niedziela, 31 sierpnia 2014

Rozdział czwarty: "Obietnica".

NOTKA OD AUTORA ŻEBRA O PRZECZYTANIE
INACZEJ WYKĄPIE SIĘ W TRANIE.
*
Ahoj, cześć i czołem, kluseczki bez rosołu.
Kolejny, czwarty już rozdział Łowcy Czasu przed nami, melduję, że piąty już napisany, a nad szóstym myślę.
A tak czysto informacyjnie; ten rozdział jest krótszy od poprzednich, tak, ale za to piąty jest chyba dłuższy. Tak samo, jak tutaj jest większość Lucy, tak w piąteczce masa Emila. Tak, tak, ten gościu jeszcze nie odpadł. 
Co jeszcze?
Przypomnę, że aktualizowałam zakładki "Boheterowie" oraz "O łowcy", a także dodałam datownik, gdzie możecie zobaczyć datę przyszłych rozdziałów. I tak, tytuł piąteczki brzmi epicko. Jestem z niego dumna. ^^
W przyszłym rozdziale pojawią się dwie nowe postacie, które być może polubicie, ale ogólnie zamierzam jeszcze wprowadzić parę bohaterów. Tak szczerze to dość dużo. Mniejsza. 
Ja zanudzam, a tutaj rozdział czeka. No, leć czytać. Zrób to dla kotletów. Zrób to dla Sally.
*

I'm so tired of being here,
Suppressed by all of my childish fears,
[...]
These wounds won't seem to heal,
This pain is just too real,
There's just too much that time cannot erase...
~ Evanescence, "My immortal"

