środa, 26 listopada 2014

Rozdział czternasty: Ładnie ci w płomieniach

I rozdział czternasty z Astleyem. Nie wiem co o nim myśleć, chyba staję się przewidywalna do bólu. Na razie mam zastój, możliwe, że rozdziały będą rzadziej. I tak, zmieniłam tytuł.
____________

          Mgła otaczała mnie. Sprawiała, że czułam się niepewnie. Wszędzie widziałam biel, która zamiast uspokoić mój umysł, niepokoiła go jeszcze bardziej. Nieskończona biel i mgła, zlewające się w jedno.
          Pośrodku ja, stojąca bezradnie i patrząca wokoło, próbując znaleźć barwę inną niż przeklętą biel. Patrzyłam wszędzie, nie znalazłam nic.
          Czułam się samotna. Tak samo jak widziałam tylko jeden kolor, słyszałam tylko jeden odgłos- bicie swojego niespokojnego serca, które raz po raz łomotało mi w piersi. Powstrzymywałam się od osunięcia na ziemię. Zrobiło mi się duszno, po chwili zaś zimno. Jednocześnie chciałam otulić się kołdrą i wskoczyć do lodowatej wody. Nie wiedziałam, co robić, moje zmysły wariowały.
          Od monotonii otoczenia zaczął się powoli wyróżniać nowy odgłos. Stąpanie stóp po ziemi. Dochodziło ze wszystkich stron, nie wiedziałam, czego się spodziewać. Kroki stawały się coraz bliższe, lecz ja tylko bezradnie spoglądałam w mgłę, wypatrując sprawcy hałasu. Dźwięk ten bowiem w tej niezmąconej ciszy był zaburzeniem idealnego, białego świata.
          Czas dłużył się niemiłosiernie. Minuty mijały, lecz osoby przebywającej w tym świecie nadal nie widziałam. Znieruchomiałam, nasłuchując tylko odgłosów. Były to gołe stopy, a chód wydawał się być powolny. Komuś nie spieszyło się, aby mnie ujrzeć.
          Zrobiłam parę kroków przed siebie, badając, czy dźwięk zmienia się. Nie odczułam jednak żadnej różnicy.
          Ujrzałam cień we mgle. Nie przypominał człowieka, a po chwili rozpłynął się w niej tajemniczo. Kroki nie ustawały.
          Wariowałam. Mogłam zacząć szaleńczo biegać w około i krzyczeć. Czy moje krzyki odbiłyby się echem? Czy ktokolwiek mógłby je usłyszeć?
          Z mgły wynurzył się nowy kolor. Spojrzałam w jego stronę z nadzieją i obawą. Mocno odróżniał się od reszty. Wściekle czerwony, płonący. Zmierzał w moją stronę.
          Jego pobratymcy wyłaniali się jeden po drugim, rozgałęziali, otaczali mnie. Tworzyli okrąg przeplatany serią sieci, aż nie zamknęli mnie w samym jego środku. Gdy całość została skończona, kolor wybuchnął swoim płomieniem i odsłonił ogniste języki.
          W myślach ponownie zobaczyłam Salidie i trawiące je płomienie. Zagubione spojrzenia ludzi.
          Ogień emitował ciepło, które niemiłosiernie mnie drażniło. Jego języki raz po raz chciały zasmakować mojego ciała, zbliżały się, iskrząc się zachęcająco.
          Nie miałam ochoty na płacz. Nie chciałam być bezbronna. Kiedyś radziłam sobie sama, bez innych. Zapomniałam o tym, kim byłam.
          Wyciągnęłam przed siebie drżącą rękę. Po raz ostatni spojrzałam na płomienie, piękne na swój sposób i jednocześnie niebezpieczne. Wiedziałam, co zrobić.
          Delikatna wiązka lodu oplotła płomienie. Powoli wnikała w ich wnętrze, aż ogień stawał się coraz bardziej niebieski i zastygał w bezruchu. Płonący i iskrzący się okrąg zmienił w lodowy i zastygły, lecz nie na długo. Po chwili ogień wybuchł ze zdwojoną siłą. Bez wahania podchodził do mnie. Nie był już łagodnym kotkiem ocierającym się o moje nogi, teraz skakał mi do gardła i atakował.
