Trochę dziwnie czuję się z perspektywą, że 15 rozdziałów już za mną. Im więcej piszę, tym bardziej spostrzegam, że muszę uważać na to, co mówię, bo w tej części będzie dużo zmian. Mam zamiar uśmiercić parę osób i rozwalić cały świat. No cóż. Aktualnie to nie przeszłam jeszcze do małego bum. Czuję, jakby to opowiadanie w ogóle nie miało iskry. Smutam.
Indżoj. Do napisania w święta.
Indżoj. Do napisania w święta.
_______
- Myślę, że w tym filmie nie ujęto prawdziwej szlacheckiej osoby wujaszka Stefana. Nie dali mu nawet ubrać jego ulubionych pasiastych spodni!- Powitała mnie Sally po powrocie z Indab. Nadal wpatrywała się w ekran i sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała, że zniknęłam.
- Jak długo mnie nie było?- spytałam ją. Wydawało mi się, jakby minęło dość trochę czasu.
- Byłaś tu cały czas.- Posłała w moją stronę podejrzliwe spojrzenie, jakbym powiedziała, że to czekolada, a nie żelki są najlepszymi słodyczami świata. A więc tak, jakbym powiedziała coś zupełnie irracjonalnego.
- Przecież byłam tam!- oburzyłam się, przysiadając do dziewczynki.
- Tam, czyli gdzie?- spytała znudzonym głosem, wiercąc się niemiłosiernie. Chyba przeszkadzała jej moja bliskość, ale nie miałam ochoty martwić się teraz o jej zachcianki.
- W Indab, u Astleya- wyjaśniłam.
- Astley?- Zastanowiła się Sally, po czym spojrzała mi w oczy, mówiąc całkiem poważnie:- Chyba nie chcesz puszczać się z kolejnym nowo poznanym chłopem?
Przewróciłam oczami i opanowałam narastającą złość. Niegdyś dziewczynka nie przepadała za Emilem, ale teraz zawzięcie pilnowała mnie, abym przypadkiem nie zniechęciła się do niego. Miałam coraz większe wrażenie, że chłopak przekupił Sal żelkami. Nie wiedziałam kiedy ani gdzie, ale nabierało to coraz większego sensu. Sally troszczyła się głównie o siebie i zaspokojenie swojego cukrowego głodu. Nie interesowali ją inni.
- Wychodzi na to, że to on jest tą zbłąkaną duszyczką, którą mam sprostować- mruknęłam, ziewając przeciągle.
- Możliwe.- Wzruszyła ramionami dziewczynka.- Nie miałam wytycznych co do tego, jaki twój klient ma być. Dostałam krótkie, najważniejsze informacje i to mi całkowicie wystarczyło.
- Dostałaś informacje?- powtórzyłam, zastanawiając się przez chwilę.- Od kogo?
- Od Lucka- odpowiedziała beztrosko dziecinka.- Ostatecznie Pan Piekieł ma do nich dostęp, tak?
Poczułam wielką gulę w gardle. Lucyfer, który nie tak dawno okłamał mnie i zrujnował moje życie, podawał informacje o obowiązkach Śmierci i innych ważnych sprawach. Kiedy je przejrzałam, okazywały się one prawdziwe, a tak przynajmniej mi się wydawało. Jednak nadal mu nie wierzyłam. Znienawidziłam go od czasu naszej ostatniej rozmowy.
- Lucy, on chce dla ciebie jak najlepiej.- Pocieszyła mnie Sally, zmieniając pozycję z półleżącej na siedzenie po turecku. Odwróciła wzrok od ekranu telewizora i wpatrywała się teraz we mnie z troską.
- Gdyby jego intencje były dobre, nie żyłabym w kłamstwie przez tak długi czas- burknęłam.
- Gdyby nie to kłamstwo, byłabyś martwa. Naprawdę martwa-podkreśliła.
Zamilkłam na chwilę.
- Dlaczego nie powiedział mi tego wcześniej?
- Nie mógł- odpowiedziała dziewczynka.
- Może po prostu nie chciał?- prychnęłam.
- Nie mógł- powtórzyła Sal, wzdychając.- Wiesz, ludzie za bardzo nie przepadają za Śmiercią, zwłaszcza ci, którzy wiedzą więcej niż przeciętni mieszkańcy. Zazwyczaj siedzą cicho i burczą pod nosem obelgi, przekleństwa i skargi, ale wygląda na to, że ostatnimi czasy ktoś zaczął nimi dowodzić. Stali się silniejsi. Lucek czuje, że będą chcieli zaatakować.- Zrobiła krótką przerwę.- Ba, sądzi nawet, że to oni zaatakowali w Salidie.
- Więc skoro ich podejrzewa, dlaczego nie znajdzie tej grupki i nie powybija jej? Dla niego będzie to buła z masłem- mruknęłam, jednocześnie napotykając wzrokiem notatnik podarowany przez Cleo. Otwarłam go na pierwszej stronie i oparłam o nogi podwinięte do brody.
- Myślisz, że nie próbował?- zaśmiała się dziewczynka.- Nie wiadomo dlaczego, ale zawsze wracali.
Sięgnęłam dłonią do kieszeni, gdzie- dziwnym trafem- znalazłam długopis. Było mi to na rękę, mogłam zająć czymś dłonie.
- Nie znasz do końca Lucyfera- oznajmiła Sally.- Znasz tylko jego jasną, dobrą stronę. Widziałaś go kiedyś przy pracy?- spytała mnie.
Pokręciłam głową, zostawiając pierwszą stronę pustą i kreśląc bazgroły na następnej.
- Powinnaś mu dziękować- burknęła niezadowolona.
- Za to, że zrujnował mi świeżo odbudowane życie?- prychnęłam, przyciskając mocniej długopis do kartki. Postanowiłam zrobić szkic Emila- takiego, jakiego zapamiętałam z naszej ostatniej rozmowy.- W takim razie podziękuję mu w najbliższym czasie!
- To był złudny spokój- mruknęła Sal.- Powinnaś mu dziękować za to, że cię obronił. Ostatecznie to on sprawił, że teraz tu siedzisz?
- Prawidłową koleją rzeczy jest to, że rodzimy się i umieramy. Zastanawiam się czasem, czy to dobrze, że żyję po raz drugi- odpowiedziałam. Ta rozmowa wprowadzała mnie w podły nastrój. Samo wspomnienie o Lucyferze i jego kłamstwach nie było dla mnie przyjemne.
Zauważyłam kątem oka, że Sally zaczerwieniła się, ściągnęła brwi, nadymała policzki i zacisnęła ręce w drobne piąstki, po czym z furią naskoczyła na mnie, sprawiając, że długopis przejechał po kartce, tworząc na boku Emila kreskę. Akurat w miejscu, gdzie ostatnio miał ranę.
Widziałam, że dziewczynka ma ochotę mi przyłożyć. Ujrzałem w jej oczach wściekłość i gotowość do walki, ale powstrzymywała się, jakby nie chciała zrobić mi krzywdy. Po prostu obezwładniła mnie w miarę swoich możliwości- usiadła na mnie z pięściami w gotowości.
Odgarnęłam pukle białych włosów i z łatwością odsunęłam ją. Delikatnie, lecz stanowczo.
- Nawet nie waż się tak mówić- syknęła dziewczynka przez zaciśnięte zęby.
- Ale to prawda- mruknęłam, powracając do pozycji siedzącej i podnosząc z ziemi upuszczony wcześniej notatnik.- Lepiej byłoby, gdybym umarła.
