Wielki powrót po dwóch miesiącach i to z najprawdziwszym rozdziałem! Podziękowania dla Marlu, dzięki której w ogóle coś tutaj napisałam oraz dla Cleo - challenge accepted! >D Także ten, miłego. HUEHUEHUEHUE.
Moje
powieki wydawały się być o wiele, wiele cięższe niż zazwyczaj. Otworzenie oczu
okazało się być większym wyzwaniem niż myślałam. Miałam ochotę spać, nigdy
więcej już się nie budzić i przespać rewolucję, która z każdym kolejnym dniem
coraz bardziej mnie irytowała. Dlaczego to wszystko nie mogło po prostu się
skończyć? Gdzie w tym wszystkim był jakiś cel, do którego dążyliśmy? Właściwie
to… po co w tym wszystkim uczestniczyłam? Nie mogłam być normalną Śmiercią,
która z zimnym sercem zbierałaby kolejne trupy do zaświatów, a zamiast tego
pchałam się wszędzie tam, gdzie byli ludzie, którym mogłam pomóc?
Skarciłam
się w myślach za taką logikę, jednocześnie czując, że istniało w niej ziarenko
prawdy. Mogłam obrać całkiem inną ścieżkę i teraz być gdzieś daleko, daleko
stąd. Jednak… czy wtedy potrafiłabym odnaleźć Emila i sprawić, że w końcu
będziemy mogli wieść wspólne, spokojne życie bez problemów? Szczerze w to
wątpiłam. Więc… czy to oznaczało, że nie było przeznaczone mi szczęście?
Poczułam,
że ciężar z moich powiek gdzieś zniknął. Powoli otworzyłam oczy, które tak
mocno raziło światło lamp na suficie naprzeciwko. Miałam wrażenie, że znajduję
się właśnie na jakiejś sali operacyjnej i za chwilę ujrzę przed sobą lekarza w
chorobliwie białym fartuchu i masce na ustach. Nie wiedziałam, skąd to
skojarzenie, jednak na samą myśl o nim dostawałam gęsiej skórki.
Głowa
mi pękała. Tak, jakby ktoś w środku uderzał tysiącami noży w jej ściany, chcąc
ją rozsadzić. W ustach miałam sucho, gula w gardle utrudniała przełykanie,
płuca wydawały się być zmiażdżone. Z każdym kolejnym oddechem czułam się tak,
jakby ktoś wbijał mi w nie miliony szpileczek. Moje ciało owiewał chłód, co
jakiś czas wzmacniany powiewem wiatru.
Poczułam
się jeszcze gorzej na wspomnienie akcji w szkole i Sally w łapskach Asa. Dlaczego
zachowywała się wtedy tak dziwnie i nietypowo? Nie rzucała się. Wręcz wydawała
się zasugerować mi powrót do domu. Rewolucjonista musiał jej coś wcześniej wbić
do głowy. Dokładnie tak. Sally, jaką znam, zapewne przywaliłaby temu gościowi
zanim ktokolwiek byłby w stanie powiedzieć „Akuku nadziane”.
Spróbowałam
usiąść. Z moich ust wydobył się cichy jęk, którego nie byłam w stanie zdławić,
jednak osiągnęłam swój cel. Za plecami wyczułam coś zimnego, co okazało się być
szybą, za którą dostrzegłam Sally. Serce podskoczyło mi do gardła na jej widok.
Miałam ochotę podbiec do niej i ją przytulić. Podniosłam się szybko – zbyt
szybko – w efekcie czego poczułam zawroty głowy, które mogłyby zwalić mnie z
nóg, gdyby nie świadomość, że moja przyjaciółka jest blisko, tak blisko mnie,
cała i zdrowa. Wystarczyło tylko wydostać się stąd – gdziekolwiek właśnie się
znajdowałyśmy.
