niedziela, 3 sierpnia 2014

Rozdział pierwszy: "Umarł w butach".

Znowu ziemniaki na obiad- westchnął z rozczarowaniem chłopak, biorąc talerz z jedzeniem i kładąc go na stole nieopodal. Chciałam zobaczyć jego twarz, ale była ona zamazana i niewyraźna, tak jak wszystko inne.
- Twoja siostrzyczka sama je nazbierała, gdy była u dziadków.- Rozległ się ciepły, kobiecy głos, a jego właścicielka przybliżyła się do chłopca i pogłaskała go czule po głowie. Najprawdopodobniej była jego matką.
- Więc dlaczego nie ugotowałaś kamieni, które nazbierałem dziś rano?- mruknął cicho chłopiec i włożył do ust 
łyżkę pełną ziemniaków.


- No to umarł w butach.- Usłyszałam znajomy głos z okolic mojego ramienia. Powoli otworzyłam powieki, bojąc się tego, co kryło się za nimi.
To co zobaczyłam, sprawiło, że zapragnęłam zamknąć je ponownie.
- Kiedy mówił, że przeniesie nas w bezpieczne miejsce, do głowy by mi nie przyszło, że chodziło mu o szkołę- westchnęła Sally. Uświadomiłam sobie, że głos należy do niej.
Gwar rozmów i odbijające się echem po korytarzu kroki, ludzie gromadzący się w grupkach przy szafkach, tłumy zmierzające do klas, ciążący plecak- to wszystko przyprawiało mnie o zawrót głowy.
- Gdzie jesteśmy?- spytałam cicho, wkładając pingwinią przyjaciółkę do kieszeni szkolnego mundurka, składającego się tradycyjnie z białej koszuli, granatowej marynarki, spódnicy do kolan tego samego koloru i białych podkolanówek, a także krawatu, którego kolor zależał zapewnie od klasy. Mój był czerwony.
- Nie widać?- Nadąsało się zwierzątko i wyściubiło swój dziób z kieszeni.- W szkole!
- Co my tu robimy?- postawiłam pierwszy krok, zmierzając do klasy za chłopakiem, mającym taki sam krawat jak mój.
- Ostatnia rzecz, jaką pamiętasz?- sapnęła Sal, próbując wygramolić się z pułapki, jednak na próżno.
Przystanęłam gwałtownie, przypominając sobie okrutne wspomnienia.
- Śmiercią zostaje Lucy Logax- wyszeptałam cicho.
Pingwinek zaklął cicho.
- Więc tak pokrótce: Lucyfer zainterweniował i przeniósł nas tutaj, bo Salidie zaatakowali Zabójcy, a raczej ich sprzymierzeńcy czy coś w tym stylu.
Salidie zaatakowane? 
- Dlaczego wujek zainterweniował i nas tutaj przeniósł?
- To nie pogawędka na korytarz. Wyjaśnię później, a ty leć za tym gościem!- Zwierzątko dziabnęło mnie mocno w okolicach brzucha, dając bodziec do dalszego działania.
Potrząsnęłam głową dla oprzytomnienia i ruszyłam za chłopakiem.
- Chwila. A co z Emilem?- Przytrzymałam mocniej plecak i wzięłam głęboki oddech. Przypomniałam sobie wyraz twarzy Emila, gdy dowiedział się, że jest moim zastępcą. Zastępcą Śmierci.
- Nie wiem, Lucy!- Dzwonek zabrzęczał w momencie, kiedy wbiegłam do klasy.- O Emilu będziesz musiała pomyśleć później. Na razie martw się tym, czy wyrobisz na nauczycielach dobre wrażenie. 
Nie zdążyłam nawet zastanowić się, dlaczego Sally po raz pierwszy w życiu się o mnie martwi. Grzecznie usiadłam na miejscu i postarałam się sprawiać wrażenie dobrej dziewczynki. Jakby tylko było to możliwe.