- Nie!- krzyknęła rozdzierająco Sally, a w jej oczach pojawiły się... łzy? Przekrzywiłam głowę i przyjrzałam się jej twarzy. Tak, wzrok mnie nie mylił. Dziewczynce naprawdę chciało się płakać.
- Sally...- Zaczęłam.
- Odwal się ode mnie!- warknęła dziecinka, połykając łzy i wybiegła na górę, łkając cicho.
Odłożyłam niedokończony szkic Emila. Zaczęła boleć mnie głowa. Szczerze nie wstrząsnęła mną zbytnio furia Sal. Wzruszyłam na to ramionami i poszłam zrobić sobie herbatę.
Chociaż pora nie była późna, za kuchennym oknem dojrzałam ciemność, przeplataną strumieniami światła z okien sąsiadów. Zbliżała się zima, tak. Dni stawały się coraz krótsze, ustępując miejsca nocy. Oznaczało to, że górę brał teraz mrok.
Po zalaniu herbaty wrzątkiem przeniosłam kubek z nią do salonu, gdzie nadal dobiegał głos lektora z pingwiniego filmu dokumentalnego. Mruknęłam coś pod nosem z niezadowoleniem i wyłączyłam telewizor, kładąc się na sofie i wpatrując w sufit.
Poczułam silniejsze ukłucie w głowie. Powieki zaczęły mi ciążyć, a ja poczułam, jakby jakaś niewidzialna siła pchała mnie w ciemność. Poddałam się jej.
Mrok ogarnął mnie na chwilę. Chwilę po tym trwaniu w bezkresnym mroku i ciszy, wynurzył się obraz szpitalnej sali. Znajdowało się w niej tylko jedno łóżko, z wychudzonym i mizernym staruszkiem. Był podłączony do wszelkiego rodzaju sprzętu, który wydawał różne odgłosy. Kolorowe światełka migały przy nich wesoło niczym te na gałązkach choinki. Ekrany wyświetlały schematy i cyfry, a światło księżyca oświetlało całe pomieszczenie, nadając mu dziwnej tajemniczości.
Znajdowałam się zaraz przy oknie, które było lekko uchylone. Lekki wietrzyk smagał zawieszoną w nim firanką i kołysał zaczernione końcówki moich włosów. Zacisnęłam usta w cienką kreskę. Nad głową staruszka ujrzałam ten sam krwawy krzyżyk, jaki widniał nad mężczyzną zabitym wczoraj przez błyskawicę. Zdałam sobie sprawę, że to właśnie była jedna z moich misji jako Śmierci. Musiałam teraz wysłuchać ostatniego życzenia pacjenta, z którego życie ulatywało niczym powietrze z ledwo napompowanego balonika.
Zadowolona z tego, że miałam na sobie czarną bluzę przebraną po wycieczce do sklepu, narzuciłam na włosy kaptur i podeszłam do szpitalnego łóżka staruszka. Widać było, że wyczuł moją obecność. Otworzył oczy i nawet próbował usiąść, lecz bez skutku.
Stanęłam przy nim, spoglądając na jego pokrytą potem twarz. Na oko mogłam stwierdzić, że miał koło osiemdziesiątki. Wyglądał, jakby cierpiał.
- Dobry wieczór- wyszeptałam, nie wiedząc, jak zacząć rozmowę.
- Czekałem na ciebie- wyjąkał z trudem.
- Jakie jest twoje ostatnie życzenie?- spytałam, postanawiając nie owijać już w bawełnę. Złapałam się na tym, że ból tego staruszka nie przeszkadzał mi. Chciałam zakończyć to jak najszybciej, aby mieć to z głowy.
Człowiek odsapnął ciężko, otwierając oczy, które we mnie wlepił.
- Chcę po raz ostatni zobaczyć moją żonę.
Przez chwilę myślałam, jak wykonać to zadanie, ale po chwili instynktownie musnęłam palcami jego dłoni, przenosząc jego duszę do jego rodzinnego domu, gdzie chuda babcia o posiwiałych włosach z tęsknotą wpatrywała się w gwiazdy. W ręce trzymała zdjęcie, zapewne z ich ślubu. Staruszek uśmiechnął się smutno.
- Żegnaj- wyszeptał, po czym rozszczepił się na cząsteczki światła. Znalazłam się z powrotem w szpitalu, gdzie otaczające człowieka sprzęty zaczęły piszczeć niczym oszalałe. Spojrzałam po raz ostatni na staruszka, zauważając uśmiech na jego zastygłej, martwej twarzy.
Do sali wpadła rudowłosa pielęgniarka, która natychmiast zaświeciła światło i zbadała sytuację. Po chwili dołączył do niej starszy lekarz.
Przez moment kobieta trwała w milczeniu, obserwując ruchy doktora, badającego staruszka. Kiedy spojrzał na towarzyszkę, pokręcił przecząco głową, na co w jej oczach zaszkliły się łzy. Podeszła do mężczyzny i usiadła przy nim na krótką chwilę, po czym również wyszła. Przeglądnęłam w myślach ostatnią rozmowę z Sal i przypomniałam sobie, że należy także zmarłego opłakać. Lekarz wypełniał papiery, więc skorzystałam z chwili jego nieuwagi i utworzyłam z lodu płynącego z mojego palca pojedynczy kwiat, przypominający różę i położyłam go delikatnie na klatce piersiowej nieboszczyka. Jego ciało zaczęło stawać się coraz zimniejsze. Doktor wyszedł, rzucając ostatnie, niedbałe spojrzenie w stronę pacjenta, a ja także poczułam, że na mnie czas.
Zamknęłam oczy, czując, jak owiewa mnie leciuchny wiaterek. Głowa powoli przestawała boleć, lecz ogarniała mnie coraz większa senność. Nie chciałam zasypiać, walczyłam z opadającymi powiekami, lecz przegrałam. Stawałam się coraz słabsza. Opadałam z sił.
Wiedziałam jednak, że nie zasnęłam. Trwałam przez chwilę w ciemnościach, które po chwili rozświetliło białe światło. Było ono podobne do tego, które wypełniało celę Astleya. Podobne, gdyż tutaj nie występowała tajemnicza, gęsta mgła.
Miałam wrażenie, że znów znalazłam się w Indab. Byłam tego wręcz pewna. Zrzuciłam kaptur z głowy i zaczęłam poszukiwać wzrokiem białej czupryny Astleya, czyhającego na mnie gdzieś tutaj.
Napotkałam jednak kogo innego.
- Jak długo mnie nie było?- spytałam ją. Wydawało mi się, jakby minęło dość trochę czasu.
- Byłaś tu cały czas.- Posłała w moją stronę podejrzliwe spojrzenie, jakbym powiedziała, że to czekolada, a nie żelki są najlepszymi słodyczami świata. A więc tak, jakbym powiedziała coś zupełnie irracjonalnego.
- Przecież byłam tam!- oburzyłam się, przysiadając do dziewczynki.
- Tam, czyli gdzie?- spytała znudzonym głosem, wiercąc się niemiłosiernie. Chyba przeszkadzała jej moja bliskość, ale nie miałam ochoty martwić się teraz o jej zachcianki.
- W Indab, u Astleya- wyjaśniłam.
- Astley?- Zastanowiła się Sally, po czym spojrzała mi w oczy, mówiąc całkiem poważnie:- Chyba nie chcesz puszczać się z kolejnym nowo poznanym chłopem?
