Okej, a więc jest. Shot pisany przez bity miesiąc. Od razu ostrzegę, że jest w cholerę długi i ma parę podtekstów. Pierwszy raz pisałam coś takiego i nawet jeśli chwilami czułam się dziwnie i niezręcznie, dokończyłam scenę i przechodziłam dalej. Nie mam pojęcia, jak to wszystko wyszło. Dużo przypisów, z którymi może być mały problem, dużo podtekstów, dużo tekstu. Stron nie podaję, bo może to przerazić na wstępie. Aczkolwiek pobiłam swój rekord życiowy, jeśli chodzi o shota. 
Tak krótko, o czym jest: jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, skąd biorą się sny i dlaczego niektóre z nich są takie dziwaczne - oto odpowiedź podana na tacy. Wszystko w ładnej rameczce z bohaterami, w małym skrócie. Jest to moje wyobrażenie, które przyszło nagle, jak w sumie każdy pomysł w moim przypadku. 
Przypisy są na dole, ale jeśli walnięte będzie coś po francusku, doradzam sobie sprawdzić znaczenie. Chociażby same przezwiska, których w przypisach nie dałam. Korzystałam z tego słownika i tłumacza wujka google, jako że sama francuskiego nie umiem.
Przypisy są na dole, ale jeśli walnięte będzie coś po francusku, doradzam sobie sprawdzić znaczenie. Chociażby same przezwiska, których w przypisach nie dałam. Korzystałam z tego słownika i tłumacza wujka google, jako że sama francuskiego nie umiem.
Na koniec podziękowania, bo jest ich sporo. Na początek jeszcze mała uwaga: wszystkie sny przedstawione tutaj naprawdę komuś się przyśniły. Z miejsca podziękuję beczkom, najwspanialszej grupie w Internecie, które podzieliły się ze mną doznaniami. I swoim snom, bo też były w sumie fajne i nareszcie przydały się do czegoś więcej niż tylko opowiadania o nich znajomym. Oprócz tego podziękowania dla Naff, standardowo. Za tego cholernie długiego spoilera, jakiego ode mnie wyciągnęłaś - nigdy więcej. >D Bo Tobie po prostu nie umiem odmówić. 
A jako że dziś 18 sierpnia i są to urodziny mojego demonicznego kochanka - najlepsze życzenia, idioto. Więcej dramatów w Duet Dayach i namiętności w Duet Dayach. Nienawidzę cię, demoniczna pokrako.
Tak więc, dłużej nie przeciągając: oto shot. Gratulacje dla ludzi, którzy wytrwali do końca notki. Jeszcze większe dla tych, którzy przeczytają wszystko. A największe dla tych, którzy to zrozumieją. 
Na niebie widniała
tęcza. 
Ot,
zwykły łuk widniejący na niebie, składający się ze zlepku różnych kolorów.
Czerwień, pomarańcz, żółć, zieleń, błękit, indygo, fiolet – siedem barw
składających się na jedno z bardziej lubianych zjawisk meteorologicznych. 
Jej
żywe kolory kontrastowały z szarością bezchmurnego nieba i nikłym światłem
słońca, a także z tłumem ludzi zgromadzonym na placu przed pałacem Reine. Było
tłoczno i przeciśnięcie się do przodu stawało się naprawdę trudnym celem, który
osiągnąć mogły jedynie dzieci, prześlizgujące się ostrożnie pomiędzy nogami
starszych. Nikt nie zwracał na nie uwagi, widząc, jak biegną i krzyczą
radośnie, chcąc tylko zobaczyć niezwykły, kolorowy łuk widniejący nad pałacem.
W przeciwieństwie do nich dorośli unosili niechętnie głowy i krzywili się
nieznacznie – wiedzieli, czego oznaką jest tęcza. 
Ktoś
przeklął cicho pod nosem, jeszcze ktoś inny zapłakał rzewnie nad swoim losem.
Jakieś dziecko potknęło się o kamyk i upadło na brukowaną posadzkę, szlochając
z bólu. Niedaleko ognistoruda kobieta wstrzymała oddech, ściskając małego synka
mocniej w swoich objęciach. 
Zrzuciłam
kaptur z głowy, odsłaniając zielone loki opadające na ramiona i ziewnęłam
przeciągle, zakrywając usta dłonią. Zaczęłam niecierpliwie stukać ciężkim butem
o posadzkę i co chwila przygryzałam wargę. Ze zdenerwowania? Nie, miałam inny
powód. Jaki? Sama nie wiedziałam. Byłam tylko pewna, że stres nie zawładnął nad
choćby cząstką mojego ciała. Miałam swoje sposoby, aby zapewnić sobie spokój.
Oczy
tłumu skierowały swój wzrok na niebo, czekając na wyrok.
Jeden
z kolorów tęczy zaczynał powoli wyróżniać się na tle innych. Przyglądałam się
temu bez większych emocji, jednak poczułam delikatny ucisk żołądka, widząc
rezultat. 
Minęło
zaledwie parę sekund, kiedy jaskrawa zieleń zamigotała radośnie i przyćmiła
swoim blaskiem resztę kolorów. Wszystkie głowy zwróciły się w moim kierunku,
kobieta, wstrzymująca niedawno oddech, wypuściła z siebie powietrze i
odetchnęła z ulgą. Zacisnęłam usta i westchnęłam cicho. Świetnie. Tęcza była
dziś na tyle łaskawa, że miałam szansę na śmierć w niewyjaśnionych
okolicznościach.
Po
chwili wokół mnie rozległy się szepty, ludzie rozmawiali ze znajomymi, co
chwila rzucając w moją stronę ukradkowe spojrzenia, które zapewne miały być
dyskretne. Przewróciłam oczami, czując narastające zirytowanie. Wybraniec tęczy
i tłumy już miały powód do rozmów na następną godzinę. Przeklęłam w myślach
wybranie miejsca na środku placu. Może i rozlegał się stąd najlepszy widok na
kolorowy łuk, ale gorzej było, kiedy to akurat ciebie dziś wybrał.
Nałożyłam
kaptur czarnej bluzy z powrotem na głowę i obróciłam się na pięcie, kierując w
stronę bocznej uliczki po mojej prawej. Tłum ustępował mi miejsca, dzięki czemu
nie musiałam przeciskać się przez cielska nieznanych mi ludzi. Nienawidziłam ich
w tak dużej ilości. Przytłaczała mnie zawsze ich ilość i hałas, jaki emitowali.
Zdecydowanie wolałam być sama i mieć wolną przestrzeń, której nikt nie mógł
naruszyć.
Wpatrzona
w ziemię kroczyłam leniwie przez plac, aż w końcu skręciłam w uliczkę po
prawej, ulokowanej pomiędzy ścianami budynków mieszkalnych – starych,
zniszczonych już nieco bloków o odpadającym tynku, porastającym ich
gdzieniegdzie bluszczu i oknach wypadających z zawiasów. Drogę przebiegł mi
czarny kot, jakby zwiastował jeszcze większe szczęście, którego miałam dzisiaj
zaszczyt dostąpić. 
Buty
wystukiwały monotonny, powolny rytm na brukowanej ścieżce, a ja, pogrążona we
własnych myślach, nie zwracałam już uwagi na świat wokół mnie.
Tęcza.
Dzieci
mogły wpatrywać się w nią godzinami z zachwytem w swoich iskrzących się
oczkach, zastanawiając się tylko, co takiego mogło być po drugiej stronie.
Garniec złota, tak jak mówili niektórzy? Stado jednorożców, które żywiły się
tęczą i podążały za nią? Jakieś inne, durne, magiczne istotki, w które tak
bardzo wierzyły? Miały się tego nigdy nie dowiedzieć. W dorosłym życiu czekało
na nie zupełnie coś innego. Coś straszniejszego, bardziej wymagającego i
przytłaczającego. Praca. Zobowiązania. Ograniczenia. Odpowiedzialność. Wtedy nawet
szkoła wydawała się rajem i powracało pragnienie powrotu do niej, chociaż na
jeden dzień. Jednak było to niemożliwe, tak samo jak stwierdzenie, co
znajdowało się na drugim końcu tęczy. 
Dlaczego
tak w ogóle ludzie pragnęli poznać odpowiedź na to pytanie? Tęcza była
zjawiskiem pogodowym, a nie magicznym. Na jej końcu nie mogło znajdować się nic
niezwykłego, a na pewno już nie ciekawego. Zero jednorożców i wróżek. Może
jakiś menel pod mostem, żebrzący o grosik „na chlebek”, może bezdomny pies
zakopany w stercie zeszłorocznych gazet. Jakoś nikomu nieszczególnie się
spieszyło, aby przejść do punktu, w którym tęcza się kończyła, chociaż tak
zaciekle pytał, co się tam znajdowało. Osobiście obstawiałam pole grzybków
halucynków albo letnią rezydencję świętego Mikołaja – ten stary dziad przecież
nie mógł siedzieć latami na biegunie, tak bez żadnych kobitek ani spirytusu. 
Wracając
jednak do tęczy – nie powstała tak jak powinna, poprzez odbijanie się w
kroplach deszczu spadających z przeładowanych wodą chmur. Była emitowana przez
władze co jakiś czas na okres około jednej godziny. Zawsze w południe, o
trzynastej. Nikt nie wiedział, jak ją stworzyli i jak potrafili wyświetlić ją
na niebie bez projektora czy czegoś w tym stylu, ale była ona przerażająco
prawdziwa. Gdybym była dzieckiem, zapewne robiłabym to co moi rówieśnicy –
skakała w miejscu z radością, fascynując się pięknem czegoś nowego i
niezwykłego. Jednak byłam już starsza i rozumiałam, co oznaczała tęcza. Nieszczęście,
pech, katastrofę, zło pod postacią kolorowego łuku rozpostartego niewinnie na
niebie.
Podczas
gdy każdy normalny człowiek spoza okręgu naszego państwa mógł wzruszyć
ramionami i minąć tęczę bez żadnych większych emocji, tak my przeklinaliśmy ją
we wnętrzu naszych dusz, jednocześnie modląc się, aby tym razem nie była ona
skierowana tylko dla nas. 
Dlaczego
tęcza zmieniła swój wizerunek z dobrego i niosącego nadzieję na przygnębiający
obraz śmierci w ładnej okładce? Wszystko zawdzięczać mogliśmy władzom naszej
pięknej krainy, Arc – En – Ciel. Była niespecjalnie duża, położona mniej więcej
na południowym zachodzie kraju. Zajmowała zaledwie jedną czwartą terytorium i
graniczyła z morzem od strony wschodniej. Miała parę ośrodków przemysłowych i
większych hoteli, lecz słynęła jako kraina z krajobrazami – jeziora, rzeki,
plaże, łąki, lasy. Zielone otoczenie, niesamowita flora i fauna oraz świeże
powietrze ściągało do niej ciekawych życia turystów. 
Kraina
ta była jedną z trzech części Ciel, zaraz obok Bleu Ciel i Gratte – Ciel. Każde
z wymienionych miało swoją charakterystyczną cechę i osobne władze, rządzące
całym obszarem, jednak będące pod władzą jedynego i prawowitego prezydenta,
urzędującego w Gratte – Ciel. 
Wszędzie
jednak ludzie podzieleni byli na rasy, zależące od różnych dla każdego z
terytoriów aspektów: w Bleu Ciel był to kolor skóry, w Gratte – Ciel – oczu, a
w Arc – En – Ciel o przynależności do poszczególnej rasy decydował kolor włosów.
Właśnie w tym ostatnim każdy mieszkaniec rodził się z włosami jednego z kolorów
tęczy. Nie mieliśmy tutaj blondynów, brunetów czy szatynów, jedynie rasy
Czerwonych, Pomarańczowych, Żółtych, Zielonych, Błękitnych, Indygo oraz
Fioletowych. Łącznie siedem ras. 
I
za każdym razem, kiedy na niebie w Arc – En – Ciel pojawiała się tęcza, ginął
jeden osobnik z wybranej rasy. 
Jeśli
danego dnia mocniej emanował blaskiem kolor czerwony, ginął ktoś z Czerwonych.
Łatwy schemat. Chociaż były wyjątki: ze dwa, czy nawet trzy razy ktoś tylko
stracił kończynę, czasami ktoś doświadczył tylko jakiejś przykrej sytuacji, a
pięciokrotnie ktoś zaginął na dłuższy czas i powracał z uszczerbkiem na zdrowiu
– fizycznym i psychicznym. Nic wielkiego w porównaniu ze śmiercią, czyż nie? 
Niektórzy
próbowali zgolić się na łyso po wybraniu przez tęczę, co było surowo zakazane
przez władze. Dawali delikwentowi jakiś niewiarygodnie skuteczny szampon na
porost włosów, uprzednio sprawdzając jego prawdziwy kolor włosów poprzez
sprawdzenie barwy krwi – przybierała ona odcień naszych włosów. Dlatego też,
dla uściślenia – w Arc – En – Ciel ludzi dzielono ze względu na kolor włosów
oraz krwi. 
Nikt
tak naprawdę nie wiedział, dlaczego po wybraniu przez tęczę ktoś umierał. Być
może był to rozkaz władzy, która dawała znak poszczególnej rasie, iż dziś
pożegna się z jednym ze swoich przedstawicieli. Może kolejne, tajemnicze
zjawisko pogodowe, którego nie dało się wytłumaczyć, a wybraniec znikał ot tak.
Może władze chciały nas tylko ostrzec przed nieszczęściem. Tak, aby każdy mógł
się pożegnać z bliskimi w razie czego, zastanowić się nad swoimi fenomenalnymi,
ostatnimi słowami, które miały zostać w historii i powalić na kolana wszystkie
pokolenia, wykonać ostatnie ważne telefony, ewentualnie zrobić coś, czego
jeszcze się w życiu nie zrobiło. 
Z
początku nikt nie chciał wierzyć w to, że zwykła tęcza przepowie kogoś śmierć,
jednak kiedy jej swoista wróżba się wypełniła, lud zadrżał ze strachu i
wiedział, że to, co przekazywał ten kolorowy łuk było jak najbardziej prawdą.
Być może trochę absurdalną i tajemniczą, jednak szczerą.
Nienawidziłam
tej tęczy. Kolorów, z których się składała, nawet, jeśli była czymś w rodzaju
wyroczni i symbolem naszego państwa. Turyści zachwycali się nią i wychwalali, nie
znając prawdy. Nawet jeśli byliby świadomi tego, jakie szkody wyrządza barwny
łuk, wzruszyliby tylko ramionami i wrócili do swojego życia wolnego od
morderczej tęczy. To nie był ich problem, więc dlaczego mieliby się nim
przejmować? Życia nędznych ludzików z innej krainy obchodziło ich tyle, co
bezdomni i błąkające się po miastach psy. Dopóki nie musieli tego dostrzegać i
ingerować w to, było w porządku. Dlatego też byliśmy skazani na strach przed
tęczą, drżąc na całym ciele, kiedy po raz kolejny pojawiała się na niebie. 
A
przynajmniej większość z nas. 
Przebiegła
przede mną gromadka dzieci, a ja, wyrwana z głębokich przemyśleń, przyjrzałam
się im uważnie. Czerwoni i Fioletowi, jedna Żółta. Tworzyli małą gromadkę,
ubraną w krótkie pelerynki do pasa, wykonane z jakiegoś poszarpanego, czarnego
materiału, na którym narysowali tęczę. 
Jak
uroczo. Ta ich błoga niewiedza czasami sprawiała, że miałam ochotę powiedzieć
im całą prawdę. Że tęcza nie jest taka dobra i łaskawa, że święty Mikołaj nie
istnieje, że ich rodzice po dwudziestej drugiej tak naprawdę nie idą grzecznie
spać. Powstrzymywało mnie od tego to durne poczucie winy, które
najprawdopodobniej chodziłoby za mną przez wieczność, wypominając mi, co
takiego zrobiłam. A kroku dotrzymywaliby mu wściekli rodzice. 
Dzieciaki
zatrzymały się przede mną, przez co ja także musiałam przystanąć. Zmierzyłam je
niechętnie wzrokiem, powstrzymując się od jakiejś obraźliwej uwagi wycelowanej
w ich stronę. 
Włożyłam
ręce do kieszeni i czekałam na ich ruch. 
Po
chwili mały Czerwony wycelował we mnie małym, drewnianym nożem, ubrudzonym na
czubku keczupem, po czym uniósł brew i odchrząknął głośno. 
–
Hej, ty! – Zaczepił mnie. Gromkie brawa za oryginalne powitanie, mały. Chłopak
szturchnął łokciem stojącą obok niego Fioletową, która po chwili również
uniosła swój mieczyk w moją stronę. To samo zrobili pozostali, zachowując tęgi
wyraz twarzy, bez najmniejszego cienia uśmiechu na ustach. – Pokaż włosy! –
Rozkazał mi władczo. 
Zerknęłam
na niego jeszcze raz. Fakt, do wysokich nie należałam, ale ten karzeł ledwo
dorastał mi do pasa. 
–
Cześć, mały. – Uśmiechnęłam się kpiąco pod nosem i oparłam dłoń na ścianie po
mojej prawej, nie spuszczając z dzieciaków wzroku. – Keczup łagodny czy
pikantny? – Skinęłam głową na jego miecz. 
Czerwony
zmrużył złowrogo oczy i nadął policzki, jak typowe, obrażone dziecko. Niektórzy
mogliby sądzić, że wyglądał tak uroczo, osobiście sądziłam, że wyglądał tak,
jakby przed chwilą zjadł talerz tego piekielnie ostrego chili, które zaserwował
mi kiedyś Casuel. Cóż, wszystko zależy od punktu widzenia. 
–
Nasz przywódca coś ci rozkazał! – Upierała się Żółta, postępując odważnie krok
do przodu. – Zdejmuj kaptur i pokaż włosy! – warknęła swoim piskliwym
głosikiem. Kokarda peleryny zawiązana pod szyją drgnęła, kiedy tupnęła nogą. 
Nie
miałam ochoty na kłótnię z tymi bachorami. Przewróciłam oczami, sięgając dłonią
do kaptura i ściągając go z głowy szybkim ruchem. Wśród gromadki poniosły się
pełne zachwytu okrzyki, zaś miecze opadły na dół. 
–
Zielona! – Stwierdził przywódca tęczowej bandy. – Wybranka tęczy! – Zawołał,
patrząc na mnie wręcz z nabożną czcią. Jego oczy błyszczały z podekscytowania,
usta wykrzywił pełen radości uśmiech. 
–
Znaleźliśmy ją! – Dodała Żółta, skacząca z radości. 
–
Wybranka tęczy – prychnęłam z pogardą pod nosem, obserwując wybuch radości
dzieciaków. Z czego one się tak cieszyły? Z tego, że znaleźli Zieloną, wskazaną
przez tęczę? I do czego niby byłam im potrzebna? Do poświęcenia pelerynek gangu
„pokaż włosy albo wpiernicz” swoją krwią? 
–
Spokój! – ryknął wreszcie Czerwony, stojący na czele, po czym schował miecz za pas
spodni. Jedna z Fioletowych podała mu wyciągnięty z kieszeni bluzy pisak, który
z kolei wyciągnął w moją stronę. – Podpiszesz się nam na pelerynkach? – spytał
niewinnie, a jego oczy zabłyszczały bardziej. 
Zamrugałam
parę razy oczyma, ważąc jego słowa. Od kiedy to przyszłe trupy były tak
popularne? 
–
Proszę! – Zawołały jednocześnie dzieciaki. 
Przygryzłam
wargę i przejęłam pisak od chłopaka, wzdychając ciężko. 
–
Dawajcie te peleryny – mruknęłam niechętnie.
Jako
pierwszy odwrócił się do mnie plecami przywódca. Ukucnęłam przy nim, kładąc
zakrętkę pisaka na ziemi. Zastanowiłam się nad podpisem. Jak miał wyglądać?
Imię i nazwisko, ksywka nadana przez gang, czy może jakieś sprytne przekleństwo
w innym języku? 
Po
krótkim zastanowieniu, machnęłam białym pisakiem na tkaninie niedbałą parafkę,
która mogłaby uchodzić za autograf. Miałam ochotę napisać też na niej parę
nieładnych słów, jakie często słyszałam na marché noir, kiedy to chodziłam
tam razem z Casuelem. Konkretnie coś rodem „Wybranka tęczy, pute”. Francuski był takim pięknym
językiem, wyrafinowanym i delikatnym. Nawet takie zwroty brzmiały w tym języku
ładnie. 
Dzieciaków
była siódemka. Policzyłam je, kiedy podpisywałam poszczególne peleryny,
starając się nie naruszyć namalowanej pisakami krzywej tęczy. Kiedy skończyłam,
rzuciłam pisak w stronę przywódcy, wstając i przeciągając się leniwie. Więc to
tak czują się prawdziwe gwiazdy. Tyle że kreślą o wiele więcej parafek niż ja. 
–
Pływamy w fali twojej chwały! – Zasalutował mi Czerwony, a zaraz za nim
pozostali. Powstrzymałam się od przewrócenia oczami. 
–
Tylko się nie utopcie – mruknęłam ironicznie, zakładając kaptur z powrotem na
głowę. Fascynacja tych młodziaków była już lepsza od gorączkowych szeptów
dorosłych i obcych mi ludzi, którzy byliby zdolni poklepać mnie przyjacielsko
po ramieniu i z udręką wypisaną na twarzy powiedzieć to durne „tak mi przykro”.
Zapewne gdyby znali moje imię, dodaliby je jeszcze na koniec formułki. 
Dzieciaki
skinęły posłusznie głowami i pobiegły dalej, w stronę rynku, przekrzykując się
głośno. Po chwili usłyszałam, jak drewniane mieczyki stawały ze sobą w walce. 
Też
bym tak chciała. 
Ruszyłam
dalej przed siebie, skręcając na rozwidleniu ścieżki w prawo. Z oddali ujrzałam
już wciśnięty pomiędzy dwa niewielkie domki mieszkalne sklep, idealnie
wtapiający się w otoczenia. Niegdyś piękny, bladoniebieski kolor budynku został
obdarty i porośnięty przez wszechobecny bluszcz. Szyby okien były miejscami
potłuczone, zszarzałe firanki padły ofiarą kotów i moli, szyld nad wejściem
osunął się delikatnie na lewą stronę, a napis na nim wyblaknął po upływie lat.
Lunatyk miał już dawno za sobą czasy świetności. 
Koty
łapiące na mnie spode łba opuściły swoje stałe miejsca pod ścianami odrapanych
budynków i podążały za mną, póki ich nie odgoniłam, warcząc pod nosem i
machając na nie rękoma, jakbym chciała je zdzielić. Czmychnęły z powrotem,
sycząc złowrogo i jeżąc sierść.
Drzwi
ledwo kołysały się na zawiasach, klamka odpadła już jakieś trzy lata temu. W
drewnie widniała masa cieńszych i głębszych nacięć nożem. Betonowe schody przed
wejściem jako jedyne wydawały się dość trwałe – a przynajmniej na tyle, żeby para
ludzi mogła na nich usiąść bez większych problemów, tak jak ja i Casuel. 
Przekroczyłam
próg, a moim oczom ukazało się wnętrze sklepu: po dwa stoliki z krzesłami po
obu stronach wejścia, naprzeciwko niego długa lada obklejona plakatami sprzed
paru lat, rząd szafek i półek przy wyjściu na zaplecze. Przygasające żarówki
zwisające z sufitu oświetlały nieudolnie pomieszczenie, drewniana podłoga
skrzypiała złowieszczo przy każdym ruchu. W kątach przemykały się szczury,
ścigane przez smukłego, czarnego kota, Assassina. Z ukrytego gdzieś głośnika
dobiegała cicha, przerywana przez zakłócenia muzyka, której melodia rozlegała
się wokół. 
Lokal
był pusty, jeśli nie liczyć smukłego, wysokiego chłopaka za ladą. Niebieskie
włosy opadały mu na czoło, zakrywając znajome mi czarne oczy. Okulary zsunęły
mu się na czubek nosa, w którym zabłyszczał drobny kolczyk, zaś usta zacisnął w
cienką kreskę, wypełniając starannie jakieś arkusze i nucąc pod nosem graną w
radiu melodię. Miał dziś na sobie zmiętą, czarną podkoszulkę z napisem „bez tej
koszulki też dobrze wyglądam”. Był zbyt zajęty, żeby podnieść na mnie swój
wzrok. 
–
Hej, Bu. – Przywitałam się z nim, zdejmując kaptur z głowy. Chłopak zerknął na
mnie spode łba, a jego usta wykrzywił delikatny uśmiech. 
–
Witaj, Putain. – Odpowiedział mi. Razem z Casuelem przezywaliśmy się nawzajem
od ponad roku. Kiedyś nazywał mnie po prostu Green, ale kiedy zdecydowałam się
na dość odważną karierę, znalazł mi coś odpowiedniejszego. – Przyszłaś trochę
popieprzyć czy po to co wszyscy? – Uniósł brew, wpatrzony wciąż w swoje
arkusze. Zakreślił parę krzyżyków przy poszczególnych nazwiskach. 
Ziewnęłam
przeciągle, siadając na ladzie i zerkając do arkuszy chłopaka. Znów uzupełniał
spis. 
–
Dziś będę pieprzyć, odbierając to, co wszyscy. – Wzruszyłam ramionami. –
Zgadnij, kto dzisiaj zawitał na niebie – westchnęłam, sięgając dłonią pod ladę,
gdzie czekał na mnie uprzednio przygotowany napój. Pociągnęłam łyk z wielkiego
kubka, czując, jak po moim ciele rozpływa się ciepło. 
–
Zastępy aniołów? – mruknął pod nosem, przekopując kolejne arkusze. – Krowy
zaczęły latać? – dodał po chwili. Nie odpowiadałam, dobrze wiedziałam, że sam
ujrzał tęczę przez okienko na zapleczu. 
–
Niekoniecznie. – Zastukałam palcami o blat lady. – Pewna dziewczynka
postanowiła kiedyś nauczyć się latać. 
Casuel
odstawił papiery na bok, odłożył okulary na ladę i przeciągnął się leniwie. Na
prawej ręce wytatuował po francusku „L'unique différence entre un fou et moi,
c'est que moi je ne suis pas fou”[1], zaś na lewej, już od paru lat widniał cytat
z „Małego księcia” – swoją drogą, jego ulubionej książki – „On est seul aussi chez les hommes”[2].
– I nauczyła się – westchnął. – Dzisiaj ma szansę
wznieść się w niebo. – Uśmiechnął się łobuzersko. W kącikach jego ust pojawiły
się urocze dołeczki. 
– Ale nie zamierza jej wykorzystać. – Pociągnęłam
kolejny łyk napoju. – Jest okropnym leniem. 
Cas zaśmiał się cicho, posyłając mi kuksańca. 
– Leniwy ma zawsze wiele jutrzejszego
dnia. – Stwierdził. 
O ile do niego dożyję, dodałam w myślach. 
– A jak u ciebie, Bu? – spytałam go, wpychając mu do
rąk kubek, z którego również pociągnął łyk. Oblizał się łapczywie, zaś uśmiech
nie schodził z jego twarzy. – Wszyscy się stawili? – Kiwnęłam głową na arkusze
papieru odstawione tymczasowo na bok.
– Część. – Wzruszył ramionami i oddał mi kubek. –
Jest południe. Ludzie zaczną napływać za niedługo. Nie licząc tych
spóźnialskich, którzy przychodzą wieczorami. – Posłał mi znaczące spojrzenie.
Cóż, robiłam tak nie raz. Zdarzało się, że specjalnie na mnie czekał. 
Wzruszyłam w odpowiedzi ramionami. Miał rację.
Często się spóźniałam. Na pierwszy dzień w szkole, na otwarcie sklepu
naprzeciwko, na urodziny Casuela, wszystkie ważne uroczystości. Po prostu nie
potrafiłam zdążyć ze wszystkim. Poza tym po drodze ktoś mnie zaczepiał, albo
też za bardzo pogrążałam się we własnych myślach i zbaczałam z drogi. 
– Co dziś dla ciebie? – spytał Casuel, otwierając
jedną z wielkich szaf, w których wnętrzu błyszczały się drobne pudełeczka z
metalu, wszystkie identyczne. 
– To co zwykle – mruknęłam, pociągając kolejny łyk
napoju. Mocny smak alkoholu powoli zaczynał słabnąć. 