         Od przełamywania pierwszych lodów, jak to nazwał strażnik moją próbę ucieczki, nie minęła nawet godzina, a w drzwiach do mojej celi montowano kolejne spusty, zaś gorączkowe szepty opowiadały nieustannie o psychopatycznych chłopaku, który bezmyślnie zaatakował paru strażników. Uśmiechałem się na te rozmowy i cieszyłem się, że od razu zdobyłem tutaj popularność.
         Rana w brzuchu przestała krwawić, a lód zdążył ją zasklepić, przez co ból zredukował się do słabego uczucia przy gwałtownych ruchach i chodzeniu.
         Szron pokrywający pomieszczenie także powoli znikał, ale od razu zmieniał się w parę wodną, nie sprawiając mi problemu przemoczonych butów.
         Odrzuciłem rozsadzone łańcuchy na bok i podtrzymując się ściany, przeniosłem się na więzienną pryczę z żałosnym, starym kocem i nędzną poduszeczką. Oparłem głowę i zamknąłem oczy, myśląc o Lucy.
         Ciekawe, gdzie teraz jest i co robi.
~ ∞ ~
         - Tylko czekałam, aż to zrobisz!- zachichotała radośnie Sally, biegając po całej kuchni i łapiąc spadające z jej sufitu śnieżynki. Pomieszczenie ogarnął ziąb, lecz nikt z obecnych nie odczuł tego szczególnie wyraźnie. Sal była przecież pingwinem, śnieg w spotkaniu ze skórą Lucka parował, a ja byłam do lodu przyzwyczajona.
         - Wspomnienia?- wyszeptałam, czekając, aż Lucyfer spojrzy w moje oczy i przestanie wyglądać punktu na ścianie.
         Mężczyzna skinął powoli głową.
         - Czyli że ta jasnowłosa kobieta jest moją matką?- spytałam, wbijając paznokcie w rękę.
         - Tak.
         Wypuściłam powietrze ze świstem.
         - A ten chłopak? Ten od ziemniaków?
         Lucyfer popatrzył na mnie i uniósł wysoko brwi.
         - Chłopak?- zapytał niepewnie i zacisnął usta w kreskę.- Jak wyglądał?
         Przypomniałam sobie pierwsze ze wspomnień.
         - Nie pamiętam.- Pokręciłam głową, a po moim policzku spłynęło kolejna łza.- Wszystko było zamazane i niewyraźne.
         Szatan westchnął cicho i sięgnął do kieszeni bluzy, wyciągając z niej malutkie, białe pudełeczko w kształcie walca. Postawił je przede mną na stole i popychając lekko w moją stronę, rozkazał:
         - Wypij to.
         Prychnęłam cicho i zrzuciłam przedmiot na ziemię, strącając je ręką. Obserwowałam, jak powoli turla się po posadzce by posłusznie wylądować u stóp Lucka.
         - Nie będziesz faszerować mnie lekami na depresję- syknęłam i rozpłakałam się na dobre. Zgodnie z radą ganiającej teraz po kuchni Sally, naładowałam łyżkę lodami czekoladowymi i wepchnęłam ją do ust, starając się poczuć ich smak, ale zamiast tego czułam jedynie słone łzy.
         - To akurat były witaminy- burknął cicho Lucyfer i schował je z powrotem do kieszeni bluzy.
         - Nie mogę mieć pewności, że znów mnie nie okłamujesz- syknęłam ponownie, odwracając od niego wzrok.
         - Rav... Lucy...- zaczął mężczyzna, ale język zaczął mu się plątać, gdy na mnie spojrzał.
         - Chcesz powiedzieć, że nawet moje imię nie jest prawdziwe?- załkałam i zatopiłam twarz w dłoniach.Traciłam nad sobą kontrolę, wiedziałam to. Cały mój świat legł w gruzach, a prawda przygniatała mnie swoim ciężarem. Miałam zawroty głowy, a fakty nie mogły poskładać się w jedną, spójną i zrozumiałą całość.
         Lucyfer przeklął cicho pod nosem i otworzył usta, aby coś powiedzieć, lecz ubiegła go Sally.
         - Twoje prawdziwe imię to Raven. Tak nazwali cię twoi rodzice- rzuciła, przystając na chwilę podczas szalonej gonitwy za śnieżkami, które stawały się tu coraz liczniejsze.
         Kątem oka ujrzałam, jak Szatan posyła w jej stronę pełne wyrzutów spojrzenie, na co dziewczynka wzruszyła beztrosko ramionami.
         - Więc mógłbyś mi powiedzieć, w jakiej sprawie mnie nie okłamałeś?- warknęłam do Lucka.
         Mężczyzna gwałtownie wstał, odsuwając ze zgrzytem krzesło, a jego pełen gniewu głos rozległ się po domu.
         - Kłamałem, żebyś była bezpieczna!