–
Sally! – Chciałam krzyknąć, ale z moich ust wydobyło się coś na kształt
głośniejszego szeptu. Spróbowałam raz jeszcze, lekceważąc drapanie w gardle. –
Sally! – Ułożyłam dłonie na szybie, która okazała się mnie otaczać ze
wszystkich stron niczym więzienie. Stwierdzenie „szklanej pułapki” nasuwało się
wręcz samo z siebie.
Cała
radość ulotniła się ze mnie, kiedy dziewczynka nie odpowiedziała, ani nawet nie
podniosła głowy opartej bezwładnie na ramieniu. Musiała zasnąć. Dokładnie tak.
Potwierdzały to czerwone plamy po nadzieniu z żelek na jej ubraniach.
Uwielbiała jeść przed snem. Znów nie posłuchała moich słów, ostrzegających ją
przed nocnymi bólami brzucha z przejedzenia. Oczywiście.
Oparłam
czoło o chłodną szybę i wzięłam głęboki oddech. Miałam ochotę krzyczeć, ale nie
chciałam okazywać mojej słabości. Wszystko było w porządku. Wmawiałam to sobie,
dopóki mój oddech nie uspokoił się. Zaczęłam obmyślać plan ucieczki. Najpierw
musiałam uwolnić Sally, dopiero potem siebie. Jednak jak mogłam ją uratować,
skoro nie miałam do niej dostępu? Zostałam odcięta od otoczenia tą durną szybą.
Próbowałam tłuc ją pięściami, jakby pod wpływem siły w nich zawartej mogłaby
się rozbić na kawałeczki, jednak bez efektu. Nawet lodowa magia nie potrafiła
mi pomóc.
Czułam
się tak bezsilna. Nagle wszystkie siły mnie opuściły, ledwo utrzymywałam się na
nogach. Oczy zaczęły mnie piec, policzki palić. Tak bardzo pragnęłam zasnąć i
zostać na zawsze w słodkim śnie, gdzie wszystko było w porządku. Gdzie Emil
wciąż był przy mnie, a żadna siła nie mogła go ode mnie zabrać. Gdzie Sally
zajadała radośnie tony żelek przed telewizorem, śmiejąc się z niezrozumiałych
dla mnie pingwinich dowcipów. Gdzie wciąż nie znałam prawdy o mojej rodzinie i
sobie samej.
Kłamstwo
nie było dobre, ale bez wątpienia mogłam nazwać je wygodnym. Co jednak nie
zmieniało faktu, że bez niego wszystko byłoby inne. Jak wtedy potoczyłyby się
moje losy? Czy na mojej ścieżce pojawiliby się ci sami ludzie? I czy ja wciąż
byłabym taką samą osobą, jaką byłam teraz?
Tyle
pytań cisnęło się na usta, jednak na żadne z nich nie znałam odpowiedzi. Poza
tym to nie był czas na myślenie o mnie, skoro Sally była tuż obok i nie
wyglądała najlepiej. Wciąż próbowałam przekonać umysł o tym, że nic jej nie
było. Jednak z każdą kolejną chwilą czerwone plamy na jej sukience wydawały się
większe i jaskrawsze. Nie było dobrze. Waliłam bezradnie pięściami w szkło,
wkładając w to całą moją wściekłość. Wciąż żadnego efektu.
Zaczęłam
krzyczeć jej imię. Z początku dość cicho, potem tak, jakby od wrzasku zależało
moje życie. Wyzywałam ją, przeklinałam, wściekałam się na Asa, aż w końcu sama
nie opadłam z sił, lądując na zimnej posadzce. Szyba pokazywała mi oblicze
zmęczonej, beznadziejnej dziewczyny, która nie potrafiła uratować nawet siebie.
Po jej policzkach zaczęły spływać ciepłe łzy, włosy już dawno poplątały się i
skołtuniły. Knykcie miałam zaczerwienione, ręce bolały mnie od miarowego
uderzania w szybę.