          Próbowałam opanować płomienie pojedynczo, ale gdy to nie pomogło, skupiłam się tylko na tych najbliższych. Nawet nie zauważyłam, kiedy z mgły wynurzyła się postać, uśmiechająca się łobuzersko.
          - Może pomóc?- usłyszałam głos. Uniosłam głowę na ułamek sekundy, porzucając obronę przed płomieniami. To był jednak błąd. Okrąg z krwistoczerwonej barwy zmienił się na fioletową, a ogień śmiało zaatakował, krępując mnie. Otoczył i owinął wokół mnie niczym boa dusiciel. Nie parzył, można by nawet rzec, że delikatnie łaskotał, zapewne miał na celu jedynie unieruchomić mnie.
          Byłam przegrana. Przeciwnik ujawnił się i ukazał swoje zwycięstwo.
          Wysoki, ubrany w luźną czarną bluzę i spodnie. Na stopach nie miał butów, to on musiał tak długo kroczyć. Białowłosy, o ciemnych okularach zakrywających oczy i łobuzerskim uśmiechu. Ręce miał włożone do kieszeni i przypatrywał mi się z zainteresowaniem. Wyglądał na nastolatka.
          Wyczułam w nim coś znajomego.
          - Ładnie ci w płomieniach.- Przekrzywił głowę i uśmiechnął się szerzej. Miał nieco zachrypnięty głos. Czyżby nie odzywał się przez dłuższy czas?
          - Dzięki- mruknęłam pod nosem, obserwując go czujnie, w razie, gdy chciałby zaatakować.
          - Co tu robisz?- Zmienił ton na chłodny i groźny, który przecinał powietrze niczym ostrza. Uśmiech znikł z jego twarzy, przybrał poważną postawę.
          Zastanowiłam się nad jego pytaniem. Co tu robiłam? Nagle zaczęłam znikać i znalazłam się w otoczeniu bezkresnej bieli, bez dokładnie określonego celu. Sally powiadomiła mnie, że pierwsze spotkanie z nieszczęśnikiem, którego miałam kierować na stronę dobra przypadało dziś, więc być może po to się tu znalazłam. Spodziewałam się jednak chociaż jednej, zorganizowanej osoby, która powiadomiłaby mnie o sytuacji i roli, którą miałam spełnić.
          - Zlecono mi spotkania z...- Zaczęłam, składając powoli zdanie. Z kim miałam się spotykać i jak miałam to ująć w obecności kogoś, kto na niewinnego nie wyglądał?- Osobami sprawiającymi problemy.- Dokończyłam, w pewien sposób dumna z uniknięcia użycia obraźliwych dla chłopaka słów.
          - Do tej pory odwiedzała mnie Nancy.- Zmarszczył jedną z brwi, jakby określanie go jako sprawiającym problemy było całkiem normalne.- Czyżby się mnie bała?- zapytał sam siebie.
          - Cóż, twoje przywitania robią wrażenie- rzekłam do niego.
          - Staram się robić dobre wrażenie na innych.- Rozweselił się nieco.
          Zaczęłam wiercić się w płomieniach, które nie chciały ustąpić, ani nawet odrobinę poluźnić więzów. Czy to chłopak nimi władał?
          - Niewygodnie ci?- spytał, przyglądając mi się. Czułam się otoczona pomimo obecności tylko jednej osoby.
          - Odrobinę- burknęłam.
          Ogień poluźnił trochę swoje objęcia. Nieznacznie, lecz zdołałam to wyczuć.
          - Otóż- zaczął chłopak- nie powinnaś ujawniać swojej mocy już z początku.- Pouczył mnie i zaczął kroczyć w środek okręgu, w którym się znajdowałam.- Teraz wiem, jak cię pokonać- mruknął bez wyrazu i uniósł mój podbródek, spoglądając mi w oczy. Nie starałam się nawet przybrać groźnego spojrzenia. Ostatecznie przegrałam i nie miałam nic do powiedzenia.- Ale i tak jesteś nieśmiertelna- westchnął z zawodem, a płomienie natychmiast zniknęły, a mi zdawało się, że niosły echem jego smutne westchnienie rozczarowania.
