miałem na to ochoty. Może byłem już zmęczony tym wszystkim.- Więc?- Zmieniłem temat.- Po co tu przyszliście?
- Kontynuować grę- oznajmił spokojnie Rawliff, siadając obok mnie.- Dawaj łapę- rozkazał.
Prychnąłem cicho i odsunąłem od niego dłoń.
- Nie jestem żadnym kundlem- oburzyłem się.
Cesar przekrzywił głowę i uśmiechnął się sztucznie.
- Tak, jesteś bestią. Nie zaliczamy jej do kundli. Jest to coś o wiele, wiele gorszego- warknął.
Zmierzyłem mężczyznę wzrokiem.
- Nie masz prawa tak mówić!- odpowiedziałem.
- Czyżby? Przynajmniej nie jestem zwierzęciem.- Uśmiechnął się ponownie.
Cóż poradzić, nie wytrzymałem. Rzuciłem się na niego z zaciśniętymi pięściami, zanim jeszcze zdążył wyciągnąć broń. Niestety zdążyłem zadać mu tylko jeden cios wymierzony w policzek, który gratis pokrył się szronem. Rawliff odciągnął mnie, szamotającego się na wszystkie strony i cisnął mną o ścianę. Kiedy tylko opadłem na ziemię, skorzystał z nieuwagi i chwycił moją lewą dłoń, nacinając na niej szybkim ruchem kolejne cięcia. Każde przyjmowałem z coraz większą obojętnością, lecz przy ostatnim z nich, jedenastym, syknąłem przez zęby z bólu.
Nie miałem odwagi, by spojrzeć w stronę ran. Stękając cicho z bólu przy próbie poruszania się, przeniosłem wzrok na Cesara, który zdążył już wstać i uzbroić się w ostry nóż.
- Nieposłuszna bestia- ryknął i wbił mi nóż w ułożoną swobodnie na podłodze dłoń. Czułem, jak przeszywa ją na wylot. Krzyknąłem, kuląc się w sobie.
Poczułem lekki powiew powietrzu i zdołałem ujrzeć, jak James zgrabnie wyciąga pokrywający się lodem nóż z mojej dłoni i odpycha ode mnie strażnika, policzkując go.
- Cesarze Waederson, nie wydałem pozwolenia na atak!- syknął, wymierzając mu drugiego policzka.
- To była samoobrona- burknął winny.
- Zdołałem go już odciągnąć i wymierzyć karę.- Rawliff wrócił do mnie i znów uchwycił lewą dłoń, gotów naciąć kolejne rany.
- Nie wiadomo było, czy znów nie zaatakuje- mruknął pod nosem Waederson.
Jęknąłem cicho. Miałem dość tej dwójki.
- Kontynuujmy zabawę, póki jeszcze jesteś przytomny- rzucił do mnie szatyn i zacisnął dłonie na ręce mocniej.- Wytłumacz swoje ostatnie zdanie sprzed godziny.
Z trudem podniosłem na niego wzrok i wyszeptałem:
- Jakie zdanie?
- Chciałem nareszcie żyć z nią długo i szczęśliwie.- Zacytował mnie Cesar, masując obolały policzek.- Romantycznie, nie ma co.
- O co wam...- Zacząłem, lecz przerwało mi ostrze znaczące na mojej skórze kolejny błąd.
- Współpracuj- rzucił James.
- Nie chcę- burknąłem.
Źle.
- Odpowiedz!- rozkazał mi mężczyzna.
- Nie!- krzyknąłem, zasługując na kolejną karę.
- Spróbujmy inaczej. Czy jest osoba, na której ci zależy?- wtrącił się Waederson.
- Nie- skłamałem.
Kolejna blizna.
- Musi być ktoś taki- kontynuował Cesar, czekając, aż w końcu ulegnę.
- A jednak nie ma- burknąłem. Mogłem powiedzieć im wszystko, ale o Lucy nie wspomnę.
Kolejna blizna.