Potrafiłam
tylko skulić się na ziemi i szlochać. Bez większego celu, ale za to nie bez
przyczyny. Próbowałam wyrzucić z głowy nieprzyjemne obrazy czy wspomnienia.
Zaczęłam budować wokół umysłu mur, który mógłby mnie przed nimi obronić.
Cegiełka po cegiełce. Aż w końcu stałby się na tyle wysoki, że nawet ja nie
mogłabym go przekroczyć.
–
Lucy. – Gdzieś w oddali usłyszałam słaby jęk. Podparłam się dłońmi o zimny
beton i podniosłam głowę, spoglądając od razu na Sally. Miała otwarte oczy, a
jej głowa nie opadała już bezwładnie na ramię. Myślałam, że poczuję się lepiej,
kiedy tylko się obudzi. A jednak widok jej zmęczonych oczu i cieni pod nimi
wcale nie podniósł mnie na duchu.
–
Sally! – Z moich ust wyrwał się entuzjastyczny krzyk, którego nie mogłam
powstrzymać. Wstałam, podtrzymując się szyby. Wierzchem dłoni otarłam z
policzków resztki łez i uśmiechnęłam się radośnie do przyjaciółki. – Żyjesz!
–
Trudno byłoby umrzeć od paru stłuczeń – mruknęła pod nosem dziewczynka,
podnosząc na mnie wzrok. – Musisz się stąd wydostać.
Zamrugałam
parę razy oczyma, próbując przyjąć do wiadomości słowa Sally. Dlaczego mówiła
takie głupoty? To nie ja miałam zakrwawioną sukienkę. To nie ja wyglądałam jak
ktoś, kto za chwilę ma zemdleć.
–
To ty musisz się stąd wydostać, głuptasie! – prychnęłam z oburzeniem. –
Myślałam już nad drogą ucieczki – poinformowałam ją. – Magia i siła nie
działają, ale z drugiej strony, gdyby tak prześlizgnąć się szczeliną zaraz przy
suficie…
–
Nie zmieścisz się – przerwała moja towarzyszka, podnosząc się chwiejnie z
podłogi. – Nawet żelka byś tam nie wcisnęła.
Spojrzałam
w górę raz jeszcze, mierząc wzrokiem parucentymetrową szczelinę. Ale gdyby tak
poszerzyć ją, rozsadzając jej część lodem?
–
A gdyby…
–
Nie – ucięła Sally, wzdychając ciężko. Nie wyglądała dobrze. Musiałam jak
najszybciej zadbać o to, aby trafiła w odpowiednie ręce. Aby ktoś uleczył jej
rany i zajął się nią dobrze.
–
Nie dałaś mi nawet skończyć – jęknęłam bezradnie.
–
Nie musiałam – stwierdziła obojętnie. Coś było z nią nie tak. Zazwyczaj była
radosna, pełna życia, optymizmu i miłości do żelek, ale teraz… wydawała się być
zaledwie cieniem Sally, którą znałam.
–
Co się dzieje? – wyszeptałam, osuwając się na ziemię. Siły opuszczały mnie i
wracały, jakby nie mogły się zdecydować, czy zagościć w moim organizmie na
stałe. Czułam się jak na kolejce górskiej, gdzie raz byłam ponad wszystkim i
wszystkimi, a innym razem w odwrotnej sytuacji. Gula w gardle nie znikała,
płuca pracowały od niechcenia, podobnie jak serce, które biło wolniej, niż
zazwyczaj. Jakby w ogóle się nie spieszyło do tego, aby utrzymywać moje funkcje
życiowe. Cóż – chyba znało się na swoim fachu aż zbyt dobrze.
Dziewczynka
spojrzała na mnie, uśmiechając się słabo. Ale w tym uśmiechu nie było nawet
krztyny radości. Raczej smutek, załamanie i troska.
–
To, że musimy cię stąd wydostać. Jak najszybciej – oświadczyła, rozglądając się
wokół w poszukiwaniu jakiegoś magicznego przycisku, który mógłby mnie wydostać
zza szkła.