         - A może właśnie w tej chwili kłamiesz, tak samo jak wcześniej?- Także wstałam, chociaż nie dało mi to odczucia przewagi. Jakkolwiek by nie było, Lucek był wyższy.- Gdyby się teraz nad tym zastanowić, wychodziło ci to świetnie przez ostatnie...- Zastanowiłam się. Więc ile lat tak naprawdę żyłam?
         - Piętnaście- szepnęła ukradkiem Sally.
         - Przez ostatnie piętnaście lat!- Dokończyłam.
         - Skłamałem w paru sprawach, lecz to nie zmienia faktu...- Lucyfer ściszył nieco głos, lecz ulatniający się z niego wcześniej dym nie zmalał.
         - Paru?- prychnęłam i założyłam ręce na piersi.- Zważ na to, że nie były to błahe sprawy!
         Lucyfer zamilkł na chwilę, ale po chwili wybuchł ze zdwojoną siłą:
         - Może i nie błahe, ale to dzięki nim...- Ściszył głos do szeptu.- To dzięki nim mogłaś potem zaznać szczęścia.
         - Ah, więc żyjąc z rodziną nie byłam szczęśliwa?- syknęłam. Złość narastała we mnie, pompowała mnie jak balon, który był na skraju wybuchu.- Nie byłam szczęśliwa z prawdziwą rodziną?- Łzy przestały okazywać moją słabość, wyschnięte na policzkach wsłuchiwały się cicho w kłótnię.
         - Byłaś szczęśliwa!- Ryknął mężczyzna.- I nadal byłabyś szczęśliwa, gdybyś nie zginęła!
         Zamilkłam i opadłam bezwładnie na krzesło.
         Byłam szczęśliwa. Zginęłam. Straciłam szczęście. Straciłam rodzinę. Straciłam dawne życie.
         - Usiądź- rozkazałam Lucyferowi, który posłusznie usiadł na krześle, oddychając ciężko. Powoli się uspakajał. Podwinęłam nogi i ułożyłam je na krześle, wtapiając w nie twarz.- Opowiedz mi o moim dawnym życiu. Szczęśliwym dawnym życiu. O mamie, o tacie. O moim...- Przełknęłam ślinę i zdziwiona, że zdołałam to zapamiętać z pojawiających się wspomnień, dorzuciłam:- O moim rodzeństwie.
         Lucyfer zatopił twarz w dłoniach. Wyglądał niczym bezradny, stracony człowiek, zmartwiony problemami. Prychnęłam cicho. Szatana nad Szatanami nic nie obchodzi oprócz niego. To jeden wielki egoista, dla którego najważniejszy był on sam.
         - Nie zdradzę ci zbyt wiele szczegółów- burknął cicho.- To, że ja znam prawdę, nie oznacza, że muszę ci ją powiedzieć.
         - A nie sądzisz przypadkiem, że wypadałoby?- mruknęłam.
         - Nie zniosłabyś wszystkiego naraz- westchnął Lucek.- Dziś wyjawię ci tylko, jak umarłaś. Resztę informacji zdobędziesz dzięki wspomnieniom, które pojawią się za każdym razem, gdy będziesz śnić. Początkowo mogą one wydawać się dziwaczne i niepowiązane ze sobą, ale...- Umilkł na chwilę, opierając głowę na łokciu.-Ostatecznie wyjawią prawdę.
         - Dobrze- odpowiedziałam z bólem serca, choć wiedziałam, że wujek miał rację akurat w tej sprawie. Nie należałam do osób szczególnie spokojnych, ale nawet jeśli- kto byłby w takiej sytuacji spokojny? Okazało się nagle, że całe twoje życie jest kłamstwem, a ty nic o tym nie wiedziałeś. Żyjąc w świadomości, że wszystko, co ci powiedziano jest prawdą, łudziłeś się uczuciem szczęścia.
         - Więc...- Zaczął i załamał ręce, nie wiedząc, co z nimi zrobić. Sally nareszcie przestała cieszyć się drobnymi śnieżynkami spadającymi z sufitu i usiadła na krześle obok. Zauważyłam, że stawały się one coraz mniej liczne, co oznaczało, że zaczynałam się uspokajać. Faktycznie, mój oddech wracał do normy, a z oczu przestały wyciekać słone łzy.
         - Miałaś kiedyś brata- oświadczyła Sal i niespodziewanie chwyciła moje dłonie i położyła je na stole, przykrywając swoimi. Uniosłam popuchnięte od łez oczy i spojrzałam na nią z niedowierzaniem, widząc lekki uśmiech wykrzywiający jej dziecięcą twarzyczkę. Zaczęłam się stopniowo odprężać, uświadamiając sobie, że mimo wszystko Sally zawsze przy mnie trwała, niezależnie od sytuacji. Tak, była dość często sarkastyczna, miała cięty język i krytykowała mnie, ale zawsze wprowadzała do mojego życia iskierkę radości i beztroski. Bądź co bądź, mogłam uznać ją za swoją przyjaciółkę.
         - Jak... Jak miał...- wyszeptałam, nie mogąc jednak zdobyć się na odwagę.