Złowrogie spojrzenie, czyhające z każdej strony i pytanie, od którego zależało bycie negatywną czy też neutralną. Pustka w głowie i jednocześnie tak wiele słów cisnących się na język.
- Kotlet, tak?- spytałam niepewnie, zawijając na palec pukiel biało- czarnych włosów.
Nauczyciel o przylizanych blond włosach, koszuli, niedbale wetkniętej za pasek spodni i nieco zmiętym
garniturze oderwał się od oceniania prac i zdjął z nosa okulary w czarnych oprawkach, mierząc mnie wzrokiem.
- Pytałem, ile kalorii może mieć sto gramów kotleta schabowego- westchnął głęboko.
Zmrużyłam oczy, starając się dostrzec w tym zdaniu jakikolwiek sens. Ponadto spostrzegłam, że te przeklęte kotlety prześladują mnie na każdym kroku.
- A można wiedzieć, po co nam to na lekcji biologii?- spytałam niewinnie, ale pożałowałam tego zaraz po ujrzeniu zirytowanej miny nauczyciela.
- Otóż, dziś omawiamy zasady zdrowego żywienia, a warto przy tym wspomnieć o popularnej ostatnio diecie, a co się z tym wiąże: anoreksji i bulimii. Twoja koleżanka, która obecnie się odchudza- wskazał na znudzoną brunetkę, opierającą się na łokciu- jest niezmiernie ciekawa, ile kalorii zawiera chociażby dzisiejszy obiad, serwowany w stołówce.- Mężczyzna wstał i wziął do ręki kredę, po czym zaczął rozrysować skład dzisiejszego obiadu na tablicy.- Zaczęliśmy od kotleta schabowego. Więc czy będzie panienka na tyle łaskawa, aby wykazać się zdolnością korzystania z informacji i przeczyta nam z tabelki podręcznika, ile kalorii zawiera sto gramów schabowego?- Przy końcówce powstrzymywał głos od krzyku złości. Bardzo mi przykro, Sally, ale chyba nie zrobiłam na nim dobrego wrażenia.
Rzuciłam się do książki  i zaczęłam nerwowo przerzucać kolejne kartki, aby znaleźć w nim potrzebne informacje. Po kilku sekundach znalazłam tabelkę z liczbą kalorii dla danych produktów, lecz po przejrzeniu jej nie zauważyłam żadnego kotleta schabowego. Otwierałam już usta, aby to zgłosić, lecz ktoś mi przerwał.
- Trzysta pięćdziesiąt trzy- powiedział ktoś dziewczęcym głosem, w którym można było wyczuć nutkę zniecierpliwienia.
Powędrowałam wzrokiem do tyłów ławek, aby zobaczyć, kto jest moją wybawicielką.
Nogi, okryte czarnymi jak smoła glanami spoczywały spokojnie na ławce, a ciało opięte w czarnym skafandrze doskonale kontrastowało z czerwienią loków dziewczyny przykrytych czarnym kapeluszem, opadającym na oczy. Długi czarny płaszcz ciągnął się po ziemi, a spod niego wystawały metalowe rączki, lecz nie wiem czego. Przypominały rączki patelni, ale nie oszukujmy się; kto normalny nosi patelnie pod płaszczem? Tuż obok, po prawej, siedziała dziewczyna o długich do brody złotych włosach, przykrytych króliczymi uszami, wszytymi w kaptur przydługiej niebieskiej bluzy, z zapełnionymi słodyczami kieszeniami. Trampki tego samego koloru uderzały nerwowo o podłogę, a twarz wykrzywiał grymas niezadowolenia. Następny stolik zajmowała dziewczyna o włosach koloru keczupu, których fioletowo- różowe końcówki opadały na groszkowaną różową bluzkę. Trzymała w rękach komiks i czytała go z zainteresowaniem, kładąc długie nogi w czarnych dżinsach i tenisówkach na przysuniętym wcześniej krześle. Na jej ławce leżało opakowanie domestosu z włożoną do niego słomką do picia, a także duże pudełko lodów bakaliowych i zestaw sushi.
Po chwili zastanowienia, stwierdziłam parę rzeczy. Pierwszą, że Króliczousza musiała mi pomóc. Drugą, że tylko ona z fantastycznej trójki miała na ławce podręczniki. Trzecią, że tajemnicza Czerwonowłosa i jej kompanka Domestosowa nie wyglądały na uczennice. Czwartą, że żadna z nich nie ma mundurka. Oraz ostatnią, piątą, że kojarzyłam twarze tych dziewczyn. 
- Nie prosiłem cię o głos- wymamrotał przez zaciśnięte zęby nauczyciel, wracając za biurko, uprzednio podpisawszy kotleta na tablicy liczbami 353.
- A ja nie prosiłam o schabowego na obiad- odpowiedział jeszcze cicho Króliczek i zaczął przeglądać podręcznik w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Powodzenia życzę. Choć te poszukiwania najprawdopodobniej nie będą miały skutku.
- A teraz panna na diecie wyczyta ilość kalorii w ziemniakach i napisze ją na tablicy- westchnął mężczyzna i powrócił do poprawiania prac.