Przewróciłam oczami i opanowałam narastającą złość. Niegdyś dziewczynka nie przepadała za Emilem, ale teraz zawzięcie pilnowała mnie, abym przypadkiem nie zniechęciła się do niego. Miałam coraz większe wrażenie, że chłopak przekupił Sal żelkami. Nie wiedziałam kiedy ani gdzie, ale nabierało to coraz większego sensu. Sally troszczyła się głównie o siebie i zaspokojenie swojego cukrowego głodu. Nie interesowali ją inni.
- Wychodzi na to, że to on jest tą zbłąkaną duszyczką, którą mam sprostować- mruknęłam, ziewając przeciągle.
- Możliwe.- Wzruszyła ramionami dziewczynka.- Nie miałam wytycznych co do tego, jaki twój klient ma być. Dostałam krótkie, najważniejsze informacje i to mi całkowicie wystarczyło.
- Dostałaś informacje?- powtórzyłam, zastanawiając się przez chwilę.- Od kogo?
- Od Lucka- odpowiedziała beztrosko dziecinka.- Ostatecznie Pan Piekieł ma do nich dostęp, tak?
Poczułam wielką gulę w gardle. Lucyfer, który nie tak dawno okłamał mnie i zrujnował moje życie, podawał informacje o obowiązkach Śmierci i innych ważnych sprawach. Kiedy je przejrzałam, okazywały się one prawdziwe, a tak przynajmniej mi się wydawało. Jednak nadal mu nie wierzyłam. Znienawidziłam go od czasu naszej ostatniej rozmowy.
- Lucy, on chce dla ciebie jak najlepiej.- Pocieszyła mnie Sally, zmieniając pozycję z półleżącej na siedzenie po turecku. Odwróciła wzrok od ekranu telewizora i wpatrywała się teraz we mnie z troską.
- Gdyby jego intencje były dobre, nie żyłabym w kłamstwie przez tak długi czas- burknęłam.
- Gdyby nie to kłamstwo, byłabyś martwa. Naprawdę martwa-podkreśliła.
Zamilkłam na chwilę.
- Dlaczego nie powiedział mi tego wcześniej?
- Nie mógł- odpowiedziała dziewczynka.
- Może po prostu nie chciał?- prychnęłam.
- Nie mógł- powtórzyła Sal, wzdychając.- Wiesz, ludzie za bardzo nie przepadają za Śmiercią, zwłaszcza ci, którzy wiedzą więcej niż przeciętni mieszkańcy. Zazwyczaj siedzą cicho i burczą pod nosem obelgi, przekleństwa i skargi, ale wygląda na to, że ostatnimi czasy ktoś zaczął nimi dowodzić. Stali się silniejsi. Lucek czuje, że będą chcieli zaatakować.- Zrobiła krótką przerwę.- Ba, sądzi nawet, że to oni zaatakowali w Salidie.
- Więc skoro ich podejrzewa, dlaczego nie znajdzie tej grupki i nie powybija jej? Dla niego będzie to buła z masłem- mruknęłam, jednocześnie napotykając wzrokiem notatnik podarowany przez Cleo. Otwarłam go na pierwszej stronie i oparłam o nogi podwinięte do brody.
- Myślisz, że nie próbował?- zaśmiała się dziewczynka.- Nie wiadomo dlaczego, ale zawsze wracali.
Sięgnęłam dłonią do kieszeni, gdzie- dziwnym trafem- znalazłam długopis. Było mi to na rękę, mogłam zająć czymś dłonie.
- Nie znasz do końca Lucyfera- oznajmiła Sally.- Znasz tylko jego jasną, dobrą stronę. Widziałaś go kiedyś przy pracy?- spytała mnie.
Pokręciłam głową, zostawiając pierwszą stronę pustą i kreśląc bazgroły na następnej.
- Powinnaś mu dziękować- burknęła niezadowolona.
- Za to, że zrujnował mi świeżo odbudowane życie?- prychnęłam, przyciskając mocniej długopis do kartki. Postanowiłam zrobić szkic Emila- takiego, jakiego zapamiętałam z naszej ostatniej rozmowy.- W takim razie podziękuję mu w najbliższym czasie!
- To był złudny spokój- mruknęła Sal.- Powinnaś mu dziękować za to, że cię obronił. Ostatecznie to on sprawił, że teraz tu siedzisz?
- Prawidłową koleją rzeczy jest to, że rodzimy się i umieramy. Zastanawiam się czasem, czy to dobrze, że żyję po raz drugi- odpowiedziałam. Ta rozmowa wprowadzała mnie w podły nastrój. Samo wspomnienie o Lucyferze i jego kłamstwach nie było dla mnie przyjemne.
Zauważyłam kątem oka, że Sally zaczerwieniła się, ściągnęła brwi, nadymała policzki i zacisnęła ręce w drobne piąstki, po czym z furią naskoczyła na mnie, sprawiając, że długopis przejechał po kartce, tworząc na boku Emila kreskę. Akurat w miejscu, gdzie ostatnio miał ranę.
Widziałam, że dziewczynka ma ochotę mi przyłożyć. Ujrzałem w jej oczach wściekłość i gotowość do walki, ale powstrzymywała się, jakby nie chciała zrobić mi krzywdy. Po prostu obezwładniła mnie w miarę swoich możliwości- usiadła na mnie z pięściami w gotowości.
Odgarnęłam pukle białych włosów i z łatwością odsunęłam ją. Delikatnie, lecz stanowczo.
- Nawet nie waż się tak mówić- syknęła dziewczynka przez zaciśnięte zęby.
- Ale to prawda- mruknęłam, powracając do pozycji siedzącej i podnosząc z ziemi upuszczony wcześniej notatnik.- Lepiej byłoby, gdybym umarła.
- Nie!- krzyknęła rozdzierająco Sally, a w jej oczach pojawiły się... łzy? Przekrzywiłam głowę i przyjrzałam się jej twarzy. Tak, wzrok mnie nie mylił. Dziewczynce naprawdę chciało się płakać.
- Sally...- Zaczęłam.
- Odwal się ode mnie!- warknęła dziecinka, połykając łzy i wybiegła na górę, łkając cicho.
Odłożyłam niedokończony szkic Emila. Zaczęła boleć mnie głowa. Szczerze nie wstrząsnęła mną zbytnio furia Sal. Wzruszyłam na to ramionami i poszłam zrobić sobie herbatę.
Chociaż pora nie była późna, za kuchennym oknem dojrzałam ciemność, przeplataną strumieniami światła z okien sąsiadów. Zbliżała się zima, tak. Dni stawały się coraz krótsze, ustępując miejsca nocy. Oznaczało to, że górę brał teraz mrok.
Po zalaniu herbaty wrzątkiem przeniosłam kubek z nią do salonu, gdzie nadal dobiegał głos lektora z pingwiniego filmu dokumentalnego. Mruknęłam coś pod nosem z niezadowoleniem i wyłączyłam telewizor, kładąc się na sofie i wpatrując w sufit.
Poczułam silniejsze ukłucie w głowie. Powieki zaczęły mi ciążyć, a ja poczułam, jakby jakaś niewidzialna siła pchała mnie w ciemność. Poddałam się jej.
Mrok ogarnął mnie na chwilę. Chwilę po tym trwaniu w bezkresnym mroku i ciszy, wynurzył się obraz szpitalnej sali. Znajdowało się w niej tylko jedno łóżko, z wychudzonym i mizernym staruszkiem. Był podłączony do wszelkiego rodzaju sprzętu, który wydawał różne odgłosy. Kolorowe światełka migały przy nich wesoło niczym te na gałązkach choinki. Ekrany wyświetlały schematy i cyfry, a światło księżyca oświetlało całe pomieszczenie, nadając mu dziwnej tajemniczości.