–
Dlaczego? Masz drogę wolną do ucieczki, Sally – westchnęłam, podążając wzrokiem
za poruszającą się wokół pomieszczenia towarzyszką. – Wracaj do domu i
poczekaj, aż odwiedzą go Jeźdźcy Chaosu. Zaopiekują się tobą.
–
I zostawię cię tutaj na pastwę tego idioty, jasne – prychnęła z oburzeniem. –
To nie ja jestem ważna. Żyję tylko po to, aby cię chronić.
–
Ale to ja powinnam cię ochronić – jęknęłam. – Jestem starsza. Mam magię. Jestem
silniejsza. To zawsze ty byłaś małą siostrzyczką, którą trzeba było się
opiekować.
Sally
obdarzyła mnie spojrzeniem zmęczonych oczu, w których jednak czaiła się garstka
rozbawienia. Plamy na jej sukience chyba nieco zbladły. A może to paranoja
kazała mojemu umysłowi uznać je wcześniej za jaskrawsze?
–
Wygląda na to, że role się zmieniły.
Wysiliłam
się na śmiech, który przypominał raczej charkot psa. Bo grunt to wdzięk w
każdym momencie mojego pełnego kłamstw życia.
Kroki
usłyszałam dopiero po chwili. Sally musiała usłyszeć je wcześniej –
zesztywniała i zatrzymała się zaraz przy drzwiach, patrząc na mnie z
nieodgadnionym spojrzeniem. Nie wyglądała na przestraszoną. Raczej na
zdeterminowaną. Oczyma wyobraźni widziałam w jej duszyczce płomyk złości, który
tlił się niespokojnie.
–
Uciekaj, póki możesz – wyszeptałam. Miałam nadzieję, że dziewczynka mnie
usłyszała. Kiedy potrząsnęła ledwo zauważalnie głową, wiedziałam już, że nie
przekonam jej do ucieczki. Była upartym pingwinkiem, który nie zostawi swojego
darczyńcy żelek na pastwę losu.
Chyba
właśnie to kochałam w niej najbardziej.
W
drzwiach pojawił się nikt inny, jak As w swoim ukochanym, krwistoczerwonym
płaszczu i masce, za którą skrywał plugawe oblicze mordercy. Moje wnętrze
wypełniła chęć mordu. Mięśnie zaczęła napędzać nowa siła, która pozwoliła mi
wstać i uderzyć w szkło mocniej, niż wcześniej. Zdołałam nawet zdusić w sobie
krzyk bólu, kiedy na szybie zobaczyłam drobne pęknięcie.
–
Całkiem miłe przywitanie – stwierdził chłodno przybysz, zakładając ręce na
piersi i spoglądając na mnie zza maski. Czułam, jak jego wzrok przebijał mnie
na wylot. Czekałam tylko, aż waleczna Sally rzuci się na niego z krzykiem.
Widziałam, jak bardzo była wściekła.
A
jednak czekałam i czekałam, a dziewczynka nie zrobiła nic. Stała przy ścianie,
podpierając się o nią i mierząc groźnym wzrokiem Asa. Żadnych pingwinich
przekleństw, żadnych wyzwisk, żadnej złości. Gdzie podziała się moja
przyjaciółka, gotowa zabić za paczkę żelków?
–
Stęskniłaś się, mała? – spytał pogardliwie rewolucjonista, jednak wiedziałam,
że nie kierował tego pytania do mnie. Sally drgnęła niespokojnie na dźwięk jego
ostrego głosu.
–
Ty już dobrze wiesz – warknęła złowrogo. Nie przypominała ani trochę
dziewczynki, z którą miałam do czynienia na co dzień.
–
Zaskoczona? – Zaśmiał się mrocznie As, odwracając się w jej stronę. Zasłonił mi
obraz przyjaciółki swoimi plecami i asem pik wyszytym na łopatkach czerwonego
płaszcza.