- Widzę, że biologia stanie się chyba twoim ulubionym przedmiotem- rzuciła Sally, gramoląc się na swoje stałe miejsce na moim ramieniu. Szkolne piekło nareszcie dobiegło końca i mogłam zaczerpnąć świeżego powietrza.
Dopiero teraz zauważyłam, że szkoła leżała na poboczach miasteczka. Była dość niedużym budynkiem o delikatnie żółtych ścianach i sporym, metalowym wejściu, a obok ulokowano malutkie boisko, porastające świeżo skoszoną trawą. Wokół niej znajdował się tylko jeden pomniejszy sklepik oraz małe, kolorowe domki z ogródkami. Oddaliłam się od budynku na tyle, aby nie było widać, iż rozmawiam z pingwinem, bo uznano by mnie za kompletnie świrniętą. Chociaż chyba i bez tego wypadłam fatalnie. Przez cały dzień nie poznałam ani jednej osoby i zdążyłam się dowiedzieć, że mamy czwartek drugiego września i że szkole nadano imię Gilberta Blackflow’a, który swojego czasu był dyrektorem tej szkoły.
Przeszłam przez ulicę, ale nawet zbędnym było słynne podnoszenie rączki, jak w przedszkolu czy też rozglądanie się, bo ruch uliczny był tu całkiem znikomy. Przystanęłam na chodniku i cicho westchnęłam.
- No, więc gdzie teraz?- spytałam pingwinka.
- Nie mam żadnego domu, w którym mogłabym zamieszkać.
- I tu się mylisz!- zachichotała Sally i pociągnęła mnie lekko za włosy.- Lucyfer od dawna był przygotowany na taką sytuację.
- Spodziewał się ataku na Salidie?- spytałam, zaskoczona.
- Poniekąd- mruknęło zwierzątko.- To ten brzoskwiniowy domek, o tam!- Skrzydło pingwinki wskazało na niewielki dom z ogródkiem i czarnym ogrodzeniem.
- Kluczyki?- Dorzuciłam po chwili zastanowienia, kierując się w stronę budynku.
- O to się nie martw. Drzwi otworzą się tylko i wyłącznie pod wpływem twojego dotyku- oznajmiła Sally.
Furtka zaskrzypiała cicho, gdy ją otwierałam; sama nie wiem, czy tym gestem chciała mnie powitać czy też może przestrzec. Okna były starannie zasunięte granatowymi zasłonami, nie wpuszczając wewnątrz ani promyczka światła. Starannie wyplewiony ogród z wystrzyżoną trawą pochłaniały pola kwiatów, a w rogu spostrzegłam nawet mały domowy ogródek z zasadzonymi marchewkami czy ziemniakami.
Powoli wyciągnęłam dłoń do klamki, z obawą, że pingwinek się mylił, a drzwi nie otworzą się, przez co nie będę miała dachu nad głową.
Na moje szczęście, to nie zwierzątko, ale ja się myliłam. Drzwi otworzyły się i wpuściły do środka trochę światła. Rozejrzałam się, przyzwyczajając do widoku mojego nowego domu. Miejmy nadzieję, że nie na długo.
Zaraz obok wejścia dostrzegłam dużą, dębową szafę, a naprzeciwko niej: haczyki na płaszcze. Przeszłam dalej, aby dotrzeć do pomalowanego na biało przedpokoju, z którego mogłam wybrać przejście w lewo, w prawo, naprzód lub schody na górę. Instynkt podpowiedział mi, aby zacząć od pomieszczenia na lewo, tak więc zrobiłam, i dzięki mojemu instynktowi głodomora i fanatyczki jedzenia- znalazłam się w kuchni.