         - Rook- odparła dziewczynka i pogłaskała mnie kojąco po dłoniach.
         - Czy on nadal...- Przełknęłam tworzącą się w moim gardle wielką gulę.- Żyje?
         Sally pokręciła smutno głową.
         - I tu dochodzimy do sprawy twojej śmierci.
         Miałam ochotę płakać, ale nie mogłam. Nie potrafiłam. Być może wystarczająco dużo łez już dziś wylałam. Może tego bólu nie mogły wyrazić, bo przeszywał duszę tak boleśnie, niczym rozżarzony do czerwoności pręt przenikający ludzkie ciało. Powoli przenikał do środka, aby ostatecznie sprawić niewyobrażalne cierpienie, zostawiające bliznę.
         Zamiast płaczu wpatrywałam się tępo w dłonie Sal, nałożone na moje, drżące i zimne. Bałam się, że stracę nad sobą kontrolę. Nie będę mogła władać lodem, który wyzwoli się spod moich wodzy i zazna wolnej woli. Nie będę mogła racjonalnie myśleć, a władzę nade mną przejmie impuls zwany instynktem.
         - W wieku czternastu lat, w sumie niecały rok temu, wybrałaś się z braciszkiem na plac zabaw.- Zaczęła opowiadać dziewczynka.- Był od ciebie starszy o dwa lata, więc za zadanie miał się o ciebie troszczyć. Musisz jednak wiedzieć, że Rook nie był specjalnie lubiany wśród miejscowych dzieciaków, które uważały go za pomiot Szatana.- Tu rzuciła znaczące spojrzenie w stronę Lucyfera, który jednak tylko skulił się, jakby ze wstydu.- Zaatakowali go, podczas gdy ty się bawiłaś. Po chwili usłyszałaś krzyki i znalazłam tam już półżywego brata. Resztką sił postawiłaś się jego oprawcom, lecz zostałaś wielokrotnie zraniona scyzorykiem, przez co wykrwawiłaś się na śmierć.- Zakończyła Sally i westchnęła smutno, puszczając moje dłonie. Opuściło mnie jej przyjemne ciepło i wrażenie bezpieczeństwa.- Taką przynajmniej mamy hipotezę.
         Mój brat został zamordowany przez ludzi, którzy uważali go za pomiot Szatana? Ja także? I co oznacza zwrot "taką przynajmniej mamy hipotezę"?
         - Rodzice znaleźli cię martwą, lecz ciała Rook'a nie znaleziono nigdy. Do dziś nie wiadomo, co naprawdę się tam stało.- Dorzucił jeszcze Lucyfer i spojrzał na mnie smutno.
         - Zdesperowani rodzice mieli znajomości w Boskim Świecie i poprosili o wskrzeszenie ich ukochanych dzieci. Udało się tylko tobie. Roo pozostał...- Poinformowała jeszcze Sally, lecz nie zdołała wykrztusić ostatniego słowa. Było to zbędne, każdy wiedział, o co chodziło.
         - Czy rodzice wiedzą, co teraz się ze mną dzieje? Kim jestem?- szepnęłam, sparaliżowana przez strach. Wstrząsnęły mną gwałtowne drgawki, a Lucyfer rzucił w moją stronę zaniepokojone spojrzenie. Powoli wyciągnął rękę, aby mi pomóc, lecz odtrąciłam ją szybkim ruchem. Wystarczająco dużo mi już dzisiaj pomógł.
         - Być może tego nie czujesz, ale oni są z tobą cały czas- szepnął Lucek.
         - Gdzie teraz są?- warknęłam. Drgawki nie ustępowały, można by nawet rzec, że stopniowo nabierały na sile. Mężczyzna ponowił swój gest pomocy, lecz moja reakcja była identyczna. Z tą tylko różnicą, że dłoń Szatana pokryła cienka warstwa lodu.
         Lucyfer spojrzał na mnie, otwierając oczy szerzej i wstał, po czym objął mnie mocno rękami. Na nic nie zdały się moje protesty, krzyki i próby wyzwolenia- jego żelazny uścisk pozostawał tak samo ciepły i mocny.
         - Puszczaj!- Wierzgałam się jak mogłam, zamykając oczy i wywijając kończynami na wszystkie strony.- Puść w tej chwili, słyszysz?!
         W odpowiedzi Lucek przygarnął mnie do siebie jeszcze mocniej.
         - Tracisz nad sobą kontrolę, nie widzisz tego?- warknął.
         Uspokoiłam się w jednym momencie. Stałam się jak obezwładniona lalka. Szatan wypuścił mnie i usadził lekko na krześle, obserwując jednak czujnie każdy mój ruch.