–
Zdążyłam przyzwyczaić się do twoich sztuczek. Stajesz się nudny.
–
I przewidywalny – mruknęłam pod nosem. Chłopak zmierzył mnie w odpowiedzi
spojrzeniem, od którego zadrżałam na całym ciele.
–
Tak samo jak wy, drogie panie – prychnął z pogardą, po czym skinął głową do
kogoś za moimi plecami. Poczułam zimno rozlewające się po moim wnętrzu. Nie był
tu sam. Przewaga liczebna przestawała być przewagą.
Niedługo
potem na posadzce przede mną pojawiła się grupka cieni, która po chwili
utworzyła małe, czarne krzesełko. Wiedziałam już, kto był towarzyszem Asa,
który miał nam dziś przyjemność z nami rozmawiać.
–
Dawno się nie widzieliśmy, Lucy. – Nie musiałam spojrzeć na Blake’a, aby
wiedzieć, że szeroko się uśmiecha. Czułam w jego głosie drwinę, ale i
ciekawość. Zerkał na mnie niepewnie, jakby bał się, że ucieknę. Jasne. Może
jeszcze nie zauważę szklanej ściany i przywitam się z nią czołem.
–
Nie tęskniłam – burknęłam niechętnie.
–
Jeszcze będziesz tęsknić – zachichotał mrocznie szatyn. Jego sylwetka pojawiła
się tuż przed moimi oczyma. W dłoniach otulonych ciemną mgiełką nie miał
nieodłącznego kubka. Musiał chyba wypić zalecaną dawkę dziwnego napoju już
wcześniej. – Za mną i moimi cieniami.
–
Może jeszcze za twoją buźką? – prychnęłam, unosząc brew. Zirytowanie brało górę
nad zdrowym rozsądkiem i prawem milczenia w sytuacjach takich, jak te. – Lepiej
wyglądałaby w siniakach. I krwi.
Blake
wydawał się być niewzruszony. Nie spuszczał mnie z oczu, a z jego twarzy nie
potrafiłam wyczytać żadnych emocji. W jego kruczoczarnych tęczówkach malowały
się chłód i beznamiętność.
–
Mówią, że biel jest kolorem śmierci – stwierdził chłodno po chwili. – Pasuje do
ciebie.
–
Zamknij pysk, Blake – warknął złowrogo As, chwytając Sally za ramię i
popychając ją w stronę krzesła. – Zajmij się tym, co do ciebie należy.
–
Niańczeniem się tobą? – mruknął niechętnie władca cieni, zawiązując dłonie
dziewczynki z tyłu krzesła za pomocą cienistej liny utworzonej w dłoniach. Moja
przyjaciółka nie stawiała nawet najmniejszego oporu. Siedziała grzecznie jak
baranek i tylko czekała, aż w końcu będzie uwięziona na dobre.
Jaki
miała plan?
–
Blake – powtórzył chłodno rewolucjonista. Jego towarzysz westchnął tylko w
odpowiedzi, zapewne powstrzymując się od dalszej gadki. Ale ja mogłam
skoncentrować się teraz tylko na związanej Sally, która uśmiechała się do mnie
słabo znad ramienia przykucniętego przed nią brązowowłosego.
– Świetnie
się dogadujecie – podsumowałam. – Więc może wy rozstrzygniecie swój problem w
tradycyjny, męski sposób, a nas wypuścicie? – zaoferowałam niepewnie, czując
się jak ostatnia idiotka. Dlaczego musiałam wykorzystać ten pomysł, skoro był
tak durny? Ugryzłam się w język, żeby następnym razem powstrzymywać się od
nieudolnych prób uratowania przyjaciółki.
– Skąd
– prychnął As, zerkając na mnie przez ramię. – Czeka nas jeszcze mnóstwo zabawy
– zachichotał.