Ściany były tu wykładane delikatnymi, beżowymi płytkami, a meble kontrastowały z nimi swą ciemną, prawie że czarną barwą. Wielka, srebrna lodówka tuż obok malutkiego, ceramicznego stolika i otaczających go krzeseł błyszczała zachęcająco. Po sprawdzeniu jej zawartości, stwierdziłam, że niedawno ktoś musiał tu być. Rozpoczęty wcześniej serek do smarowania kanapek nie zdążył się zepsuć, tak samo zresztą jak mleko. W zmywarce nie znalazłam ani jednego talerza, tak samo jak na suszarce do naczyń. Zbadałam jeszcze zawartość pozostałych szafek, aby dowiedzieć się, że w zapasach mamy też słodycze, w tym żelki i wszystkie niezbędne produkty czy też przyprawy.
Po długich staraniach odwodzenia Sally od pożarcia paczki żelków, skierowałam się z kolei na prawo, gdzie miętowy salon zachęcał wygodną, beżową kanapą czy też dość sporym telewizorem i stolikiem do kawy. Ponadto znajdował się tu większy stół i osiem sztuk krzeseł, które zapewne były okupowane w czasach zjazdów rodzinnych. 
Ostatnim pomieszczeniem połączonym z przedpokojem okazała się mała, błękitna łazienka z prysznicem wypełnionym różnymi rodzajami szamponów i perfumami czy też dezodorantami. Zauważyłam, że większość z nich była przeznaczona dla męskiej części społeczeństwa.
Jasne schody o misternie rzeźbionej poręczy prowadziły do czterech sypialni, z czego dwie były praktycznie puste, nie licząc łóżek i prawie pustych szafek. Pozostałe dwa pomieszczenia wyglądały na zamieszkane.
Jedno z nich było zamknięte na klucz, zaś drugie, znajdujące się zaraz po lewej od schodów, było wymalowane w klimatach czerni i bieli. Szare łóżko, wyścielone pachnącą jeszcze wzorzystą pościelą, pokrywała masa poduszek, a na szafeczce obok spostrzegłam jego mniejszą wersję. Ściany pokrywały nieco dziwaczne obrazki, słowa i cytaty, a ciemne meble wypełniały książki i zeszyty. Wzięłam do ręki jeden z nich, aby otworzyć go na stronie z rysunkiem pięciu starannie namalowanych ludzików: rodziców i trójki dzieci, dwóch dziewczynek i chłopca. Wszyscy szczerzyli się wesoło, a w rączce jednej z dziewczynek spostrzegłam malutkie zwierzątko, którego gatunku jednak nie byłam w stanie rozpoznać. Obrazek był niepokolorowany i lekko zmięty, ale poczułam jednak, że jest mi bardzo bliski. Odłożyłam go starannie na biurko z białą lampką i usiadłam na łóżku, kładąc Sally obok.
- Lucyfer zaraz powinien tu być- mruknął pingwinek, a słysząc dźwięk trzaskanych na dole drzwi, dodała: -O wilku mowa.
_____________________
A więc jest, druga część Śmiertelnej Myśli i pierwszy rozdział. Powiem tylko, że całkiem nowy blog przyniesie historię, jakiej się zapewne nie spodziewaliście (niech mi tu podniesie rękę ten, kto spodziewał się akcji, jaka jest, w pierwszym rozdziale. Hm?).
Postaram się nadrobić rozdziały, żeby być trochę do przodu, ale moje lenistwo jednak daje się we znaki. Małe spoilerki; w tej części będzie o wiele więcej Sally. Awww.
I jeszcze jedno; Bohaterowie są już mniej więcej zaktualizowani. Okej, tylko zdjęcia i podpisy, ale zawsze coś.