Cas skinął głową i zamknął szafę, po czym schylił
się do szuflady ukrytej pod ladą. Była zamykana na kluczyk, który nosił na
rzemyku zawieszonym na jego szyi. Otworzył ją i zmierzył wzrokiem kolejne
porcje pudełeczek – tym razem mniejszych i różniących się kolorami. 
– Coś mocnego? – spytał, dotykając delikatnie
palcami każde z opakowań. 
– Cokolwiek. – Machnęłam niedbale ręką, odkładając
kubek na ladę. – Może być coś mocnego. 
– Cauchemar powinien być dobry – odpowiedział po
chwili namysłu, wyciągając z szuflady czarne pudełeczko. – Nowy towar. –
Uśmiechnął się delikatnie i rzucił opakowanie w moją stronę. Złapałam je w
locie. 
– Cauchemar. – Powtórzyłam za nim, chowając podarek
do kieszeni bluzy.  – Odlot. – Uniosłam
kąciki ust, siląc się na uśmiech. 
– A jaki sen sobie dziś życzysz, moja mała Mare? –
Zatrzasnął szufladę i wrócił do rzędu szaf, otwierając tą stojącą za mną. –
Szczęśliwa wizja ślubu z ukochanym – czyli ze mną, rzecz jasna – i noc
poślubna? – Mrugnął do mnie znacząco, odsłaniając szereg białych zębów.
Prychnęłam pod nosem i potrząsnęłam głową, na co on przewrócił oczyma i wskazał
na jedno z pudełeczek. – Podróż za granicę i poznanie paru nowych,
sympatycznych ludzi? 
– Nie – mruknęłam. 
– Idealny dzień? – westchnął, wskazując na kolejne
opakowanie. – Zakupy z rana, przechadzka po mieście, obiad w towarzystwie
znajomych, spotkanie z prezydentem i noc spędzona pod gwiazdami? – Uniósł brew.
– Niech będzie. 
Casuel otworzył ostrożnie wieczko pudełeczka i
wyciągnął z niego żółtą tabletkę wielkości borówki. Położył pigułkę na wnętrzu
mojej dłoni i starannie zamknął szafę. 
– Coś jeszcze? – spytał, unosząc brew. Schował pusty
już kubek z powrotem pod ladę. Potrząsnęłam głową, machając nogami w powietrzu.
– Ile? – Zerknęłam na chłopaka przelotnie. Tabletki
snów co prawda były za darmo, ale zamówienia specjalne dla ludzi takich jak ja
już niekoniecznie. 
– Standardowo. – Wzruszył ramionami. Wyciągnęłam z
kieszeni spodni dwa banknoty i postawiłam na ladzie, dorzucając parę drobniaków
z bluzy. Nie było co się targować, i tak dostawałam już zniżkę za znajomość i
stałego klienta. 
– Dzięki, Bu. – Uśmiechnęłam się do niego
delikatnie. Ten pochylił się w moją stronę i złożył na policzku delikatny
pocałunek. 
– Nie ma za co, Putain. Odpłacisz jeszcze kiedyś w
naturze. – Wyszczerzył zęby. Nie zastanawiałam się nigdy nad więzami jakie nas
łączyły. Miłość? Przyjaźń? Tak, przyjaźń na pewno. Już od dziecka przebywaliśmy
ze sobą sporą ilość czasu i wiedzieliśmy o sobie naprawdę dużo. 
Weźmy chociażby samo imię chłopaka. Casuel. Z
francuskiego, oznacza „przypadkowy”. I tak można go w skrócie określić. Nie był
dzieckiem planowanym, tak samo jak jego rodzice spotkali się i wzięli ślub
całkiem przypadkiem. 
Casuela spotkałam także przypadkiem. 
Jak na ironię przypadkiem wpadłam na niego, kiedy
szłam przed siebie uliczkami bloków, jak zwykle zamyślona, w glanach i kapturze
narzuconym na głowie. Pod tym względem nie zmieniłam się od lat. W sumie
charakter też został mi podobny. Zmieniło się moje nastawienie do świata i
podatność na wszelkie używki. 
– Rodzice dzisiaj wyjeżdżają – wyszeptał mi kusząco
do ucha. – Uzupełniają towar. Będę kompletnie sam. 
– Biedny, samotny Bu – westchnęłam ironicznie,
odwracając się do niego twarzą. Nasze nosy stykały się teraz, oczy wpatrywały
się w tęczówki towarzysza. – Zapewne będziesz się bał. 
– Jak zawsze. – Uśmiechnął się łobuzersko. –
Przydałby się ktoś, kto ogrzałby skutecznie moje łóżko. Tak chłodne i obce bez
ciebie – wyszeptał niskim, zmysłowym głosem. Prychnęłam cicho. 
– Dziś w planach mam igraszki z Cauchemarem. –
Odepchnęłam go od siebie i zeskoczyłam z lady, sprawdzając, czy tabletki wciąż
tkwiły w kieszeni mojej bluzy. – Mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze jutro –
mruknęłam. 
– Do następnego kubka, Putain. – westchnął Casuel, widząc,
jak zbierałam się do wyjścia. Ubrał czarne okulary z powrotem na nos i
przeczesał włosy rozcapierzonymi palcami. 
– Do następnego kubka, Bu. – Rzuciłam, ruszając w
stronę wyjścia. Od lat to samo pożegnanie, które nam się nie nudziło. Nigdy nie
mówiliśmy „do zobaczenia”, „cześć”, „do następnego spotkania”. „Do następnego
kubka”, zawsze. 
Być może zgodziłabym się na noc spędzoną u niego,
gdybym tak bardzo miała dziś ochoty na dobry odlot. Musnęłam palcami opakowanie
w kieszeni. Cauchemar. Coś nowego. 
Normalni ludzie powiedzieliby, że jestem
uzależniona. Fakt, że codziennie odwiedzałam Casuela tylko po to, aby zyskać
narkotyk zamknięty w malutkiej tabletce, mówił sam za siebie. Osobiście
twierdziłam, że mogłabym przestać w każdej chwili. Po prostu tego nie chciałam.
Z narkotykami żyło mi się lepiej niż bez nich. Życie było po prostu bardziej
kolorowe, jakieś weselsze, ciekawsze. Byłam młoda, chciałam z niego korzystać
jeszcze przez te lata, które mi zostały. Narkotyki były idealnym sposobem na
takie właśnie życie. W połączeniu z tradycyjnym kubkiem czystej wódki, który
piłam zawsze z Bu, kiedy go odwiedzałam, stanowiły wręcz idealny przepis na
życie. 
Chmury przysłoniły nieco błękitne niebo i słońce
wiszące na nim, a wiatr popychał je niecierpliwie wciąż przed siebie. W
powietrzu unosił się mocny zapach dymu papierosowego zmieszanego z silnym zapachem
drogiej wody kolońskiej. Rozejrzałam się wokół. Mój wzrok napotkał mężczyznę po
trzydziestce, w szarej marynarce i spodniach w kant. Kasztanowe włosy ułożył na
bok. W dłoni trzymał papierosa, którego koniec jeszcze się tlił. Uśmiechnął się
na mój widok, a jego brązowe oczy zabłysnęły z podekscytowaniem. 
– Vert? – Uniósł brew, chcąc się upewnić. Dzięki
temu krótkiemu słowu wiedziałam już, czego ode mnie chciał. Wysiliłam się na
seksowny uśmiech, odgarniając niesforne kosmyki zielonych włosów z twarzy. 
– Bienvenu. –
Przywitałam go, dygając niczym prawdziwa dama. Francuski zwrot pomógł mi w
uzyskaniu takiego wizerunku. Nie bez powodu uwielbiałam ten język. – W czym
mogę panu pomóc? – spytałam, rozpinając nieco suwak czarnej bluzy i odsłaniając
widniejący pod nią czerwony top. Ukradkiem zauważyłam, jak mężczyzna rzucił
gdzieś niedbale papierosa i zmierzył mnie wzrokiem głodnego wilka. Nie pierwszy
taki. Reakcja wszystkich była zresztą podobna. 
 – Potrzebuję towarzyszki na wieczór. – Uśmiechnął
się szeroko w moją stronę, przewiercając mnie na wylot. Wiedziałam, że
powstrzymywał się obmacania mnie czy chociażby zerknięcia za mój dekolt.
Mężczyźni. 
– Jutrzejszy mógłby być? – Uniosłam brew.
Dzisiejszego nie miałam ochoty odstąpić nikomu. – Byłby to najbliższy wolny
termin dla pana. – Zamruczałam. 
– Specjalnie dla mnie? – zapytał, wkładając ręce do
kieszeni marynarki. 
– Oczywiście. – Zaśmiałam się perliście. Cóż, gość
nie musiał wiedzieć, że przed nim szukało mnie już tuzin innych napaleńców.
Chociaż i tak jak na razie był pierwszym, którego nie spławiłam na wstępie. 
– Jaka stawka? – westchnął. W środku zacierałam już
ręce z zadowoleniem. Zapowiadało się na grubą kasę. 
– Ustalimy to jutro, skarbie. – Stwierdziłam. To
miało w sumie zależeć od tego, jak bardzo przyćpana będę. – Zaraz po warunkach,
jakie mi zapewnisz. – Mrugnęłam do niego znacząco. 
Skinął głową z zawadiackim uśmiechem. 
– Będę czekał tutaj jutro. – Oznajmił. – O tej samej
porze.
Było koło piętnastej. Więc chciał mnie do siebie
porwać już tak wcześnie. Moje zarobki powinny więc wzrosnąć jeszcze bardziej.
Świetnie. Więcej kasy, więcej tabletek, więcej zabawy. 
– Je vais
attendre. – Uśmiechnęłam się niegrzecznie. Mężczyzna podszedł do mnie i
spojrzał mi głęboko w oczy, jakby po tym mógł ocenić, jak będę się sprawować.
Nie myśląc zbytnio, przybliżyłam swoje usta do jego i pocałowałam go
delikatnie. Smakował dymem papierosowym i mięsem. Ohyda. 
– Niegrzeczna dziewczynka. – Zaśmiał się, obejmując
mnie swoim wielkim łapskiem w pasie. Im bardziej go zachęcę, tym bardziej nie
będzie mógł doczekać się jutra, a to oznaczało z kolei większą gotówkę. Uśmiechnęłam
się niewinnie. 
– W końcu takie lubisz najbardziej. – Zachichotałam.
Mężczyzna wypuścił mnie ze swoich objęć, wciąż badając każdy centymetr mojego
ciała, tak bardzo zakrytego, jak na złość. – Do zobaczenia, mon amoureux. – Pomachałam mu jeszcze na
pożegnanie i skierowałam się na prawo. Od razu zapięłam suwak bluzy pod szyję,
nałożyłam kaptur na głowę i ukryłam fałszywy, ale firmowy uśmiech. 
Mon Dieu, ile to napalonych
idiotów spotykałam na mojej drodze. 
Była to konsekwencja mojej decyzji sprzed dwóch lat,
kiedy to zdecydowałam się na bycie prostytutką. W sumie praca całkiem
przyjemna, zarobki idealne, klientów od grona. Gdyby moi rodzice jeszcze żyli,
zapewne dostałabym od nich niezły ochrzan, ale jako że obecnie mogli tylko
przewracać się w grobach, nie stało mi to na przeszkodzie. 
Potrzebowałam pieniędzy. Głównie na spłatę kredytu
po rodzicach, prochy i grube wypady z Bu. Czasem na własne przyjemności,
uzupełnienie lodówki oraz barku z alkoholem. Zarabiając jak uczciwy człowiek,
nigdy nie udałoby mi się przeżyć. A z obecnym trybem życia wszystko szło
dobrze. Nie musiałam martwić się o poważną pracę po skończeniu osiemnastki,
która czyhała na mnie za rogiem, ani też o męża. W razie czego zawsze mogłam
przebierać z tłumów mężczyzn proszących mnie o wspólną, upojną noc. Wśród nich
znalazłoby się paru chłopaków w moim wieku. Nie tylko goście po trzydziestce i
emeryci. 
Kredyt moich rodziców był w sumie śmieszną sprawą. Na
początek zaciągnęli się, bo potrzebowali kasy na dom. Suma nie była tak
kosmiczna i wszystko było całkiem dobrze. Potem mój brat wyjechał na studia do
stolicy i prosił o uiszczenie opłat, bo sam nie mógł zdobyć na nie tyle
pieniędzy. Rodzice nie mogli mu odmówić i tak też co miesiąc pożyczali kasę, a
że uniwersytet był na wysokim poziomie, jak też jego czesne, nazbierało się
tego sporo. 
Kiedy pewnego razu wróciłam do domu, zastałam tam
dwójkę gości w garniturach z pistoletami wycelowanymi w moją twarz. Rodzice
zapakowani byli w czarne worki jak ryby sprzedawane na rogu. W sumie i ryby, i
moi rodzice byli wtedy martwi. 
Mężczyźni zmierzyli mnie chłodnym wzrokiem i
wyjaśnili sytuację, nawet jeśli doskonale wiedziałam o co chodziło.
Stwierdzili, że dług rodziców był za duży, a ich szef nie należał do zbyt
cierpliwych i kazał ich zabić. Tak po prostu. 
Ach, to piękno Arc – En – Ciel. 
Potem spytali, czy przejmę obowiązek spłacenia
kredytu. Dali mi tydzień na wpłacenie pierwszej raty. Nie miałam innego wyboru,
jeśli chciałam żyć, więc zgodziłam się. Zaś mój brat żył w niewiedzy. Skończył
studia, znalazł dobrą pracę i żonę. Nie wiedziałam, co obecnie się u niego
działo i nie obchodziło mnie to w najmniejszym stopniu.
Jako szesnastolatka zaczęłam stopniowo sprzedawać
swoje ciało, uwodzić starszych od siebie na tanie chwyty, ucząc się, co
uwielbiają, a czego nie, jak ich zadowolić, jak sprawić, aby mnie pragnęli
jeszcze bardziej. 
Żadna praca nie hańbi. W takim przekonaniu żyłam.
Kredyt powoli spłacałam. Miałam za sobą połowę, z
czego wynikało, że za dwa lata mogłam być czysta od wszelkich długów. 
Po śmierci rodziców wynajęłam nowy dom, kiedy już zdobyłam
odpowiednie środki. Mieszkałam sama.
Przystanęłam na chwilę, rozglądając się. Chwila,
byłam teraz umówiona z klientem. Stałym, dobrze płacącym. Skręciłam w lewo i
rozpięłam ponownie bluzę, odsłaniając czerwony top i kawałek płaskiego, bladego
brzucha. Zdjęłam kaptur z głowy i spięłam włosy w kucyka. W oddali zamajaczył
kontur mężczyzny po dwudziestce. 
– Bienvenu,
mon amoureux. – Rzuciłam w ciemność,
uśmiechając się seksownie. 
No, to idziemy do pracy.
******
Dom przywitał mnie zapachem lawendy i skrzypieniem
podłogi w przedpokoju. Dotknęłam na oślep łokciem włącznika światła, pozwalając
mu oświetlić niewielkie pomieszczenie o niebieskich ścianach, dwóch wieszakach,
nieco brudnym lustrze i paru parach butów na płytkach podłogi. 
Powiesiłam bluzę na wieszaku, wyjąwszy z niej
uprzednio tabletki i zdjęłam buty, po czym przeszłam do salonu połączonego z
kuchnią. Wyjęłam z lodówki butelkę cydru jabłkowego i położyłam ją na blacie
razem z razem z narkotykiem i pigułką senną. Przeszukałam starannie wszystkie
szafki, aż w końcu znalazłam parę batonów energetycznych, które zajadałam,
wpatrując się tępo w beżową ścianę naprzeciwko. 
Dziś wzbogaciłam się o jakieś pięć stów. Sporo.
Wystarczy mi na kupienie jutro kolejnego narkotyku u Casuela i czegoś do
jedzenia. Zerknęłam ukradkiem na tabletki na blacie. Najpierw obowiązkowa na
sen, potem cauchemar. 
Władze zabraniały marzyć ludziom dorosłym. Został mi
więc miesiąc tej wolności, całkowicie zbędny. Nie miałam marzeń. Nie były mi
potrzebne. Martwiłam się raczej o to, co zjeść, jakiego klienta przyjąć, kiedy
odwiedzić Bu, jaki narkotyk wybrać tym razem. Codzienna rutyna, która mnie nie
nudziła. 
Pstryknięciem palców włączyłam radio w kuchni. Nie
była ona jakoś bogato urządzona. Lodówka w rogu, rząd kuchennych blatów, parę
szafek, stół, dwa krzesła, radio. Wisząca z sufitu lampa oświetlała całość. To
wszystko.
Nie przywiązywałam się do mojego mieszkania zbyt
mocno. Nie bywałam w nim często ze względu na moją pracę. Służyło mi raczej
jako miejsce, w którym czasami spałam.
Po zjedzeniu batonów i wypiciu cydru, nalałam do
szklanki wodę z kranu i wrzuciłam do niej pigułkę senną. Kolejny wymysł
państwa. Namiastka dozwolonym dorosłym marzeń, sny. Dostępne za darmo dla
każdego mieszkańca. Do wyboru, do koloru. Nie trzeba było martwić się o to,
jaki będzie sen, gdyż jego przebieg wybierało się samodzielnie. Tak właśnie
maskowano zakaz marzeń – zastępując je tabletkami sennymi. 
Woda z rozpuszczoną tabletką miała lekko słodki
posmak, prawie jak każda zresztą. Jej smak nie gościł długo na języku. Specyfik
zaczynał działać zaraz po spożyciu, więc mogłam położyć się już teraz. Miałam
jednak jeszcze coś do zrobienia. 
Obróciłam w palcach pudełeczko z cauchemarem.
Ciekawa nazwa dla narkotyku. Koszmar. Spodziewałam się czegoś naprawdę mocnego.
Uniosłam wieczko opakowania i wyciągnęłam z niego
czarną tabletkę wielkości mentosa. W przeciwieństwie do innych tabletek, ta
miała odrobinę chropowatą powierzchnię. Podobało mi się to. Coś innego, nieznajomego.
Poczułam lekkie mrowienie w palcach. Dłonie już chciały zażyć tabletkę i poczuć
to cudowne uczucie po zażyciu. Mimowolnie oblizałam usta, uśmiechając się
delikatnie. 
Cauchemar, koszmar. Będzie dziś moim najpiękniejszym
snem. 
Wsadziłam tabletkę między wargi i sięgnęłam po
szklankę, którą znów wypełniłam wodą. Popiłam specyfik, czując, jak chłodna
woda przemierza mój przełyk, zostawiając po sobie przyjemne uczucie. 
Comme d'habitude, toute la journée
Je vais jouer à faire semblant
Comme d'habitude je vais sourire
Comme d'habitude je vais même rire
Comme d'habitude, enfin je vais vivre
Comme d'habitude.[3]
Moja ulubiona piosenka, głównie ze względu na tekst.
Ustawienie radia tak, aby odbierał stację z francuskimi piosenkami było jednym
z najlepszych posunięć w moim życiu. Nawet, jeśli wolałam rocka i metal.
Ziewnęłam przeciągle, zakrywając usta dłonią.
Przeniosłam się do salonu, stanowiącego jednocześnie moją sypialnię. Na
zielonej sofie leżał stary, purpurowy koc i puchata, czarna poduszka. Przed nią
ustawiłam ławę, na której leżało parę butelek po piwie i puste opakowania po
jedzeniu. Zasłoniłam zasłony w oknach, wychodzących na jedną z bocznych uliczek
i wygrzebałam spod koca piżamę składającą się z niebieskich spodenek i białej
podkoszulki na ramiączkach. 
Wzięłam szybki prysznic i przebrałam się.
Zdecydowałam się jeszcze na szklankę wody przed snem, po czym zakopałam się pod
kocem, wpatrując intensywnie w sufit. Ogarnęło mnie znużenie, któremu dałam się
objąć i porwać do swojej krainy.
******
Wiatr wtargnął do pokoju, a wraz z nim wpadł do
środka chłód, który przeszył mnie aż do kości. Poderwałam się z sofy niczym
błyskawica i zaspanymi jeszcze oczyma rozejrzałam się po pokoju. 
Nie zdążyłam jeszcze zasnąć na tyle dobrze, aby
śnić, dlatego też czynnik taki jak wiatr bez problemu mnie obudził. 
Księżyc świecił w pełni wysoko na niebie, parę
butelek po piwie przewróciło się i leżało teraz na dywanie, na szczęście w
nienaruszonym stanie. Zlustrowałam wzrokiem wnętrze mieszkania, badając zmiany,
które w nim zaszły.
W kuchni wszystko na swoim miejscu. W salonie
pozycję zmieniły jedynie butelki i parę papierków. Ciszę przerywało cykanie
świerszczy za oknem, pohukiwanie sów i mój płytki, nerwowy oddech.
Nienawidziłam budzić się w środku nocy, wytrącona ze snu. 
Wbiłam wzrok w jakiś cień na podłodze koło okna.
Poczułam ucisk w żołądku, kiedy niespodziewanie się poruszył, jakby zmierzał w
moją stronę. Zacisnęłam usta, dławiąc w gardle krzyk przerażenia i chwytając w
dłoń poduszkę, jako ewentualną broń. Po chwili usłyszałam jednak łopotanie
zasłon, których to cień wydawał mi się taki straszny. 
Odetchnęłam z ulgą, rozluźniając ucisk palców na
trzymaną w dłoniach poduszkę. 
– Mam ochotę na naleśniki – mruknęłam bezsensownie.
Dobiegł mnie głośny, perlisty śmiech. 
– Bonsoir. –
Usłyszałam nieznajomy mi niski, zmysłowy głos. Zlustrowałam wzrokiem
pomieszczenie, jednak nie ujrzałam nikogo. – Może się poczęstujesz? – Blada
niczym śnieg dłoń pojawiła się przede mną z paroma czarnymi tabletkami w jej
wnętrzu. Odsunęłam się delikatnie, przyglądając się nieznajomej dłoni. 
– Bonsoir.
– Przywitałam się kulturalnie. Miałam nikłą świadomość tego, że narkotyk
zaczynał działać. Czułam już tą dziwną euforię, której nie potrafiłam
wytłumaczyć i świadomość, że mogę zrobić wszystko. – Podziękuję. – Odepchnęłam
delikatnie jego dłoń, która po chwili sama zniknęła w ciemnościach. 
Dobiegł mnie dźwięk stukania szkła o szkło.
Domyśliłam się, że tajemniczy przybysz ściągnął z ławy resztę butelek. 
– La mienne
Mare. – Usłyszałam ciężkie westchnięcie.
– Mon inconnu
– mruknęłam, odkładając poduszkę na swoje miejsce. – Jeśli przybyłeś spędzić ze
mną noc, to muszę cię rozczarować – burknęłam niechętnie, okrywając ramiona
kocem i starając się dotrzeć w ciemności coś więcej niż tylko czerń. Po chwili
mój wzrok zaczął powoli przyzwyczajać się do mroku. 
– Przybyłem spędzić z tobą całą wieczność. –
Oznajmił nieznajomy. Wiecznie wyłączona na noc uliczna lampa zabłysnęła dziś
swoim światłem, dzięki czemu wyraźnie ujrzałam przybysza. 
Wysoki, o wystających kościach policzkowych,
chorobliwie bladej skórze i kruczoczarnych włosach, ułożonych przez wiatr.
Cienie pod mądrymi, czarnymi oczyma dodawały uroku, podobnie jak łobuzerski
uśmiech rozjaśniający twarz. Postać ubrana była w czarny podkoszulek, spodnie
tego samego koloru i glany. 
Cóż, styl ubierania mieliśmy podobny. 
Odgarnęłam włosy z czoła i przetarłam zaspane oczy,
których źrenice zapewne rozszerzyły się dzięki cauchemarowi. Urok narkotyków.
– Je suis
Night. – Przedstawił mi się, mierząc mnie wzrokiem. 
– Je suis
Mare – odpowiedziałam mu, czując, jak na moje usta wkradł się szeroki uśmiech.
– Bonsoir, Night. – Przywitałam go
jeszcze raz.
– Bonsoir,
Mare. – Podparł podbródek na dłoni, nie spuszczając ze mnie wzroku. 
– Nie obsługuję teraz klientów. – Ziewnęłam
przeciągle, zasłaniając usta dłonią. 
– W porządku. – Stwierdził. – Przyszedłem do ciebie
po coś innego.
– Po narkotyki? – Uniosłam brew, po czym
potrząsnęłam głową. – Nie, czekaj. Sam miałeś jakieś od Bu.
– Rozszerzone źrenice i ten dziwaczny uśmieszek –
westchnął, wstając z ławy i patrząc na mnie z góry. – Lubisz mocny odlot, Mare.
Wzruszyłam ramionami, nie udzielając mu odpowiedzi –
była tutaj zbędna. 
– Chodź ze mną. – Zaproponował Night po chwili, przenosząc
wzrok na okno. 
– Chcę spać – mruknęłam, zatapiając twarz w
poduszce. – Dobranoc. 
– Nie będziesz spała, Mare – westchnął i ukucnął
obok mnie, gładząc delikatnie po włosach. Miał zimne ręce. Nagle zapragnęłam
mieć go w swoim łóżku na wyłączność. 
– W takim razie zabawmy się – burknęłam niechętnie,
obracając się na bok tak, abym mogła widzieć jego twarz. 
– Zgadzasz się? – Uniósł brew. Jego oczy
zabłyszczały. Kolejny napaleniec, świetnie. 
– Oczywiście. – Uśmiechnęłam się słabo. – C' est quand, la dernière fois que t'
as baisé?[4]
Przewrócił oczami, gładząc mnie teraz po policzku.
– Nie o taką zabawę mi chodziło – mruknął. 
– Je mange à table, c' est eux qui baisent[5]
– prychnęłam. Nie miałam pojęcia, dlaczego gadałam tak absurdalne rzeczy, które nie
odnosiły się do poprzedniego zdania. 
– Naprawdę tego chcesz? – Zirytował się. – Faire l' amour?[6]
– Czego chcę? – Zamrugałam parę razy oczyma i
usiadłam, zamyślając się. – Je veux
crever en baisant.[7]
– Ouais, et tu ne peux rien baiser quand tu as
fumé des champignons.[8]–
Odparował. 
– Maintenant, baiser avec moi est presque votre devoir civique.[9]
– Wzruszyłam ramionami. – Tu sais que
le bonobo est le seul primate non humain à sexualité orale?[10] – spytałam go.
– Mare – westchnął ciężko, zirytowany. – Potrzebuję
cię do innych celów. – Wyjaśnił. 
– Innych? – Przyglądnęłam mu się. Uśmiech zniknął z
jego ust, cienie pod oczami wydawały się być bardziej widoczne. – Jakich? –
spytałam.
– Chodź ze mną. – Wstał i zgrabnie niczym kot
podszedł do okna. Nie słyszałam jego kroków. 
Podniosłam się na nogi, które odmawiały przez chwilę
posłuszeństwa, po czym przeciągnęłam się leniwie, ziewając. Podreptałam do
przedpokoju po bluzę i wzięłam z kuchni tabliczkę czekolady. Night przyglądał
mi się zirytowanym spojrzeniem, jakby miał ochotę mnie zabić. 
– Po co ci to? – Wskazał na czekoladę, unosząc brew.
– Po co? – prychnęłam, szeleszcząc sreberkiem
słodkości. – Do jedzenia. Czekolada to najlepsze co może być. Zaraz obok lodów,
żelków i truskawek. 
Zmierzył wzrokiem słodycz w moich dłoniach. 
– Uzależnia? 
– W cholerę. 
Zamyślił się na chwilę i wyciągnął dłoń w moją
stronę. 
– Kopsnij trochę – burknął. Urwałam mu trzy kostki i
ułożyłam na dłoni, chichocząc radośnie. Cauchemar działał.
Night skonsumował czekoladę z kamiennym wyrazem
twarzy, po czym obrócił się z powrotem w stronę okna. 
– Bon sang de
merde – westchnął, stając na parapecie i zerkając w dal. – Uzależniłem się.
Zaśmiałam się perliście, chowając resztę tabliczki
do kieszeni, zawijając ją starannie w sreberko. 