          Podniosłam wzrok i spojrzałam na odchodzącego chłopaka, którego ruchy przypominały chód kota. Stąpał po ziemi delikatnie, jakby bał się, że ziemia zapadnie się pod jego ciężarem i odsłoni gorącą lawę. Mogłam teraz zauważyć pojedyncze, ciemnofioletowe pasmo włosów koło prawego ucha.
          - Gdzie idziesz?- spytałam go, robiąc niepewny krok do przodu.
          Nie zatrzymał się, lecz usłyszałam cichy chichot.
          - Nic tu po mnie- odpowiedział.
          - Ale miałam z tobą porozmawiać i...- Czułam narastającą we mnie złość. Ignorował mnie, podczas gdy ja dałam się złapać?
          - Naprawdę myślisz, że ze zbrodniarza i mordercy zrobisz grzecznego chłopca?- Zaśmiał się, znikając we mgle.
          Pobiegłam za nim. Nie mogłam dać się ignorować, musiałam wykonać zadanie. Nie mogłam zawalić po raz drugi.
          Położyłam mu dłoń na ramieniu i z zamiarem ataku szarpnęłam nim do tyłu, jednak on odzyskał równowagę.
          - Nie obchodzi mnie twoje zdanie, mam cię nauczyć moralności i tyle- warknęłam, niezadowolona z nieudanego ataku.
          - Wiem, co to moralność- mruknął, krzywiąc się.
          - Musisz przetestować ją w praktyce- jęknęłam.
          - Teoria wystarczy- burknął.
          Zamilkłam na chwilę, szukając odpowiedzi, lecz gdy jej nie znalazłam, spytałam o najważniejsze:
          - Gdzie jesteśmy?- szepnęłam niepewnie. Mgła rozrzedzała się stopniowo.
          Chłopak odepchnął mnie lekko do tyłu, a sam pobiegł przed siebie, chichocząc.
          Ruszyłam za nim.
          - W moim królestwie- zaśmiał się i usiadł na chmurze mgły.
          Popatrzyłam na niego z kpiną i niedowierzeniem. Biel i mgłę nazywał swoim królestwem?
          - Nie ma tu nic- powiadomiłam go. Miałam wrażenie, że o tym nie wiedział.
          - Kiedyś była tu zwyczajna więzienna cela, lecz chciałem coś stworzyć- zaczął.- Aby coś tworzyć, należy niszczyć.
          Spojrzałam na niego pytająco. Jeśli zniszczył celę, dlaczego nie uciekł?
          - Moje królestwo jest moim odzwierciedleniem. Jesteś w jego malutkiej części, której nie dostrzegłabyś normalnie.- Oznajmił.
          - Każdy z więźniów ma swoje królestwo?- spytałam.
          - Jesteśmy w większości więźniami własnego umysłu, lecz jedynie ja zdołałem obalić ograniczenia i wybić się poza schemat, tworząc coś własnego.
          - Dlaczego nie uciekłeś?- zapytałam.
          Chłopak uśmiechnął się łobuzersko.
          - A skąd taka pewność?- prychnął.
          - Wciąż tu jesteś- zauważyłam.
          - Ponieważ nie mam do kogo wracać.- Uśmiechnął się smutno i oparł łokcie na kolanach, wpatrując się we mnie intensywnie.
          - Mogłeś wrócić do wolności- doradziłam mu.
          - Czuję się wystarczająco wolny- prychnął z pogardą.- Sęk w tym, aby nie więzić samego siebie.
          - Ale skoro nie możesz się stąd wydostać...
          - Tego nie powiedziałem- oburzył się.- Być może nie chcę stąd uciec.
          - Nie pragniesz zaznać prawdziwej wolności?- spytałam.- Poznać ludzi, zaprzyjaźnić się z nimi?
          - Prawdziwą wolność straciłem dawno temu- oznajmił.- A ufając ludziom tylko narobisz sobie kłopotów.
          Zastanowiłam się przez chwilę nad odpowiedzią.
          - Przypominasz mi dzikiego kota zamkniętego w klatce. Kiedyś na wolności, teraz obezwładniony i bez nadziei na ucieczkę. Obserwuje wszystko ze spokojem, gdyż ma wszystko, co potrzebne mu do życia. Lecz w głębi duszy chce żyć jak kiedyś. Chce być wolny.