- Dlaczego więc nie powiesz?- spytał James.
- Bo tak!- rzuciłem.
Błędna odpowiedź.
- Zachowujesz się jak małe, rozwłoszczone dziecko, któremu chce się ukraść ulubioną zabawkę- zauważył Cesar.
- A ty jak niemowlak, który nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji- odpowiedziałem, czując, jak ostrze wcina się w skórę.
- Dlaczego nie odpowiesz?- rzucił mężczyzna.
Nie odpowiedziałem. Moja skóra ucierpiała.
- Dlaczego nie chcesz powiedzieć o osobie, na której ci zależy?- Zniecierpliwiony Rawliff naciął kolejną kreskę. Musiał być naprawdę wściekły, że nie chce współpracować. Nie moja wina, że czułem się okropnie. Obolały, z krwawiącymi dłońmi pałającymi bólem.
Uniosłem powoli głowę i spojrzałem w oczy Jamesa, pałające nienawiścią.
- Prawdziwa miłość polega na tym, że robi się wszystko, aby druga połówka była szczęśliwa- wyszeptałem.- Więc nie mogę powiedzieć. Jeśli dowiecie się o niej, znajdziecie ją, a wtedy na pewno nie będzie szczęśliwa. Nie obchodzi mnie, co stanie się ze mną. Możecie mnie zabić, bylebyście tylko nie tknęli jej.
- Jeśli prawdziwie cię kocha, tęskni za tobą.- Zauważył słusznie Cesar.- Bez ciebie więc nie będzie szczęśliwa?
- Przyjdzie czas, kiedy zapomni- wyszeptałem smutno.- A wtedy znajdzie kogoś innego i dostanie drugą szansę.
- A jeśli nie zapomni?- James mechanicznie naznaczył kolejną bliznę.
- Wtedy będzie musiała się ze wszystkim pogodzić i zaakceptować fakt, że starałem się uczynić ją szczęśliwą- odpowiedziałem po chwili zastanowienia.
- Jednak przez twoją słabą wolę może już nigdy szczęścia nie zaznać- rzucił strażnik i przejechał ostrym ostrzem po mojej skórze. Że też im na to wszystko pozwalałem. Musiałem być naprawdę obolały.
- Od zawsze byłem jej największym przekleństwem- powiedziałem cicho.
- Dlaczego więc ją pokochałeś?- spytał Waederson.
- Byliśmy podobni- szepnąłem.- Obydwoje samotni, o smutnej i bolesnej przyszłości. Obydwoje przeklęci.
- Czy zamierzasz odpowiedzieć na moje pytanie?- spytał James znudzonym tonem głosu.
- Nie.- Wzruszyłem ramionami.
- Tak myślałem.- Rawliff naciął na mojej skórze ostatnie znamię.- Zabójca potrafi jedynie niszczyć. Nigdy nikogo nie pokocha- wyszeptał i wyszedł.
Cesar wpatrywał się jeszcze we mnie przez chwilę, kiedy rozważałem słowa żołnierza. Następnie wyszedł, bezszelestnie zamykając za sobą drzwi.
Zostałem sam, otoczony siecią moich kłamstw. Niepewnym wzrokiem spojrzałem na lewą dłoń, ponownie naznaczoną przez Jamesa. Oderwałem od ziemi prawą dłoń, czując jak przeszywa mnie dreszcz bólu. Drżąc na całym ciele, chwyciłem nią lewą rękę, przyglądając się okolicom nadgarstka.
Wokół całej lewej dłoni, niczym bransoleta, ciągnął się dość duże, wąsko napisanye zdanie złożone z krwawiących, krótkich kresek, nacinanych sztyletem. Cały krwawił, lecz zdołałem go odczytać. Do poprzedniego słowa dopisano dwa kolejne.
"KILLER CAN'T LOVE".