Znajdowałam się zaraz przy oknie, które było lekko uchylone. Lekki wietrzyk smagał zawieszoną w nim firanką i kołysał zaczernione końcówki moich włosów. Zacisnęłam usta w cienką kreskę. Nad głową staruszka ujrzałam ten sam krwawy krzyżyk, jaki widniał nad mężczyzną zabitym wczoraj przez błyskawicę. Zdałam sobie sprawę, że to właśnie była jedna z moich misji jako Śmierci. Musiałam teraz wysłuchać ostatniego życzenia pacjenta, z którego życie ulatywało niczym powietrze z ledwo napompowanego balonika.
Zadowolona z tego, że miałam na sobie czarną bluzę przebraną po wycieczce do sklepu, narzuciłam na włosy kaptur i podeszłam do szpitalnego łóżka staruszka. Widać było, że wyczuł moją obecność. Otworzył oczy i nawet próbował usiąść, lecz bez skutku.
Stanęłam przy nim, spoglądając na jego pokrytą potem twarz. Na oko mogłam stwierdzić, że miał koło osiemdziesiątki. Wyglądał, jakby cierpiał.
- Dobry wieczór- wyszeptałam, nie wiedząc, jak zacząć rozmowę.
- Czekałem na ciebie- wyjąkał z trudem.
- Jakie jest twoje ostatnie życzenie?- spytałam, postanawiając nie owijać już w bawełnę. Złapałam się na tym, że ból tego staruszka nie przeszkadzał mi. Chciałam zakończyć to jak najszybciej, aby mieć to z głowy.
Człowiek odsapnął ciężko, otwierając oczy, które we mnie wlepił.
- Chcę po raz ostatni zobaczyć moją żonę.
Przez chwilę myślałam, jak wykonać to zadanie, ale po chwili instynktownie musnęłam palcami jego dłoni, przenosząc jego duszę do jego rodzinnego domu, gdzie chuda babcia o posiwiałych włosach z tęsknotą wpatrywała się w gwiazdy. W ręce trzymała zdjęcie, zapewne z ich ślubu. Staruszek uśmiechnął się smutno.
- Żegnaj- wyszeptał, po czym rozszczepił się na cząsteczki światła. Znalazłam się z powrotem w szpitalu, gdzie otaczające człowieka sprzęty zaczęły piszczeć niczym oszalałe. Spojrzałam po raz ostatni na staruszka, zauważając uśmiech na jego zastygłej, martwej twarzy.
Do sali wpadła rudowłosa pielęgniarka, która natychmiast zaświeciła światło i zbadała sytuację. Po chwili dołączył do niej starszy lekarz.
Przez moment kobieta trwała w milczeniu, obserwując ruchy doktora, badającego staruszka. Kiedy spojrzał na towarzyszkę, pokręcił przecząco głową, na co w jej oczach zaszkliły się łzy. Podeszła do mężczyzny i usiadła przy nim na krótką chwilę, po czym również wyszła. Przeglądnęłam w myślach ostatnią rozmowę z Sal i przypomniałam sobie, że należy także zmarłego opłakać. Lekarz wypełniał papiery, więc skorzystałam z chwili jego nieuwagi i utworzyłam z lodu płynącego z mojego palca pojedynczy kwiat, przypominający różę i położyłam go delikatnie na klatce piersiowej nieboszczyka. Jego ciało zaczęło stawać się coraz zimniejsze. Doktor wyszedł, rzucając ostatnie, niedbałe spojrzenie w stronę pacjenta, a ja także poczułam, że na mnie czas.
Zamknęłam oczy, czując, jak owiewa mnie leciuchny wiaterek. Głowa powoli przestawała boleć, lecz ogarniała mnie coraz większa senność. Nie chciałam zasypiać, walczyłam z opadającymi powiekami, lecz przegrałam. Stawałam się coraz słabsza. Opadałam z sił.
Wiedziałam jednak, że nie zasnęłam. Trwałam przez chwilę w ciemnościach, które po chwili rozświetliło białe światło. Było ono podobne do tego, które wypełniało celę Astleya. Podobne, gdyż tutaj nie występowała tajemnicza, gęsta mgła.
Miałam wrażenie, że znów znalazłam się w Indab. Byłam tego wręcz pewna. Zrzuciłam kaptur z głowy i zaczęłam poszukiwać wzrokiem białej czupryny Astleya, czyhającego na mnie gdzieś tutaj.
Napotkałam jednak kogo innego.
***
Znacie to uczucie, kiedy bierzecie prysznic i rozmyślacie w tym czasie o sensie życia, jak każdy normalny człowiek, a białe światło zaczyna pożerać twoją nogę tak szybko, że ledwo możesz porwać leżący gdzieś nieopodal ręcznik?
Nie?
Cóż, mogę szczerze odpowiedzieć, że ja tak.
Pojawiłem się na jakimś kompletnym zadupiu, gdzie widziałem tylko biały kolor. Nie miałem nic przeciwko białemu, ostatecznie wolę to, niż różowy, ale ta biel raziła moje oczy i w jakiś sposób wzbudzała we mnie respekt.
Zauważyłem, że na szczęście los sprawił, że miałem na sobie spodnie. Niestety, ręcznik przepadł. Stałem więc z gołą klatą, bosymi stopami i włosami, z którym skapywała woda. Nie żebym miał coś przeciwko.
Obróciłem się wokół własnej osi, poszukując żywej duszy, która mogłaby w jakiś sposób pomóc.
Moje oczy napotkały dziewczynę, której zagubiony wzrok wpatrywał się we mnie uparcie, jakby z niedowierzaniem. Otworzyła lekko usta, chcąc wypowiedzieć słowa powitania, lecz nie przeszły jej one przez gardło.
Musiałem przyglądnąć się jej jeszcze przez chwilę, aby uwierzyć w to, co widziałem.
Niepewnym krokiem podeszliśmy do siebie. Uśmiechnąłem się nieśmiało, kiedy dzieliła nas niewielka odległość, a ona zaśmiała się radośnie.
Była tak blisko, wystarczył jeden krok...
Żeby zderzyć się z szybą.
Tak, z szybą. Niewidoczną z daleka, zauważalną dopiero przy małej odległości. Ściągnąłem brwi ze złości, podnosząc wzrok i patrząc na Lucy, której fiołkowe oczy zaszkliły się nieznacznie.
Mruknąłem pod nosem ciche przekleństwa i nie myśląc nad konsekwencjami, położyłem dłoń na szybie, pozwalając okrywać ją warstwą lodu, która w błyskawicznym tempie okryła ją całą, po czym roztrzaskała szkło na małe kawałeczki.
Dziewczyna spojrzała na mnie niepewnie, a ja w pełni ją zrozumiałem. Po raz pierwszy ujrzała moją nową moc.
Trwałem tak nieruchomo, czekając na jej reakcję. Nie wiedziałem co zrobi. Mogła mnie odrzucić, mogła być przerażona. Pozwalałem jej na to, ostatecznie nie znała mnie od strony gościa władającego lodem.
Po chwili otuliła mnie swoimi dłońmi, a ja przytuliłem ją mocno, głaszcząc delikatnie po włosach, które pod wpływem mojego dotyku pokryły się cieniutką warstwą śniegu. Musnąłem delikatnie ustami jej ucho, śmiejąc się cicho.