         - Jest jeszcze jedna sprawa, o której powinnaś wiedzieć- westchnął ciężko mężczyzna.- Miałem mówić ci o tym jutro, ale chyba lepiej będzie, jeśli od razu się o tym dowiesz. Wszystkie duszyczki, które przeniknęły do tego świata, nie pasują tu. Mogą idealnie udawać ludzi, lecz prędzej czy później i tak każdego z nich czeka Bunt.- Przeczesał nerwowo włosy rozcapierzoną dłonią.- Duszyczka zaczyna się buntować i z niezrozumiałej przyczyny zaczyna żądać czegoś równie absurdalnego jak krew czy mięso ludzkie, czasem jest to torturowanie ludzi a następnie samego siebie, jeszcze innym razem wykorzystywanie cennych zasobów ludzkiego szczęście czy energii. W najgorszych przypadkach dusze chcą śmierci wszystkich i wszystkiego, łącznie z nieśmiertelnymi. Przypominają zwierzęta owładnięte instynktem krwi, które zatraciły się w przepaści szaleństwa.
         Od spraw Buntu istnieją dwie organizacje. Jedną z nich jest Rowenis, organizacja zajmująca się badaniem duszyczek, które do tego świata przenikają. Wyznacza im czas, po którym najprawdopodobniej może nastąpić Bunt, aby w odpowiednim momencie dusza wróciła do Boskiego Świata i nie terroryzowała tutejszych ziem.
         - Ile czasu mi przepowiedziano? - wyszeptałam.
         - Jako, że jesteś dość silną osobą: coś około pół roku, a nawet dłużej- odparła radośnie Sally.- W porównaniu z innymi to naprawdę dużo!
         Jeśli więc nie wyniosę się na czas w odpowiednim momencie, mogę stać się krwiożerczą bestią, którą zawładnął bez reszty instynkt zabijania?
         - Na dzisiaj już koniec- oświadczył Lucyfer i wstał.- Raven wystarczająco dużo przeszła.
         - Jestem Lucy!- warknęłam, wstając gwałtownie. Ogarnęły mnie zawroty głowy, a Lucek rzucił się, aby mi pomóc. Prychnęłam cicho i oparłam się ręką o stół, odzyskując równowagę.
         - Dobrze- wyszeptał cicho i przeszedł do przedpokoju, zaś Sally podreptała za nim, krzycząc piskliwym głosikiem:
         - Hej, Lucek, gdzie idziesz?
         Mężczyzna przystanął na chwilę.
         - Nie wiem.- Uśmiechnął się katem ust i wyszedł, zamykając za sobą cicho drzwi.
         Dziewczynka wróciła do mnie i stanęła w drzwiach, wzdychając.
         - Do czego ten świat zmierza- mruknęła.
         - Idę się położyć- wysapałam i podpierając się o coraz to nowe rzeczy, przedostałam się na górę, do szarego pokoju, który uznałam niedawno za swój. Opadłam na łóżko z jękiem bólu i zamknęłam oczy.
         Co miało nastąpić dalej? I dlaczego miałam wrażenie, że to nie był koniec?
         Zmęczenie po dzisiejszych przejściach i wielokrotny płacz zamykał mi powieki, ilekroć próbowałam je otworzyć, a ból rozrywał ciało od środka. Każdy mój ruch stawał się mechaniczny, nie było w nim krzty życia. Nawet najzwyklejsze podkulenie nóg wydawało mi się trudne i męczące. Zapalone światło raziło. Powietrze pachnące lekko różami drażniło nozdrza. Podczas gdy wcześniej czułam się tu jak w domu, teraz ten pokój wydawał mi się istnym piekłem.
         Resztką sił przeniosłam się do pozycji siedzącej i oparłam o zimną ścianę, trzymając kurczowo w dłoniach poduszkę. Im więcej myślałam o wydarzeniach dzisiejszego dnia, tym bardziej ją ściskałam.
         Atak na Salidie. Sztuczne Salidie, jak się okazało. Utrata Emila. Teleportacja tutaj. Szkoła. Dziwny domek z ogródkiem, od razu przygotowany na moje przybycie. Przemiana Sally. Kłamstwa Lucyfera, któremu wcześniej ufałam. Cząstka prawdy. Cenne informacje.
         Podsumowując dzisiejsze fakty, zauważyłam, że Lucek nadal nie powiedział mi, gdzie jest Emil i czy coś mu grozi. Stwierdził tylko, że można powiedzieć, iż jest bezpieczny, co ani trochę mnie satysfakcjonowało. A być może w tej sprawie także skłamał?
         - Czarna czy zielona herbata?- wydarła się swoim piskliwym głosem Sally, wołając z dołu. Usłyszałam cichy szum gotowanej w czajniku wody.
         Nie odpowiedziałam. Nie miałam siły. Coś nie pozwalało mi otworzyć ust.
         Dziewczynka nie upomniała się więcej o odpowiedź. Zrozumiała moje rozkojarzenie i ból, którego doznałam. Byłam jej za to wdzięczna. Wydawało mi się, że ona jedyna mnie rozumiała.
         Na schodach rozległy się cichutkie, ledwo słyszalne malutkie kroczki. Ktoś cichutko podśpiewywał pod nosem.