– Witaj w klubie. Teraz tylko zacznij brać
narkotyki, pić wódkę i palić. – Stwierdziłam. 
– Wódka? – mruknął pod nosem, smakując to –
najwyraźniej nowe dla niego – słowo. – Brandevin?
– Napój bogów. – Uśmiechnęłam się zawadiacko pod
nosem, zakładając kaptur na głowę. – Jeszcze kiedyś cię nim poczęstuję.  
Night zerknął na mnie przez ramię i posłał mi ciepły
uśmiech. 
– A teraz zabawmy się, la mienne Mare – powiedział. 
W jednej chwili zniknęły myśli o tęczy nad placem
przed pałacem Reine, o wyodrębniającym się spośród innych kolorze zielonym, o
Casuelu za ladą, jego uśmiechu i szafie pełnej tabletek sennych, o cauchemarze,
o kliencie, z którym umówiłam się na jutro i następnym, z którym zabawiałam się
dziś za sporą sumkę. O wszystkim. 
Zostałam tylko ja, ubrana w ulubioną, czarną bluzę,
z tabliczką czekolady w kieszeni i dziwnym uczuciem euforii oraz Night, wpatrzony
w miasto pod sobą, z koszulką powiewającą na wietrze i dłońmi wetkniętymi w
kieszenie. 
Tylko my. 
– Je peux voler. – Zaśmiał się głośno, po
czym zeskoczył beztrosko z parapetu. 
Wdrapałam się na niego zaraz po chłopaku i zerknęłam
w dół. Wciąż widziałam jego bladą twarz w świetle księżyca i łobuzerski
uśmiech, słyszałam perlisty śmiech. Miałam wrażenie, jakby spadał w zwolnionym
momencie.
Zrobiłam krok do przodu. Moja stopa trwała teraz nad
ciemną uliczką. Czułam, jak smagał ją wiatr, zapraszając w swe objęcia. 
Zaśmiałam się głośno i rozłożyłam ramiona na boki,
rzucając się w dół. 
Pewna dziewczynka postanowiła kiedyś nauczyć się
latać. 
Ale zapomniała o tym, że nie miała skrzydeł. 
******
Szara pustynia wyglądała tak, jakby piasek
zastępował popiół. Z każdym silniejszym porywem wiatru wznosił się i atakował
swoimi tumanami. 
Zdarłam sobie kolana od ciężkiego lądowania na tym
pustkowiu, ręce miałam całe w dziwnym popiele, który szybko strząsnęłam. Night
stał tuż obok mnie z łobuzerskim uśmiechem i rękoma w kieszeniach.
Nienaruszony. 
– Chyba nie umiesz latać. – Zaśmiał się pod nosem,
przeczesując niedbale włosy. A ty chyba nie umiesz myśleć, idioto. W twojej
głowie istnieje coś takiego jak mózg i warto to wykorzystywać. 
Wstałam i otrzepałam spodnie z szarego pyłu, czując
narastające irytowanie. Wpływ narkotyku na mój organizm nagle zniknął i byłam
tą samą, chłodną i ironiczną Mare. 
– Nie mam ptaszka, który mógłby mi w tym pomóc –
prychnęłam pogardliwie. 
– Cóż, niektóre są za małe, żeby cokolwiek wznieść.
– Wzruszył ramionami. – Na przykład takie wróble. 
– W takim razie ty chyba musisz mieć kolibra –
mruknęłam. – W końcu spadałeś. Nie latałeś. – Przypomniałam mu.
– Bo mój albatros wędrowny nie miał powodu, aby
rozłożyć swe skrzydła. – Wzruszył ramionami, ruszając przed siebie. Podążyłam
za nim. Rozejrzałam się po okolicy, jednak nie było tutaj nic oprócz szarego
pyłu. 
– Wędrowny – prychnęłam. – Jak widać lubi odwiedzać
przeróżne jamy. 
Night przewrócił oczami ze zirytowaniem. 
– A ty to co niby? Rów mariański? – prychnął. 
– Niekoniecznie – odpowiedziałam. – Miano jeziora
Bajkał mi wystarczy. 
– Skromna jesteś. 
– Tylko, kiedy sytuacja tego wymaga. 
Ktoś chyba nie dostanie czekolady za dobre
sprawowanie. 
– Nie wiedziałam, że można być naćpanym aż tak
bardzo – mruknęłam, kopiąc szary piach pod stopami. Wiatr odwdzięczył mi się
mocnym podmuchem w moją twarz. Zakaszlałam, zasłaniając usta dłonią. Mon Dieu, kiedy wytrzeźwieję i będę przy
zmysłach, odstawię narkotyki na tydzień. Może trochę mniej. – Takich odlotów
jeszcze nie miałam. 
– To nie odlot – prychnął Night. – Raczej upadek. Aż
na samo, pieprzone dno. 
Przewróciłam oczami.
– Poczekaj, albatrosie wędrowny – mruknęłam
ironicznie, przystając. – W końcu kiedyś ta kraina grzybów zniknie i wrócę do
łóżka. Rano znowu pójdę do Bu i wypijemy tradycyjny kubek, może tym razem
gorzkiej żołądkowej. Wypalę może ze dwa papierosy, rozprawię się z klientem. –
Podrapałam się po policzku. – Muszę tylko wytrzeźwieć. 
– Przykro mi, jeziorze Bajkał, ale tak się składa,
że utknęłaś tu na dobre. – Zaśmiał się, zadowolony z mojego zdezorientowania. –
Zgodziłaś się na pójście ze mną. 
– Tak samo jak mówiłam o tym, że nie pieprzę się na
stole – prychnęłam pogardliwie, zdziwiona tym, że nagle pamiętałam wszystko.
Ciemność, nagłą obecność Nighta, rozmowę po francusku, okno i upadek. Wielki
ból i… tą szarą pustynię. 
– A pieprzysz się? – Uniósł pytająco brew. – Wiesz,
jakoś preferuję łóżko. Albo wannę. Chociaż jest w niej odrobinę niewygodnie. 
– Nie pieprzę, solę! – warknęłam. 
– O ja cię solę – mruknął pod nosem, ruszając znów
przed siebie. 
– A ty gdzie się tak śpieszysz? – spytałam go i podreptałam
za nim na moich krótkim nogach, które niemiłosiernie piekły przy każdym ruchu. 
– Do mojego królestwa. – Wzruszył ramionami. – Nóżki
już bolą? – Uśmiechnął się wrednie w moją stronę. Różnił się od gościa, którego
poznałam w moim salonie. A może to narkotyki nieco go podrasowały. Przynajmniej
wygląd został taki sam. 
– Tak się składa, że wylądowałam na szarym piasku,
który obdarł mi kolana – prychnęłam. 
– Ten twój szary piasek to cendre – westchnął zirytowany, jakbym powiedziała coś naprawdę idiotycznego.
Nie chciałam pokazywać palcem, kto zgrywał rolę idioty w naszej dwuosobowej
grupie. – Należało ci się.
– Albatrosy wędrowne żyją średnio trzydzieści lat. –
Stwierdziłam. – Kiedy już przyjdzie na niego czas, poklepiesz go pokrzepiająco
po dziobie i powiesz to pieprzone „należało ci się”? 
Zamyślił się przez chwilę. 
– W sumie to odwalił całkiem niezłą robotę, więc
czemu nie?
Zacisnęłam dłonie w pięści i bez słowa szłam za nim
dalej, usiłując ignorować pieczenie kolan i łydek. Skoro czarnowłosy nie
zamierzał mi pomóc, nie zamierzałam dać mu tej satysfakcji i okazywać bólu. 
Nagle ból zaczął ustępować, aż w końcu zniknął.
Przystanęłam po raz drugi, podwijając spodnie, które po upadku zwiększyły swoją
długość i sięgały mi do kostek i mierząc wzrokiem nieskazitelnie czystą skórę
na nogach. Cóż, może trochę nieogoloną. Niektórzy faceci lubili futerko. 
– Proszę bardzo, la
mienne Mare. – Odezwał się po chwili Night. 
– Zrobiłeś coś? – Zerknęłam na niego ukradkiem. Nie
przystanął ani na chwilę, wciąż wędrował, jednak zwolnił tempo. 
– Oczywiście. Pomogłem ci. Jestem miłosierny w dni
parzyste. – Oznajmił. 
Dotknęłam niepewnie skóry, jednak nie wyczułam na
niej żadnej rany. 
– Jak? – wyszeptałam niepewnie. 
Tym razem przystanął i spojrzał w moją stronę.
Poczułam, jak moje spodnie skróciły się i teraz zakrywały moje nogi tylko do
połowy ud, odsłaniając niewielki napis wykonany nad kolanem. Tatuaż, na który
namówił mnie Casuel, kiedy miałam jakieś sześć lat. Wyjątkowo w języku
angielskim. „I don’t belong here, not in this atmosphere”.
– Tak. – Uśmiechnął się zawadiacko. – Chodź już. Nie
mam czasu. – Rozejrzał się wokół, jakby kogoś oczekiwał. Najwyraźniej jednak
nikogo nie znalazł, bo już pędził przed siebie tym swoim tempem wysokiego
człowieka, któremu nigdy nie mogłam dorównać. 
Ruszyłam za nim, nie mogąc przestać myśleć o tym
dziwnym zjawisku. Jak moje spodnie nagle się skróciły, a rany zniknęły? Tak po
prostu? Magia, w którą wierzyły dzieciaki?
– Wyobraźnia. – Odezwał się Night, kiedy dzielił nas
jedynie jakiś metr. – Królowa snów, potęga marzeń. 
– Co chcesz mi przez to powiedzieć? – mruknęłam.
Wiatr znów zawiał mocniej i szary piach – och, przepraszam bardzo, cendre – uderzył mnie w twarz. Warknęłam zirytowana tym zjawiskiem. 
– If you can dream it, you can do it.[11]
–
Oznajmił. – Główna zasada panująca w Repos. 
– Repos? – Uniosłam brew. – Sen? 
– Dokładnie. – Wzruszył ramionami i zwolnił znów
tempo. Nareszcie się z nim zrównałam. 
– Cauchemar ma naprawdę niezły odlot. – Zaśmiałam
się. – Wszystko tak ładnie zaplanowane. 
Chłopak przewrócił oczami. 
– Zmienisz zdanie, kiedy zobaczysz moje królestwo. –
Zamilkł na chwilę. – O niczym nie wiesz, no tak – westchnął i przeczesał włosy.
Wiatr ułożył je i tak na swój własny sposób. – Tęcza wybiera co jakiś czas
jednego obywatela z Arc – En – Ciel, który trafia do nas. – Wyjaśnił mi. 
Zamrugałam oczyma. 
Wybranka tęczy, no tak. Tyle że miała ona raczej
zabijać w tajemniczy sposób, a nie sprowadzać do szarego Repos. 
– Ta tęczowa dziwka spiskuje z kimś takim jak ty? –
Zmierzyłam go wzrokiem, zdziwiona nową informacją. – Czarny koleś i tęcza? 
– Rainbow nie jest taka upierdliwa i pyskata jak ty
– prychnął pogardliwie. 
Zamyśliłam się. 
– A wiesz, że tęcza to symbol gejów?
Homoseksualistów ogólnie. 
– Gejów? – Zerknął na mnie przelotnie. 
– Jesteś gejem? – Uniosłam brew. 
– Non, je suis
non homo – warknął po chwili namysłu. Brawa za najszybszą reakcję w kraju. 
– Szkoda – westchnęłam cicho. – Zawsze chciałam
jednego poznać i spytać, czy dawanie dupy przedstawicielom tej samej płci jest
takie przyjemne. 
– Dawanie dupy innym gościom jakoś ci się podoba. –
Zwrócił mi uwagę, zaś jego usta wykrzywił ten sam, wredny uśmiech. 
– A co, chcesz kawałek? – Uniosłam brew. 
– Ja pieprzę – mruknął pod nosem. 
– Posól jeszcze, będzie lepsza. – Zaśmiałam się
perliście.
Przyspieszył tempa, a ja znów nie mogłam za nim
nadążyć. 
– Wracając do twoich wyjaśnień… – Zaczęłam. – Po co
wam obywatele Arc – En – Ciel? – Uniosłam brew. 
– Potrzebujemy pracowników, którzy rozumieją
potrzeby ludu – mruknął niechętnie. Jak widać cała chęć tłumaczenia mi obecnej
sytuacji jakoś z niego umknęła. Jaka szkoda. Jednak nie moją winą było to, że
chłopak był takim idiotą, igrającym z osobą, której na drugie imię wybrano
sarkazm, a na trzecie ironię.
– Pracowników? – prychnęłam. – Może masz inne oczy
niż ja, ale widzę tu tylko ten szary piasek. 
– Nie szary piasek, tylko popiół. – Przewrócił
oczami. – Poza tym Sauvage jest tylko przejściówką pomiędzy moim królestwem, a
Fabryką Snów – westchnął, krzywiąc się nieznacznie. 
– Fabryka Snów? – spytałam. – Ta od tabletek
sennych? 
– Tabletki senne mają za zadanie wyłączyć
niepotrzebne partie mózgu podczas snu. Głównie po to, żeby uczynić sen takim,
na jaki go zaplanowano. – Wyjaśnił mi. – Wasze władze wprowadziły je, aby
ograniczyć marzenia. 
Nie służyły więc jako namiastka marzeń dla
dorosłych, ale ograniczenie. Zresztą nie tylko dla nich. 
– Sny to też marzenia? – Zastanowiłam się. – Nie
powiedziałabym. 
– Podczas snu pracuje wyobraźnia, a to z jej pomocą
powstają marzenia. – Stwierdził. – Marzenia prowadzą do działań, aby je
spełnić. A takie działania mogą prowadzić do buntu, groźnego dla państwa
idealnego. – Uśmiechnął się szyderczo pod nosem. 
Zamilkłam. Wyobraźnia, co? Przypomniałam sobie słowa
Nighta. If
you can dream it, you can do it. 
Zerknęłam na swoją dłoń i wyobraziłam sobie, że jest
w niej butelka mojego ulubionego cydru jabłkowego. Jej butelka z brązowego
szkła, zimna w dotyku, zielona etykietka, zapach unoszący się w powietrzu po
jej otwarciu, lekko słodki smak, który zostawał na moim języku na długo. 
Zamrugałam parę razy, kiedy dostrzegłam cydr
jabłkowy w mojej dłoni. Otwarty, dokładnie taki sam, jaki pijałam. Uśmiechnęłam
się triumfalnie i wyciągnęłam butelkę w stronę chłopaka.
– Ha! – Wykrzyknęłam z dumą. – Jednak potrafię sobie
coś wyobrazić! 
Prychnął pogardliwie pod nosem. Po chwili poczułam,
że grunt pod moimi nogami staje się twardszy. Zerknęłam w dół. Pod stopami
miałam cytrynową kostkę brukową, która prowadziła gdzieś daleko za horyzont. 
Po chwili szary piasek – czy też popiół, jak zwał,
tak zwał – zaczął formować się w wysokie drzewa różowych liściach i fioletowych
kwiatach, które wyrosły wzdłuż ścieżki. Ich słodki zapach uderzył w moje
nozdrza, drażniąc je. Kichnęłam. 
Wszystko to w przeciągu jakichś trzech sekund. 
– Jesteś gorsza niż naleśnik w tych sprawach –
prychnął i ruszył przed siebie nowostworzoną dróżką. – Nawet one potrafią tutaj
stworzyć co najmniej łąkę w czasie, kiedy ty tworzyłaś butelkę taniego cydru. 
Pociągnęłam łyk napoju z butelki, czując przyjemny
chłód rozlewający się po moim gardle. 
– To naleśniki mają wyobraźnię? – Uniosłam brew.
– No ba – prychnął. – Dałem im jej cząstkę już lata
temu. Dziś turlają się radośnie po czekoladowych łąkach. 
– Nie mogę sobie tego wyobrazić – westchnęłam
bezradnie. 
– No właśnie. – Stwierdził.
Zaburczało mi w brzuchu. Wzmianka o naleśnikach i
czekoladzie robiła swoje. 
– A gdzie te naleśniki? – zapytałam niewinnie.
Spojrzał na mnie pogardliwie swoimi czarnymi oczyma,
które zabłysnęły złowrogo. 
– Nawet nie myśl, że tkniesz chociaż jednego z nich
– warknął. 
– Obrońca praw naleśników się znalazł – burknęłam,
tworząc w dłoni baton energetyczny, który pochłonęłam od razu. – Jakoś nie
wyobrażam sobie, żeby śliniły się serem białym przy twoich stopach. 
– Bo nie ślinią się serem białym, tylko syropem
klonowym – westchnął. – Wiesz, jak trudno to cholerstwo zmyć z butów? 
Wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam. 
Liście drzew szumiały delikatnie na wietrze, który
wciąż ciskał popiołem w moją twarz. Przez chwilę siliłam się na to, aby zmienić
go w łąkę kwiatów, ale nie potrafiłam. Co chwila przecierałam oczy pięściami,
kaszląc i dławiąc się szarym pyłem. Co oczywiście ani trochę nie kłopotało
Nighta, który szedł dziarsko przed siebie, gwiżdżąc wesoło pod nosem. 
– Daleko jeszcze? – jęknęłam. 
– Dalej niż myślisz. – Zaśmiał się głośno. Jakim
cudem nie przeszkadzał mu te cholerny popiół? Omijał go jak wody Morza Czerwone
omijały Mojżesza? 
Chwila, omijały go. Wyobraziłam sobie, że wokół mnie
postaje niewidzialna bariera, przez którą nie mogło przedostać się nawet jedno
ziarenko pyłu. Po chwili uderzenia popiołu o moją twarz i ciało ustały, a ja
uśmiechnęłam się triumfalnie pod nosem. 
Ta cała wyobraźnia nie była taka zła. 
Night zerknął na mnie ukradkiem i również uśmiechnął
się pod nosem, zadowolony z postępów, jakie czyniłam, zupełnie, jakbym była
dzieckiem, które uczył czegoś nowego. 
– Czaisz już? – spytał mnie. 
– Tak – mruknęłam niechętnie, po czym zmarszczyłam
czoło i posłałam w jego stronę złowrogie spojrzenie. – Zrobiłeś to specjalnie!
– wykrzyknęłam głosem przepełnionym jadem. – Ten popiół! 
Przywdział maskę niewiniątka, przystając na chwilę
na ścieżce. 
– Ja? – Upewnił się. – Jestem jak aniołek. – Na
potwierdzenie jego słów nad głową zabłysnęła złota aureola, mieniąca się w
słońcu, które akurat wyszło zza chmur. 
Nie zastanawiając się długo, stanęłam na palcach i
wyrwałam aureolę z dziwnej przestrzeni nad jego włosami i rzuciłam gdzieś w
dal. 
– Aport! – warknęłam złowieszczo, patrząc, jak złoty
krążek leciał daleko w stronę popiołu. Uśmiechnęłam się triumfalnie do
chłopaka. – Aportuj, piesku. – Rozkazałam mu ironicznie. 
Zanim zdążył odpowiedzieć, poczułam, jak coś
ciepłego i oślizgłego dotknęło mojej prawej nogi. Wzdrygnęłam się, a moim
ciałem wstrząsnęły dreszcze. Night zaśmiał się perliście, co zirytowało mnie
jeszcze bardziej. Zerknęłam na moją nogę, którą lizał właśnie drobny, różowy
języczek wielkości batonika energetycznego – tego mniejszego, bez piętnastu
procent gratis. Jego posiadaczem była najdziwniejsza osobowość, jaką spotkałam
w całym moim życiu. Naleśnik. Zwinięty w rulon, o małych stópkach, z których
ściekała brązowa substancja do złudzenia przypominająca polewę czekoladową. 
– La mienne
Mare, poznaj Pulpeta. – Wskazał niedbale dłonią na stworzenie przy mojej nodze,
które chwyciło teraz w swoje miniaturowe ząbki złotą aureolę. – Bądź też Quenelle.
– To było najlepsze imię, na jakie było cię stać? –
prychnęłam, próbując jakoś spławić zwierzaka. Odeszłam od niego na parę kroków,
jednak ten podreptał za mną, zostawiając za sobą ślad czekoladowej polewy.
Naskoczył na mnie przednimi nogami, które okazały się zaskakująco miękkie i
przyjemne w dotyku. Jedyną wadą było to, że zostawiały plamy. 
– Przecież nie nazwę go Bite, nawet jeśli myślałem tak wcześniej. – Przewrócił oczami. –
Pomyśl sobie, jakby to brzmiało. Ma bite se mit à palpiter, tel un pigeon cardiaque... puis elle
retomba, molle et calme.[12]
Mimowolnie zaśmiałam się cicho. Pulpet wciąż
próbował zwrócić na mnie swoją uwagę. Przewróciłam oczami i wyrwałam mu z pyska
aureolę. Stworzonko posłusznie usiadło na ścieżce i – zapewne gdyby mogło –
zamerdałoby ogonem, którego jednak nie miało, jak to typowy naleśnik. 
– Ty też uwielbiasz francuski? – Spojrzałam na niego
i uniosłam brew. Nie ruszył jeszcze w dalszą podróż przed siebie. Dlaczego, do
jasnej cholery, nie mógł wymyślić czegoś, co pomogłoby nam przemieścić się
szybciej? Na przykład moglibyśmy dosiąść Pulpeta. Wolałam nie myśleć o imieniu,
o którym to najpierw myślał Night. Ujeżdżanie Bite nie brzmiało najlepiej. 
– Tak – westchnął, zerkając w niebo. Nie różniło się
od tego w Arc – En – Ciel. Tak samo błękitne i pokryte kłębiastymi chmurami. –
Dlatego tak często używam go w życiu codziennym. – Wzruszył ramionami.
– I nazewnictwie pupilków – mruknęłam pod nosem.
Chociaż byłam pewna, że gdybym ja też miała nazwać jakieś zwierzę – albo
naleśnika, co to za różnica – na pewno jego imię byłoby po francusku. 
Złota aureola błyszczała w mojej dłoni. Nałożyłam ją
na nadgarstek, wyobrażając sobie, jak zaciska się na nim delikatnie niczym
bransoletka. Tak też właśnie się stało. Chyba radziłam sobie coraz lepiej. 
Pulpet wydał z siebie ciche skomlenie i spojrzał na
mnie smutno paciorkami swoich czarnych oczu. Brakowało mu tylko drobnych uszu,
żeby całkiem przypominał psa. Nawet brak ogona by się jakoś zamaskowało. 
Night zmierzył mnie wzrokiem. 
– Nareszcie zrozumiesz, jak ciężko jest usunąć syrop
klonowy z butów. – Wskazał na moje glany, całe w ślinie naleśnika. Wyobraziłam
sobie, że znika i zostawia buty lśniące czernią. Jednak syrop klonowy nie
chciał zniknąć. Ściekał dalej spokojnie na ścieżkę, nie spiesząc się na
spotkanie z nią. Skrzywiłam się pod nosem, ale zaraz potem wyobraziłam sobie
nowe glany, tym razem do kolan, a nie do połowy łydki, jak wcześniej. 
– Niekoniecznie. – Uśmiechnęłam się zawadiacko w
jego stronę i ruszyłam przodem. Dopiero po chwili usłyszałam rytm stąpania po
dróżce jego glanów, który po chwili zrównał się z moim. Dołączyło do niego
człapanie Pulpeta, przerywane jego cichym mlaskaniem.  
– Chyba, że jest się do swoich glanów bardzo
przywiązanym – mruknął, najwyraźniej niezadowolony z takiego obrotu sprawy.
Główka pracuje, idioto. 
– Sznurówkami? – prychnęłam.
– Istnieje też coś takiego jak uczucia – warknął
złowrogo. – Może ich nie doświadczyłaś, la
mienne Mare. 
– La mienne,
la mienne. – Przewróciłam oczyma. – Nie jestem twoja. 
– Tutaj się mylisz, ma chérie – westchnął. – Kiedy cię tutaj zabrałem, miałem w tym
swój cel, który się nie zmienił. – Oznajmił. 
– Jaki? 
– Tego dowiesz się u celu naszej podróży. –
Uśmiechnął się tajemniczo. 
Ale do tego momentu będziesz za mną szła posłusznie,
nie wiedząc, na co się piszesz, dodałam w myślach. Po prostu świetnie. Chociaż
jeśli Night był gwałcicielem, to musiałam przyznać, że przynajmniej historię
wymyślił ciekawą. Nie wspomnę o naleśniku. 
Zapewne gdybym znała wyjście do normalnego, nudnego
świata Arc – En – Ciel, gdzie dzieciaki zatrzymywały mnie z prośbą o autograf,
mężczyźni płacili za upojne noce, a Cas zawsze czekał z kubkiem mocnej wódki,
bez wątpienia wróciłabym do niego. Pomimo wszystkich wad, jaki ten wybór miał w
sobie, odpowiedź wciąż brzmiała ta sama. 
Po mojej lewej coś się poruszyło. Zerknęłam w tamtą
stronę i zobaczyłam żelkowego misia, wyższego ode mnie. Świetnie, nawet
jedzenie jest ode mnie większe. Jego ciało trzęsło się śmiesznie przy każdym
ruchu, którym było podskakiwanie z jednego punktu do drugiego, wydając przy tym
dźwięk podobny do mlaskania. 
Night stanął w miejscu, a ja wraz z nim. Zmierzył
surowym wzrokiem nowych kompanów, krzywiąc się z niezadowolenia. 
– To ty je stworzyłaś? – spytał mnie. 
Nie przypomniałam sobie żadnych myśli o żelkowych
misiach, dlatego też pokręciłam głową. 
– Pulpet? – Zerknął na naleśnika, który lizał już z
zachwytem nowego przyjaciela. Night westchnął zirytowany. – Czyli on. 
Różnobarwne – a co za tym idzie, o różnych smakach –
kolorowe misie podskakiwały radośnie w stronę naszego celu, a wniebowzięty
naleśnik biegał od jednego do drugiego i lizał je zawzięcie, czasem gryząc
przypadkiem i zjadając kawałek misiowego ciałka. Słychać było tylko mlaskanie –
to Pulpeta, to miśków, przemieszczających się w stronę naszego celu. 
Wyobraziłam sobie, że pusta już butelka po cydrze
znika, a następnie włożyłam ręce do kieszeni. Z wbitym w ziemię spojrzeniem
ruszyłam dalej, podobnie jak Night. 
Zastanowiłam się nad tym, dlaczego w ogóle za nim
poszłam. Za kimś kompletnie obcym i podejrzanym. Doprowadził mnie do tej
dziwnej krainy, w której działało coś takiego jak wyobraźnia – to słowo wciąż
brzmiało dziwnie i obco w moim umyśle – wydająca się zresztą czymś niezmiernie
przydatnym. Jeśli opanuję ją do perfekcji, będę mogła stworzyć okazały barek
wszystkich alkoholów świata w parę sekund, tak samo jak taczki wypchane kasą.
Może będę także zdolna zmienić kolor włosów na dłużej? 
Farby nie pozwalały mieszkańcom Arc – En – Ciel na
zmianę barwy włosów na długo, najwyżej na trzy dni. W tym czasie władze mogły
sprawdzić twoją przynależność do poszczególnej rasy poprzez krew, która
przybierała kolor naturalnego owłosienia. Uprzedzając dalsze pytania – krew Czerwonych
nie smakowała jak truskawki, Pomarańczowych jak sok pomarańczowy i tak dalej.
Była wciąż krwią o metalicznym posmaku, niezależnie od koloru. 
Wpadłam na coś miękkiego i słodkiego w zapachu.
Podniosłam wzrok, który napotkał jabłkowego misia z wyciągniętymi w moją stronę
łapkami. Jego twarz zastygła, tak jak u jego wszystkich pobratymców, którzy
wyszli z tej samej formy. 
– Chodź się przytulić! – Zaśmiał się dźwięcznie.
Zamrugałam parę razy oczyma, starając się zrozumieć, że jednak żelki potrafiły
mówić. Całkiem wyraźnie i zrozumiale. 
Nie lubiłam się tulić. Moim zdaniem było to tylko
zbędne naruszanie przestrzeni osobistej jedynie w celu poczucia ciepła drugiej
osoby. 
– Nie daj się prosić. – Przemówił ponownie misiek.
Zmierzyłam wzrokiem jego malutkie łapki wystawione przed siebie, które miały
pozostać w takiej pozycji już na zawsze. 