Blake
oprócz rąk Sally, związał także nogi. Z początku myślałam, że zrobił to tylko
po to, aby nie uciekła. Ale w miarę upływu czasu, przekonanie to znikało.
Chłopak usiadł na posadzce obok dziewczynki i zamknął oczy. Brodę podparł na
dłoni i westchnął cicho, a za jego plecami gromadziły się podejrzane, ciemne
kształty.
–
Tylko mnie – sprostowała Sally, zerkając w stronę Asa. – Tylko mnie –
powtórzyła.
Rewolucjonista
prychnął pod nosem i wyciągnął od niechcenia karty z kieszeni, nie patrząc
nawet na małego więźnia obok. Milczał.
–
Potwierdź – zażądała oschle dziewczynka, jednak odpowiedziała jej tylko i
wyłącznie cisza. Powinno ją to martwić, ale w przeciwieństwie do mnie – nie
martwiło. Nie miałam pojęcia, co planowała moja przyjaciółka. Nie przypominała
osoby, którą znałam, a jej gra była dziwna. Coś musiało być nie tak.
Nie
wiedziałam, jak nas stąd uwolnić. Siła i magia nie działały, byłam uwięziona. Dyplomacją
też raczej sprawy nie mogłam załatwić. Nie pozostawało mi nic. Byłyśmy
skończone. Czy właśnie tak kończyło się igranie z Asem? A może tak naprawdę
miał w sobie jeszcze jakieś pokłady dobra?
–
Potwierdź! – warknęła zbulwersowana Sally, wlepiając wściekłe spojrzenie w
znudzonego rewolucjonistę, którego cała ta farsa zdawała się nie dotyczyć.
–
Zaczynaj – mruknął obojętnie w odpowiedzi As, po czym kiwnął głową na Blake’a,
którego oczy otworzyły się na dźwięk jego głosu. Dopiero teraz dostrzegłam
chmarę cieni za jego plecami. Były cząstką ciemności, dziwnie poskręcaną,
zazwyczaj przypominającą ludzką postać. Niektóre z nich błyszczały, jeszcze
inne drżały na całym ciele, jakby się bały. Widziałam każdy cień z osobna, ale
dopiero wtedy, kiedy wytężyłam wzrok. A przynajmniej przez chwilę. Potem
wszystkie rzuciły się w stronę biednej, malutkiej Sally, niezdolnej do obrony.
Nie
widziałam nic. A raczej… nie wiedziałam, co widzę. Nie wierzyłam w to. Część
cieni szarpała Sally, niektóre z nich wniknęły w jej ciało, a w szczególności
rany. Jeszcze inne śmiały się głośno, a ich śmiech przypominał zgrzyt metalu.
Dziewczynka zaczerpnęła łapczywie powietrza, aby chwilę potem zakrztusić się
nim. Zaniosła się kaszlem, pochylając bezradnie głowę. Ale nawet ułamek sekundy
wystarczył mi, aby zobaczyć jej oczy. Nie były już tak samo pogodne i radosne
jak wcześniej. Były czarne. Tak jak okrążające ją cienie.
Lada
moment zaczęły się krzyki. Rozdzierające uszy, dziecięce wręcz krzyki. A ja
mogłam tylko stać i patrzeć. Czuć, jak po policzkach toczyły się kolejne łzy, a
serce zaciskało się w żelaznym uścisku. Płuca przestały pracować, emocje
wyparowały. Byłam otumaniona. Nie chciałam słyszeć wrzasków i płaczu. Nie
chciałam widzieć tryskającej krwi, której było tak dużo. Za dużo. Cienie nie
zasłaniały mi widoku. Musiały robić to specjalnie, żebym nie straciła nawet
sekundy z ich cudownego show.
I
nie straciłam. Żałowałam, że nawet nie potrafiłam zamknąć oczy i uniknąć
patrzenia na mękę kogoś, kogo kochałam. Było to gorsze niż cios w serce. Bo
miało się świadomość, że tej osoby nie można uratować. Że choćby chęci były
ogromne, możliwości wciąż pozostawały małe. Ograniczały.