         W niezamkniętych drzwiach pokoju stanęła Sally, w tej samej prostej sukience, co po południu, z niedbale przeczesanymi, atramentowymi włosami przypinające jej wcześniejsze okrycie jako pingwinka.
         W jednej ręce trzymała duży, biały kubek z wizerunkiem Hello Kitty, a w drugiej malutki talerzyk, wypełniony po brzegi różnego rodzaju ciastkami.
         Podeszła do mnie i położyła obok smakołyki, zaś herbatę- czarnego Earl Greya- włożyła mi do rąk.
         Usiadła obok, wyciągając z malutkiej kieszonki sukni paczkę żelków, z którymi prawie nigdy się nie rozstawała. Otwarła je i chwilę wodziła nad nimi swoim malutkim, zadartym noskiem, napawając się ich owocowym zapachem, po czym zrobiła coś, czego nie przypuszczałabym nigdy.
         Przysunęła je w moją stronę, nie podkradając ani jednej sztuki, z własnej, nieprzymuszonej woli.
         Wybałuszyłam oczy i przeniosłam na nią swoje zdziwione wspomnienie, które ona przyjęła z zaskoczeniem nie mniejszym niż moje.
         - Że niby to aż tak dziwne?- spytała, unosząc brew.- Jedz.- Wskazała na paczkę słodyczy.
         Westchnęłam i wlepiłam wzrok w parującą herbatę, w którym odbijała się moja zapłakana twarz.
         - Jeśli zjesz dużo, będziesz musiała martwić się o to, czy nie zjadłaś przypadkiem za dużo i zapomnisz o innych, przykrych sprawach- wyjaśniła z uśmiechem i chwyciła jedno z ciasteczek, biszkopcik, i włożyła mi do ust. Jej teoria zdawała się nie mieć sensu, ale ugryzłam ciastko i przełknęłam je posłusznie, wywołując uśmiech na twarzy Sal.
         - Została jeszcze reszta talerzyka- oznajmiła i zaczęła wpychać mi do buzi kolejne słodycze. Kiedy chciałam się jej sprzeciwić i powiedzieć, aby skończyła, ona specjalnie karmiła mnie kolejnym ciastkiem, żeby zapchać mi usta.
         Kiedy talerzyk został pusty, a ja upiłam z kubka łyk herbaty, Sally nareszcie poczuła się spełniona i odpuściła mi z karmieniem słodyczami. Brzuch zaczął mnie boleć od nadmiaru smakołyków, a kubki smakowe eksplodowały od cukru. Szczęście, że piłam gorzką herbatę.
         - Myślałam, że w takim ludzkim żołądku zmieści się więcej żelków- oznajmiła poważnie dziewczynka i zerknęła na mnie ukradkiem.- Wiesz, to racja. Ale potem trzeba martwić się o to, że to dużo cukru. Brzuszek potem boli.- Pomasowała swój idealnie płaski brzuch.- Same problemy. Pingwiny może i mają ograniczoną ilość wolnej przestrzeni w żołądku, ale nie muszą się niczym martwić po zjedzeniu.
         Uśmiechnęłam się słabo. Fakt, że największym problemem niektórych było to, że nie mogą zjeść dużo żelków, zdawał się być czystą ironią tego, że ja miałam problemy o wiele poważniejsze i to nie pojedyncze.
         Pociągnęłam z kubka kolejny łyk herbaty.
         - Sally, czy ty znasz prawdę?- spytałam cicho.
         - Oczywiście- odparła radośnie.- Ale choćbym chciała, nie mogę ci jej wyjawić. Lucek kazał mi złożyć przysięgę, że bez jego zgody nie możesz się niczego dowiedzieć- westchnęła.
         - Wydaje mi się strasznie opiekuńczy- szepnęłam.
         - Od zawsze traktował cię łagodnie.- Wzruszyła ramionami.
         - I dlatego mnie okłamał-mruknęłam.
         - Lucy, on naprawdę starał się o ochronę ciebie!
         - Sally, ale czy intrygę na tak wielką skalę jak budowanie sztucznego Salidie i wychowywanie mnie w nim w świadomości, że żyję sto lat i umarłam nie jeden, ale trzy razy można wybaczyć?
         - Jeśli zrobił to dla celów wyższych: tak.- Oburzyła się Sally i zmarszczyła brwi.- Wiem, że to dla ciebie niesamowity szok i strasznie to przeżywasz, nie licząc bolesnej utraty Emila, ale Lucy, zaufaj mi. Poznasz prawdę i dowiesz się wszystkiego o sobie.
         - Obiecujesz?- szepnęłam i popatrzyłam na nią z nadzieją. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, zaledwie uniosła do góry kąciki ust, a jej usta ułożyły się w jedno słowo, które dało mi siłę:
         - Obiecuję.