Postąpiłam krok do przodu i przytuliłam się do niego
lekko, wbrew mojemu chłodowi, który aż krzyczał w środku, abym zignorowała
żelka. 
Misiek był ciepły i miękki. Przytulanie go było jak
przytulanie najmiększej poduszki świata. Nie okazało się to takie straszne, jak
przypuszczałam. 
 – Cours, Mare, cours! – wrzasnął nagle rozwścieczony Night, biegnąc w moją stronę.
Poczułam, jak moje nogi stają się jak z ołowiu. Misiek objął mnie mocniej i
zachichotał wesoło, dużymi susami udając się na lewo, zbaczając ze ścieżki. 
– Dlaczego? – spytałam, krzycząc do chłopaka. Wciąż
biegł za nami, próbując dogonić żelka. Jego glany uderzały o ścieżkę, która po
chwili przeszła w piasek. Słyszałam przekleństwa, jakie warczał pod nosem
czarnowłosy. 
Co się właśnie działo? 
– Bo ten gnojek mi cię zabiera! – syknął,
przyspieszając tempa. Poruszał się teraz niewiarygodnie szybko, niczym
błyskawica. Powoli nas doganiał, lecz ja nie wiedziałam, czy było to dobrym
omenem. 
Chciałam krzyknąć, ale coś niewidzialnego związało
mi usta. Wyobraźnia. Mogłabym zacząć wymachiwać rękoma, ale unieruchamiał mi je
mocarny uścisk mojego porywacza. Pulpet zawył głośno gdzieś w oddali.
Obejrzałam się w stronę, z którego dochodziło jego wycie. Naleśnik stał się
teraz punkcikiem w oddali, który nieudolnie pokonywał szary piasek,
najwyraźniej niezbyt przyjazny dla łapek z polewy czekoladowej. 
– Je vais vous
tuer! – warknął Night w stronę misiowego żelka. Nie mogłam się już
doczekać, aż dowiem się, co się działo. 
Piasek nie sprzyjał skakaniu, dlatego też mój
porywacz w jednej chwili zmienił się w wielką nitkę makaronu spaghetti,
owijając jego koniec wokół mojego pasa – mocno, ale nie na tyle, aby mnie to
zabolało. Nie przypominałam sobie, żeby porywacze dbali o dobro swojej ofiary. 
Nitka makaronu przemieszczała się, wijąc się w
powietrzu niczym wąż. Zaprzeczało to wszystkim prawom, ale w Repos chyba nie
obowiązywały. Świadczyły o tym śliniące się naleśniki, żelkowe misie porywacze
i wijąca się w powietrzu nitka spaghetti. 
Wiatr smagał moje włosy, uderzał w moją twarz,
wypełniał moje nozdrza. Był chłodny, ale pachniał latem i wolnością, brakiem
ograniczeń. Wzięłam głęboki wdech. Poczułam się inaczej, niż podczas wędrówki z
Nightem. Lepiej. Swobodniej. 
Po okolicy rozległo się głośne skrzeczenie.
Rozglądnęłam się zdezorientowana wokół, aż wreszcie ujrzałam wielkiego ptaka,
przypominającego kruka. Jego czarne pióra lśniły się w nikłych promieniach
słońcach, sprawiając czasem wrażenie granatowych. Hebanowe paciorki oczu ptaka
zdawały się płonąć złością, kiedy ogromne skrzydła raz po raz uderzały
powietrze, zbliżając się do nas. Najwyraźniej Night nie zamierzał odpuścić. Nitka
makaronu spaghetti była jednak rozsądniejszym posunięciem, gdyż poruszaliśmy
się szybciej. 
Dostrzegłam przed sobą kłębowisko pomarańczowych i
różowych chmur, przypominających nieco watę cukrową rozrzuconą po niebie.
Porównanie godne dziecka, dodałam od razu w myślach. Jednak właśnie ono
najlepiej oddawało obraz tego widoku. 
Część makaronu zapłonęła na krótką chwilę. Kruk
zaskrzeczał złowrogo, wymijając pojawiające się nagle w powietrzu arbuzy. Jeden
z nich uderzył ptaka prosto w dziób, na co makaron zadrżał na całym swoim
nitkowatym ciele, jakby się śmiał. 
Skrzeczenie ustało. Zerknęłam w tył, szukając
sylwetki kruka, jednak zamiast niej dostrzegłam nóż, przecinający powietrze z
niewyobrażalną szybkością. Krzyknęłam z przerażenia, widząc, jak zbliżał się do
części makaronu, która obejmowała mnie w pasie i jednocześnie zabezpieczała
przed upadkiem. 
Wtedy właśnie uderzyła we mnie niesamowicie słodka
woń i delikatne muśnięcia czegoś miękkiego i przyjemnego w dotyku. Night pod
postacią kruka zniknął gdzieś w oddali. Odetchnęłam z ulgą i zwróciłam twarz
przed siebie. Znajdowaliśmy się w tych różnokolorowych chmurach, które
widziałam przed chwilą. To one wydzielały specyficzny zapach i muskały mnie po
odkrytych partiach ciała. Mimo że wyglądały jak zrobione z waty cukrowej, nie
były lepkie. Dotknęłam niepewnie dłonią jeden z różowych obłoków, czując, jak przemyka
pomiędzy moimi palcami, co było niesamowicie przyjemnym uczuciem. Uśmiechnęłam
się delikatnie pod nosem. 
Sytuacja może i była absurdalna i nie miałam
pojęcia, co się właśnie wydarzyło, ale czułam się wolna. Stan ten był podobny
do tego po narkotykach, jednak bardziej rzeczywisty, prawie namacalny. 
Nagle zaczęłam spadać. Coś wciąż trzymało mnie w
pasie, jednak spadałam. Wiatr znów we mnie uderzał, jednak tym razem nie tak
łaskawie. Słyszałam czyjś rozdzierający krzyk. Nie, mój krzyk. Drapał moje gardło
i odbijał się echem w mojej głowie. Zamknęłam oczy, jakby miało to cokolwiek
pomóc przy upadku. 
Nie wiedziałam, co znajdowało się pode mną, jednak
postanowiłam wyobrazić sobie, że potrafię latać. Było to moje marzenie od
niepamiętnych lat. Mieć skrzydła i samodzielnie wznieść się w niebo,
przemierzając przestworza niczym ptak. 
Nie wzniosłam się jednak w górę, nie poszybowałam
pomiędzy chmury. Spadałam coraz szybciej i szybciej, krzycząc coraz głośniej i
głośniej. Nie wiedziałam, dlaczego. Nie spodziewałam się pomocy od kogoś
innego. Night był gdzieś daleko, więc nie mógł pospieszyć mi na ratunek, ja zaś
byłam za słaba, aby samodzielnie o siebie zadbać w tej przedziwnej krainie. 
Jedyna nadzieja w moim porywaczu. 
– Tienes miedo?
– Usłyszałam szept przy moim uchu. Dźwięczny, głęboki, przyjemny. Wydawało się,
że można go słuchać godzinami. 
– Nie rozumiem – jęknęłam. Pomimo tego, że sytuacja
naprawdę była poważna, w moich oczach nawet nie zaszkliły się łzy. 
Porywacz westchnął cicho. Najwyraźniej on rozumiał.
Nagle tempo, z jakim spadaliśmy, diametralnie się zmieniło. Teraz jego szybkość
przypominała slow motion z filmów.
Powstrzymałam się od odetchnięcia ulgi. Spojrzałam w dół. Zostały nam jeszcze
jakieś trzy metra od opadnięcia na żółty piasek. 
– Teraz już nie upadniesz. – Oznajmił mi mój
porywacz. Rozluźnił uścisk, dzięki czemu wyswobodziłam się z jego objęć i
obróciłam w jego stronę. 
Mój wzrok napotkał chłopaka o rozwichrzonych włosach
w kolorze cytryny. W Arc – En – Ciel zapewne przypisano by go do Żółtych. A
właśnie tacy w połączeniu z Niebieskimi dawali Zielonych takich jak ja. W szmaragdowych
oczach migotały iskierki rozbawienia, usta wykrzywił w uśmiechu. Ubrany w białą
podkoszulkę i czarne dżinsy, patrzył teraz na mnie uważnie z rękoma założonymi
na piersi. 
– Z daleka twoje włosy wydawały się bardziej
jaskrawe. – Stwierdził. 
– Jako makaron byłeś bardziej seksowny – mruknęłam
ironicznie.
Zamilkł na chwilę i zamrugał oczyma, jakby
przetwarzał to, co właśnie powiedziałam.
– A co, wolisz mnie w postaci nitki spaghetti? –
spytał. Powoli spadaliśmy w dół. 
– Wsunęłabym cię do ust, nie ma co. – Odparowałam.
Zaśmiał się cicho, chwytając mnie nagle za dłoń i
przyglądając się jej z wielkim zainteresowaniem. 
– Co robisz? – spytałam, niepewna, czy chciałam
usłyszeć odpowiedź. 
– Sprawdzam, czy nie jesteś ranna. – Wzruszył
ramionami. – Teraz ściągnij bluzę. – Rozkazał mi. 
– Nie lepiej byłoby zapytać? – prychnęłam,
zakładając ręce na piersi. Nie miałam najmniejszej ochoty na rozbieranie się
przed nieznajomym porywaczem. Nie miałam ochoty na rozbieranie się przed
kimkolwiek.
– A czy wtedy ściągnęłabyś bluzę? – Uniósł brew.
Wzruszyłam ramionami. Nie ściągnęłabym. 
Odległość między nami a ziemią była już na tyle
mała, że zdołaliśmy przenieść się do pozycji pionowej i bezpiecznie wylądować.
Dlaczego chłopak nie umieścił nas na niej od razu – tego nie wiedziałam.
Najwyraźniej on także dysponował mocą wyobraźni, ale zdążyłam zauważyć to już
wcześniej.  
Przeciągnęłam się leniwie, tworząc w dłoni butelkę
cydru jabłkowego. Pociągnęłam z niej spory łyk – należał mi się po tym
wszystkim, co przeszłam. Nie zdziwiłabym się, gdybym znienawidziła spaghetti,
żelki w kształcie misiów i naleśniki – chociaż nie, tych ostatnich nie można
nienawidzić.
– Będę już wracać. – Ruszyłam przed siebie, widząc w
oddali chmury kłębiące się nad szarym pustkowiem. Zmieniały kolor na czarny.
Czyżby zapowiadało się na burzę? – Night się wścieknie – westchnęłam. 
Chłopak chwycił mnie za rękę – delikatnie, acz
stanowczo.
– Nie wracasz do niego. – Oznajmił. – Zostajesz ze
mną. 
Świetnie, już drugi kolega dzisiaj chciał tego ode
mnie. Niech jeszcze zarządzi, że idziemy do jego królestwa, będzie po prostu
perfekcyjnie. 
– Bo? – Uniosłam brew, jednak nie wyrwałam dłoni. –
Nie obraź się, ale kruk wydaje mi się lepszy od makaronu.
– Kruka nie wsunęłabyś do ust – mruknął, chmurząc
się. – Poza tym ostatecznie to ja wygrałem. – Uśmiechnął się triumfalnie. 
– Co konkretnie? – Upiłam kolejny łyk cydru. –
Pulpeta? Gratulacje. Zmień mu imię i będzie twój – prychnęłam. Tylko nie na to,
które przyszło Nightowi do głowy jako pierwsze, dodałam w myślach. 
– Wygrałem ciebie. – Zaśmiał się i przyciągnął do
siebie. – Nie rozpoznajesz przyjacielskiego misia żelka? – spytał, przytulając
mnie mocno. Jęknęłam cicho. 
– Zamieniasz się w jedzenie zawsze czy tylko
sporadycznie?
– Tylko w dni nieparzyste, mała. Choć dla ciebie
zrobiłem wyjątek.
Więc w dni nieparzyste odwiedzać będę chłopaka o
cytrynowych włosach, żeby zobaczyć, jak zmienia się w jedzenie, zaś w parzyste
zawitam do miłosiernego Nighta. Może wyczaruje mi jakieś pudełko papierosów
albo co najmniej tabletkę narkotykową. 
– Mare. – Przedstawiłam się, wyswobadzając z jego
objęć po raz kolejny. Poprawiłam włosy, odgarniając niesforne kosmyki z twarzy.
– Dream. – Skinął delikatnie głową w moją stronę. –
Przykro mi, że jako pierwsze poznałaś Nighta. 
– Nie narzekam. – Wzruszyłam ramionami. –
Porozmawialiśmy i w ogóle – mruknęłam lakonicznie. W sumie na rozmowie moja
znajomość z czarnowłosym się skończyła. Nie licząc upadku, który zaserwował mi
jeszcze w  Arc – En – Ciel. 
Kolejna cecha wspólna pomiędzy nim a Dreamem. Byli
do siebie zaskakująco podobni. 
– Więc? – westchnęłam, pociągając kolejny łyk cydru.
– Gdzie chcesz mnie zabrać? Do swojego królestwa? – prychnęłam pogardliwie. 
– Czegoś w tym rodzaju. – Wzruszył ramionami.
Świetnie. Więc dwoje książąt chciało wziąć mnie ze
sobą do swoich królestw. Poczułam się jak niedoszła księżniczka. Tylko durnego
diademu mi brakowało – nie żebym taki chciała. Dream zapewne bez wahania
spełniłby moją zachciankę. W przeciwieństwie do czarnowłosego był milszy – a
przynajmniej taka była moja opinia na chwilę obecną. 
– Co mówiłeś do mnie, kiedy spadaliśmy? – spytałam
go, sprawiając, aby butelka zniknęła. Jakoś straciłam ochotę na cydr. Wydawało
mi się, że procenty w nim zawarte niespecjalnie działały w Repos – a co to za
zabawa, kiedy pijąc alkohol nie można się upić? 
– Tienes miedo
w języku hiszpańskim oznacza „boisz się”. – Wytłumaczył. – Było to pytanie
skierowane do ciebie – dodał, jakbym nie była na tyle zdolna, żeby sama to
zauważyć. 
– Nie umiem hiszpańskiego – mruknęłam. – Je préfère Français. – Wzruszyłam
ramionami, wkładając dłonie do kieszeni bluzy. Dream nie zdołał mnie namówić do
tego, żeby ją ściągnąć. 
– Co? – spytał, mrugając oczyma.
– Francuski. – Posłałam w jego stronę delikatny
uśmiech, który przypominał raczej grymas. 
– Nie umiem francuskiego – westchnął. 
– Za to Night tak. – Stwierdziłam. 
– Dokładnie. – Skinął głową. – Nauczył się go
głównie po to, aby mówić coś, czego nie będę rozumiał. Tak samo jak on nie
rozumie mojego hiszpańskiego. – Uśmiechnął się triumfalnie. 
Więc nauczę się łaciny i żaden z was nie będzie w
stanie mnie zrozumieć. 
– Coś was łączy? – spytałam. – Jesteście parą? –
Zerknęłam na niego ukradkiem, obserwując jego reakcję. Zmarszczył czoło i przez
chwilę wydawał się oburzony. Wtedy zauważyłam ze zdziwieniem, że mężczyźni też
mogli wyglądać uroczo, złoszcząc się. 
– Nie – warknął, ale uspokoił się, biorąc głęboki
wdech. – Jest moim bliźniakiem – mruknął niechętnie. 
Nie powiem, zdziwiłam się. Z wyglądu nie byli
podobni, ale patrząc na to, że walczyli o mnie jak bracia o ostatni kawałek
pizzy, jakoś mnie przekonał. Tak, może to głupie, ale zazwyczaj takie są
relacje pomiędzy rodzeństwem. Sama biłam się z bratem o ostatnie ciastka, które
mama zawsze piekła w weekendy. 
To były dobre czasy. Czasami żałowałam, że nigdy nie
wrócą. 
Tak samo jak dzieciństwo. 
– Chyba za sobą nie przepadacie – westchnęłam. Dream
uchwycił delikatnie moją dłoń i ruszył w stronę skupiska kolorowych chmur
naprzeciwko nas. 
– Stoimy po przeciwnych stronach – odpowiedział. –
Dlatego nie chciał, żebym cię przejął w swoje łapska. – Zaśmiał się perliście.
– Idiota. Misio żelkom nigdy się nie ufa. 
– Makaronowi też od dzisiaj nie ufam – mruknęłam. 
Przewrócił oczami. 
– Daj spokój, Mare. Uwolniłem cię od tego kretyna,
który nie chciał dla ciebie najlepiej. – Stwierdził. Najwyraźniej sądził, że
zrobił dobrze. – Powinnaś dziękować mi na kolanach. 
– Za takie dziękowanie biorę dwie stówy. Trzy, jeśli
grunt jest niezbyt wygodny. – Wzruszyłam ramionami. Mój mózg był już na tyle
zepsuty moim rozpustnym życiem pełnym używek, że głupie dziękowanie na kolanach
nie kojarzyło mi się najlepiej. 
– Mam ci płacić za dziękowanie? – prychnął.
Najwyraźniej był za dobry, żeby wiedzieć o co mi chodziło. 
Potrząsnęłam głową. 
– Tu n' as pas
compris? 
– Nie rozumiem – burknął. 
Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem. 
Dream szedł tuż obok mnie, krok w krok, co podobało
mi się znacznie bardziej niż człapanie za Nightem, którego nie mogłam dogonić
przez jego wielkie, słonie kroki. Blondyn co chwila ściskał mnie mocniej za
rękę, jakby chciał dać mi odczuć, że wciąż jest obok mnie. Zazwyczaj nie
lubiłam, kiedy ktoś był tak blisko mnie, ale teraz mogłam śmiało stwierdzić, że
nie było mi z tym źle. 
Żółty piasek wyglądał pięknie, skrząc się chwilami w
promieniach słońca, jednak chodzenie po nim w butach było istną męczarnią.
Wyobraziłam sobie, że glany znikają. Moje stopy dotknęły przyjemnie ciepłego
piasku. 
Szliśmy razem w przyjemnym, bezpiecznym milczeniu.
Wtedy właśnie zza moich pleców wyrosła wysoka
szatynka w przewiewnej sukni w odcieniu błękitu. Trzymała coś w dłoni i
krzyczała rozdzierająco, biegając po piasku jak wariatka. Skrzywiłam się z
niezadowoleniem. Uciekinierka z psychiatryka? 
Przystanęliśmy na chwilę, patrząc na nią.
Zerknęłam ukradkiem na Dreama, który jednak wydawał
się zachować stoicki spokój. Czyżby takie wariatki były tutaj codziennym
zjawiskiem? W końcu przez krótki czas, w którym byłam w Repos zdążyłam już
lecieć na makaronie, przytulić misio żelka i zostać oblizana przez naleśnik. 
Kobieta podbiegła do nas i podetknęła blondynowi pod
nos coś, co trzymała w ręce. Dopiero teraz zauważyłam, że była to duża ryba.
Karp. 
– Zaraził się czymś! – Zapiszczała z przerażeniem. –
Mój Polikarp! – Szlochała. Miałam ochotę walnąć jej patelnią w twarz, a
następnie usmażyć na niej rybę. 
Zastanawiałam się już nad tym, czy tak też nie
zrobić, ale wielkie porsche podjechało na nowej drodze – skąd ona się pojawiła?
– i zatrzymało się tuż przy kobiecie. 
– Trzymaj się, Polikarp! – wrzeszczała kobieta,
układając karpia na tylnym siedzeniu i zapinając go pasami. – Wezmę cię do
lekarza, oddychaj! – Wskoczyła na miejsce kierowcy i odpaliła silnik, po czym
odjechała z przerażającą prędkością, unosząc za sobą tumany kurzu. 
Zamrugałam parę razy oczyma, przetwarzając to, co
właśnie się wydarzyło. 
– Witaj w Repos, Mare. – Uśmiechnął się do mnie
ciepło Dream. 
– Co się właśnie stało? – Zdołałam z siebie wydusić.
– Pewna kobieta hodowała karpie, ale jeden się czymś
zaraził. – Wzruszył ramionami. – Więc wzięła samochód i zawiozła go do lekarza.
– Wyjaśnił, jakby było to codziennością. A może jednak było? 
– To nienormalne – prychnęłam. 
– Takie właśnie są sny niekontrolowane przez
tabletki senne – westchnął. – Może i trochę dziwaczne, ale… prawdziwe. 
Chyba jednak wolałam sen o przygodzie w lesie, gdzie
ptaszki radośnie ćwierkały, a sarny przyglądały mi się zza drzew niż bieganie z
prawie zdechłym karpiem i braniem go do lekarza. 
– I co stało się z karpiem? – spytałam, niepewna co
do tego, czy chciałam usłyszeć odpowiedź. Zawsze mogła brzmieć w stylu: „karp
zabił wszystkich i uciekł do domku w lesie, gdzie handlował narkotykowi razem
ze swoim wspólnikiem amebą, po czym zaczął sprzedawać organy”. 
– Lekarz powiedział, że kobieta musi dla niego oddać
śledzionę. Zgodziła się, ale uciekła z operacji w ostatniej chwili. Ryba
umarła.
Było to chyba rozwiązanie lepsze od tego, które
powstało w mojej głowie. 
– Skąd to wiesz? – spytałam go. 
– Jestem Dream. – Zaśmiał się. – Jestem snem,
dlatego też bez problemu znam ich przebieg, który zresztą dzieje się na terenie
mojej krainy. 
– Twojej krainy? – Zdziwiłam się. – Jest tylko
Repos. 
– Podzielony na dwie części – westchnął. – Moją, w
której sny są spokojne i miłe oraz Nighta, obecnie martwą i szarą. Nieciekawą.
– Wzruszył ramionami. – Dlatego też lepiej będzie ci tutaj. 
– Nie, jeśli mój karp też zachoruje – mruknęłam.
Albo sama się nim stanę, dodałam w myślach. 
Dream zaśmiał się perliście i utworzył pod nami
kolorową ścieżkę, której kostka brukowa miała wszystkie kolory tęczy – która
nie kojarzyła mi się zresztą najlepiej. O wiele łatwiej było po niej iść,
dlatego też przyspieszyliśmy nieco kroku. Po chwili zamiast piasku zaczęła
otaczać nas piękna łąka, pełna kwiatów, z której nagle wyrosło łóżko z
nastolatkiem śpiącym w nim. 
Kolejny sen. 
Chłopak – brunet, w piżamie w zajączki – zerwał się
z łóżka i pobiegł natychmiast do lodówki, która pojawiła się nieopodal – wciąż
zaskakiwała mnie prędkość, z jaką to wszystko się pojawiało. Wyjął z niej mleko
w kartonie i z kieszeni spodni od piżamy wyjął kluczyki, na których nacisnął
jakiś guzik. Wokół rozległa się melodia – chwila, marsz weselny? – a z ziemi
wyrósł nagle ogromny czołg, pomalowany na róż, który aż kłuł w oczy. 
W miarę jak nastolatek podchodził do maszyny, ta
zmniejszała się, aż w końcu zamieniła się w małą kozę o czarnej sierści i
małych rogach.
– Chemia to nauka badająca naturę i właściwości substancji, a zwłaszcza przemiany
zachodzące pomiędzy nimi. – Zaskrzeczała koza, a na jej nosie pojawiły się
nagle okulary w złotych oprawkach. Brakowało tylko krzesła, na którym by
siadła, krawatu i filiżanki herbaty w kopytku. – Współcześnie wiadomo, że
przemiany substancji wynikają z praw, według których atomy łączą się
poprzez wiązania
chemiczne w mniej lub bardziej trwałe związki
chemiczne, a także praw, według których wiązania pękają i tworzą się ponownie prowadząc
do przemian jednych związków w drugie co jest nazywane reakcjami chemicznymi. Chemia zajmuje się także
rozmaitymi właściwościami substancji wynikającymi bezpośrednio z ich budowy
atomowej. – Ględziła. 
W jednej krótkiej sekundzie chłopak wybuchnął razem
z kozą, a w powietrzu zamiast jego szczątków został brokat. 
Co, do cholery? 
Po chwili z łóżka, które nagle stało się wielkim
łożem z baldachimem, wyskoczył ten sam chłopak. Przetarł zaspane oczy, które
napotkały białego, pręgowanego kota siedzącego na stoliku. Z dorodnymi,
czarnymi wąsami, przypominającymi te szeryfa w bajkach dla dzieci, podwijane
przy końcach. 
– Jestem przyszłością tego świata, a ty jesteś moją
marionetką. – Oznajmił dumnie kot. Brunet wyjął pistolet spod kołdry i strzelił
sobie kulkę w łeb, a zamiast krwi wypłynęło z niego mleko, które kot zaczął
spokojnie zlizywać. 
Po chwili łóżko zniknęło, a na jego miejscu pojawiło
się krzesło, ponownie z tym samym chłopakiem. Nie wydawał się być
zdezorientowany obecną sytuacją. W dłoni trzymał mleko i wpatrywał się w niebo
wielkimi oczyma. 
– Gada z Bogiem – wyszeptał mi na ucho Dream. Ledwo
zdołałam zarejestrować jego głos, zajęta obserwowaniem tego snu. – Mówi mu, że
kocha ciperki i mleko. 
Ciperki? 
Chłopak uniósł dłoń z mlekiem do góry, które nagle
zniknęło. 
– Dał mu mleko. – Poinformował mnie mój towarzysz. –
W zamian Bóg ma go wskrzesić. – Chłopak zniknął. Wpatrywałam się w puste
krzesło jeszcze chwilę, ale nie pojawił się znowu. – Obudził się. – Zaśmiał się
Dream i pociągnął mnie znów za rękę. 
Zdecydowanie wolałam sny kontrolowane tabletkami.
Władze chyba wiedziały co robiły. 
– To ty tworzysz te wszystkie sny? 
– Nie – westchnął. – Za sny odpowiada Fabryka Snów.
– Wskazał palcem na jakiś majaczący przed nami w oddali kształt, nad którym to
skupisko kolorowych chmur było największe. – To właśnie moje królestwo. Tam się
udajemy. – Uśmiechnął się delikatnie. 
Zaczęłam zastanawiać się, co za idioci i psychopaci
tworzyli sny, żeby tworzyć coś, co zobaczyłam przed chwilą. 
– Tam też wezwała cię tęcza – dodał po chwili Dream.
– Będziesz tworzyć sny, Mare. – Oznajmił mi. 
Z wrażenia aż przystanęłam. 
– Co?! – Oburzyłam się. Robiłam to naprawdę rzadko,
ale teraz sytuacja tego wymagała. Wyszarpałam dłoń z jego uścisku. – Nie mam
zamiaru tworzyć snów! – prychnęłam. 
– Tęcza cię wybrała – odpowiedział niewzruszony
chłopak. – Ona wyznacza pracowników. 
Zaczęłam przeklinać w myślach kolorowy łuk. 
– Mam tworzyć coś takiego?! – warknęłam, wskazując
na nowopowstały gabinet medyczny. Na kozetce medycznej siedziała młoda blondynka,
a jej odsłoniętego brzucha dotykał brodaty lekarz po czterdziestce. 
– A więc boli cię brzuch, hm? – spytał pacjentki.
– Tak, proszę pana. 
– W porządku. Jakie jest twoje najpiękniejsze
wspomnienie z dzieciństwa? 
– Szyszka, proszę pana. 
– W porządku, zaraz przygotuję ci sztuczne stopy. –
Oznajmił lekarz, po czym zniknął na chwilę za parawanem. Wrócił z odlewem
stopem, który przykleił taśmą klejącą do brzucha blondynki. 
– Już nie boli? – spytał jej. 
Pacjentka potrząsnęła głową z uśmiechem, a gabinet
zniknął. Posłałam rozwścieczone spojrzenie Dream’owi. 
– Coś takiego?! 
Chłopak westchnął głęboko, jednak wciąż wydawał się
być niewzruszony. Czyżby był odpowiedzialny za doprowadzanie nieszczęsnych
wybrańców tęczy do Fabryki Snów i takie przypadki zdarzały się często? 
– Mare. – Zaczął uspokajającym tonem głosu, co – o
ironio – jeszcze bardziej mnie rozwścieczyło. – To, że tęcza was wybiera wcale
nie oznacza, że musicie wykonać jej zachcianki.
– Zachcianki – prychnęłam. – Jak kobieta w ciąży. Może
te chmury – wskazałam nad skupisko przed nami – nie są kolorowe bez powodu? 