Nie
wiedziałam dlaczego, ale moje ciało ogarnął chłód. Czułam się tak, jakby moja
skóra zaczęła pokrywać się lodem. Jakbym stała się królową śniegu, która
porzuciła emocje na rzecz niecnych celów. Wzrok jednak miałam utkwiony tylko w
Sally, która w przerwach od cierpienia zdołała tylko posłać mi słaby, ale wciąż
szczery uśmiech, który sprawiał mi jeszcze więcej bólu.
As
i Blake nie wydawali się być tym wszystkim przejęci. Ten pierwszy od niechcenia
patrzył na twarz dziewczynki wykrzywioną w grymasie bólu, z kolei drugi utkwił
wzrok w dłoniach. Czy ja jeszcze przed chwilą miałam nadzieję, że w
rewolucjoniście drzemie garstka dobra? Jakaż byłam głupia.
Nie
wiedziałam, ile czasu minęło, zanim krzyki nagle ucichły. Wciąż byłam w swoim
dziwnym transie, po prostu przyjęłam do wiadomości to, że opuszczona głowa
Sally i wszechobecna krew mogły świadczyć tylko o jej śmierci. Dopiero po
chwili uświadomiłam sobie ruch ręki Asa i wracające do Blake’a cienie, łaszące
się do niego jak koty. Dziewczynka wciąż oddychała. Nie umarła. Kamień spadł mi
z serca, zaczęłam wreszcie oddychać normalnie.
–
Lucy – wychrypiała Sally, zaciskając drobne rączki w piąstki. Nie podniosła
głowy. Zapewne nie chciała, abym widziała ją w takim stanie. Zapewne chciała
usłyszeć mój głos po raz ostatni. Ale ja milczałam. – Dasz sobie radę –
wyszeptała. Jednak nawet gdyby poruszała tylko ustami, słyszałabym ją. – Zawsze
dawałaś. Nawet beze mnie przy twoim boku. Dlatego teraz… nie możesz się
załamywać.
As
prychnął pogardliwie pod nosem, jednak nie odezwał się. Czyżby chciał dać nam
chwilę spokoju i prywatności przed następną brutalną zabawą?
–
Zrobiłam wszystko, co mogłam – stwierdziła po chwili Sally, pociągając nosem. Z
jej twarzy na zakrwawioną już do reszty sukienkę kapała krew. – Jednak mogę
zrobić jeszcze więcej. Ten szczególny sekret zachowałam specjalnie na tę chwilę
– oświadczyła, a ja wiedziałam, że uśmiechnęła się właśnie krzywo. – Pieprzę wszystkie
konsekwencje.
–
Sally – wychrypiałam w końcu, siląc się na głośniejszy ton głosu.
–
Nie musimy się żegnać. Przecież jesteś Śmiercią, przyjdziesz mnie kiedyś
odwiedzić – zachichotała, po czym zaniosła się okropnym kaszlem. Chwilę trwało,
zanim wróciła do siebie. – Zjemy żelki jak za dawnych lat. Oglądniemy Pottera i
ponarzekamy sobie na Hermionę. Zrobimy maraton filmów dokumentalnych o
pingwinach.
–
Nie. – Potrząsnęłam głową. Sally nie mogła umrzeć. Była moim pingwinkiem, który
był przy mnie od zawsze. Jedyną prawdziwą przyjaciółką, której mogłam
powiedzieć wszystko. Jedną z niewielu osób, którą kochałam i która mnie nie
okłamała.
– Śmierć
to wcale nie jest taka zła sprawa – stwierdziła cicho dziewczynka. – Mam tylko
nadzieję, że w niebie będą mieć żelki.
–
Sprowadzą je specjalnie dla ciebie – wyszeptałam.