10 komentarzy:

  1. Pierwsze zdanie i już ziemniaki. Coś tu Naffem zalatuje :P
    Sally! <3 A gdzie jej żelki! A, są!
    Kotlety, kotlety everywhere!
    "- A ja nie prosiłam o schabowego na obiad- odpowiedział jeszcze cicho Króliczek " - leżę! xD To chyba najlepszy tekst tego rozdziału!
    Strasznie podoba mi się to nieogarnięcie Lucy, która nie wie, gdzie jest.
    A Abigail, Naff i Króliczek rządzą!
    O szablonie już się wypowiedziałam, powtarzać się nie będę ;)
    Ach, te opisy. Ach, ten domek.
    Nie spodziewałam się takiej akcji, ale jestem mile zaskoczona :)

    Czekam na nn ^^
    I lecę do bohaterów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Emmm, nie żeby coś, ale te ziemniaki to już dawno wymyśliłam. :P
      Dalszej akcji też się spodziewać nie będziesz! Jestem nieprzewidywalna. ;)

      Usuń
  2. Czeeeeeeekam <3
    Uwielbiam :*
    Wierzę w cb :D
    Skąd Króliczek w szkole??? Zapowiada się ciekawie. Co się stało w Salidie??? Mam wieeeele pytań :D

    Dużo weny i żelków życzę
    Żelcio

    Czekam na nn :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest i druga! Jeeeeeej! Jak fajnie <333.
    Wtf, szkoła?! Wtf, atak zabójców na Salidie?
    Tyle kalorii ma kotlet schabowy :o och.
    Ahahaah, Abby, Króliczek i Naff! Wielbię! <3
    Drzwi otwierające się pod wpływem czyjegoś dotyku. Chciałabym takie D: nie musiałabym się bać, że w nocy przyjdzie do mnie jakiś potwór albo demon D:
    Rozdział bardzo fajny. Jestem ciekawa co powie Lucek! I gdzie jest Emil :c?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Emil w lesie! :P
      Dum dum, Emil następnym razem. Tak myślę. :D

      Usuń
  4. Muszę cosik cię ochrzanić za to "tło" przy tekście. Tak się dzieje, gdy się skądś kopiuje i tak dalej. Sama miewałam z tym problem, ale pozbyłam się go. To czasami utrudnia czytanie. Tak samo było tutaj. Ale moje oczy przezwyciężyły. ;D
    Bitwa tam na dole? O kurczę, nieciekawie. Zazwyczaj ofiarami są niewinni. Tacy, jak Lucy. Dobrze, że Luckowi główka pracuje. :D
    I jest ta nieszczęsna szkoła. Tyle historii jest z nią związanych, że zaczynam podejrzewać, iż brakuje innych miejsc. Plaża, obóz i tak dalej. To też jest rozwiązanie. :D
    Aaaa! Znowu się pojawiam. :D I te patelnie pod płaszczykiem. Ja bym nie ryzykowała ich noszenia do takich budynków, jak ten. Nie daj Boże kucharka mi je zabierze i co wtedy?
    Ile kalorii ma kotlet? Zależy od tego, w czym był smażony oraz panierki. Ale co tam. Nie wnikajmy w szczegóły. ^^
    Drzwi uczulone na dotyk właściciela? A wiesz, że można sfałszować linie papilarne? :D
    Czekam na ciąg dalszy. ;*

    "Skądś je kojarzę,
    Skądś o nich wiem.
    Każdy ich gest, poruszenie ust,
    Jest jak antidotum na stary ból,
    Skądś znam te twarze,
    Skądś wiem, co one skrywają wśród ubrań swych,
    To taka cudowna odmiana,
    Gdy swoje życie mam, a tego drugiego,
    Odnaleźć nie umiem znów..."

    OdpowiedzUsuń
  5. O mój.. Świetne!
    ,,Więc dlaczego nie ugotowałaś kamieni, które nazbierałem dziś rano?'' Hahahah!
    Dołączam do obserwatorów!
    Ach no i zapraszam do mnie. :)
    Lecę czytać drugi rozdział :3


    krainanaum.blogspot.com

    ~ XOXO, Natt

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale super! Na prawdę się wciągnełam, już zaraz nadrobię resztę rozdziałów haha :D A Lucy haha uwielbiam <3. Obs. nie mogę się doczekać reszty twoich pomysłów :)))) P.S.: Zapraszam Cię do mnie ;)))

    www.carnival-of-demon.blogspot.com

    Serdecznie pozdrawiam i życzę weny :3
    Angie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Super <3
    "- Więc dlaczego nie ugotowałaś kamieni, które nazbierałem dziś rano?- mruknął cicho chłopiec i włożył do ust łyżkę pełną ziemniaków." Padłam XD
    Pozdrawiam Alpha ;)

    OdpowiedzUsuń

"- Ile to psychopatów można dziś spotkać na ulicach."

Każdy komentarz mnie motywuje, więc za każdy z osobna dziękuję! ^_____^