– Chodzi tylko o to, żebyś spróbowała. – Zignorował
mnie. – Tworzyć sny, rzecz jasna – dodał dla jasności. 
– Odmawiam. – Założyłam ręce na piersi, odwracając
wzrok od chłopaka. – Nie będę tworzyć snów. 
– Ciekaw jestem, czy to samo powiesz, kiedy
zobaczysz fabrykę – mruknął pod nosem. – Mare, chodź ze mną do niej. Spodoba ci
się. 
– Tak samo mi mówili, kiedy posyłali mnie do szkoły
– prychnęłam. – A okazała się zatęchłą budą z jakimiś idiotami. 
– Mare. – Ton głosu Dreama stał się ostrzejszy. Miła
odmiana po tym uspokajaniu i zachęcaniu. – Bez oficjalnej odmowy nie znikniesz
stąd nigdy. 
– Wyczaruję jakiś dołek i wyląduję w Arc – En –
Ciel, proste. – Wzruszyłam ramionami. Zaczęłam wyobrażać sobie już coś na
kształt króliczej nory w piasku, ale poczułam, jakby coś dziwnego policzkowało
moją wyobraźnię. Skrzywiłam się. 
– Nie chciałem tego mówić, ale chyba muszę to zrobić
– westchnął. – Wiesz, że możesz tworzyć dowolne sny? – Spojrzał na mnie i
uniósł brew. – Fakt, mogą być dziwaczne jak te, które ujrzałaś, ale zdarzają
się też całkiem normalne. – Wyjaśnił i ponownie uchwycił moją dłoń. Nie
opierałam mu się. – W Repos można tworzyć wszystko i wszystkich. Night stworzył
sobie kiedyś kopię Angeliny Jolie. – Zamyślił się i zerknął w niebo, mrużąc
oczy pod wpływem promieni słońca. – Co z nią robił, wolę nie wiedzieć –
mruknął. 
Zamilkłam. 
– Więc kopię Johny’ego Deppa też mogłabym sobie
stworzyć? – Uniosłam brew, zamyślając się. Taki Johny byłby idealny. 
Dream skinął głową. 
– Wszystkie postacie fikcyjne z książek, w których
się zakochałaś również – dodał. 
Tutaj mnie przekupił. Ruszyłam żwawo przed siebie w
stronę naszego celu, a zaskoczony przez chwilę chłopak wpatrywał się tępo w
moje plecy, aż w końcu znów uchwycił delikatnie moją dłoń. Zaśmiał się cicho
pod nosem, szczęśliwy ze swojego zwycięstwa. Jeśli tylko okaże się, że
kłamiesz, mała cytryno, nie skończysz najlepiej.
– Jak długo jeszcze będziemy musieli przedzierać się
przez te… – szukałam odpowiedniego określenia – nietypowe sny? – spytałam go. 
Wzruszył ramionami.
 – Droga bywa
markotna. Czasami się skraca, innym razem wydłuża.
– Nie możesz wyobrazić sobie, że jest krótsza? Albo
że jesteśmy już w Fabryce Snów? – jęknęłam. Nogi nawet nie zaczęły mnie boleć –
kondycję miałam całkiem niezłą – ale perspektywa oglądania tych wszystkich
dziwnych scen niespecjalnie mnie cieszyła.
– Nie – odpowiedział. – Niektóre rzeczy w Repos nie
ulegają zmianom pod wpływem wyobraźni. 
– Na przykład? – Czułam, jak zasadzone we mnie
ziarenko ciekawości kiełkuje. 
– Osobowość człowieka. Kapryśna droga do krainy
snów. Więzy krwi. – Przy tym ostatnim skrzywił się nieznacznie. Bycie bratem
Nighta chyba nie było łatwe. 
Zamilkłam, nie ciągnąc dalej tematu. Jego odpowiedź
mi wystarczyła, a na dalszą rozmowę nie miałam ochoty. Zamierzałam odbębnić
obowiązkowe tworzenie tego jednego snu i wyimaginować sobie pojawienie się
pewnego seksownego książkowego bohatera albo całej gromady. 
Zastanowiłam się nad moim pobytem w Repos. Nie był
długi i zamierzony, a kraina z początku okazała się szarym pustkowiem ze
śliniącym się naleśnikiem i Nightem, który mnie tu przywlókł, wykorzystując
odurzenie narkotykami. Następnie porwał mnie jego brat bliźniak, przenosząc do
miejsca o żółtym, ciepłym piasku i kolorowych chmurach na niebie. Jakkolwiek by
na to nie patrzeć, Dream wygrywał z bratem, jeśli chodziło o miejsce
zamieszkania. 
W takim razie dlaczego Night tkwił w tak pozbawionej
życia części, kiedy mógł żyć tutaj? 
– Banan chce mnie zgwałcić, banan chce mnie
zgwałcić! – Rozległ się rozdzierający krzyk, a tuż po nim przed naszymi oczyma
przebiegł jakiś blondyn, uciekający przed stadem bananów, za którymi dreptały
kolejno wiśnie, jabłka, truskawki i arbuzy. Miały krótkie nóżki, przez co ich
bieg nie był zbyt szybki. 
Za całą tą paradą turlała się brzoskwinia, śmiejąc
się i chichocząc. W przeciwieństwie do swoich pobratymców miała usta i
malutkie, paciorkowate oczka.
– Jestem brzoskwinią! – Zaszczebiotała. 
Staraliśmy się iść dalej, ignorując występujące tuż
obok sny – że też nie ingerowały one w siebie nawzajem. 
Zerknęłam ukradkiem na Dreama. 
– A czy tobie też kiedyś coś się śniło? – spytałam. 
Potrząsnął głową, uśmiechając się pod nosem. 
– Jestem snem, Mare. Nie mogę śnić. – Ścisnął moją
dłoń mocniej, co tym razem mi się nie spodobało.
– Żałujesz tego? 
Wzruszył ramionami, ale nie odpowiedział. Może mi
się wydawało, ale dziwnie przygasł. 
– Tkwisz tak tutaj cały czas? – Zmieniłam temat.
Sama zdziwiłam się, że kontynuowałam rozmowę zamiast pozwolić jej się urwać.
Wtedy zyskałabym tak bardzo uwielbiane przeze mnie milczenie, niczym niezmącone
i piękne w swojej prostocie. 
– Należę tutaj – westchnął. Splótł swoje palce z
moimi. Miałam dziwne przeczucie, że to już nie było niewinne, przyjacielskie
trzymanie się za ręce, ale coś głębszego. Tak robiły te zakochane pary, które
lubiły paradować w okolicach rynku, szukając dla siebie zacisznego kącika
gdzieś w uliczkach. 
Mruknęłam coś jeszcze pod nosem na znak, że
zrozumiałam i szłam w stronę Fabryki Snów, rozglądając się po bezkresnej
krainie. Kolorowe kwiaty poukrywane wśród zielonej trawy kołysały się
delikatnie na wietrze. Nad nimi trzepotały swoimi maciupeńkimi skrzydełkami
różnobarwne motyle. 
I na tym właściwie kończył się ten bogaty krajobraz,
który mnie otaczał. Mogłabym go upiększyć, jednak podobała mi się ta jego
prostota i minimalizm. Trawa, kwiaty, parę motyli. I my na kolorowej ścieżce prowadzącej
do Fabryki Snów. 
Jeszcze nigdy się nie czułam się tak swobodnie w
obecności kogoś innego – nie licząc oczywiście Casuela, którego mogłam uznać za
znajomego pokroju przyjaciela. Nie było mi z tym najlepiej, raczej dziwnie. Nie
znałam dobrze Dreama – ba, nie znałam go prawie w ogóle – i nie miałam zamiaru
zagłębiać się w jego życie. 
Potrząsnęłam głową. Nie myśl o nim, Mare. To tylko
kolejna osoba, która wstąpiła na chwilę w twoje życie. Prędzej czy później
zniknie, tak jak wszystkie inne. 
– Coś nie tak? – spytał Dream. Musiał co chwila na
mnie zerkać, ale nie zauważyłam, że to robił. Najprawdopodobniej zauważył
emocje malujące się na mojej twarzy. 
Potrząsnęłam głową. 
– Wszystko w porządku – mruknęłam i zdałam sobie
sprawę, że jest to jedno z największych kłamstw ludzkości zaraz obok „dzień
dobry”. 
Ludzie są pieprzonymi kłamcami. 
– Uważaj – westchnął chłopak, przyciągając mnie
nagle do siebie. Zanim zdołałam się zorientować, stos wielkich pudełek obok
runął na miejsce, w którym stałam, odsłaniając wielki magazyn wypełniony
ludźmi. Nawet nie szamotałam się w objęciach Dream’a, patrząc jak zaczarowana
na kolejny stos wielkich metalowych i kartonowych pudeł, na którego szczycie
siedział barczysty mężczyzna w czarnej pelerynie, długich do pasa włosach i
złowrogim błysku w oczach. Ze skroni wyrastały mu sporej wielkości rogi –
Szatan, skojarzył mój mózg od razu – a w dłoni migotało coś na kształt berła, a
raczej srebrnego kijka z wielkim rubinem na czubku. 
Pod nim zgromadzone były tłumy przestraszonych
ludzi, rozglądających się nerwowo po sobie, jakby szukali pomocy w znajomych
twarzach. Nie nadchodziła ona jednak z żadnej strony. 
– Od dziś jestem waszym panem. – Zagrzmiał potężny
głos mężczyzny górującego nad resztą. Brzmiał przerażająco i władczo. – Zwać
będziecie mnie Szatanem. 
– Ty patrz, rymnęło mu się – mruknął ktoś z tłumu.
Po chwili zajął się czarnym płomieniem. Prawie usłyszałam ciężko przełykaną
ślinę większości zgromadzonych. 
– Dziś będziecie moimi podwładnymi. – Zaśmiał się
mrocznie, zamykając z hukiem wielkie, metalowe drzwi magazynu. Echo rozlegało
się jeszcze przez chwilę po krainie, aż w końcu zanikło. 
– Trochę straszne – wyszeptałam. 
– Wcale nie. – Wzruszył ramionami Dream. Wciąż nie
wypuścił mnie ze swoich objęć. Czułam bicie jego serca i ciepło, które od niego
emitowało. – Wiesz, człowiek, któremu to wszystko się śni, jest tylko
obserwatorem. – Zamyślił się na chwilę. – Okej, czasami ma wrażenie, że jest
Szatanem. 
– Wow. – Zdołałam z siebie wydusić. Takich snów na
pewno nie mogli wykreować w tabletkach, ale musiałam stwierdzić, że perspektywa
nielubianych przeze mnie osób, stających w płomieniach była kusząca. 
Wreszcie po paru sekundach trzymania mnie jeszcze
przy swoim sercu, odsunął ode mnie niechętnie swoje ręce i uchwycił moją dłoń
po raz kolejny w tak krótkim przedziale czasu. Ruszyliśmy w dalszą podróż.
Mogłam nareszcie stwierdzić, że Fabryka Snów wydawała się nam bliższa.
Szliśmy w bezpiecznym milczeniu, dopóki nie
usłyszeliśmy trzasku drzwi po prawej. Do mieszkania weszła złotowłosa
dziewczyna, z wielkim przerażeniem wymalowanym na twarzy, które jednak po chwili
zniknęło. Ktoś brał właśnie prysznic w kabinie z zasłonką, ale kiedy dobiegł do
niego dźwięk zamykanych drzwi, zaczął mocować się z zasłonką. 
Dziewczyna wychyliła głowę zza progu i zerknęła
nieśmiało na kąpiącą się przed chwilą osobę – jak się okazało bruneta o
szmaragdowych oczach. 
– Co robisz? – spytała niepewnie, ale kiedy
zauważyła, że jej towarzysz nie jest obecnie w najlepszej sytuacji, zarumieniła
się aż po uszy. Jednak chłopak ubrał się najszybciej jak tylko mógł i wyskoczył
spod prysznica, goniąc złotowłosą z morderczym śmiechem. Woda z jego mokrych,
kruczoczarnych włosów kapała na podłogę, stwarzając dość duże ryzyko
poślizgnięcia się. Przenieśli się do kuchni, gdzie ścigali się wokół stołu i
krzeseł, aż w końcu szmaragdowooki złapał dziewczynę w pasie i przyciągnął
mocno do siebie. 
Jego towarzyszka wydała z siebie głośny pisk, ale
nie opierała się porywaczowi. 
– Mam cię – wyszeptał seksownie brunet, przytulając
ją delikatnie i wtulając twarz w jej włosy, ukrywając iście diabelski uśmiech.
– Teraz wypełnię cię moją miłością, zajączku! – Zaśmiał się ponownie, po czym
zniknął razem ze złotowłosą. 
Zamrugałam parę razy, chcąc upewnić się, że scena
dobiegła końca, po czym odchrząknęłam cicho i ruszyłam dalej. 
– Ciekaw jestem, czy dużo ma tej miłości – mruknęłam
pod nosem. Dream tylko wzruszył ramionami i udał się za mną. Nasze dłonie wciąż
były złączone. 
Im dłużej spacerowaliśmy, tym fabryka wydawała się
większa i potężniejsza. Kolorowe chmury nad naszymi głowami wydawały się być
ciężkie, ale jednocześnie nie wyglądały tak, jakby zapowiadały deszcz.
Zerknęłam ukradkiem na chłopaka obok mnie, na którym zmiana krajobrazu nie
robiła chyba większego wrażenia. Oszacowałam, że dotarcie do celu powinno zająć
nam jeszcze około pół godziny. 
– Od dawna nie było żadnego snu. – Zauważyłam,
rozglądając się znów po okolicy. Robiłam to regularnie co parę minut, jakbym
bała się, że za chwilę wyskoczy gdzieś dziewczyna z chorym karpiem albo chłopak
od ci perek. 
– To dlatego, że im bliżej Fabryki Snów się
znajdujemy, tym bardziej jesteśmy pod jej wpływem. – Wyjaśnił Dream. – Musi
kontrolować obszar wokół siebie. Sny są jedynie w fabryce, a nie wokół niej. 
– Więc dlaczego pojawiały się wcześniej? – Uniosłam
brew. Sama byłam zdziwiona moim zaciekawieniem całą tą krainą. Powinnam raczej
być oschła i obojętna na wszystko, co działo się wokół mnie. 
– Bo to Vacuité. – Wzruszył ramionami. – Tak nazwał
kiedyś ten obszar Night, tak się przyjęło – westchnął, posyłając mi delikatny
uśmiech, którego nie widziałam na jego twarzy dawno. 
– Vacuité. – Zamyśliłam się. Night stosował
francuski na każdym kroku. – Pustka. 
– Pustka. – Powtórzył za mną i spojrzał na chwilę w
niebo, na którym powoli zaczynały się kłębić różnobarwne chmury. – Więc jednak
wybrał dobrą nazwę. 
– Cóż, nigdy bym tego o nim nie powiedziała,
pamiętając o tym, że nazwał naleśnika Pulpetem – prychnęłam.
– Wiesz, chciał go nazwać Bitte… – Zaczął wyjaśniać,
ale machnęłam ręką na znak, aby przerwał. Skrzywiłam się nieznacznie. 
– Tak – wymamrotałam. – Tą historię już znam. 
Zaśmiał się cicho, jakbym go rozbawiła. Nie
widziałam nic śmiesznego w moich wypowiedziach. 
– Widzę, że Night był chyba dość wylewny w twojej
obecności. 
– Opowiadał mi jak spałeś z rodzicami osiem lat
temu, bo bałeś się potworów, które niby wychodziły z grzejnika – mruknęłam
ironicznie. – I o tym, jak wyobraziłeś sobie kiedyś jednorożca, który wbił ci
swój róg w… – Zamilkłam, uśmiechając się delikatnie pod nosem. 
– Powiedział ci?! – Oburzył się Dream i zapewne
gdyby nie miał t–shirtu, zakasałby rękawy koszuli. Matko, jak on uroczo
wyglądał, kiedy się złościł. – Przyrzekł mi, że nie powie nikomu o panu Rożku i
złym grzejniku Henryku! – Wycedził. 
Zaśmiałam się perliście – czego nie robiłam od dawna.
Co prawda przerażało mnie odrobinę to, że do strzału trafiłam w wspomnienia
bliźniaków, ale jednocześnie śmieszyło. Ta braterska więź pomiędzy Nightem a
Dreamem chyba nigdy nie była zbyt przyjemna w dotyku. 
– Spokojnie, spokojnie. – Poklepałam go po głowie
jak małe dziecko. Musiałam przy tym stanąć na palcach, stawiając czoła
problemom niskich ludzi. – Twój braciszek cię przecież kocha. – Zachichotałam.
Dlaczego znów miałam ochotę wybuchnąć śmiechem? 
– Mały sukinsyn – prychnął złowrogo Dream. Miałam już
ochotę wyrazić podziw, że użył tak ostrych słów, ale kontynuował: – Następnym
razem nie pożyczę mu tych gumek, których nigdy nie potrafi sobie wyobrazić! –
warknął z wściekłością. 
– Wtedy nabawisz się gromadki małych Nightów. –
Uśmiechnęłam się do niego zawadiacko. Zdążył się już nieco uspokoić. – I każdy
będzie miał swojego naleśnika o imieniu Pulpet. 
Zaklął pod nosem. 
– A mama mówiła, żeby nie bawić się jedzeniem – prychnął.
Może chwilami Dream był nieco dziecinny, ale to tylko dodawało mu uroku. – Nie,
ten dureń musiał męczyć tego naleśnika! 
– Ciesz się, że nie kolekcjonował kóz z nosa –
mruknęłam.– W takim przypadku byłbyś właśnie jakimś Arabem w turbanie ze stadem
kóz. 
– Night by się nawet nadawał do takiej fuchy. –
Stwierdził. 
– Bo lubi porywać ludzi? 
– Bo jest czasami wybuchowy. – Posłał w moją stronę
lekki uśmiech, a w jego oczach błysnęły iskierki rozbawienia.
Miałam ochotę się zaśmiać, ale chyba bomba tego
dowcipu nie zdążyła jeszcze wybuchnąć. Zerknęłam przed siebie i ze zdziwieniem
stwierdziłam, że od Fabryki Snów dzieliło nas nie więcej jak trzysta kroków.
Mogłam już wyraźnie zobaczyć ogromny, kamienny budynek na kształt zamku.
Promienie słońca odbijały się w licznych, wielkich oknach z drewnianymi ramami,
a mosiężne drzwi pomalowano krwistoczerwoną farbą. Gdzieś na szczycie jednej z
wieżyczek umieszczono posąg anioła z prawdziwym, różowym balonikiem w dłoni.
Wyglądał dość… osobliwie. Jakby projektowało go małe
dziecko, ledwo potrafiące rysować. 
– Witaj w Fabryce Snów, Mare. – Dream uśmiechnął się
ciepło pod nosem. Zauważyłam na jego twarzy coś nowego. Spokój i dziwną radość,
jaką odczuwało się po powrocie do domu. Czyżby tutaj mieszkał? 
Skinęłam głową i przyspieszyłam. Nie minęła chwila,
a już stałam razem z moim towarzyszem pod ogromnymi drzwiami. Gapiłam się tępo
w klamkę, jakbym czekała, aż sama się otworzy. Tak, czasami miałam wrażenie, że
jeszcze nie wytrzeźwiałam całkowicie po wczoraj. 
– Na co czekasz? – westchnął i położył dłoń na
klamkę. Zerknął na mnie kątem oka, a przez jego twarz przeszedł cień troski. –
Boisz się? – spytał, zdziwiony. 
Potrząsnęłam głową i prychnęłam pod nosem. Nie bałam
się. 
A może jednak… bałam się tego, co mogłam zobaczyć za
drzwiami. Jeśli miałoby to być gorsze niż sny w Vacuité, nie zamierzałam
zabawić tu dłużej niż godzinę. 
– Tienes miedo
de[13]. – Stwierdził.
Zamrugałam oczyma, nie mając zielonego pojęcia, co do mnie powiedział. Dlatego
też zrobiłam to, co robiłam zawsze, kiedy chciałam mieć spokój i zgrywać, że wszystko
rozumiem – pokiwałam głową. Przeważnie działało, jak również w tym przypadku. 
Przytulił mnie. Delikatnie, aczkolwiek nagle i
musiałam stwierdzić, że było to dziwne uczucie. Nikt nie przytulił mnie
szczerze od bardzo, bardzo dawna. Zapomniałam, że czuło się wtedy ciepło
drugiej osoby i słyszało miarowe bicie jej serca. Znieruchomiałam, zaskoczona
odrobinę tą gwałtownością. Dream musiał to wyczuć, gdyż po chwili odsunął się
ode mnie, jakby bał się, że coś mi zrobił. Uśmiechnął się jeszcze ciepło i znów
zacisnął dłoń na klamce, gotów otworzyć drzwi w każdej chwili. 
– Gotowa? – spytał, patrząc na mnie z uniesioną lewą
brwią.
– Tak. – Skłamałam. Nawet nie sprawiło mi to
problemu. 
Dream nacisnął klamkę i energicznie pchnął drzwi,
ukazując mi wnętrze Fabryki Snów. 
Nie wiem, co zauważyłam jako pierwsze – to, że
pomieszczenie było większe, niż powinno czy też wielką, przeszkloną windę
ulokowaną w ścianie naprzeciwko. Niedaleko niej, za wielkim, metalowym
biurkiem, na którym piętrzył się stos papierów i masa plastikowych kubeczków,
siedziała drobna, młoda dziewczynka o różowych włosach do pasa. Pomachała
radośnie Dreamowi i być może również mnie – cóż, bardziej uśmiechała się do
chłopaka i to w niego wydawała się być wpatrzona. 
Oprócz tego, w całym pomieszczeniu umieszczono kotły
wielkości lodówki, a przy każdym stała jedna osoba, której wiek wahał się od
dziesięciu do mniej więcej trzydziestu lat. Niektórzy mieszali coś łyżkami,
inni wrzucali do kociołków różne produkty, z których zdążyłam wyróżnić parówki,
kabanosy czy kiełbasę. 
W tym właśnie momencie ogarnęła mnie wątpliwość:
byłam właśnie w Fabryce Snów czy Fabryce Tłustych Kiełbasek?
– Nie ma tak strasznie, co? – Zagadnął Dream,
chwytając moją dłoń i ciągnąc w stronę metalowego biurka. Dziewczyna siedząca
za nim, wydawała się zaraz wybuchnąć z niecierpliwości. Co chwila podskakiwała
na krześle, biorąc czasami w dłoń plastikowy kubeczek i odkładając go na
miejsce. Okej, trafiłam chyba jednak do Fabryki Wariatów. 
– Hej, Dream! – Zapiszczała różowowłosa. Głos miała
słodki jak cukiereczek. W sumie tak samo wyglądała, ubraną w tą kolorową kieckę.
Trzymajcie mnie, bo puszczę pawia w takim samym kolorze. 
– Hej, Sueno. – Uśmiechnął się do niej ciepło i
przystanął zaraz przed biurkiem. Wciąż trzymał moją rękę, dlatego też
wyszarpałam się z jego uścisku. – Poznaj Mare. – Skinął na mnie głową, po czym
wskazał na dziewczynkę. – Mare, to Sueno. Moja znajoma. 
Jesteś pewien? Śmiałabym twierdzić, że raczej
piesek, który czekał na swojego pana. 
– Witaj, Mare. – Uśmiechnęła się do mnie. Czy
wszyscy tutaj byli tacy rozpromienieni i… kolorowi? – Podoba ci się tutaj? –
Przekrzywiła nieco głowę i przyglądnęła mi się uważniej. 
Oczywiście, że mi się tutaj podobało. Śliniące się
syropem naleśniki, chłopak łudząco podobny do Emo, mający dość sporo sprośnych
skojarzeń, przeloty na makaronie, prawie zdechłe karpie, Bóg uwielbiający
ciperki i… długo by wymieniać, do diabła. 
Skinęłam więc po prostu głową, zerkając dyskretnie –
cóż, miałam przynajmniej nadzieję, że dyskretnie – w papiery, które okazały się
masą rysunków. Niektóre były wykonane staranniej, inne wyglądały jak rysowane
ręką dziecka. Jednak wśród nich znalazłam też strony całe zapisane niedbałym
pismem. Uznałam to za jedyne dokumenty, które znalazły się na biurku, resztę
zaś za efekt nudy Sueno. 
– Ciekawa? – Zaśmiał się cicho Dream i podniósł
jeden z rysunków, przedstawiających masę czegoś, co przypominało owoce goniące
patyczaka. Chwila, właśnie coś takiego widziałam w Repos podczas wędrówki
tutaj. – To plan jednego ze snów. Widzieliśmy go. – Oznajmił i wsadził arkusz
papieru do rąk Sueno, która włożyła go z kolei do jednej z szuflad biurka. 
– Projekt Hirondelle. – Wzruszyła ramionami
dziewczynka. – Jednej z lepszych Łapaczek Snów.
– Czyli twórców snów. – Wyjaśnił od razu chłopak,
zerkając na mnie niepewnie. Wzrok miałam utkwiony w papierach na biurku, bo
wolałam nie patrzeć na wydział Fabryki Tłustych Kiełbasek, jak już zdążyłam
nazywać sobie w myślach resztę pomieszczenia z kociołkami. 
Skinęłam po prostu głową. To całkowicie oddawało
moje uczucia – po prostu kiwaj głową i udawaj, że wszystko rozumiesz i wcale
nie chcesz uciec z tej Fabryki Wariatów.
Tak, byłam niezdecydowana co do nazwy dla tego
miejsca. Ale jak na większość nazw, które kłębiły się w mojej głowie, te były
jednymi z najodpowiedniejszych.
Dream odchrząknął cicho i posłał przepraszające
spojrzenie w stronę Sueno. Stawiałam na szalę swoje dziewictwo, które już dawno
straciłam, że byli kochankami. 
– Pokażę Mare może górne piętro fabryki – mruknął,
ciągnąc mnie za sobą w stronę windy. – Do zobaczenia potem, No. 
Skinęłam głową po raz kolejny. Jeszcze chwila, a
zostanie to moim hobby. 
– Do zobaczenia! – Zawołała za nami dziewczynka.
Słyszałam, jak ściska w dłoni kolejny plastikowy kubek, który zatrzeszczał
cicho. 
Chłopak pstryknął palcami, a winda otworzyła się,
witając nas spokojną, miarową melodyjką puszczanej w niej. Rzadko korzystałam z
wind, ponieważ w Arc – En – Ciel nie było ich zbyt wiele, dlatego też irytująca
muzyczka w nich nie zdołała mnie jeszcze wystarczająco wkurzyć. 
Dream wciągnął mnie do środka, a drzwi zamknęły się
za nami bezszelestnie. Poczułam się uwięziona w tej metalowej klatce razem z
chłopakiem, ale musiałam stwierdzić, że nie czułam się z tym źle, nawet, jeśli
windy nie kojarzyły mi się zbyt dobrze. Zazwyczaj właśnie w nich dochodziło do
gorących pocałunków, a czasami nawet do czegoś więcej. 
Odepchnęłam od siebie natychmiast te myśli. Nie, nie
tym razem. Tutaj nie jestem sławną w złych kręgach Verte, ale zwyczajną, nawet
nie naćpaną Mare. 
Pogrzebałam w kieszeniach i wyciągnęłam czekoladę,
pochłaniając trzy kostki. Dream zmierzył mnie wzrokiem takim, jakim patrzyło
się na wariatkę, dlatego też pokazałam mu słodycz w całej swojej okazałości i
zaszeleściłam papierkiem. 
– Po co ci to? – Uprzedził
mnie, zanim zdołałam się odezwać.
– Po co? – prychnęłam, szeleszcząc głośniej
sreberkiem słodkości. – Do jedzenia. 
Zmierzył wzrokiem słodycz
w moich dłoniach. 
– Uzależnia? 
– W cholerę. 
Zamyślił się na chwilę i
wyciągnął dłoń w moją stronę. 
– Kopsnij trochę – burknął. Urwałam mu cztery kostki
i wepchnęłam do dłoni. Miałam ochotę głośno się zaśmiać, widząc, jak bardzo
podobni byli w tej kwestii z bratem. 