Sally
skinęła tylko niepewnie głową, po czym wzięła głęboki oddech. Powoli podniosła
głowę, przenosząc wzrok ze swoich kolan na mnie. Mój ból stał się nagle tak
wielki, że wydawał się rozrywać wszystkie komórki mojego ciała. Zapomniałam,
jak oddychać. Zapomniałam, jak żyć.
Twarz
mojej przyjaciółki była prawie w całości pokryta we krwi. Jej oczy straciły
dawną radość i blask, wydawały się być puste. Cerę miała białą jak porcelanowa
laleczka, a wokół jej oczu zaczynały znaczyć się cienkie, srebrne wywijasy. Jednak
jedna rzecz się nie zmieniła – uśmiech. Chociaż krzywy, słaby i nieco krwawy,
wciąż był ciepły i tak charakterystyczny dla Sally.
–
Sally… – Tylko tyle zdołałam powiedzieć. Tylko tyle zdołało przepuścić moje
gardło. Ale jej to wystarczyło. Skinęła głową, nie spuszczając ze mnie wzroku i
uśmiechnęła się nieco szerzej.
–
Skoro już mam odejść, to z wielkim hukiem – oznajmiła. – Dlatego też chcę ci
zdradzić sekret, który wart jest mojej śmierci.
Potrząsnęłam
gwałtownie głową. W oczach musiałam mieć obłęd. Nie chciałam śmierci Sally. Nie
zniosłabym tego. Zostałabym całkiem sama, a każdy pojedynczy żelek
przypominałby mi o mojej małej towarzyszce, która była dla mnie niczym siostra.
–
Lucy – wychrypiała słabo Sally, zaciskając mocno drobne usta i patrząc mi
wytrwale w oczy. Próbowała być silna nawet w ostatnich chwilach swojego życia. –
Twoją matką jest tak naprawdę anioł. A ojcem… – umilkła na chwilę, uśmiechając
się jeszcze szerzej. Mimo gasnących oczu wyglądała jak dziecko, które właśnie
miało zamiar zrobić coś niegrzecznego. – Sam Lucyfer.
Świat
przestał dla mnie istnieć. Zdołałam ujrzeć tylko wielkie jęzory czarnych
płomieni, które pojawiły się znikąd. Mieszały się razem z czerwienią, tworząc
zabójczą mieszankę. Czułam bijące od niej gorąco. Ogień zniknął po chwili. Ale na
małym krześle nie było już nikogo.
Potem
usłyszałam brzęk tłuczonego szkła. Poczułam lód, pokrywający wszystko wokół
mnie. Widziałam zdziwioną minę Blake’a obok i wykrzykującego coś zaciekle Asa. Wiedziałam,
że byłam nareszcie wolna. Mogłam uciec. Gdybym tego nie zrobiła,
rozczarowałabym Sally. Ale jej już nie było.
Nie
minęła nawet chwila, a świat rozmył się, zastąpiony przez ciemność. Odłamki lodu
wbijały mi się w ciało, sprawiając mi ból. Ale tylko on był teraz moim
sprzymierzeńcem.
Przypominał
mi, że wciąż żyłam.
Cześć :)
OdpowiedzUsuńNareszcie znalazłam chwilę czasu, by przeczytać tak długo wyczekiwany rozdział. Ale to był chyba błąd.
Kurde, jak mnie jest smutno, nawet dzisiejsze lody bakaliowe i oglądanie "Bambi II" mi nie pomogą.
Cholera.
Sally!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
To że Lucy ma takie pochodzenie, nie jest dla mnie zbytnio zaskakujące (wychodzi na to, że jest przyrodnią siostrą mojego Ruiza, ale cii), ale ja naprawdę się łudziłam, że ta pogłoska nie będzie prawdą.
Mam ochotę płakać, wyszarpać za fraki Blake'a i Asa i... Wzięłam oddech. Ale to nie będzie miłe popołudnie.
Szlag, ja naprawdę mam łzy w oczach!
Muszę się ogarnąć.
Ściskam! :*