4 komentarze:

  1. Pierwsze, co mnie zastanawia, to data, jaka widnieje nad tytułem rozdziału. Jakim cudem jest tam "31 sierpnia, niedziela", jak dodałaś 3 września? Umiesz cofać się w czasie? :o Wow.
    "Waleczna Królewna Śnieżka"? To pewnie Emil! :D
    Czytam rozdział, słuchając "6 am" J Balvina. Espanol everywhere.
    Raven. Kruk. Rook. Gawron. Ale ze mnie ornitolog ^^ Chyba że "rook" jako oszukiwać...
    "Prychnęłam cicho. Szatana nad Szatanami nic nie obchodzi oprócz niego. To jeden wielki egoista, dla którego najważniejszy był on sam." - ale nie zapominajmy, że właśnie ten egoizm okazał się większy od miłości Boga, dlatego strącił swojego anioła.
    Scyzorykiem? Tępym narzędziem? To tych rany musiałoby być przynajmniej z trzydzieści na głębokość około 10 centymetrów. Ałć.
    Lucyfer. Nie wiem, co o nim myśleć. Kocha Lucy - Raven, a jednocześnie łamie jej życie kłamstwami. Za to Sally - jest chyba najjaśniejszą bohaterką ze wszystkich. Może i jej jedynym lekarstwem na wszystko są żelki (to " Myślałam, że w takim ludzkim żołądku zmieści się więcej żelków" wywołało u mnie uśmiech :)) i słodycze, ale wydaje się jedyną w pełni ogarniętą osobą, która nie mając własnych problemów, stara się pomóc innym. Kochany pingwinek <3
    Earl grey <3
    Emil i ta jego popularność - człowieczku, nie masz się z czego cieszyć, więc się opanuj.