Dream skonsumował czekoladę z kamiennym wyrazem
twarzy, po czym uśmiechnął się delikatnie, prawie niezauważalnie.
– Mierda –
westchnął głęboko. – Uzależniłem się. 
Nie wytrzymałam i zaśmiałam się cicho. Miał prawie
identyczną reakcję jak Night, co było w pewnym sensie… urocze. W końcu byli
bliźniakami. 
Dream po raz kolejny zmierzył mnie wzrokiem, którym
normalnie powinno się obdarzać wariatów pokroju Sueno. 
– Coś się stało? – spytał niepewnie po chwili.
Potrząsnęłam głową, dławiąc w sobie kolejną falę śmiechu. – Wow, Mare, nie
wiedziałem, że potrafisz się tak śmiać. – Wyznał. Znał mnie jakieś dwie, może
trzy godziny, ale już mógł to stwierdzić. 
Wzięłam głęboki wdech i schowałam resztkę czekolady
do kieszeni, uspokajając się. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Wdech, chichot.
Nie, cofnij. Wdech, wydech. 
– Potrafię też zaskakiwać – mruknęłam wreszcie. –
Może kiedyś się przekonasz. – Wzruszyłam ramionami. – Biorę pięć stów, za całą
nockę coś koło tysiaka. 
Zamrugał oczami i przekrzywił głowę, przyglądając mi
się niczym zaciekawiony ptak. 
– Czasami nie rozumiem twojego humoru.
– Bo nie żyjesz w moim świecie – westchnęłam cicho. 
– Jestem snem, Mare. – Zaczął się tłumaczyć, ale
przerwałam mu machnięciem ręki.
– I tym właśnie jest twoje życie. Snem. 
Drzwi windy rozsunęły się i ukazały wielką salę,
podobną do tej na dole. Tutaj było jednak więcej większych kociołków, przy
których ustawiono drabiny. Obok każdej znajdowały się ustawione obok stoliki z
różnymi przedmiotami. Tutaj również zauważyłam parę kiełbas, ale dostrzegłam
też inne rzeczy jak kredki, owoce, ryby i nawet paru przystojnych aktorów czy
piosenkarzy siedzących leniwie na stolikach. Miałam ochotę podbiec do
niektórych z nich i uścisnąć ich mocno, piszcząc na cały głos. 
Dream ujął moją dłoń i pociągnął mnie za sobą w
kierunku najbliższego z kociołków. Unosiła się z niego niebieska para, która
znikała dopiero pod prostym sufitem bez lamp. Kamienne ściany wydawały się mnie
przytłaczać, a marmurowa podłoga nie polubiła chyba zbytnio moich glanów, które
piszczały przy prawie każdym kroku. Po chwili większość ludzi zgromadzonych
tutaj spoglądało na mnie z uniesionymi brwiami. Niektórzy pochylali się w
stronę swoich towarzyszy, szepcząc coś na ucho. 
Jednak chłopak nie wydawał się zdawać sprawy ze
spojrzeń skierowanych w naszą stronę. Szedł dziarsko przed siebie, aż w końcu
zatrzymał się pod jedną z drabin, na której stała już czarnowłosa dziewczyna,
pochylająca się nad kociołkiem. Wrzuciła do niego parę jabłek i mleko, zginając
się w pół. Cóż, warto podkreślić, że miała na sobie bardzo, bardzo krótką
spódniczkę, która pod wpływem niby nagłego wiatru – mogłabym przysiąc, że to
sprawka Dreama – uniosła się na moment do góry, ukazując różowe majtki z
niebieskimi guziczkami i koronką. Zerknęłam ukradkiem na mojego towarzysza,
który uśmiechnął się łobuzersko pod nosem, spoglądając w górę. 
Jeszcze chwila i oblizałby łapczywie usta. 
Dziewczyna zerknęła w dół. Jej bladą twarz zdobiły
delikatne, urocze rumieńce, a przenikliwe, bursztynowe oczy mierzyły chłopaka z
wysokości. Usta wydawały się być świeżą krwią malowane, a włosy wyglądały na
delikatne w dotyku i zadbane. Uniosła brew, kiedy dostrzegła Dreama, po czym
przeniosła swój wzrok na mnie. Poczułam się tak, jakby przeszywała mnie na
wylot. 
– Hej, Hirondelle. – Przywitał ją i skinął głową, po
czym wypuścił moją dłoń ze swojej. – Przyszedłem z Mare. – Wyjaśnił. 
Hirondelle w jednej chwili znalazła się na posadzce
zaraz przede mną, a konkretnie jakieś dwadzieścia centymetrów od mojej twarzy.
Czułam jej ciepły, miętowy oddech. 
 – Mare. –
Powtórzyła. Jej głos był ostry jak brzytwa, a jednocześnie delikatny niczym
skrzydła motyla. – Nowicjuszka. 
– Zależy w jakiej kwestii – mruknęłam, cofając się o
krok i mierząc ją wzrokiem. Mimo seksownego tyłka miała dość drobne piersi,
których jednak starała się podkreślić białą podkoszulką na ramiączkach ze
sporym dekoltem. 
Uniosła brew, a jej urocze rumieńce zniknęły. 
– A masz jakąś innej oprócz tej, dla której tu
jesteś?
Odchrząknęłam cicho i wysiliłam się na w miarę
przyjazny uśmiech.
– Cóż, wnioskując po twoim ubiorze, jesteśmy
najlepszymi przyjaciółeczkami po fachu. – Uścisnęłam jej dłoń i odgarnęłam
teatralnie do tyłu. – Też bierzesz pięćset za godzinkę? 
Jej reakcja była podobna do reakcji Dreama, kiedy
mówiłam o swojej „pracy”, aczkolwiek odrobinę ostrzejsza.
– Co ty odpierniczasz? – prychnęła i wyswobodziła
dłoń z mojego uścisku. Na jej twarzy zaczęło malować się oburzenie zmieszane z
zawstydzeniem i złością. 
Wzruszyłam ramionami. Skoro i ona nic nie wiedziała,
nie musiała się niczego dowiedzieć. 
– Fajnie, że Sueno wyznaczyła akurat ciebie do
nauczenia jej. – Wtrącił się Dream, zmieniając temat. Wciąż pożerał wzrokiem
Hirondelle, a ja poczułam dziwne ukłucie w żołądku. Aua. Zazwyczaj to na mnie
tak patrzyli. 
– Ta – mruknęła niechętnie czarnowłosa. Wydawała się
być wręcz zachwycona, promieniowała radością. – Świetnie – westchnęła i
zmierzyła mnie dokładnie wzrokiem, po czym jej twarz wykrzywił najprawdziwszy,
szczery uśmiech. Wow, nie wiedziałam, że patrzenie na moje cycki działa też tak
na osoby płci żeńskiej. 
– Cieszę się. – Wysiliłam się na krzywy uśmiech. 
– Zostanę na dole, Mare. – Oznajmił Dream,
wyobrażając sobie zapewnie plastikowe krzesło, które po chwili pojawiło się
obok niego. Siadł na nim i zamknął oczy, odchylając głowę i wzdychając ciężko. 
– A ja porywam cię na górę. – Oświadczyła mi
Hirondelle i chwyciła za rękę, wciągając na nagle powiększoną, dwuosobową
drabinę – chociaż bez wątpienia zmieściły by się tu nie dwie, ale trzy osoby. –
Pokażę ci, jak tworzyć sny. – Wyjaśniła. Zaczęłyśmy wychodzić po kolejnych
szczeblach drabiny, aż w końcu mogłam zerknąć do wielkiego kotła z różową
substancją w środku, do złudzenia przypominającą gęstością kisiel. 
– Co to? – spytałam po chwili, wyciągając dłoń w stronę
płynu, jednak Hirondelle odsunęła ją. 
– Nie dotykaj. – Zbeształa mnie. – To jeden ze snów.
– W jej dłoni pojawiła się butelka dietetycznej coli, którą bez wahania rzuciła
do kociołka. Różowa substancja pochłonęła ją pod swoją powierzchnię. Dziewczyna
pogrzebała chwilę w kieszeni spódnicy i wyciągnęła zmiętą karteczkę, pokazując
mi naszkicowany na niej obrazek kuchni, w której wielka, dietetyczna cola
zalewała dom, a jedynym ratunkiem dla śniącego chłopaka okazała się rolka
papieru toaletowego. – To projekt. – Wyjaśniła mi. – Podstawa całego snu. 
– Więc po prostu go wrzuć do kotła i gotowe –
westchnęłam, przewracając oczyma. Chciałam mieć to wszystko już za sobą. 
Hirondelle pokręciła głową i wrzuciła do kotła
niebieską miskę na owoce. 
– Musisz teraz wrzucić do kotła wszystko, co powinno
znaleźć się we śnie – mruknęła pod nosem, uzupełniając płyn o kuchenkę, która
nagle pojawiła się nad kociołkiem. 
– Wszystko? – jęknęłam. 
Skinęła głową. 
– Nawet szczura, który czai się pod lodówką. –
Uśmiechnęła się pod nosem. – Oczywiście jeśli tylko chcesz, żeby twój sen był
dobry – dodała po chwili. 
Nie chciałam. 
– Och. – Zdołałam z siebie wydusić. – Okej.
Świetnie. – W moim głosie nie można było usłyszeć nawet krztyny entuzjazmu. 
Hirondelle wrzucała różne przedmioty do kociołka
przez jakiś czas, aż w końcu otarła pot z czoła wierzchem dłoni i zerknęła na
mnie ukradkiem. 
– Skoczę na dół po Dreama. Jego wyobraźnia dodaje
pikanterii snom. – Mrugnęła mi porozumiewawczo prawym okiem i zaczęła powoli
schodzić na dół. Matko, dlaczego nie mogli stworzyć tutaj windy albo jakichś
podestów? Mogłabym przynajmniej usiąść. 
Zerknęłam znów na różowy płyn w kociołku, który bądź
co bądź, wyglądał dość kusząco. Przechyliłam się nieco przez brzeg wielkiego
garnka, chcąc przyjrzeć mu się z bliska, jednak okazało się, że ta górna połowa
mojego ciała jest cięższa, w rezultacie czego wpadłam do kotła z cichym
pluskiem.
Różowa substancja okazała się być jednak nie być
podobną gęstością do kisielu, ale do oranżady. Co chwila mijały mnie obok
jakieś bąbelki z malutkimi gwiazdkami w środku. Zaczęłam machać rękoma, aby
wydostać się na powierzchnię, jednak na próżno – jedynie traciłam siły. Po
chwili zaczęły palić mnie płuca. Brakowało mi cennego tlenu i jeśli nie
zostanie mi on dostarczony w najbliższym czasie, nie dożyję do stworzenia
mojego pierwszego snu. 
Płuca wydawały się płonąć żywym ogniem, kiedy
wreszcie wpadłam na genialny pomysł. Skrzela. Ryby miały skrzela i potrafiły oddychać
pod wodą – świetne odkrycie, Mare. Próbowałam je sobie wyobrazić, ale… jak one
właściwie wyglądały? Nie mogłam przywołać żądnego obrazu. 
Miałam ochotę jęknąć, ale wiedziałam, że sprawi to
jedynie szybszy upływ mojego tlenu, dlatego zamknęłam oczy i dałam po prostu
wodzie otoczyć moje ciało, łaskocząc co chwila dłonie i twarz. 
Nagle tuż nade mną rozległ się głośniejszy plusk.
Otwarłam oczy, czując, jak pieką dzięki różowej wodzie. Chciałam spojrzeć do
góry, ale nie mogłam. Płyn zaczął mnie przygniatać i spychać w dół.
Zamknęłam znów oczy, nie mogąc już znieść
uciążliwego pieczenia. Więc… to tak wyglądała śmierć. Palący ból w płucach,
przygniatająca cię z góry woda i ten dziwny ucisk w żołądku. Nie mogłam
powiedzieć, że nie wyobrażałam sobie gorszych sytuacji. Przerabiałam już śmierć
na szubienicy, wieszanie się na drzewach czy przedawkowanie tabletek – ta
ostatnia była moją faworytką. Nie chciałam, żeby los dyktował mi, jak umrę.
Chciałam zadecydować sama. 
Poczułam mocny uścisk na ramionach. Gwałtownie
otworzyłam oczy, jednak tylko na chwilę. Wystarczyło mi to jednak na
rozszyfrowanie twarzy. Dream. 
Skrzela, skrzela, skrzela. Zaklinałam w myślach to
jedno słowo, prosząc chłopaka, aby wyobraził sobie, że je mam. Umiejętność
oddychania pod wodą, głupku. 
Jednak zamiast tlenu napływającego gwałtownie do
mojego organizmu, poczułam coś zupełnie innego. Miękkie wargi na moich ustach,
dawka powietrza przekazywaną mi przez chłopaka. Zaczerpnęłam jej łapczywie,
czując nikłą ulgę, jednocześnie przeklinając w myślach Dreama. Zachciało mu się
bycie Romeem, brawo! 
Wznosiłam się w górę. Wiedziałam dobrze, że to nie
chłopak płynął ku powierzchni, ale zdawałam sobie sprawę, że to jego zasługa.
Musiał wyobrazić sobie falę, która popchnie nas w górę. Jego usta wciąż
spoczywały na moich i przekazywały mi coraz więcej cennego powietrza, które za
każdym razem łapczywie odbierałam, czekając na nową porcję. Ignorowałam jego
bliskość i fakt, że właśnie w jakiś sposób mnie całował, a koncentrowałam na
przeżyciu. 
W końcu wynurzyliśmy się na powierzchnię, a moim
pierwszym odruchem, zaraz po oderwaniu się od Dreama, było zaczerpnięcie
powietrza. Zaniosłam się kaszlem, chcąc tylko, aby palenie w płucach się
osłabiło. Tak też powoli się stało. 
Nie wiedziałam nawet, jak znalazłam się pod kotłem.
Jakby jakieś silne, niewidzialne ramiona uniosły mnie do góry i złożyły na
marmurowej posadzce. Przestałam nareszcie kaszleć i mogłam spokojnie odetchnąć
z ulgą, wpatrzona w pochyloną nade mną, zmartwioną twarz Hirondelle. 
– Zwariowałaś? – spytała, marszcząc czoło. –
Mówiłam, żebyś nie dotykała! – Oburzyła się. 
Skinęłam głową. Tak po prostu. Szukałam za nią
wzrokiem Dreama, jednak nie znalazłam go. Musiał być gdzieś obok lub na
drabinie, dodając tej pikanterii snom.
– Mogłaś zginąć. – Kontynuowała Hirondelle, jednak
już spokojniejszym tonem. Pomogła mi usiąść. Woda skapywała z końcówek moich
włosów i ubrań, a ja sama drżałam z zimna. Czarnowłosa musiała wyobrazić sobie,
że jestem sucha, gdyż tak właśnie po chwili się stało. 
Skinęłam głową po raz drugi. 
– Odezwij się wreszcie, Mare! – Rozkazała mi. 
– Już. – Zdołałam wreszcie wykrztusić. Mój głos był
zachrypnięty i dziwnie cichy. Odchrząknęłam. – Już dobrze. 
Hirondelle odetchnęła z ulgą i przytuliła mnie
delikatnie. Poczułam jej ciepły oddech na karku, ale nie wiedząc czemu, wydawał
mi się kojący. 
– Mam nadzieję, że nie będę musiał więcej karmić cię
tlenem. – Usłyszałam znajomy głos. Mimowolnie odskoczyłam od czarnowłosej i
zerknęłam za siebie. Dream patrzył na mnie z tym ciepłym uśmiechem, którym
czasami możnaby było podgrzać obiad, dłońmi założonymi na piersi, wciąż jeszcze
mokrymi włosami, odgarniętymi do tyłu i iskrami rozbawienia w oczach. Czy jego
właśnie śmieszyło to, że o mało nie zginęłam? 
– Smakujesz jak kurczak. – Palnęłam bez namysłu.
Skłamałam. Tak naprawdę smakował cytryną zmieszaną z delikatnym posmakiem mięty
i był nieziemsko pyszny. 
Spoliczkowałam się w myślach za to stwierdzenie. 
– A ty jak truskawki. – Wzruszył ramionami. 
Wszyscy inni mówili, że jak maliny. 
Powiedz teraz, że nie lubisz truskawek. Proszę,
powiedz to. 
– Uwielbiam truskawki. – Zaśmiał się głośno i
wyciągnął rękę, pomagając mi wstać. Chciał mnie przytulić, ale powstrzymał się,
widząc wyraz mojej twarzy, który najwyraźniej nie był zbyt przyjazny. 
A ja uwielbiałam cytrynę z miętą, ale nie
zamierzałam przyznać tego na głos. 
Kątem oka zauważyłam, że Hirondelle uśmiechnęła się
pod nosem. 
– Cóż, Mare. – Zaczęła. – Zrozumiałaś całą procedurę
tworzenia snów?
Skinęłam głową, nie mogąc wykrztusić z siebie nic
więcej. 
– Świetnie. – Dziewczyna klasnęła energicznie w
dłonie, a ja miałam ochotę podskoczyć w miejscu ze strachu. Musiałam być w
szoku po tym, jak prawie zginęłam. – W takim razie… Pora na twój pierwszy sen!
– Zaszczebiotała. 
W tej właśnie chwili zapragnęłam wrócić do kotła. 
– Powinien się znaleźć jakiś pusty kocioł – mruknął
Dream. – Ale może dla jej własnego bezpieczeństwa zaczniemy z tymi niższymi. –
Uśmiechnął się zawadiacko w moją stronę. Odwróciłam wzrok. Zaczęłam dostrzegać
w nim coraz więcej szczegółów. Te zmieniające się co chwila błyski w oku, kiedy
coś mówił lub robił.
Hirondelle skinęła głową. 
– W porządku. W takim razie powodzenia. – Posłała mi
pokrzepiający uśmiech i znów zaczęła wspinać się po drabinie do kotła. Już z
tej odległości mogłam po raz kolejny podziwiać jej majtki. 
Dream ujął moją rękę i pociągnął za sobą w stronę
windy. Nie zaprotestowałam. 
– Jak byłem mały, to wpadłem do kotła. – Rzucił
przelotnie. – Od tego czasu nie pozwalają mi w nim pływać. Dlatego… – Zamilkł
na chwilę. – Dzięki, że dzięki temu znowu mogłem to zrobić. – Zaśmiał się
cicho. 
I przy okazji karmić mnie tlenem, dodałam w myślach.
– Nie ma za co – burknęłam. 
Weszliśmy razem do windy, a jej drzwi zasunęły się
za nami bezszelestnie. Dream stał niebezpiecznie blisko mnie, stykając się ze
mną ramionami. Wypuściłam z siebie powietrze z sykiem, którego chyba jednak nie
zauważył. 
– Podobało ci się? – Zerknął na mnie ukradkiem. –
Odpowiedz szczerze – dodał, widząc wyraz mojej twarzy. 
Przeklęłam w myślach tysiące razy, jednak to nie
pomogło. Pytanie zawisło między nami i trwało dalej, kiedy winda otworzyła się
na parterze. Dream wcisnął przycisk, który pojawił się tutaj nagle i spojrzał
na mnie ponownie. 
Wiedziałam już, że nie ucieknę, dopóki nie powiem mu
prawdy. 
– Tak – mruknęłam niechętnie, odwracając wzrok.
Musiałam przyznać, że tamten pocałunek był całkowicie inny niż wszystkie inne,
których zaznałam w moim życiu. 
Poczułam palce na moim podbródku, które skierowały
moją twarz w stronę chłopaka. Uniósł delikatnie kąciki ust w uśmiechu, co
sprawiało, że był jeszcze bardziej uroczy. Szlag, Mare, gdzie twoje maniery
prostytutki? Powinnam właśnie myśleć o jego boskim ciele ukrytym pod ubraniem,
a nie… 
Niech cię szlag, Mare. 
Po chwili jego usta znów znalazły się na moich, a
moim ciałem o mało nie wstrząsnął dreszcz przyjemności. Poczułam drżenie w
końcówkach palców, które chciały wpleść się w jego włosy i poczuć go jeszcze
bardziej, jednak zamiast tego trwałam w miejscu, wbita jak kołek w ziemię, nie
mając zielonego pojęcia, co właśnie zrobić. Zielonego – rozumiecie? Zielonego
jak moje włosy.
Zaśmiałam się sucho w myślach. Humor zostawiłam
chyba w kociołku. 
W końcu oderwał się ode mnie, a chwilę potem drzwi
windy otworzyły się po raz kolejny. Było po wszystkim. Mój towarzysz oparł się
o ścianę i zerknął przelotnie na część fabryki, czekając, aż drzwi zasuną się z
powrotem. Kiedy już to zrobiły, nie przylgnął do mnie ponownie. Stał spokojnie,
jakby nic się nie stało. 
Ale ja tak nie potrafiłam. 
Tym razem to ja go pocałowałam. Wydawał się być
przez chwilę zdziwiony, ale nie minęło dużo czasu, kiedy odwzajemnił pocałunek.
Dopiero wtedy poczułam dreszcz przyjemności rozpływający się po moim ciele.
Grzech nie wspomnieć także o cytrynie z nutką mięty, która smakowała tak bosko,
że żadne słowa nie mogły mi tego opisać. Zatraciłam się w tym jednym pocałunku,
podczas gdy we wnętrzu słyszałam ostrzegawcze syreny i krzyki. Część mnie
chciała przerwać, część – kontynuować z większą zażyłością. 
Dream przylgnął do mnie całym ciałem, masując
delikatnie moje łopatki. Poczułam, jak jego język wślizguje się zręcznie
pomiędzy moje usta, aby zetknąć się z moim. Usłyszałam, jak wydobył z siebie
cichy, ledwo słyszalny jęk. Wplotłam dłonie w jego włosy i tym razem to ja
wepchnęłam język między jego usta. 
Aż w końcu winda nie rozsunęła się bezszelestnie, a
chłopak odskoczył ode mnie jak poparzony. Z początku wydawałam się być
zadziwiona, że to zrobił – zauważyłam dolne piętro fabryki dopiero po chwili.
Odchrząknęłam cicho i poprawiłam włosy, ruszając za Dreamem, który kierował się
w stronę kociołka po naszej prawej. Jak się okazało, sięgał mi zaledwie do pasa
i miał w sobie wodę o lekko żółtym zabarwieniu. A przynajmniej miałam nadzieję,
że była to woda. 
Czułam na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych i
dotyk ust Dreama na moich wargach, które zaczęły mnie delikatnie łaskotać.
Chciały więcej. Szlag.
Chłopak wepchnął mi do rąk kartkę i ołówek, po czym
stworzył niewielkie biurko tuż obok mnie. 
– Najpierw zaplanuj sen. – Poinstruował mnie. Wlepiłam
wzrok w pustą kartkę, stukając tępo ołówkiem o blat. Żadnych pomysłów, które
mogłabym narysować – a nie potrafiłam rysować. Byłam dobra tylko w jednym i
wykorzystywałam to w mojej pracy. 
– Nie mogę nic wymyślić – westchnęłam po chwili,
odkładając ołówek i zerkając beznamiętnie na Dreama. – Po prostu nie mam tak
wspaniałej wyobraźni jak wy wszyscy – burknęłam.
– Czytasz książki? – spytał po chwili namysłu
chłopak. Skinęłam głową. Czytałam dość sporo, kiedy nudziło mi się w przerwach
pomiędzy klientami. A kiedy już się naćpałam, literki tańczyły poloneza na kartkach
powieści. No, wyjątkiem był dzień, w którym zażyłam Mocarza – wtedy tańczyły
macarenę. – Sięgnij do nich pamięcią. – Poradził mi. – Wyciągnij niektóre
ciekawe pomysły, połącz z własnymi. Stwórz logiczną całość. 
Zamyśliłam się na chwilę, wpatrując w pustą kartkę
po raz drugi. Przed oczami zaczęły pojawiać mi się tytuły wszystkich książek,
jakie w życiu przeczytałam. Było ich całkiem sporo, co zawdzięczałam moim
sporym dorobkom i miłosierdziu Casuela, który parę egzemplarzy kupił mi na
urodziny, kiedy tylko odkrył, że lubię czytanie. Pamiętałam, jak nie mógł wtedy
zapukać do moich drzwi, bo stos książek na jego rękach był tak wysoki, że nic
nie widział – nie mógł ich nawet nigdzie położyć, bo nie było gdzie. Podłoga
akurat była świeżo umyta – sprzątaczki doskonale wiedziały, kiedy posprzątać.
Dlatego też Bu czekał, aż wrócę od klienta i łaskawie otworzę mu drzwi. 
Wybrałam parę tytułów pojawiających się przed moimi
oczyma książek i zaczęłam bazgrolić coś na kartce. Dream chciał zerknąć mi
przez ramię na moje arcydzieło, ale odsunęłam go, skupiona na rysowaniu. Tutaj
kreska, tam kółko, może jakiś kwadrat. Szkicowanie nie zajęło mi długo. Po
chwili miałam przed sobą koślawe ufo, które wylądowało w drzewie po awarii
silnika oraz kosmitę, który przybrał wygląd jakiegoś przystojnego aktora –
Johny, ty wiesz, jak bardzo cię kocham – i teraz podrywał jakąś ziemiankę,
którą była nieszczęsna istotka, której przyśni się mój sen. Starałam się
powiązać najdziwniejsze rzeczy, jakie przyszły mi do głowy. Wrzuciłam zwinięty
w rulon plan do kociołka, którego woda zabarwiła się na różowo. Zmarszczyłam
czoło.
– Dlaczego ta woda jest różowa? – spytałam Dreama,
który pojawił się znów obok mnie. Czasem nie słyszałam, kiedy się poruszał.
Może po prostu teleportował się za sprawą wyobraźni?
– Bo jest jeszcze zielona. – Zaśmiał się cicho. –
Czyli nieskończona. – Wyjaśnił, chcąc uniknąć nieporozumienia. – Wiesz, teraz
musisz wrzucić wszystko – albo przynajmniej część – rzeczy, które się w tym
śnie pojawią. – Wzruszył ramionami. – Śmiało. – Zachęcił mnie. 
Tak właśnie zaczęłam wyobrażać sobie po kolei ufo,
które tworzyło się cholernie trudno, drzewo, olbrzymie, małżeńskie łoże –
postarałam się, żeby było jak najbardziej wygodne i nie skrzypiało przy
gwałtowniejszych ruchach – lampkę nocną, szafkę, na której miała stać i masę
innych rzeczy. Z wyobrażaniem sobie Johny’ego, a raczej kosmity w jego postaci
poradziłam sobie z pomocą Dreama. Miałam ochotę rzucić się na mężczyznę, ale od
razu wylądował w kociołku. Nie miałam zielonego pojęcia, jak to wszystko mogło
się tam zmieścić. Może kociołek miał jakieś drugie dno, którego nie widziałam.
Wolałam zresztą nie wiedzieć, co działo się z tym wszystkim potem. 
– Za chwilę powinno być gotowe. – Stwierdził,
zaglądając do środka naczynia. Woda zaczęła powoli zmieniać kolor na
jaskrawozielony, tak bardzo podobny do moich włosów. Przypadek? Nie sądzę. 
Wpatrując się w płyn przez pewien czas, postanowiłam
wrzucić coś jeszcze. Skoro ten sen miał być moim jedynym – nie zamierzałam
raczej ciągnąć wrzucania różnych rzeczy do wielkiego garnka – niech będzie
najlepszym i najbardziej rzeczywistym. 
Wyobraziłam sobie, że na mojej dłoni pojawia się
malutka, niebieska tabletka, której pudełeczka chowali zawsze moi starsi
klienci w szafkach przy łóżku. Mała tabletka, wielka moc, która pozwalała
niektórym mężczyznom na olbrzymią przyjemność. Ci starsi nie mieli już
niektórych… naturalnych odruchów na widok seksownego ciała. 
Tabletka pojawiła się na mojej dłoni, ale wymyśliłam
dla niej asystę w postaci dwóch kolejnych, aby nie czuła się samotna.
– Parfaitement.
– Zachichotałam. Zauważyłam zdezorientowane spojrzenie Dreama, którym
mierzył specyfiki na mojej dłoni. Mogłabym wepchnąć w niego jedną, zapewniając,
że to jakieś mega skuteczne witaminki, ale stwierdziłam, że swoje naturalne
odruchy jeszcze miał – w końcu nie wyglądał na starego. 