Lucy położyła dłoń na mojej nagiej piersi i odsunęła mnie. Mocno i stanowczo.
Zrobiłem parę kroków w tył i przyjrzałem się uważnie jej twarzy, ukrytej jednak pod burzą włosów. Nie mogłem rozszyfrować jej emocji.
Zapanowała cisza, której żadne z nas nie chciało przerwać. Nawet jeślibym chciał, nie wiedziałbym, co powiedzieć. W jednej chwili dziewczyna biegnie do mnie, uśmiechnięta, rzuca się w moje objęcia, a po chwili odsuwa mnie. Kobieta zmienną jest?
Odgarnąłem włosy do tyłu, chcąc zająć czymś dłonie, które obsesyjnie szukały czegoś, by przerwać moją bezczynność.
- Co tu robisz?- wyszeptała słabo Lucy, patrząc na mnie spode łba.
Powstrzymałem się od sarkastycznych uwag.
- Nie wiem- mruknąłem.
- Co tu robisz?- powtórzyła głośniej.
- Nie wiem!- warknąłem, coraz bardziej złoszcząc się.
- Co tu robisz?- krzyknęła już, wymachując nerwowo dłońmi.
- Kible czyszczę, nie widać?- prychnąłem, nie mogąc powstrzymać się od ironii. Odkąd znalazłem się u Zabójców Cieni, używałem go coraz częściej.
- Wiesz, gdzie jesteśmy?- spytała mnie, odgarniając włosy na bok. Nareszcie mogłem zobaczyć jej twarz, która jednak wyglądała niczym kamienna maska.
- Na kompletnym zadupiu- mruknąłem.
- W Indab- odpowiedziała mi.- Więzieniu dla zepsutych duszyczek.
Uniosłem pytająco brew.
- Co oznacza, że coś przeskrobałeś.- Wywnioskowała.
- Niekoniecznie-burknąłem. Nasze pierwsze swobodne spotkanie, a ona chciała rozmawiać o tym, co złego zrobiłem? Coraz bardziej irytowało mnie to zachowanie.
- Emil...- Zaczęła, a wyraz jej twarzy gwałtownie się zmienił. Podbiegła do mnie i przytuliła mnie ponownie.- Przepraszam!- załkała, niczym małe dziecko, ściskając mocniej moją szyję. Przez chwilę trwałem, niepewny, czy odwzajemnić jej gest. Ostatnio, gdy to zrobiłem, odrzuciła mnie.
- Lucy.- Wymówiłem jej imię, przymykając oczy. Przygarnąłem ją do siebie odrobinę bliżej.- Znów się spotykamy.
- Nareszcie- westchnęła z ulgą dziewczyna i wtuliła się we mnie.- Tęskniłam. Za często mnie opuszczasz- mruknęła z niezadowoleniem i uniosła głowę do góry,
- Za często nas rozdzielają.- Odgarnąłem pukiel jej włosów za ucho, wpatrując się w jej oczy.
W odpowiedzi chwyciła mnie gwałtownie za lewą rękę i przyjrzała się jej dokładnie, coraz bardziej marszcząc brwi.
No tak, zapomniałem o 'tatuażu' Jamesa. Zacisnąłem usta, bojąc się reakcji.
- Emil?- wyszeptała Lucy z niedowierzaniem, mierząc mnie wzrokiem.- Co. To. Jest?- Zaczęła sylabować.
- Tatuaż?- mruknąłem niewinnie, próbując wyrwać rękę z jej uścisku, lecz bez skutku.
- Emil- warknęła groźnie.- Nie chcesz chyba nabawić się następnego ode mnie, prawda?- syknęła.- Mów!- Rozkazała.
Westchnąłem i zastanowiłem się nad odpowiedzią. Cokolwiek by jej powiedzieć, od prawdy nie mogłem uciec. Nie ma dobrych wymówek i kłamstw dla wypisanego killera na ręce.
- To coś w rodzaju kary- mruknąłem pod nosem, spuszczając wzrok.
- Kary za co?- warknęła Lucy, ściskając moją rękę mocniej.
- Za coś w rodzaju buntu- odpowiedziałem, chcąc jak najmniej szczegółowo opowiadać o przeszłości. Chciałem zamknąć tamten rozdział mojego życia i zapomnieć o nim. Ale nie mogłem, gdy prawda wyszła na jaw.
- Jakiego buntu?- dopytywała.
- Długa historia- wykręciłem się.
- Mamy czas- syknęła dziewczyna, puszczając moją dłoń. Założyła ręce na piersi i zlustrowała mnie wzrokiem przepełnionym jadem.- Opowiadaj, proszę. Jestem bardzo ciekawa, co takiego nabroiłeś.
- Nie byłem wtedy sobą.- Wyjaśniłem.
- Teraz też nie jesteś?- Uśmiechnęła się sztucznie Luc. Była wściekła, mogłem to zauważyć. Postanowiłem nie uciekać już od problemu.
- Po ataku w Salidie dziwnym trafem znalazłem się u Zabójców Cieni, w zamkniętej celi, już z tą mocą.- Zacząłem, wpatrując się w rozzłoszczoną dziewczynę.- Po prostu mi odbiło i zacząłem atakować wszystkich wokół.
- Zabiłeś kogoś?- spytała szeptem Lucy. Czy mi się wydawało, czy nie była tym zbytnio poruszona?
- Chyba- mruknąłem, nie wierząc do końca żołnierzom.
- Chyba?- Ściągnęła brwi.- Chyba?- warknęła.- Możesz powiedzieć, że jutro CHYBA będzie padać, ale nie możesz tego zastosować mówiąc o ludzkim życiu!
- Jeśli nie masz nikogo, komu mógłbyś prawdziwie zaufać, nie wiadomo, które informacje są prawdziwe- burknąłem.
- Myślisz, że to cię usprawiedliwi?- prychnęła.
- Nie- odpowiedziałem.- Ale ty zabiłaś więcej ludzi- odrzekłem, zapominając ugryźć się w język.- Przepraszam, doprowadziłaś do Salidie- mruknąłem.
- Nie, zabiłam też paru- szepnęła, spuszczając wzrok.
- Więc jedziemy na jednym wózku- burknąłem bez entuzjazmu.- Ostatecznie obydwaj zabiliśmy.
- Masz więcej tego nie robić.- Powiedziała Lucy.
- Ty także- rzuciłem.
- Jestem Śmiercią- mruknęła, jakby tłumaczyło to wszystko.
- A ja Mrocznym Żniwiarzem- prychnąłem.- Będę zabijał więcej od ciebie.- Zauważyłem.
- Nie. To nie ty będziesz stał bezczynnie, podczas gdy oni będą umierać- wyszeptała.
Zamilkłem. Nie mogłem znaleźć odpowiedzi na to, co powiedziała dziewczyna, więc objąłem ją opiekuńczo ramieniem. Lucy jednak strąciła moją dłoń, a ja spojrzałem na nią pytająco.
- Nie panujesz nad tym- stwierdziła, wskazując na lód na jej ramieniu. Uśmiechnęła się smutno.- Wypadałoby cię nauczyć, nie sądzisz?
Skinąłem głową.
Lucy chwyciła delikatnie moje dłonie, lustrując jeszcze litery oplatający mój lewy przegub.
- Uspokój się- wyszeptała i przymknęła oczy, kładąc swoją dłoń delikatnie na mojej.- Nie daj ogarnąć się mocy.
Także przymknąłem powieki i postarałem się uświadomić sobie, że mam władzę na lodem. Słyszałem też kojący, spokojny głos dziewczyny:
- Uspokój się, powoli- mruczała.