          - Wypuść kota z klatki i zobacz, co się stanie- syknął chłopak, gwałtownie wstając.- Czy nadal będzie tak miły i potulny jak w klatce?- Podniósł głos.
          Zamilkłam na chwilę.
          - Instynkty wezmą nad nim górę i zawładną nim, a wtedy nie będzie już nigdy taki sam.- Jego głos przechodził w krzyk.
          - Jeśli wypuścimy go na rodzinne tereny, nie będzie tak- warknęłam w odpowiedzi. Chłopak zaczynał mnie irytować.
          - Prędzej czy później kociak straci kontrolę- odrzekł smutno i opuścił głowę.- I pozostanie sam.
          Przełknęłam ślinę i podeszłam bliżej.
          - Więc po prostu się boisz- szepnęłam.
          Chłopak uniósł wzrok do góry i spojrzał na mnie. Przez okulary nie mogłam ujrzeć jego reakcji ani prawdziwego oblicza. Mówi się, że to oczy mówią wszystko o człowieku.
          Zastanawiałam się, czy dlatego ich nie odsłonił.
          - Nie- zaprzeczył.- Nie boję się.
          Mimowolnie uśmiechnęłam się słabo. Wyglądało to tak, jakby ktoś przed chwilą zjadł całą tabliczkę czekolady, wychwalając ją, a po chwili powiedział "Nie, wcale nie lubię czekolady, jest okropna".
          Chłopak coraz bardziej przypominał mi zbłąkanego kociaka. Zwłaszcza teraz, gdy bezradnie siedział na posadzce, wpatrując się w nią.
          Podeszłam jeszcze bliżej, aż w końcu usiadłam obok, lecz w pewnej odległości. Wlepiłam w niego wzrok, aż w końcu chłopak spojrzał na mnie.
          - Więc?- mruknął niezadowolony.
          Uśmiechnęłam się promiennie.
          - Jestem Lucy.- Przedstawiłam się.- Od dziś będziemy współpracować.
          Przekrzywił głowę i przyjrzał mi się dokładnie z bliska. Spodziewałam się, że zaraz odpowie, że nie zgadzał się na taki układ, a kłótnia zacznie się od nowa. Nie chciałam tego, lecz brałam pod uwagę tą możliwość.
          - Czy mógłbyś...- Zaczęłam, wskazując na okulary. Nie mogłam wytrzymać tego, że jego uczucia tkwiły za ich oprawkami, podczas gdy moje widniały na wierzchu. Wiedział, jak się czuję i dzięki temu manipulował mną. Lecz ja widziałam go wciąż jako chłodnego gościa bez emocji.
          Musnął delikatnie palcami oprawki i zatrzymał je przy nich na chwilę.
          Wyglądał na niepewnego. Jakby nie wiedział, czy może mi zaufać i ukazać swoje prawdziwe oblicze.
          Czekałam cierpliwie na jego decyzję. Ostatecznie od niej zależało, czy zobaczę go po raz kolejny.
          Chude palce chwyciły mocniej oprawki. Nabrałam powietrza w płuca i przysunęłam się nieco bliżej.
          Usłyszałam ciche westchnięcie, po czym chłopak okulary z nosa i pokazał mi swoje zamknięte wciąż oczy. Na prawym zauważyłam jeszcze świeżą bliznę.
          Powieki uniosły się delikatnie, po czym wędrowały coraz wyżej.
          - Astley.- Wypowiedział tylko jedno słowo, patrząc na mnie swoimi błyszczącymi, fiołkowymi oczami. Kąciki jego ust nawet nie drgnęły, kiedy się przedstawiał, jakby to imię było dla niego czymś wstrętnym, nie do zniesienia.
          - Astley.- Powtórzyłam jego imię i uśmiechnęłam się smutno. Ogarnęła mnie nagła senność, powieki zaczęły mi ciążyć. Z początku chciałam oprzeć się tej sile, ale była ona zbyt potężna. Zamknęłam oczy, patrząc jak Astley przyglądał mi się nadal z zainteresowaniem. Nie wydawał się być zmartwiony, raczej zaciekawiony.
          Tak, coraz bardziej przypominał małego, bezdomnego kociaka, który wciąż nie zna otaczającego go świata. 