    Rozdział jak zwykle bardzo, bardzo dobry, a te opisy stanu Lucy - kocham! <3

    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra, lecę czytać, nie tylko dla Sally *choć ją uwielbiam*:)

    "- Nie będziesz faszerować mnie lekami na depresję- syknęłam i rozpłakałam się na dobre. Zgodnie z radą ganiającej teraz po kuchni Sally, naładowałam łyżkę lodami czekoladowymi i wepchnęłam ją do ust, starając się poczuć ich smak, ale zamiast tego czułam jedynie słone łzy.
    - To akurat były witaminy- burknął cicho Lucyfer i schował je z powrotem do kieszeni bluzy." - Wow! zaczynam troszkę znów lubić Lucka.:) I aż lekko mi go żal, on witaminy wyciąga, a Lucy go odtrąca. No cóż, sam sobie jest winien...:)

    No a teraz smutniejsza sprawa. Śmierć Lucy...Miała brata i nie wiadomo co się z nim stało, tak? A co jeśli on nadal żyje? Albo, tak jak Lucy, ktoś go ożywił, czy coś? Matko, to trochę zaplątane...Muszę ułożyć to później w głowie:)

    Sally oddała dobrowolnie żelki - koniec świata jest bliski!:)

    Och, Emil cały czas myśli o Lucy. To jest romantyczne i troszkę przygnębiające z racji tego, że zostali rozdzieleni:(
    Czekam na "piątkę":)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale... tran jest zdrowy, więc polecam wykąpanie się w nim C:
    Od razu przepraszam za tak długie zwlekanie. U ciebie mam najwięcej do nadrobienia. Aż... dwa rozdziały :o. Zabić mnie i spalić na stosie jak wiedźmę. Teraz postaram się komentować regularnie. Chociaż... kto wie, studia idą :o. Przed wyjazdem farbuję znowu włochy na czerwono, więc powinnam zadręczyć Arusia o fotkę. Z drugiej strony głupio mi być w bohaterach buahah XD. Może Kroliczek też by siebie dodał?! Raźniej by było! T__T
    Biedny, zimny Emil :c tęsknie za nim. Śnieg na spotkanie ze skórą Lucka parował XD not bad! Ognisty Lucjan! :o a może to tak naprawdę nie Lucyfer, a... Lucjan! :o
    "- Nie będziesz faszerować mnie lekami na depresję" - buahah, padłam. No, weź Lucy, to tylko witaminki!
    Zaraz. Opadła bezwładnie na krzesło, a Lucek do niej: usiądź XD. Wtf?! W ogóle... tyle kłamstw :c o czo tutaj chodzi? Co się stało Lucy?
    A więc Lucy miała brata, miała na imię Raven... łot? :o tyle wiadomości. W ogóle odnoszę wrażenie, że to inne opowiadanie, niż śmiertelna myśl :o serio. Wszystko się pozmieniało!
    Przez chwilę miałam dziwne wrażenie, że Lucyfer to Rook O___o.
    W ogóle... tragiczna i dziwna zarazem ta ich śmierć. Jest mi przykro t.t.
    Bunt :o. Coś mam wrażenie, że Lucy tak szybko nie wyniesie się z tego świata i ją też ten bunt dopadnie!
    Sally jest taka kochana! Cieszę się, że jest jej w tym opowiadaniu więcej :c oby była i wciąż trwała przy Lucy.
    A tak nawiasem to nie wiem jeszcze o co chodzi Luckowi i czemu nie może powiedzieć wszystkiego Lucy, ale... wiem, że nie miał złych zamiarów i chciał ją ochronić ;c. O, BOŻE! A może to Lucek jest jej ojcem :o? lollololololol. Lecę dalej XD.

    OdpowiedzUsuń
  4. Sally oddaje, żelki z własnej, nieprzymuszonej woli :D wow :D
    Lecę czytać dalej ;)

    OdpowiedzUsuń

"- Ile to psychopatów można dziś spotkać na ulicach."

Każdy komentarz mnie motywuje, więc za każdy z osobna dziękuję! ^_____^