Otworzyłem oczy, a ona spojrzała na mnie pytająco. Dotknąłem drżącą ręką jej policzka, w czego rezultacie cała jej twarz zaczęła natychmiastowo pokrywać się lodem. Odsunąłem szybko dłoń, patrząc na to z przerażeniem, lecz Lucy nie ruszyło to ani trochę. Zachowała ten sam zimny wyraz twarzy.
- Jeśli nie zaakceptujesz mocy, nic nie zdziałasz- oznajmiła.- Musisz poczuć, że jesteś w stanie rządzić lodem.
Wziąłem parę głębokim wdechów i wydechów.
Władałem lodem. Tak, władałem lodem i dobrze mi z tym było. Od teraz mogłem walczyć z nową bronią. Stawałem się silniejszy. Wierzyłem w siebie. Tak, dam radę. Mam moc i w pełni ją akceptuję.
- Dobrze- mruknąłem.
Moja dłoń nie drżała już tak bardzo. Stanowczym ruchem musnąłem policzka Lucy. Ona uśmiechnęła się w odpowiedzi. Wygrałem.
Zaśmiałem się pod nosem i przyciągnąłem ją do siebie. Byliśmy tylko my w bezkresnej bieli i ciszy.
- Emil...- Zaczęła nieśmiało, wtulając się we mnie.- Mam jeszcze parę ważnych informacji do wyjaśnienia.
Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją.
- To zaczeka- mruknąłem, ciesząc się chwilą.
- Emil.- Oświadczyła dziewczyna po chwili trwania w bezruchu, przytulonych do siebie.- Musimy porozmawiać.
- Dobrze- mruknąłem, lekko zawiedziony.- Co chcesz mi powiedzieć?
- Jak już wiesz, ja jestem Śmiercią, a ty moim zastępcą: Mrocznym Żniwiarzem. Z tego co się orientuję, masz przewodzić innym Żniwiarzom i zajmować się duszami zmarłych.- Wyjaśniła, bawiąc się moimi włosami.
- Uświadomiłem to już sobie- odpowiedziałem.
- Ale musisz przejść inicjację. Którą poprowadzę ja- oznajmiła smutno Lucy.
- Jeśli zrobisz to ty, co złego może się stać?- Uśmiechnąłem się.
- Nie wiem, jak to zrobić- wyszeptała.
- Ostatecznie się nie spieszy, więc nie martw się.- Pocieszyłem ją.- Carpe diem.
Dziewczyna uniosła lekko kąciki ust do góry.
- Wiesz, mam nową broń.- Pochwaliłem się, chcąc przerwać ciszę.- I nowych znajomych.- Powstrzymałem się przed określeniem "wrogów".
Luc przekrzywiła głowę i przyjrzała mi się, a ja niepewny, skąd wziąć kij potrzebny do wykonania kosy, postanowiłem sam go wykonać. Jedną rękę wciąż obejmując dziewczynę, zacisnąłem dłoń w pięść, z której powoli zaczął wyrastać odrobinę krzywy kijek, a zaraz po tym- ostrze kosy.
Lucy dotknęła go niepewnie, jakby bała się, że go zniszczy. Lód nie zaczął topnieć pod wpływem jej dotyku, co potwierdzało tylko moją tezę, że kosę mogli tknąć jedynie ludzie z niską temperaturą ciała.
- Emil.- Dziewczyna przytuliła się do mnie mocniej i przymknęła oczy.- Chyba czas się rozstać- szepnęła.
Pogłaskałem ją czule po głowie i uśmiechnąłem się pod nosem.
- Mam nadzieję, że znowu się spotkamy- wyszeptałem, czując, jak ciało, które nie tak dawno miałem przy sobie, zanikało.
- Kocham cię.- Usłyszałem jeszcze cichy głos, po czym sam znalazłem się w strugach zimnego prysznica. Ręcznik leżał na swoim miejscu, a ja nadal głupio uśmiechałem się, szczęśliwy z ponownego spotkania.
Nie?
Cóż, mogę szczerze odpowiedzieć, że ja tak.
Pojawiłem się na jakimś kompletnym zadupiu, gdzie widziałem tylko biały kolor. Nie miałem nic przeciwko białemu, ostatecznie wolę to, niż różowy, ale ta biel raziła moje oczy i w jakiś sposób wzbudzała we mnie respekt.
Zauważyłem, że na szczęście los sprawił, że miałem na sobie spodnie. Niestety, ręcznik przepadł. Stałem więc z gołą klatą, bosymi stopami i włosami, z którym skapywała woda. Nie żebym miał coś przeciwko.
Obróciłem się wokół własnej osi, poszukując żywej duszy, która mogłaby w jakiś sposób pomóc.
Moje oczy napotkały dziewczynę, której zagubiony wzrok wpatrywał się we mnie uparcie, jakby z niedowierzaniem. Otworzyła lekko usta, chcąc wypowiedzieć słowa powitania, lecz nie przeszły jej one przez gardło.
Musiałem przyglądnąć się jej jeszcze przez chwilę, aby uwierzyć w to, co widziałem.
Niepewnym krokiem podeszliśmy do siebie. Uśmiechnąłem się nieśmiało, kiedy dzieliła nas niewielka odległość, a ona zaśmiała się radośnie.
Była tak blisko, wystarczył jeden krok...
Żeby zderzyć się z szybą.
Tak, z szybą. Niewidoczną z daleka, zauważalną dopiero przy małej odległości. Ściągnąłem brwi ze złości, podnosząc wzrok i patrząc na Lucy, której fiołkowe oczy zaszkliły się nieznacznie.
Mruknąłem pod nosem ciche przekleństwa i nie myśląc nad konsekwencjami, położyłem dłoń na szybie, pozwalając okrywać ją warstwą lodu, która w błyskawicznym tempie okryła ją całą, po czym roztrzaskała szkło na małe kawałeczki.
Dziewczyna spojrzała na mnie niepewnie, a ja w pełni ją zrozumiałem. Po raz pierwszy ujrzała moją nową moc.
Trwałem tak nieruchomo, czekając na jej reakcję. Nie wiedziałem co zrobi. Mogła mnie odrzucić, mogła być przerażona. Pozwalałem jej na to, ostatecznie nie znała mnie od strony gościa władającego lodem.
Po chwili otuliła mnie swoimi dłońmi, a ja przytuliłem ją mocno, głaszcząc delikatnie po włosach, które pod wpływem mojego dotyku pokryły się cieniutką warstwą śniegu. Musnąłem delikatnie ustami jej ucho, śmiejąc się cicho.
Lucy położyła dłoń na mojej nagiej piersi i odsunęła mnie. Mocno i stanowczo.
Zrobiłem parę kroków w tył i przyjrzałem się uważnie jej twarzy, ukrytej jednak pod burzą włosów. Nie mogłem rozszyfrować jej emocji.
Zapanowała cisza, której żadne z nas nie chciało przerwać. Nawet jeślibym chciał, nie wiedziałbym, co powiedzieć. W jednej chwili dziewczyna biegnie do mnie, uśmiechnięta, rzuca się w moje objęcia, a po chwili odsuwa mnie. Kobieta zmienną jest?
Odgarnąłem włosy do tyłu, chcąc zająć czymś dłonie, które obsesyjnie szukały czegoś, by przerwać moją bezczynność.
- Co tu robisz?- wyszeptała słabo Lucy, patrząc na mnie spode łba.