– Co to? – spytał w końcu chłopak. 
Uśmiechnęłam się tylko do niego tajemniczo i
wrzuciłam tabletki do kotła. 
Woda zaczęła bulgotać, a ja odsunęłam się od niej o
krok. Robiła tak samo przy wsysaniu Johny’ego, więc za chwilę powinno być
wszystko w porządku. 
Jednak tak się nie stało. 
Płyn wystrzelił w górę z ogromną siłą i zatrzymał
się tuż przy samym suficie, zastygając w formie wielkiego, nagle niebieskiego
słupa.
Wow, nie spodziewałam się aż tak rzeczywistego
efektu. 
Gdzieś niedaleko rozległy się szepty niezadowolenia.
Dream zmierzył wzrokiem wielki słup z szeroko otwartymi ustami – co, chciał go
do nich włożyć? – aż w końcu zamknął oczy i zaczął machać rękoma, jakby chciał
sobie wyobrazić, że forma ta znika. 
Wciąż myślałam o moim śnie i o tym, jak bardzo
musiał być rzeczywisty. Czy już był gotowy? Czy taki właśnie powinien być
efekt? 
Niebieski słup zamigotał, a w tafli wody pojawił się
obraz pary – kobiety i mężczyzny. Dokładniej mówiąc – Johny’ego i tej śniącej
babeczki. Ciągnął ją za sobą w stronę domu, a następnie sypialni. Robiło się
ostro. Nie mogłam powstrzymać łobuzerskiego uśmiechu, wychodzącego mi na usta. 
Nie wiedziałam, że swój sen będę mogła ot tak obejrzeć.
Dream syczał coś cicho pod nosem starając się
zatrzymać projekcję, jednak bez skutku. W końcu spojrzał na mnie bezradnie,
jakby szukał pomocy. 
– Zatrzymaj to, Mare – jęknął cicho. – Ty stworzyłaś
ten sen, więc ty go zatrzymaj. 
Wcale nie chciałam go zatrzymać, ale coś
podpowiadało mi, że zgromadzeni tutaj ludzie nigdy jeszcze nie widzieli – i
najwyraźniej nie doświadczyli – cielesnych przyjemności.
Starałam sobie wyobrazić, że sen się przerywa, ale
nie potrafiłam. Jęknęłam cicho, posyłając w stronę Dreama bezradne spojrzenie,
jakim przed chwilą patrzył na mnie. Nie potrafiłam już tego zatrzymać.
Johny zaczął już powoli rozbierać śniącą kobietę,
kiedy na ekranie pojawiły się nagle dwa krasnoludki o spiczastych czapkach,
niosąc czarną jak noc szybę z nabazgrolonym na nim napisem „+18”. Otworzyłam
szeroko buzię, zdziwiona tym nagłym zwrotem akcji. Jednocześnie jednak poczułam
ukłucie rozczarowania. Nie dowiem się więc, jakie igraszki lubi Johny. Po
chwili zastanowienia stwierdziłam jednak, że Orlando jest przystojniejszy. 
Znów przyłapałam się na tym, że zmieniałam
ulubieńców równie często jak skarpetki. 
– Co? – Zdołał wyjąkać Dream. Najwyraźniej był tak
samo zaskoczony jak ja. 
– Co oni robią w moim śnie?! – Oburzyłam się.
Zepsuli cały efekt buchającego ognia pożądania i cała moja robota na marne. 
– Nie mam pojęcia – mruknął i odetchnął głęboko.
Machnął dłonią w stronę słupa, która opadł delikatnie do kotła z cichym
pluskiem. Woda zmieniła znów kolor na zielony, a Dream wcisnął mi w ręce
drewnianą łyżkę. – Mieszaj. – Rozkazał mi. 
Wykonałam jego polecenie, czując, jak płyn gęstniał coraz
bardziej, aż w końcu łyżka zniknęła, a tafla wody zmieniła się w lód. Dotknęłam
delikatnie palem twardej powierzchni i zerknęłam pytająco na mojego towarzysza.
– Gotowe? – spytałam. 
Skinął głową i uniósł kąciki ust w delikatnym
uśmiechu.
– Gotowe. – Potwierdził. – W najbliższym czasie sen
dotrze do naszej klientki. 
I tak właśnie, drodzy państwo, Mare Green stworzyła
najprawdopodobniej pierwszy na świecie sen erotyczny. 
Więc teraz mogłam wrócić do domu, żeby naćpać się po
raz kolejny i popić wszystko mocną wódką. Pod kanapą miałam chyba jeszcze
pudełko papierosów. Musiałam uzupełnić zapasy. 
Ziewnęłam przeciągle, zasłaniając usta dłonią. 
– Dobra, to gdzie jest wyjście? – spytałam. 
Dream wydawał się być zaskoczony. Zamrugał parę razy
oczyma, jakby nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. 
– O co ci chodzi, Mare? – spytał po chwili. 
– Chcę wrócić do domu. – Wzruszyłam ramionami.
Zignorowałam fakt, że nie zdołałam wyobrazić sobie żadnych fikcyjnych
bohaterów. Nie potrafiłam, co zauważyłam przy stwarzaniu Johny’ego. – Miałam
stworzyć sen, więc stworzyłam. Teraz mogę wrócić do domu, tak? – Uniosłam brew.
Chłopak skinął niechętnie głową i westchnął cicho,
odgarniając włosy do tyłu. Mój wzrok powędrował w stronę jego ust. Wargi znów
zaczęły mnie łaskotać, chcąc więcej i więcej. Zachłanne zdrajczynie. 
– Oczywiście – burknął, po czym zamilkł na chwilę.
Wyraz jego twarzy zdradzał głębokie zamyślenie. – Ale… mogłabyś coś dla mnie
zrobić? – spytał o chwili.
Wzruszyłam ramionami.
– Czego chcesz? – mruknęłam. 
– Zostań jeszcze na dzisiejszą noc. – Zaczął, a ja
wiedziałam już, co się święci. Dwoje młodych ludzi, sami w wygodnym łóżku, oświetlonym
przez blask księżyca za oknem. Chemia zaczynała działać, aż w końcu… –
Hirondelle urządza dzisiaj bal. – Dokończył, uśmiechając się słabo. Wyobrażenie
dzisiejszej nocy prysnęło niczym bańka mydlana – tak zwane „nie zaruchasz”. 
– Okej – westchnęłam. – Ale zaraz po tym durnym balu
wracam.
Dream skinął głową, a jego oczy zabłyszczały
radośnie. Cieszył się wyraźnie z tego powodu, jednak nie wiedziałam, dlaczego.
Nie miał ochoty na rozstanie ze mną? Pocałunek w windzie podobał mu się aż za
bardzo i pragnął więcej? 
– Zaprowadzę cię do jednej z komnat. – Oświadczył i
znów uchwycił moją dłoń w swoją, ściskając delikatnie. Komnat, nie pokoi.
Fabryka z zewnątrz przypominała co prawda zamek, ale nie spodziewałam się, że
będą tutaj mieli komnaty. 
Weszliśmy do windy, która znów zasunęła za nami
bezszelestnie swoje drzwi. Chłopak puścił moją dłoń i stanął naprzeciwko mnie,
oparty nonszalancko o ścianę, przyglądając mi się z dziwnym błyskiem w oku i
dłońmi w kieszeniach. Spodziewałam się, że rzuci się na mnie i zasypie mnie
pocałunkami, ale jednak się myliłam. Odwróciłam od niego wzrok i zaczęłam
udawać, że pajęczyna w rogu interesuje mnie prawie tak bardzo jak drgający
kącik jego ust. 
– Mare. – Zaczął nagle i odepchnął się od ściany. Poczułam
ucisk w żołądku, na który nie miałam wpływu. Potrząsnęłam głową i wyciągnęłam w
jego stronę dłoń, jakbym chciała go zatrzymać. 
– Kochasz mnie? – zapytałam go. Nienawidziłam tych
dwóch słów – chyba dlatego, że sama nigdy ich nie usłyszałam. Z nikim nigdy nie
wiązałam się na stałe, nie licząc stałych klientów – ale oni chcieli ode mnie
tylko jednego, góra dwóch rzeczy. Nigdy nie myślałam o poważniej miłości, brnąc
przez świat z przeświadczeniem, że zaspokajanie potrzeb klientów i w pewnej mierze
swoich wystarczy. Musiałam chyba się mylić. W innym przypadku serce nie biłoby
mi tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi. 
Do jasnej cholery, co się ze mną działo? 
– Creo que sí
– odpowiedział mi po chwili. 
Uniosłam brew, patrząc na niego wyczekująco. Chyba
wciąż nie mógł uświadomić sobie, że go nie rozumiałam. 
– Myślę, że tak – westchnął po chwili, wpatrując się
w moje oczy. Mój wzrok ciągle jednak lądował na jego ustach. Moje ciało się
buntowało. 
Chciałabym odetchnąć z ulgą, ale nie mogłam.
Świadomość tego, że ktoś mógłby mnie „kochać” wydawała mi się nieprawdopodobna.
Byłam przecież pełna wad: piłam, paliłam, ćpałam, dawałam dupy, byłam chamska,
wredna, ironiczna, zepsuta do cna. Zawsze myślałam, że umrę sama, decydując się
na jeden ze sposobów śmierci. Może właśnie dlatego jego słowa wywarły na mnie
tak duży szok. 
– Oddychaj. – Przypomniał mi Dream. Zapomniałam o
tym, rozmyślając nad jego słowami. Zaczerpnęłam powietrza, starając się udawać
jak najbardziej opanowaną i spokojną. – Nie chciałbym kogoś zabić samym
wyznaniem miłości – burknął. Jego policzki zaróżowiły się delikatnie i
sprawiały tylko, że był jeszcze bardziej uroczy. Szlag, szlag, szlag. Przestań
o nim myśleć, przestań. 
– Nie zabijesz – prychnęłam pogardliwie. – Myślisz,
że twoja miłość mogłaby mi coś zrobić? – Uniosłam brew, udając wciąż opanowaną
i niewzruszoną jego wcześniejszymi słowami.
Chłopak wzruszył ramionami. 
– Tak sądzę – odpowiedział po chwili. – Nie wydajesz
się być kimś przyzwyczajonym do… głębszych uczuć. – Uśmiechnął się delikatnie. Dopiero
teraz spostrzegłam dołeczki w jego policzkach. Miałam ochotę jęknąć. 
– Uwierz mi, że uczucia były już głęboko we mnie –
mruknęłam ironicznie. I tak nie zrozumiał aluzji, ale fakt, że powiedziałam
coś, co powiedziałaby Mare jakieś cztery godziny wcześniej, podniósł mnie nieco
na duchu. 
Winda otworzyła się, a Dream chwycił delikatnie moją
dłoń, ciągnąc mnie za sobą. Jego dotyk parzył, a jednocześnie wydawał się być
tak kojący i przyjemny. Tym właśnie była miłość? Bezustannym trzymaniem się za
ręce?
Dream nie mógł mnie kochać – znał mnie dopiero
jakieś dwie godziny. W takim czasie nie można było poznać człowieka, jego
zasad, osobowości i przyzwyczajeń. Może wcale nie wiedział, jaka Mare kryła się
gdzieś wewnątrz mnie. Może wcale nie wiedział, jak bardzo zepsuta w środku
byłam. Patrzył po prostu na etykietkę, która mu się spodobała i postanowił, że
mnie pokocha.
– Dream. – Po raz pierwszy zwróciłam się do niego po
imieniu. Szliśmy kamiennymi korytarzami, od których ścian odbijały się echem
nasze kroki. Poczułam się jak w najprawdziwszym, średniowiecznym zamku. –
Przestań się łudzić – westchnęłam cicho i wyrwałam dłoń z jego uścisku.
Poczułam ucisk rozczarowania w żołądku. – Nie kochasz mnie, głupku. 
A ja nie kocham ciebie, dodałam w myślach. Albo
inaczej – nie chcę kochać. 
– Nie powiedziałem ci wprost, że cię kocham, idiotko
– prychnął. Po raz pierwszy od naszego spotkania ton jego głosu zabrzmiał
ostro. – To ty nie jesteś przygotowana na prawdziwe uczucie. – Stawiam dwie
stówy, że wyobraził sobie moje myśli spisane na kartkach, które swobodnie
przeglądał. Może nawet dwie i pół, bo nie miał innego sposobu, aby się tego
dowiedzieć. Cały czas starałam się zachowywać kamienną twarz. 
– Nie znasz mnie – warknęłam złowrogo. Nagle zaczęło
we mnie narastać zirytowanie, ale nie było ono skierowane w stronę chłopaka, a
raczej… we mnie. Byłam wściekła na siebie, bo nie chciałam poddać się uczuciom.
Dream przewrócił oczami i oparł się nonszalancko o kamienną
ścianę za nim. 
– Codziennie rano wstajesz po siódmej, palisz
papierosa i wychodzisz z domu, bo uwielbiasz rogaliki z piekarni na rogu. –
Zaczął. – Zawsze kupujesz dwa i zjadasz je na czerwonej ławce w parku, z której
powoli złuszcza się farba. Jest pusta, bo nikt inny nie zdołał jej zauważyć. –
Zamilkł na chwilę i przeczesał włosy rozcapierzonymi palcami. – Potem
przechodzisz przez plac targowy, na którym zatrzymujesz się na dość długo.
Czasami znikasz wtedy u swojego klienta, a kiedy już wychodzisz, jesz zawsze to
coś, co dałaś mi w windzie i idziesz do kawiarni obok księgarni, gdzie
zamawiasz małą latte. Zostajesz na placu do południa, raz za czas pijąc
jakiegoś drinka, po czym idziesz do swojego przyjaciela, a raczej znajomego w
twoim mniemaniu, bo nigdy nie dorosłaś do głębszych uczuć – mruknął. – Kupujesz
u niego dragi, po czym załatwiasz spotkanie z kolejnym klientem. Palisz
kolejnego papierosa i udajesz się do następnego klienta. I tak dalej. –
Przewrócił oczami. – Czasami zostajesz na noc u jednego z nich, za co dostajesz
grubą kasę. Wtedy nad ranem wracasz do domu i przesypiasz połowę dnia. –
Wzruszył ramionami. 
O cholera. Naprawdę mnie zna. 
– Myjesz się mydłem, pachnącym owocami, ale twój
szampon jest truskawkowy. – Ciągnął. – Ustawiłaś radio w kuchni na francuską
stację, bo uwielbiasz ten język za delikatność i wyrafinowanie. – Bingo. –
Papierosy chowasz pod sofą, bo czasami przyprowadzasz klientów również do
siebie, a nie chcesz, żeby ci je podbierali. Puste butelki wrzucasz pod zlew,
dragi popijasz czasem sokiem pomarańczowym. 
Cholera po raz drugi. 
– Skąd to wiesz? – Zdołałam wyjąkać. Tak dużo nie
wiedział o mnie nawet Casuel. Wciąż twierdził, że cały czas chleję w domu i nie
ruszam z niego dupy. 
– Tabletka senna. – Wzruszył ramionami. – Nie
zaskoczyło cię to, że była żółta? – Uniósł brew. – Mają wszystkie kolory tęczy,
ale nigdy nie ten. 
Więc tamtego wieczoru Dream zmienił się w tabletkę.
Połknęłam go. 
– Moje wnętrzności wyglądają seksownie? – spytałam
ironicznie, chociaż w jakiś sposób byłam tego naprawdę ciekawa. Mówi się, żeby
patrzeć na wnętrze człowieka. Cóż, nie myślałam, że Dream weźmie to na
poważnie. 
Przewrócił oczami.
– Masz najseksowniejsze jelito cienkie, jakie
kiedykolwiek w życiu widziałem. – Nie miałabym nic przeciwko, gdyby nie to, że
wyraz jego twarzy był całkowicie poważny. Więc nie żartował. 
– Jak to w ogóle działa? – westchnęłam, chcąc uciec
myślami od faktu, że Dream w pewnym sensie już we mnie był. Więc nawet jeśli
zaczęłabym się z nim pieprzyć, teoretycznie nie byłby to pierwszy raz, kiedy by
we mnie wszedł. 
– Tabletka dzieli się na dwie części. Jedna z nich
rozpuszcza się i jakimś cudem trafia w okolice mózgu, druga wędruje normalnie
przewodem pokarmowym. – Wyjaśnił mi. 
– Cieszę się, że zdołałeś ze mnie wyjść – burknęłam.
– Przyjemnie się wchodziło, ale z wychodzeniem już
gorsza sprawa. – Wzruszył ramionami. Mój mózg od razu zaczął interpretować
słowa inaczej, niż powinien. 
Westchnęłam cicho. Wciąż nie miałam ochoty na
przyznanie się do tego, że chyba faktycznie nie byłam gotowa na głębsze
uczucie. Musiałam przez całe życie być płytka i trwać w jednym przekonaniu,
jednak teraz okazywało się, że istnieje zupełnie inne wyjście. Przede mną stał
właśnie naprawdę przystojny mężczyzna, będący równocześnie uroczym chłopcem,
który w pewien sposób wyznał mi miłość. Może powinnam to odwzajemnić, ale
zamiast tego wolałam oddalić wszystkie moje wątpliwości. Byłam tylko ja i
teraźniejszość. Tego właśnie chciałam się trzymać. 
Tak samo jak chciałam trzymać dłoń Dreama, całować
jego miękkie wargi i być może pójść jeszcze o krok dalej. Nie wiedziałam, czy
zostanę przy tym nowym sposobie na życie, ale chciałam go spróbować. 
Przylgnęłam ustami do warg Dreama, smakując ich z
delikatnym uśmiechem, błąkającym się na ustach od jakiegoś czasu. Odwzajemnił
pocałunek, układając swoje dłonie na moich plecach i muskając je niepewnie
palcami. Jego dotyk parzył jak wcześniej, jednak wciąż był jednocześnie kojący
i przyjemny. W takiej właśnie chwili nie miałam ochoty odstępować go na krok. 
Chłopak wepchnął swój język do moich ust, ale tym
razem to ja jęknęłam z rozkoszy. Z jednej strony przeraziło mnie to – że niby
Mare jęczała przy pocałunkach? – ale z drugiej strony cieszyło. Smak cytryny i
mięty chyba stanie się moim ulubionym. 
Dream kopnął drzwi za sobą, które otworzyły się,
zapraszając do swojego wnętrza. Kątem oka dostrzegłam tylko białą toaletkę i
przede wszystkim wielkie łóżko z czerwoną, satynową pościelą. Miałam ochotę
jęknąć raz jeszcze, ale chłopak wpił się w moje usta mocniej, jednocześnie
zamykając drzwi kopniakiem. Zatraciłam się w pocałunku, tak idealnym i
zmysłowym. Ledwo zauważyłam, że opadliśmy razem na łóżko.
Blondyn odsunął ode mnie moje usta, a ja miałam
ochotę przywrzeć do nich ponownie. Położył palec na moich ustach i musnął
wargami mój policzek. Pocałunek był delikatny jak skrzydła motyla, ale poczułam
go na całym ciele. Zadrżałam z podekscytowania – a może podniecenia? – i
odruchowo odgarnęłam mu z czoła niesforne kosmyki, uśmiechając się delikatnie.
Byłam tylko ja i teraźniejszość, ja i Dream. Żadnej przeszłości, żadnej
przyszłości. 
– Wciąż smakuję jak kurczak? – Uniósł brew, a w jego
oczach zamigotały iskierki rozbawienia. 
Zaśmiałam się głośno, trzęsąc głową. 
– Tym razem jak wołowina. 
Przewrócił teatralnie oczami i zaczął pokrywać
pocałunkami całą moją twarz. Gdziekolwiek czułam jego usta, miałam wrażenie, że
wkłada w to całe swoje uczucia. Powstrzymywałam się od cichych jęków rozkoszy,
które tak często słyszałam podczas nocy z innymi. Teraz to ja byłam ofiarą. 
– A ty wciąż jak truskawki – wymruczał z
zadowoleniem, wpatrując się przez chwilę w moje usta, aż w końcu pocałował
także i je. Miałam wrażenie, jakby coś w środku mnie wybuchło z wielkim hukiem.
To, co działo się ze mną, kiedy przebywał ze mną Dream, było wręcz nie do
opisania. Nigdy czegoś takiego nie czułam, nawet jeśli znałam tego gościa
bardzo, bardzo krótko. Równie dobrze mógłby mnie tak pocałować na przywitanie,
a ja od razu wiedziałabym, że ma w sobie… to coś. 
Poczułam, jak jego dłonie wdzierają się pod moją
bluzę, muskając palcami podkoszulek. Zrozumiałam jego aluzję i prawie
natychmiast rozpięłam zamek błyskawiczny, pozwalając mu, aby zdjął ze mnie
pierwszą warstwę ubrania. Bluza wylądowała gdzieś na podłodze, odsłaniając mój
opinający ciało biały podkoszulek. W oczach chłopaka błysnęły kolejne iskierki,
kiedy wsunął pod niego palce, gładząc moje plecy. Miałam ochotę zamruczeć jak
zadowolony kociak, jednak tylko przylgnęłam do niego, jakby nasze ciała
idealnie do siebie pasowały. Podsunęłam mu bluzkę na wysokość piersi i zaczęłam
leniwie kreślić na jego delikatnie wyrzeźbionym brzuchu malutkie kółeczka.
Uśmiechnął się do mnie, również podwijając mi podkoszulek na wysokość piersi.
Zaczął muskać wargami mój brzuch, kierując się coraz wyżej i wyżej. 
Po chwili moja koszulka dołączyła do bluzy na
podłodze, a Dream usiadł na łóżku, stykając się ze mną nosem. Czułam jego
ciepły, przyspieszony oddech na ustach i widziałam radosne błyski w oczach.
Musnął delikatnie językiem moje wargi, a ja ściągnęłam mu koszulkę przez głowę,
odsłaniając jego delikatnie wyrzeźbiony, lecz doskonały tors. Położyłam na nim
jedną słoń, czując napięte pod skórą mięśnie i uśmiechnęłam się łobuzersko,
zbliżając usta do warg chłopaka. Zapominałam o całym bożym świecie, liczył się
dla mnie tylko i wyłącznie on. Nigdy wcześniej nie czułam takiego niesamowitego
uczucia, kiedy serce łomotało w twojej piersi, a żołądek ściskał się co chwila
z podniecenia. Pojawiła się we mnie całkiem nowa wersja Mare, której jeszcze
nie znałam – ta, która nie obawiała się głębszych uczuć, ta sprzed paru lat,
kiedy nie musiała jeszcze pracować, ta, która nie sprzedawała swojego ciała. 
Moje spodnie nagle zniknęły, jednak zdołałam
domyślić się, kogo to sprawka. Posłałam Dreamowi udawane, obrażone spojrzenie,
które miało mówić, żeby sobie ze mną nie pogrywał, ale on tylko uśmiechnął się
niewinnie w odpowiedzi, całując mnie po raz kolejny. Wciąż nie miałam dość jego
ust i smaku, które zostawiały.
Postarałam się wyobrazić sobie znikające spodnie
chłopaka obok, aby odwdzięczyć mu się tym samym. Uśmiechnęłam się triumfująco,
kiedy ubranie zniknęło, odsłaniając pasek czarnych bokserek. Szlag, wyglądał w
nich jeszcze lepiej niż w ubraniu. 
Wtulił głowę w moją szyję i zaczął ją delikatnie
muskać ustami, jednocześnie głaszcząc kojąco moje plecy. Popchnęłam go na
łóżko, nachylając się nad nim władczo i patrząc mu w oczy. Trwałam przez chwilę
nieruchomo, aż wreszcie pocałowałam go namiętnie, wplatając dłonie w jego
aksamitne włosy. 
Poczułam jego dłonie na moich plecach. Palce sięgały
powoli zapięcia mojego stanika, podczas gdy moja dłoń wędrowała powoli w dół
jego boku, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem. Dźwięk ten doszedł do mnie z
oddali, jednak wiedziałam, że był prawdziwy – głównie dlatego, że usłyszałam
także cienki, kobiecy pisk, a ubrania znalazły się z powrotem na moim ciele.
Dream odsunął się ode mnie delikatnie i zerknął na
drzwi, wzdychając cicho.
– Hirondelle. – Uśmiechnął się do niej ciepło, a ja
poczułam kolejny ucisk w żołądku – jednak tym razem nie był on spowodowany
podnieceniem czy podekscytowaniem. – Co tu robisz? 
Czarnowłosa potrząsnęła głową, zapewne próbując
otrząsnąć się z szoku. Fakt, nie na co dzień widać moje seksowne ciałko, ale
nie musiała przesadzać. 
– Myślałam, że pomogę Mare przy przygotowaniach na
bal – odpowiedziała po chwili, już z normalnym wyrazem twarzy. Doszła do siebie
dość szybko. 
– Mare chyba przyszykuje się sama. – Wzruszył
ramionami Dream i wstał, odgarniając włosy do tyłu. Znów opadły mu na czoło. 
– Tak – mruknęłam, bawiąc się zamkiem bluzki. –
Przygotuję się sama. 
Hirondelle skinęła głową, uśmiechając się
delikatnie. Przed chwilą nakryła mnie i Dreama razem w łóżku, a teraz
zachowywała się jak zawsze. Musiała chyba wchodzić do takich pokoi codziennie. 
– W takim razie… – Zaczęła bawić się włosami,
wyraźnie unikając kontaktu wzrokowego ze mną. Wciąż była zawstydzona. 
– Przyjdę po ciebie przed balem. – Przerwał jej
blondyn, udając się w stronę drzwi. – Zrób się na bóstwo, albo zrobię to ja –
rzucił jeszcze niedbale, jednak wyczułam, że jego głos był w pełni poważny. Nie
miałam wcześniej ochoty na strojenie się niczym choinka bożonarodzeniowa i
prezenty pod nią, ale teraz miałam ku temu powód. W końcu Dream również miał
być na balu. 
Skinęłam posłusznie głową. Chłopak wyszedł z
komnaty, nawet się ze mną nie żegnając. Hirondelle stała wciąż w wejściu. 
– Dobry jest – mruknęłam po dłuższej chwili ciszy,
panującej między nami. Czarnowłosa posłała mi zdziwione spojrzenie, jakby była
zaskoczona tym, że w ogóle potrafiłam mówić. – No wiesz – westchnęłam,
tłumacząc się. – W łóżku. 
Nie było to chyba najlepszym posunięciem, bo
dziewczyna wydawała się być zawstydzona jeszcze bardziej. Osobiście nie
widziałam w tym nic złego. Przecież stwierdziłam fakt. 
– Mare… 
– Nie bój się. – Przerwałam jej, przewracając
oczami. – Do niczego głębszego – zachichotałam w myślach – nie doszło. 
Hirondelle odetchnęła z ulgą, jakby chciała to
usłyszeć od dawna. Więc jednak myliłam się. Wszyscy tutaj mieli pojęcie o
pieprzeniu się, ale nie byli jeszcze na tyle zepsuci, aby rozumieć podteksty z
tym związane. 
– Przepraszam – mruknęła niechętnie, siadając obok
mnie na łóżku. – Myślałam, że nikogo tu nie ma. 
Więc mają grube ściany, nieprzepuszczające dźwięków.
Taki fakt mógł być przydatny. 
– W porządku. – Wzruszyłam ramionami. Cóż, nie
ukrywam, że przerwanie tak rozkosznej chwili odrobinę mi przeszkadzało, ale z
drugiej strony kontynuacja mogła nastąpić po balu. A wtedy mogło być o wiele,
wiele ciekawiej. 
– Dream chyba cię polubił. – Stwierdziła.
No co ty nie powiesz. Obściskiwał się ze mną
przecież tylko dlatego, żeby mnie podle zgwałcić i wepchać zdechłego karpia do
gęby. 
– Ciebie chyba też lubi – mruknęłam. – Radzę ci
nosić dłuższe spódnice lub koronkowe majtki. – Poradziłam jej, przypominając sobie
sytuację sprzed jakiejś godziny, kiedy to chłopak gapił się na jej pośladki. 
– Dlaczego? – Zdziwiła się. 
Przewróciłam oczami. 
– Bo Dream sprawdza, jakie masz majtki. Wiesz, ta
drabina stwarza mu odpowiednie warunki. – Poinformowałam ją, czując się tak,
jakbym właśnie ocaliła jakąś kobietę przed gwałtem. Właściwie to tak się stało.