Wow... Więc może najpierw śmiech :D
OdpowiedzUsuńKrólewna Śnieżka??? Serio??? Ja ledwo przestałam się z Emilki podśmiewać, a ty mi kolejną ksywkę podsuwasz. Bardzo mądrze :D
Z chęcią zagrałabym w piłkę z płomieniami... Ciekawa jestem, jak długo bym wytrzymała :D
Cicha woda brzegi rwie... Poetycko :) Od razu w głowie leci mi Cleo :D
No to teraz smuteczki...
Żal mi Laury... Mam nadzieję, że się pozbiera. Jednakże czekam na kolejne wspomnienia ;)
Końcóweczka.... Cudowna. Nie mogłaś lepiej zakończyć rozdziału :)
Co ci debile robią mojej Emilce??? Gdybym mogła to wparowałabym do tej celi z bazuką i zastrzeliła obu, uwalniając Emila <3<3<3
Czekam na nn :)
Dużo weny i żelków życzę
Żelcio
Ps. nowy rozdział: tkaczemarzen2.blogspot.com
Pps. Wróciłam do nieprzecietniludzie.blogspot.com
Byłabym wdzięczna, gdybyś przeczytała i skomentowała oba rozdziały. Głownie pod kątem błędów itp. :)
Chyba chodziło o Lucy ;)
UsuńLaura to bohaterka "W cieniu nocy" - opowiadania autorstwa Naff.
:o a ja już myślałam, że Króliczek jakąś Laurę wsadziła do opowiadania XD.
UsuńPrzecież wiesz, że ja już lubię Jamesa! Poznałam go już dzięki mejlom, w ogóle lubię Jamesów :P
OdpowiedzUsuńLawendowy szampon? Wow. Lubię zapach lawendy :) Ale to róże mają dla mnie najlepszy zapach (taaa, brzmię jak zwolenniczka Snowa, ale z prezydentem akurat nie mam nic wspólnego).
Śpiewająca Sally musi być urocza :) Ja też śpiewam pod prysznicem. Sally, może jakiś duecik w strugach letniej wody? (Brzmię jak pedofil. A raczej zoofil. Szlag.)
" - Tak się nie bawimy- oznajmił przywódca i sięgnął za pas, aby wyciągnąć parę czarnych skórzanych rękawiczek, które założył mi na dłonie." - James, psujesz mi całą zabawę! A tak w ogóle przypomina mi to odrobinę "Frozen".
" - A ja specjalnie narysowałem serduszko nad "i"- burknął naburmuszony strażnik" - Cesar, staczasz się na intelektualne dno... Przykre.
Chwila, chwila. Nie przypominam sobie, by Emil poznał Naff... A nie dobra, amnezja mi przeszła, nie było żadnej skargi ^^ Nevermind.
Sarkastyczny Emil nie jest tak dobry jak Naff czy też Rosie/Logan, w których usta wkładam własny sarkazm, ale tą "grą w piłkę z płomieniami" mnie ujął :)
Jestem Killer. Jurek Killer! Badum tss. Przepraszam, wzięło mnie! Ale to wina filmów! Emil "Killer" Kiosk. Wow.
Ale nie spodziewałam się, że James może mieć z Cesarem takie "krwawe" sposoby zdobywania informacji. Nie pochwalam.
"Morderca nie może kochać". Nie powiem, że prawdziwe, wiele zabójstw dokonywanych jest z powodu miłości. Ale skazuje to Emila na nieciekawą przyszłość: spoglądając na ten sadystycznym sposobem wykonany "tatuaż" (James, nie mógłbyś być tatuażystą, za słaby jesteś :P), może za jakiś czas stwierdzić, że to zdanie jest prawdą.
A to byłoby największym ciosem dla Raven.
Rozdział czytało się przyjemnie jak zawsze ;) Różni się on od innych, nie mam na myśli sarkazmu, ale tego ukazania miłości Emila w sposób "ja ja kocham i zrobię wszystko, by była szczęśliwa" jeszcze w opowiadaniu nie było. Bardzo mi się to podoba, ukazuje zmianę Emila. Kiosk dorósł. Może to nie do końca wina mocy, co pojęcie swojego położenia.