3 komentarze:

  1. Ooo, czcionka się zmieniła i teraz już w ogóle nie potrzebuję czytać w okularach :D
    Ogień taki niebezpieczny ^.^ Podobają mi się bardzo początkowe akapity opisowe, mimo że pojawiają się literówki. Dobrze ujęłaś to, co działo się z Lucy podczas ataku płomieni.
    To porównanie do kota jest bardzo trafne ;)
    Astley. Brzmi dla mnie podobnie do Ashley. Ale podoba mi się :) Astley.
    Dziwiła mnie długość i już wiem, dlaczego - masz powielony tekst! Dwukrotnie ta sama treść. Chyba kopiowanie się na Ciebie obraziło za coś :P

    Rozdział dobry, poznajemy kolejna osobę, która na dłużej wkroczy do życia Lucy. Mam nadzieję, że Astley zbytnio nie namiesza.

    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. O.o Cóż to się wyrabia???
    Na początek pytanie... Dlaczego mnie się wydaje, ze ten Astley troooooszeczkę namiesza??? Mam rację, co nie :D Ty nie wprowadziłaś jak dotąd postaci, która by nie mieszała... Echhhh, kobieto, aż mi żal Lucy na myśl, co ją jeszcze czeka :/ :)
    Co z Emilem??? Moja Emilka kochana... :( Tęsknię :,( Mam nadzieję, że nic mu nie jest :)
    Więcej Sally, więcej żelków i więcej humoru, więcej... Więcej, po prostu więcej :D (Nie zwracaj uwagi, ZNPM działa ;) )
    Czekam na nn :D

    Dużo weny i żelków życzę
    Żelcio

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest dobrze! Jeszcze trzy rozdziały i jestem na bieżąco C:
    Astley? Bardzo podoba mi się to imię. Jaram się nim. I chyba chłopem też się będę jarać, bo w końcu będzie zły, nie? Huehuehe. Więc ruszam do boju *chciałam napisać: do pokoju O__o*
    BIAŁOWŁOSY! XDD Okularki! Łobuzerski uśmiech! AAA! Dlaczego mam wrażenie, ze będzie miłością tego opowiadania dla mnie XD?!
    "Ładnie ci w płomieniach" AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!! WYBUCHŁAM! Po jednym jego zdaniu! Wypowiedzianym ochrypłym głosem! Zakochałam się w nim *___* Tak bardzo szarmancki! Chociaż... wywołał trochę krainę grzybów, ale co tam! I tak go kocham <3. Dla niego jestem w stanie porzucić miłość do domestosa! O, matko!
    TAK! Wypuśćmy kota z klatki! Chętnie zagłaskam go na śmierć *___*
    Białe włosy, fiołkowe oczy... Królik! Ja chcę być jego kochanką! *___* tak bardzo pociąga mnie zUuo XDDDD! Chcę go więcej! AAA! *podjarana na maksa*

    OdpowiedzUsuń

"- Ile to psychopatów można dziś spotkać na ulicach."

Każdy komentarz mnie motywuje, więc za każdy z osobna dziękuję! ^_____^