Powstrzymałem się od sarkastycznych uwag.
- Nie wiem- mruknąłem.
- Co tu robisz?- powtórzyła głośniej.
- Nie wiem!- warknąłem, coraz bardziej złoszcząc się.
- Co tu robisz?- krzyknęła już, wymachując nerwowo dłońmi.
- Kible czyszczę, nie widać?- prychnąłem, nie mogąc powstrzymać się od ironii. Odkąd znalazłem się u Zabójców Cieni, używałem go coraz częściej.
- Wiesz, gdzie jesteśmy?- spytała mnie, odgarniając włosy na bok. Nareszcie mogłem zobaczyć jej twarz, która jednak wyglądała niczym kamienna maska.
- Na kompletnym zadupiu- mruknąłem.
- W Indab- odpowiedziała mi.- Więzieniu dla zepsutych duszyczek.
Uniosłem pytająco brew.
- Co oznacza, że coś przeskrobałeś.- Wywnioskowała.
- Niekoniecznie-burknąłem. Nasze pierwsze swobodne spotkanie, a ona chciała rozmawiać o tym, co złego zrobiłem? Coraz bardziej irytowało mnie to zachowanie.
- Emil...- Zaczęła, a wyraz jej twarzy gwałtownie się zmienił. Podbiegła do mnie i przytuliła mnie ponownie.- Przepraszam!- załkała, niczym małe dziecko, ściskając mocniej moją szyję. Przez chwilę trwałem, niepewny, czy odwzajemnić jej gest. Ostatnio, gdy to zrobiłem, odrzuciła mnie.
- Lucy.- Wymówiłem jej imię, przymykając oczy. Przygarnąłem ją do siebie odrobinę bliżej.- Znów się spotykamy.
- Nareszcie- westchnęła z ulgą dziewczyna i wtuliła się we mnie.- Tęskniłam. Za często mnie opuszczasz- mruknęła z niezadowoleniem i uniosła głowę do góry,
- Za często nas rozdzielają.- Odgarnąłem pukiel jej włosów za ucho, wpatrując się w jej oczy.
W odpowiedzi chwyciła mnie gwałtownie za lewą rękę i przyjrzała się jej dokładnie, coraz bardziej marszcząc brwi.
No tak, zapomniałem o 'tatuażu' Jamesa. Zacisnąłem usta, bojąc się reakcji.
- Emil?- wyszeptała Lucy z niedowierzaniem, mierząc mnie wzrokiem.- Co. To. Jest?- Zaczęła sylabować.
- Tatuaż?- mruknąłem niewinnie, próbując wyrwać rękę z jej uścisku, lecz bez skutku.
- Emil- warknęła groźnie.- Nie chcesz chyba nabawić się następnego ode mnie, prawda?- syknęła.- Mów!- Rozkazała.
Westchnąłem i zastanowiłem się nad odpowiedzią. Cokolwiek by jej powiedzieć, od prawdy nie mogłem uciec. Nie ma dobrych wymówek i kłamstw dla wypisanego killera na ręce.
- To coś w rodzaju kary- mruknąłem pod nosem, spuszczając wzrok.
- Kary za co?- warknęła Lucy, ściskając moją rękę mocniej.
- Za coś w rodzaju buntu- odpowiedziałem, chcąc jak najmniej szczegółowo opowiadać o przeszłości. Chciałem zamknąć tamten rozdział mojego życia i zapomnieć o nim. Ale nie mogłem, gdy prawda wyszła na jaw.
- Jakiego buntu?- dopytywała.
- Długa historia- wykręciłem się.
- Mamy czas- syknęła dziewczyna, puszczając moją dłoń. Założyła ręce na piersi i zlustrowała mnie wzrokiem przepełnionym jadem.- Opowiadaj, proszę. Jestem bardzo ciekawa, co takiego nabroiłeś.
- Nie byłem wtedy sobą.- Wyjaśniłem.
- Teraz też nie jesteś?- Uśmiechnęła się sztucznie Luc. Była wściekła, mogłem to zauważyć. Postanowiłem nie uciekać już od problemu.
- Po ataku w Salidie dziwnym trafem znalazłem się u Zabójców Cieni, w zamkniętej celi, już z tą mocą.- Zacząłem, wpatrując się w rozzłoszczoną dziewczynę.- Po prostu mi odbiło i zacząłem atakować wszystkich wokół.
- Zabiłeś kogoś?- spytała szeptem Lucy. Czy mi się wydawało, czy nie była tym zbytnio poruszona?
- Chyba- mruknąłem, nie wierząc do końca żołnierzom.
- Chyba?- Ściągnęła brwi.- Chyba?- warknęła.- Możesz powiedzieć, że jutro CHYBA będzie padać, ale nie możesz tego zastosować mówiąc o ludzkim życiu!
- Jeśli nie masz nikogo, komu mógłbyś prawdziwie zaufać, nie wiadomo, które informacje są prawdziwe- burknąłem.
- Myślisz, że to cię usprawiedliwi?- prychnęła.
- Nie- odpowiedziałem.- Ale ty zabiłaś więcej ludzi- odrzekłem, zapominając ugryźć się w język.- Przepraszam, doprowadziłaś do Salidie- mruknąłem.
- Nie, zabiłam też paru- szepnęła, spuszczając wzrok.
- Więc jedziemy na jednym wózku- burknąłem bez entuzjazmu.- Ostatecznie obydwaj zabiliśmy.
- Masz więcej tego nie robić.- Powiedziała Lucy.
- Ty także- rzuciłem.
- Jestem Śmiercią- mruknęła, jakby tłumaczyło to wszystko.
- A ja Mrocznym Żniwiarzem- prychnąłem.- Będę zabijał więcej od ciebie.- Zauważyłem.
- Nie. To nie ty będziesz stał bezczynnie, podczas gdy oni będą umierać- wyszeptała.
Zamilkłem. Nie mogłem znaleźć odpowiedzi na to, co powiedziała dziewczyna, więc objąłem ją opiekuńczo ramieniem. Lucy jednak strąciła moją dłoń, a ja spojrzałem na nią pytająco.
- Nie panujesz nad tym- stwierdziła, wskazując na lód na jej ramieniu. Uśmiechnęła się smutno.- Wypadałoby cię nauczyć, nie sądzisz?
Skinąłem głową.
Lucy chwyciła delikatnie moje dłonie, lustrując jeszcze litery oplatający mój lewy przegub.
- Uspokój się- wyszeptała i przymknęła oczy, kładąc swoją dłoń delikatnie na mojej.- Nie daj ogarnąć się mocy.
Także przymknąłem powieki i postarałem się uświadomić sobie, że mam władzę na lodem. Słyszałem też kojący, spokojny głos dziewczyny:
- Uspokój się, powoli- mruczała.
Otworzyłem oczy, a ona spojrzała na mnie pytająco. Dotknąłem drżącą ręką jej policzka, w czego rezultacie cała jej twarz zaczęła natychmiastowo pokrywać się lodem. Odsunąłem szybko dłoń, patrząc na to z przerażeniem, lecz Lucy nie ruszyło to ani trochę. Zachowała ten sam zimny wyraz twarzy.
- Jeśli nie zaakceptujesz mocy, nic nie zdziałasz- oznajmiła.- Musisz poczuć, że jesteś w stanie rządzić lodem.
Wziąłem parę głębokim wdechów i wydechów.
Władałem lodem. Tak, władałem lodem i dobrze mi z tym było. Od teraz mogłem walczyć z nową bronią. Stawałem się silniejszy. Wierzyłem w siebie. Tak, dam radę. Mam moc i w pełni ją akceptuję.