Czekam na nn ^^
Poprzedni rozdział przeczytany i skomentowany, to teraz pora na ten <3 ohoho. Jestem podjarana!
OdpowiedzUsuńZ Lucy w końcu lepiej. Cieszę się, że ochłonęła! Sally - prysznicowy śpiewak niczym ja XD ohoho. Dogadałybyśmy się. Już to widzę. Dwa prysznice obok siebie i cudowny duet >D
"Kobieta- Patelnia, Kobieta- Domestos i Kobieta- Królik" - ach, te wspomnienia <33.
Sally taka kochana. No, normalnie rozpływam się nad nią!
MATKO! Czo oni robią z moim Emilem :c? Wypad, nieludzkie matoły! Ja wam dam strzykawę! W dupę wam ją wbiję! I to tak, że wam zdrętwieje i odpadnie! $()U@#)I*()()#()@()
"- Moja krew już nie raz poznała, czym jest wolność" - tak, Emil! Walcz! Walcz! Fighting!
"- A ja specjalnie narysowałem serduszko nad "i" - ahaha, jebłam XD.
"Miałem ochotę zaśmiać im się w twarz, rzucić w ich stronę obelgami rodu tych rzucanych przez keczupowowłosą Naff, zniszczyć ich, zgnieść i upokorzyć, lecz nie mogłem." - ach, to takie kochane, że Emil mnie wspomniał :c będę płakać *sniff sniff*. Emil, trzym się! Keczupowowłosa cię uratuje! Już lecę! Z kotletem w dłoni! Pozabijam ich za ciebie D: ironią!
"- Jak się nazywasz?
- Król Śniegu" - Emil! Jedziesz, jedziesz! Wbiłeś mnie tym w siedzenie XDDD. Leżę i kwiczę ze śmiechu.
Biedny Emil. Odarty z dumy, musiał wydać swoje dane osobowe, które były silnie strzeżone :c i jeszcze go ciachali, bo nie wiedział, skąd ma moc lodu! A to chamy niedorobione! Zmutantowane żołnierzyki! Wepchnęłabym im tonę ołowiu prosto w tyłek! Albo litry domestosu!
"- Co jest ostatnią rzeczą, którą pamiętasz?- Zadał kolejne pytanie.
- Powtórka opery mydlanej" - kolejna rzecz, która wbiła mnie w siedzenie. Ahahaha, leje jak głupia. To źle. Doprowadzasz mnie do rozdwojenia jaźni. Raz prawie płaczę, bo krzywda się Emilowi dzieje, a raz śmieję się jak głupia. To już jest ten stan... to ten stan! Staję się... psychopatą! (to nim nie byłam?). Muszę gulnąć domestosa na uspokojenie nerwów :c
Płomienie grające z Emilem w piłkę. Ej, może to nie tylko ja mam schizy XD? ahahahah. Emil, chodźmy do psychiatryka razem! Obwiniemy się kotletowym kitlem! Ej! W ogóle skoro Emil teraz mrozi, to... może rzucać mrożonymi kotletami! Ale bajer *___*
Zapisali mu na ręce killer :o nieładnie. Emil nie jest zabójcą :c Emil tylko się broni! Emil chce do Lucy!
Przynajmniej już wiemy, jaka jest różnica między sztucznym, a prawdziwym Salidie!
Emil i jego odpowiedzi na każde pytanie. Ta ironia! Achhh! Ociekam miłością <333. Mokro!
Emil... broni Lucy :c nie chce, by stała się jej krzywda. Ueee. Naprawdę na koniec miałam łzy w oczach. Emil, nie daj się omamić! Potrafisz kochać! Kochasz! Nic ci nie wmówią patałachy jedne zburaczałe! :c idę go wydostać! Idę go uwolnić! *zakłada pelerynę a'la superman i leci*