- Dobrze- mruknąłem.
Moja dłoń nie drżała już tak bardzo. Stanowczym ruchem musnąłem policzka Lucy. Ona uśmiechnęła się w odpowiedzi. Wygrałem.
Zaśmiałem się pod nosem i przyciągnąłem ją do siebie. Byliśmy tylko my w bezkresnej bieli i ciszy.
- Emil...- Zaczęła nieśmiało, wtulając się we mnie.- Mam jeszcze parę ważnych informacji do wyjaśnienia.
Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją.
- To zaczeka- mruknąłem, ciesząc się chwilą.
- Emil.- Oświadczyła dziewczyna po chwili trwania w bezruchu, przytulonych do siebie.- Musimy porozmawiać.
- Dobrze- mruknąłem, lekko zawiedziony.- Co chcesz mi powiedzieć?
- Jak już wiesz, ja jestem Śmiercią, a ty moim zastępcą: Mrocznym Żniwiarzem. Z tego co się orientuję, masz przewodzić innym Żniwiarzom i zajmować się duszami zmarłych.- Wyjaśniła, bawiąc się moimi włosami.
- Uświadomiłem to już sobie- odpowiedziałem.
- Ale musisz przejść inicjację. Którą poprowadzę ja- oznajmiła smutno Lucy.
- Jeśli zrobisz to ty, co złego może się stać?- Uśmiechnąłem się.
- Nie wiem, jak to zrobić- wyszeptała.
- Ostatecznie się nie spieszy, więc nie martw się.- Pocieszyłem ją.- Carpe diem.
Dziewczyna uniosła lekko kąciki ust do góry.
- Wiesz, mam nową broń.- Pochwaliłem się, chcąc przerwać ciszę.- I nowych znajomych.- Powstrzymałem się przed określeniem "wrogów".
Luc przekrzywiła głowę i przyjrzała mi się, a ja niepewny, skąd wziąć kij potrzebny do wykonania kosy, postanowiłem sam go wykonać. Jedną rękę wciąż obejmując dziewczynę, zacisnąłem dłoń w pięść, z której powoli zaczął wyrastać odrobinę krzywy kijek, a zaraz po tym- ostrze kosy.
Lucy dotknęła go niepewnie, jakby bała się, że go zniszczy. Lód nie zaczął topnieć pod wpływem jej dotyku, co potwierdzało tylko moją tezę, że kosę mogli tknąć jedynie ludzie z niską temperaturą ciała.
- Emil.- Dziewczyna przytuliła się do mnie mocniej i przymknęła oczy.- Chyba czas się rozstać- szepnęła.
Pogłaskałem ją czule po głowie i uśmiechnąłem się pod nosem.
- Mam nadzieję, że znowu się spotkamy- wyszeptałem, czując, jak ciało, które nie tak dawno miałem przy sobie, zanikało.
- Kocham cię.- Usłyszałem jeszcze cichy głos, po czym sam znalazłem się w strugach zimnego prysznica. Ręcznik leżał na swoim miejscu, a ja nadal głupio uśmiechałem się, szczęśliwy z ponownego spotkania.
Obydwoje, kurka wodna! Obydwoje, bo to chłopak i dziewczyna!!!
OdpowiedzUsuńOkay, spokojnie, Cleo, weź głęboki wdech.
No, Emil! Powtarzaj sobie "Mam tę mooc, mam tę moooc!" i zaczniesz to kontrolować ;) A Elsa będzie z Ciebie dumna.
Ta akcja z tym staruszkiem strasznie mi się podoba. Lucy wreszcie wie, czym ma się zajmować i jak ma wykonywać swoją pracę.
Ponowne spotkanie Luc i Emilki jest dziwne, bo słodkie i chłodne zarazem. Ale i tak I like it ;)
Och, ja też liczę na kolejne spotkanie :)
A teraz wspomnę o najważniejszym: "Chyba nie chcesz puszczać się z kolejnym nowo poznanym chłopem?". Sally!!! <3 <3 <3 <3 <3 Ja ją chcę!
To tyle ;)
Czekam na nn ^^
Ha, piękny ten szablon, taki mroczny, tak samo, jak ten tom :3
UsuńO, czyżbym była już na ostatnim rozdziale do nadrabiania? Serio O__O? Ale się zaskoczyłam. Jakim cudem tak szybko to wchłonęłam? Wow. To chyba dzięki Astleyowi, który skradł moje serce <3. Królik, spełnij moje marzenie i pozwól, aby Naff go spotkała! AAA! I się nim jarała po wsze czasy *___*
OdpowiedzUsuńDobra, dobra. Milknę, no bo czas wracać do czytania, nie? 16 rozdział przybywa.
Królik, Królik. To opowiadanie ma w sobie drobniutką iskrę, a ja czuję, że niedługo rozniecisz z niej prawdziwy ogień. To wszystko idzie w dobrym kierunku. Powoli, powoli wyjaśniają się wszystkie tajemnice!
"- Chyba nie chcesz puszczać się z kolejnym nowo poznanym chłopem?" - BAAAAAAAANG! Sally rozwaliła system! Ale, ale. Sally. Lucy jest za młoda, żeby się puszczać. Ale w przyszłości będzie fajna trójka dzieci z Emilką, więc jest dobrze ohoho >D
Pewnie, że Lucek chce dla niej dobrze, bo przecież Lucek jest jej... *zamyka buzię na kłódkę* jej wujkiem!
FIGHTING, SALLY! FIGHTING! Iiii... Proszę państwa! Po prawej stronie ringuuuuuu.... SALLYYYYY! Wielokrotna mistrzyni w wpierdzielaniu żelek na czaaaas! Po lewej stronie ringuuu... LUCY! Niech was nie zmyli jej niepozorna twarzyczka! W rzeczywistości jest śmiercią!... *pierdzieli od rzeczy* Czas na walkęęęę! FIGHT!
Buu. I się fochnęła. I uciekła. Ciekawe dlaczego aż tak ją to wstrząsnęło. Czyżby Sally była jej siostrą O__o? No, bo chyba nie matką XD trolololo.
Ej, trochę te podróże śmiercionośne Lucy są... przygnębiające :c. Zachciało mi się płakać przy tym dziadku. Nie wiem czemu. TO była smutna scena.
Właśnie zdałam sobie z czegoś sprawę. Astley musi być bratem Lucy O__O. No, przecież!
Spotkanie Lucy i Emilki takie soł sed :c aż mi przypomniało taki jeden filmik...
https://www.youtube.com/watch?v=DRkgH7Uu-hA
"- Kible czyszczę, nie widać?" - ahahaha XD ironia Emila rządzi. Cóż. Stał się taki odkąd tracił do zabójców. Wcześniej taki nie był! Boże, Laura go zaraziła :o. Okryła go swoim chłodnym sarkazmem!
Ej, coś w tym jest. Emil przypominał mi ze swoim brakiem opanowania lodu Elsę z Krainy Lodu ohoho XD. Cleo dobrze mówi, polać jej! Zaśpiewajmy wszyscy: "Mam tę moc, mam tę mooooc!"
To ich spotkanie było takie kochane <3 ale Emil, debilu! Powiedz jej o nich, a nie kryjesz przed nią prawdę D: normalnie go trzepnę kosą zbudowaną z pomidorów zaraz... i pożałuje!
Królik, teraz to i ja czekam podjarana na dalszą część *___* jestem ciekawa co tam znowu wymyślisz! <33