Stop gwałceniu prywatności dziewczyn! 
Skinęła głową, zamyślając się głęboko. 
– Zacznę po prostu nosić spodenki. 
– Słusznie. 
Zapanowała między nami cisza. Patrzyłam w skupieniu
na swoje paznokcie, które przydałoby się pomalować. Musiałam pomyśleć nad
wieczorową kreacją. 
– Wybierz czarną suknię. – Odezwała się nagle
Hirondelle, jakby czytała mi w myślach. – Dream nie przepada za tym kolorem –
zapewne przez Nighta –ale będziesz wyglądać w nim oszałamiająco. – Uśmiechnęła
się do mnie ciepło. – Najlepiej upnij włosy, o tak. – Zebrała moje
jaskrawozielone włosy w niedbałego koka. Niektóre kosmyki okalały moją twarz,
smagając końcówkami ramiona. – Idealnie. 
Skinęłam głową. Musiałam przyznać, że Hiro miała
wyczucie stylu, dlatego też planowałam zastosować się do jej rad chociaż w
najmniejszym stopniu. 
– Pójdę już – westchnęła dziewczyna i puściła moje
włosy, wstając. – Ostatnie przygotowania, sama wiesz. – Zaśmiała się cicho. Już
miała wyjść, ale zatrzymała się w drzwiach i obejrzała na mnie przez ramię. –
Szkoda, że chcesz wrócić do domu – westchnęła. – Większość poprzedników wolała
zostać tutaj.
– Ale nie ja. – Stwierdziłam oschle. – Wybacz, Hiro,
ale nie pasuję tu. – Posłałam w jej stronę przepraszający uśmiech, jakby mógł
ją pocieszyć. 
No, i nie mogłam się tutaj naćpać ani nachlać,
dodałam już w myślach. Uzależnienia dawały powoli o sobie znać. 
Skinęła głową.
– Rozumiem. – Oświadczyła. – Nie będę cię zmuszać do
pozostania tutaj. – Wzruszyła ramionami, po czym wyszła, zostawiając mnie samą
w pokoju z wielkim łóżkiem o czerwonej, satynowej pościeli. Wyglądało dziwnie
pusto, kiedy byłam w nim tylko ja. 
Położyłam się na miękkim, wygodnym materacu i
wtuliłam głowę w poduszkę, biorąc głęboki oddech. Pachniała różami. Wolałabym
zapach cytryny i mięty. 
Fabryka Snów okazała się być Fabryką Wariatów, z
jednym, no, może dwoma wyjątkami, jakimi byli Dream oraz Hirondelle. Ten
pierwszy wyszedł chyba z Fabryki Seksownych Chłopaków, a ta druga z Fabryki
Niezłych Tyłeczków. Jednak obydwoje pracowali tutaj, tworząc sny dla ludzi,
których władza nie kontrolowała przez tabletki senne tak jak w Arc – En – Ciel.
Karmili ich dziwacznymi, porąbanymi snami nie mającymi żadnego sensu. Gdzie
tutaj była logika? Uznałam ten właśnie fakt za główny powód tego, że chciałam
wrócić do domu. Nie chciałam przykładać ręki do takiego wariactwa. Mogłabym
znieść to, że nigdy już się nie naćpam ani nie upiję w trzy dupy, bo
najwyraźniej nie dało się tego tutaj zrobić, sądząc po tym, że dwa cydry
jabłkowe nie wpłynęły na mnie w żaden sposób. 
Wysiliłam się jeszcze na grymas niezadowolenia przed
zamknięciem oczu. Łóżko było naprawdę bardzo wygodne i wydawało się wręcz
stworzone do spania. Może dlatego właśnie natychmiast zasnęłam.
Wydawało mi się jeszcze, że słyszę gdzieś cichy
śmiech. A może był to już początek mojego snu? 
Łany zboża rozciągały się wszędzie, gdzie mogłam
sięgnąć okiem. Gdzieniegdzie dostrzegłam czerwień maków, kołyszących się na
wietrze razem z pszenicą. Słońce zachodziło za horyzontem, oblewając swoim
czerwonym blaskiem okolicę. 
Ubrana byłam w cytrynową, przewiewną sukienkę do
połowy uda, smaganą co chwila przez wiatr. Było przyjemnie ciepło, a zimne
powiewy wiatru czyniły pogodę wręcz idealną. 
Ciepłe ramiona objęły mnie w pasie, a czyjaś głowa
oparła się na moim ramieniu. Poczułam charakterystyczny zapach cytryny i mięty,
przez co uśmiechnęłam się tylko pod nosem.
– Hola. –
Przywitał mnie ciepło, muskając wargami mój policzek. 
– Bonjour.
– Zachichotałam, chwytając jego dłonie. – Co tutaj robisz? 
Westchnął cicho i pocałował mnie w kącik ust.
Uśmiechnęłam się szerzej, czując mocniej charakterystyczny dla Dreama zapach. Jego
bliskość bardzo mi się podobała. 
– Jestem snem. – Wyjaśnił po raz kolejny. 
Zaśmiałam się cicho i oparłam na nim głowę, patrząc
w błękit bezkresnego nieba ponad nami. 
– Piękne – wyszeptałam. – Nie mogę się doczekać, aż
pojawią się pierwsze gwiazdy. 
– Po co czekać? – Dream uśmiechnął się, a po chwili
niebo było już usłane malutkimi punkcikami, mrugającymi do nas z niebieskiego
sklepienia. 
– Wow. – Zdołałam z siebie wydusić. 
Chłopak pociągnął mnie za sobą, wykładając się
wygodnie wśród zbóż, z rękoma podłożonymi pod głową. Bez ogródek ułożyłam się
na nim, patrząc w gwiazdy z delikatnym uśmiechem. Nikt do tej pory nie
wiedział, jak bardzo je uwielbiałam, bo nie lubiłam mówić o sobie. Wszystkie
pasje, zainteresowania i uczucia starałam się zamykać w sobie i nie pozwalałam
im wydostać się nawet po pijaku. Casuel wielokrotnie chciał odkryć to moje
drugie dno, jednak nigdy mu się nie udało. Zawsze widział Mare, jaką chciałam,
żeby widział. 
– Nigdy nie widziałaś gwiazd? – Zdziwił się Dream.
– Nie – mruknęłam w odpowiedzi. Nie miałam czasu,
aby na nie patrzyć z powodu klientów. A kiedy byłam dzieckiem, takie rzeczy
mnie nie interesowały, nie licząc tego, że zaraz po dobranocce miałam już być w
łóżku. – Pierwszy raz widzę je w pełnej okazałości. 
– Podobają ci się. – Bardziej stwierdził niż
zapytał, dlatego nie odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się tylko delikatnie i
zaczęłam nawijać sobie kosmyk włosów na palec.
Trwaliśmy tak przez jakiś czas, wpatrując się w
gwiazdy. Niezależnie od tego, jak długo to robiłam, nie mogłam się na nie
napatrzyć. Były po prostu piękne. To, jak mrugały przyjaźnie z niebieskiego
sklepienia, jakby chciały nas pozdrowić. To, jak znikały wtedy na chwilę, by
potem znów zabłysnąć. To, jak towarzyszyły księżycowi, jakby próbowały go
pilnować. 
– Kiedyś będę jedną z nich – wymruczał Dream,
przerywając tą przyjemną ciszę, w której czułam się naprawdę wspaniale. – Jedną
z najjaśniejszych, tuż obok księżyca. 
– Będziesz na mnie patrzył. – Stwierdziłam. 
Skinął głową.
– Też chciałabym być gwiazdą – wyszeptałam. 
Dream zaśmiał się cicho, a ja poczułam jego ciepły
oddech. 
– Tak kończą tylko Łapacze Snów, Mare. – Wyjaśnił
mi. – Im większe ich zasługi, tym większy blask. 
– Próbujesz mnie namówić, żebym stała się jednym z nich?
– prychnęłam.
– Nie. – Zaśmiał się, a ja poczułam, jak jego klatka
piersiowa wibruje. – Wyjaśniam ci to, co trzeba. 
Westchnęłam cicho. Faktem było, że rozstanę się z
Dreamem, jeśli nie zdecyduję się na pozostanie w Fabryce Snów. Z jednej strony
nie chciałam tego robić, z drugiej – wręcz przeciwnie. Wykonywanie dziwnych
snów niespecjalnie mi się uśmiechało. Chyba wolałam te kontrolowane przez
państwo. 
– Wiesz, okłamałem cię – odezwał się po chwili
chłopak. – Powiedziałem, że nigdy nie miałem żadnego snu, ale w rzeczywistości
było inaczej – westchnął, przymykając oczy. – Miałem w życiu jeden, jedyny sen.
Było zakończenie roku szkolnego, a ja po wyjściu ze szkoły natknąłem się na
wielki zamek. – Zaczął. – Spotkałem przed nim lokalnego wikarego w sutannie,
który zaprosił mnie do środka. Powiedział mi, że jest moim przewodnikiem i
prowadził wśród korytarzy. W końcu dotarliśmy do wielkiego pomieszczenia z
dziurą w środku. Jaśniała blaskiem, a z jej środka dobiegały anielskie głosy i
śpiewy. „To jest niebo”, oznajmił mi wtedy ksiądz. Skinąłem głową i podążyłem
za nim do następnego pomieszczenia, również z dziurą na jego środku. Ta jednak
różniła się od poprzedniej. Dobiegały z niej krzyki, płacz i szloch, a ogień co
chwila buchał z niej złowrogo. Nachyliłem się wtedy, aby zobaczyć, co takiego
jest w środku, ale zachwiałem się i spadłem. Zdołałem tylko szybko chwycić się
żółtego krawatu w groszki, który nagle pojawił się na szyi wikarego. Uratował
mnie, wyciągając na kamienną posadzkę. Wtedy właśnie przybył miejscowy
organista. „Teraz pójdziesz ze mną do czyśćca”, powiedział. I właśnie wtedy sen
się urwał. – Zakończył. 
– Pieprzony kłamco. – Posłałam mu kuksańca w bok,
uśmiechając się jednak pod nosem. 
Zachichotał, zerkając na mnie przelotnie. 
– Ty także nie jesteś idealna. 
Wzruszyłam ramionami. 
– Taka już jestem. Chamska, dająca dupy i wredna. 
– Chyba cię za to kocham.
– Jesteś głupi. 
– Chyba to we mnie kochasz. 
Zaśmiałam się, trzęsąc głową. W rzeczywistości chyba
jednak miał rację. 
– Podoba ci się sen? – spytał Dream. 
Skinęłam głową.
– Jest całkiem normalny. Inny od wcześniejszych –
burknęłam.
– Chyba nie myślałaś, że wszystkie sny mamy takie… –
zamyślił się, szukając odpowiedniego słowa – … nienormalne?
– Tylko takie widziałam. 
Tym razem to on się zaśmiał. 
– Raz za czas zrobimy dziwniejsze sny, żeby ludzie
mieli się z czego śmiać. Robi się je po prostu łatwiej – odpowiedział. – Poza
tym takie najlepiej się pamięta. I wbrew pozorom  są przyjemne. – Wzruszył ramionami. 
To całkowicie zmieniało postać rzeczy. 
– Zostanę – mruknęłam niechętnie, zmieniając nagle
zdanie. Skoro nie musiałam robić takich dziwnych snów, a mogłabym zostać z
Dreamem i wyobraźnią to… dlaczego nie?
– Wiedziałem – wymruczał chłopak i usiadł, całując
mnie w czoło. Teraz leżałam na jego kolanach, a jego twarz zasłaniała mi widok
na gwiazdy. – Zastanawiałem się tylko, kiedy się zgodzisz. – Uśmiechnął się
ciepło. 
Przewróciłam oczami i musnęłam palcem jego usta.
Były takie miękkie i wręcz przywoływały mnie do siebie. Na mojej twarzy musiał
chyba pojawić się znaczący uśmiech, bo Dream pocałował mnie delikatnie, jakby
bał się, że spłoszy mnie gwałtowniejszym ruchem. 
Przymknęłam oczy z zadowolenia, rozkoszując się
chwilą. Chciałam, żeby trwała wiecznie. Decyzja pozostania w Fabryce Snów była
chyba dobrą decyzją, jeśli mogłam mieć coś takiego na co dzień. 
– Jak stworzyłeś ten sen? – wymruczałam. – Kiedy?
– To nie ja go stworzyłem. – Wzruszył ramionami. –
Wiesz, możemy tworzyć sny, ale nie zawsze są odbierane przez mózg tak, jakbyśmy
tego chcieli. Czasami sen i tak żyje własnym życiem, dopóki się nie skończy. –
Wyjaśnił. Miałam już dość wszystkich informacji o snach. Pojawiało się ich
coraz więcej i więcej, a ja rozumiałam z nich coraz mniej.
– Więc jak się tu znalazłeś? – spytałam, nieco
zdziwiona. 
– Jestem projekcją twojego mózgu lub… sam się tu
zjawiłem. Zgadnij. – Mrugnął do mnie znacząco, a ja już znałam odpowiedź.
Objęłam ramionami szyję chłopaka, wdychając jego zapach zmieszany z wonią
wiatru i zboża. 
– Z każdą chwilą jesteś dla mnie coraz głupszy.
– Z każdą chwilą jesteś dla mnie wredniejsza. 
– Za to mnie kochasz.
– Za to cię kocham. 
Pochylił się, aby mnie pocałować, jednak odsunęłam
delikatnie jego głowę, aby znów dobrze ujrzeć gwiazdy. Wydawał się być przez chwilę
zaskoczony moim wyborem, ale uszanował go. Zaczął gładzić delikatnie moje
włosy, również patrząc w niebo, które przecięła na chwilę spadająca gwiazda.
Zacisnęłam mocno powieki i pomyślałam życzenie. Dream zaśmiał się cicho i
pogładził mnie po policzku.
– O czym pomyślałaś? – spytał cicho. – Żeby ten
wieczór trwał wiecznie?
Potrząsnęłam głową i otworzyłam oczy. 
– Życzeń się nie zdradza. – Oznajmiłam stanowczo.
– Pomyślałem o efekcie syrenki. – Wyznał.
– O czym?
– Efekcie syrenki.
– Co to takiego?
– No wiesz – westchnął i zamyślił się. Przypominał
teraz trochę urocze dziecko, które palnęło raz za czas coś głupiutkiego. –
Kiedy jest się tak pięknym i wspaniałym, że się błyszczy. 
– Jak Edward ze Zmierzchu? – Uniosłam brew.
– On nie był piękny i wspaniały – prychnął. – Chodzi
o to, że jak już jest się pięknym, wspaniałym i błyszczącym…
– To jest się mną? 
– Tak – odpowiedział po dłuższej chwili. 
– Jestem efektem syrenki?
– Dokładnie.
– To nie ma najmniejszego sensu.
– Tak jak twoje dotychczasowe życie.
Wow, nie wiedziałam, że Dream potrafił przekazać coś
takiego poprzez użycie wyrażenia „efekt syrenki”. 
– Wiesz, to nie brzmi tak źle. – Stwierdziłam.
– Twoje życie? – Uniósł brew. 
– Efekt syrenki – westchnęłam. – Całkiem uroczo.
– Zupełnie jak ty. – Zaśmiał się, całując mnie
delikatnie. Uśmiechnęłam się przelotnie, myśląc o tym, jak sny mogły być
piękne. I nie chodziło tylko o te projekcje w naszej głowie, ale prawdziwe,
chodzące sny jak Dream. 
Puk, puk – chwila przerwy – puk, puk, puk. 
Taki rytm wystukiwano na drzwiach do mojej komnaty
od jakichś pięciu minut, aż w końcu zdołał mnie obudzić. Zwlokłam się
niechętnie z łóżka, przecierając oczy pięściami i ziewając potężnie. Podeszłam
do drzwi i otworzyłam je powoli, wciąż jeszcze śpiąca i nieprzytomna. 
– Wyglądasz, jakbyś coś przyćpała. – Stwierdził na
przywitanie Dream. Zamknęłam mu drzwi przed nosem. Skoro już wiedziałam, kto na
mnie czekał, nie musiałam na niego dłużej patrzyć. – Mare – jęknął, a ja
usłyszałam, jak oparł czoło o drzwi. – Bal za chwilę się zacznie.
– Świetnie – rzuciłam niedbale, czesząc starannie
włosy przed toaletką, jednocześnie próbując zrobić to jak najszybciej. Dopiero
po chwili zaczęłam trzeźwieć i uświadomiłam sobie, że całą wieczorową kreację
mogłam sobie po prostu wyobrazić.
Dlatego też pomyślałam o delikatnym materiale
czarnej jak noc sukni, ciągnącej się aż do ziemi. O wyciętych plecach i
koronkowych rękawach, sięgających mi do łokcia, malutkich kryształkach
pokrywających gorset, które tak pięknie błyszczałyby w świetle księżyca,
czarnych lakierkach, które pojawiły się na moich stopach. Następnie pod uwagę
wzięłam włosy, które miały być upięte w niedbałego koka, z którego niektóre
kosmyki opadałyby mi twarz – taki, jakiego zrobiła mi przed moim zaśnięciem
Hirondelle. Do tego delikatny makijaż: trochę pudru, krwistoczerwona szminka na
usta, lekko podwinięte rzęsy i cień do powiek. 
– Spóźnimy się – jęknął Dream zza drzwi. 
Zerknęłam przelotnie w lustro, z którego spoglądała
na mnie wypindrzona wersja Mare. Delikatny uśmiech, jaki pojawił się na mojej
twarzy zdecydowanie podkreślał moje lekko wystające kości policzkowe. W swoich
oczach znalazłam dziwny, nowy blask, jakiego wcześniej w nim nie było.
Wygładziłam materiał sukni, uśmiechając się szerzej. Brakowało mi tylko
diademu, żebym mogła poczuć się jak księżniczka, żebym mogła poczuć się jak
mała dziewczynka, która właśnie spełniła swoje marzenie. 
– Mare. – Usłyszałam zirytowany głos.
Stałam przed drzwiami i chciałam już je otworzyć,
ale przypomniał mi się mój sen. Efekt syrenki, tak? Wyobraziłam sobie, jak moje
paznokcie pokrywa czerwony lakier do paznokci, z czego dwa z nich na każdej
dłoni – serdeczny oraz środkowy – upiększone są dodatkowo efektem syrenki,
którym nazwał mnie we śnie Dream. Chyba nie wiedział, że coś takiego istnieje
naprawdę w kosmetyce. 
Wzięłam głęboki wdech i otworzyłam drzwi, stając
twarzą w twarz z Dreamem ubranym w czarną garnitur i nieskazitelnie białą
koszulę. Nie ułożył włosów, rozwichrzonych jak zawsze, jednak to tylko dodawało
mu uroku. Jego szmaragdowe oczy skrywały w sobie morze iskierek, które wydawały
się wybuchnąć na mój widok.
– Idziemy? – rzuciłam niedbale, zamykając za sobą
drzwi. – Mówiłeś, że się spóźnimy. – Przypomniałam mu.
Skinął głową i wziął mnie pod rękę, prowadząc
wyjątkowo nie w stronę windy, która kompletnie nie pasowała do wystroju całego
zamku, ale kamiennych schodów. Tajemniczy uśmieszek cały czas błąkał się po
jego ustach, kiedy schodziliśmy na dół. Nie miałam pojęcia, gdzie miał odbyć
się bal. W końcu na parterze i pierwszym piętrze ulokowana była fabryka, a na
trzecim, z którego przed chwilą schodziliśmy – komnaty. Z drugiej strony nie
znałam jeszcze sekretów tego miejsca, dlatego też wolałam milczeć,
przygotowując się w ciszy na ewentualny szok. 
– Wyglądasz oszałamiająco – odezwał się po dłuższej
chwili Dream, zerkając na mnie co chwila kątem oka. – Gwiazdy przy tobie wydają
się błyszczeć słabo.
– Wyglądam jak efekt syrenki? – Uniosłam brew.
Zmarszczył czoło, ale zaraz potem zaśmiał się cicho. 
– Dokładnie. Piękna, błyszcząca, wspaniała.
– Zapomniałeś o uroczej. – Przypomniałam mu.
– Piękna, błyszcząca, wspaniała, urocza. – Poprawił
się, a na jego twarzy wykwitł ciepły uśmiech, który mógłby roztapiać lodowce. 
– Teraz zapomniałeś o wrednej i chamskiej. –
Zachichotałam jak mała dziewczynka. Nie miałam pojęcia, gdzie podziała się
dawna Mare. Chyba wciąż leżała w łóżku, próbując dojść do siebie po wychlaniu
dwóch butelek wódki i przyćpaniu kolejnych dragów. 
Przewrócił teatralnie oczami, jednak wciąż się
uśmiechał. 
– Dajesz mi powody, abym te cechy stawiał na
pierwszym miejscu.
– Dajesz mi powody, żebym to ciebie stawiała na
pierwszym miejscu.
– Urocze.
– Jak efekt syrenki?
– Jak efekt syrenki. 
Po chwili dotarliśmy do wielkiej sali balowej, która
okazała się być ulokowana na piętrze pod ziemią. Sufit był zaskakująco dobrą
imitacją nocnego, rozgwieżdżonego nieba. W kątach ustawiono stoliki z
przekąskami czy napojami, okryte białymi obrusami do ziemi. Po sali,
zapełnionej już ludźmi – najprawdopodobniej pozostałymi pracownikami fabryki –
krążyli kelnerzy z tacami i kieliszkami. Na podeście naprzeciwko ulokowali się
muzycy ze swoimi instrumentami. Grali właśnie jakąś spokojną melodię, w której
zdołałam wyróżnić skrzypce i flety. Goście wirowali na parkiecie, suknie
szeleściły cicho przy każdym ruchu, a atmosfera wydawała się być wręcz
magiczna.
– Witajcie. – Przywitała nas Hirondelle. Ona sama
ubrała się w czerwoną suknię bez ramion, sięgającą jej do kostek. Włosy
zaplotła w warkocz opadający na prawe ramię, a ręce odziała w białe rękawiczki
do łokci, które dodawały jej wyrafinowania. Obok niej stał wysoki szatyn o
niebieskich oczach, ubrany w garnitur, podobnie jak Dream, który uśmiechał się
do mnie ciepło, obejmując czarnowłosą w pasie. Odwzajemniłam uśmiech – zdążyłam
się już nauczyć, że wszyscy w Fabryce Snów byli przesadnie mili. 
– Mare, to Moineau. – Przedstawiła mi chłopaka,
który ujął moją dłoń i pocałował delikatnie jej wierzch. – Moine, to Mare. 
Więc jaskółka spotykała się z wróblem.[14]
Interesujące.
– Witaj. – Przywitał mnie. Jego głos był głęboki i
niski, pasował do niego. 
– Witaj – odpowiedziałam.
– Cóż. – Zaczęła Hirondelle, wzdychając. – Bawcie
się dobrze. – Mrugnęła do mnie znacząco okiem. Skinęłam głową, uśmiechając się
delikatnie. Dream wyciągnął w moją stronę dłoń i skłonił się, niczym prawdziwy
gentleman.
– Mogę prosić? – spytał, zerkając na mnie.
– Oczywiście. – Zaśmiałam cię cicho i uchwyciłam
jego dłoń, dygając jak księżniczka. Chłopak objął mnie jedną ręką w pasie,
drugą ułożył na moich nagich plecach. Jego dotyk sprawił, że przeszedł mnie
przyjemny dreszcz. 
Zaczęliśmy poruszać się w rytm muzyki. Mogłam
wdychać do woli jego zapach, który okazał się intensywniejszy niż wcześniej. Podobało
mi się to. 
– Zamierzam przetańczyć z tobą każdą minutę
dzisiejszego balu – wymruczał mi do ucha Dream. Poczułam jego ciepły oddech na
moim uchu. – Nie oddam cię nikomu.
– To nie podchodzi pod porwanie? – Uśmiechnęłam się
zawadiacko, odgarniając jego włosy do tyłu. 
– Chciałabyś zostać porwana przeze mnie – wyszeptał.
– Zamknąłbym cię u siebie. Bylibyśmy tylko my, we dwoje i…
Zatkałam mu usta dłonią, śmiejąc się cicho. 
– O tych planach opowiesz mi w nocy, kiedy już mnie
porwiesz. 
Skinął głową, uśmiechając się łobuzersko i pocałował
mnie delikatnie w usta. Nie chciałam, żeby się ode mnie odrywał, ale muzyka
ucichła, by rozbrzmieć na nowo po chwili i porywając nas w swój wir. 
Dream jednak nie przetańczył ze mną całego wieczoru.
W tańcu wirowałam również z Moineau i paroma innymi pracownikami Fabryki Snów,
których nie znałam. Wtedy chłopak posłusznie na mnie czekał albo tańczył z
Hiro. Jedną z piosenek poświęcił Sueno, ubranej w niebieską sukienkę do kolan.
Wyglądali jakby byli rodzeństwem, kiedy poruszali się razem w rytm muzyki.
Kiedy Dreama porwała na chwilę jakaś ruda dziewczyna
w zielonej sukni, poszłam do stolików w kącie spróbować wreszcie drinków, jakie
tu serwowali. Tak jak się spodziewałam, były bezalkoholowe, aczkolwiek miały
dobry, delikatnie słodki smak. Przy okazji przegryzłam jedno z ciastek z
dżemem, których stosy piętrzyły się na talerzach. Obok mnie ktoś sięgnął po
kawałek czekolady, które znalazły się tutaj chyba dzięki Dreamowi – i wepchnął
go sobie do ust. Zerknęłam na niego przelotnie. Znałam go.
Zanim zdołałam powiedzieć cokolwiek, znalazłam się z
powrotem w Vacuité. Po szarym piasku rozpoznałam, że znajdowało się ono po
stronie Nighta czy też mojego porywacza.
Stał przede mną, ubrany na czarno. Wciąż miał na
sobie te same, czarne dżinsy, jednak zamiast podkoszulki miał czarną koszulę.
Podkreślała bladość jego twarzy. Jego oczy zdawały się wręcz płonąć, kiedy
chwycił delikatnie moją dłoń i pociągnął mnie za sobą. Ruszyliśmy w stronę
niewielkiego wzgórza naprzeciwko. Próbowałam wyrwać rękę z jego uścisku, ale
nie mogłam.
– Night – warknęłam. – Wypuść mnie. Tak się składa,
że mam plany na dziś. 
– Obściskiwanie się z moim braciszkiem, to już wiem
– prychnął. Był wściekły. – Może mieliście w planach jeszcze coś głębszego? 
– Dokładnie – warknęłam.
– To ja znalazłem cię pierwszy – mruknął, biorąc
głęboki wdech. – To ja cię potrzebuję, nie on.
– Nie umiecie się dzielić, co? – Uniosłam brew. 
– Po prostu się nie opieraj. – Zignorował moją uwagę
i pociągnął mnie za sobą na wzgórze. Obejrzałam się za siebie. Rozlegał się
stąd idealny widok na Fabrykę Snów. Jej najwyższe wieże wydawały się tonąć w
kolorowych chmurach, które powoli bledły i znikały, ustępując miejsca gwiazdom.
Co chwile jedna z nich przecinała niebo, by po chwili rozpłynąć się w
powietrzu. Piasek kontrastował z popiołem krainy Nighta. 
Jednak niebo było takie same po obu stronach. Nieważne,
gdzie się znajdowałam, było wciąż takie same. 
Uścisk Nighta stał się łagodniejszy. Wiatr omiótł
moją postać, jednak tym razem nie wciskał mi do oczu drobinek popiołu.
Czarnowłosy objął mnie od tyłu i położył głowę na moich włosach, wpatrując się
w Fabrykę Snów.
– Nienawidzę jej – wyszeptał mi do ucha. –
Nienawidzę Dreama. 
– Nienawidzisz wszystkich i wszystkiego. –
Zauważyłam. 
– Nie – mruknął. – Są rzeczy, które kocham.
– Na przykład?
– Ciemność – westchnął. 
– Dlaczego ją kochasz? – Zdziwiłam się. 
– Jest… taka tajemnicza. – Wyjaśnił. – Nigdy nie
wiesz co czai się w jej wnętrzu, jednak łudzisz się, że jesteś w niej
bezpieczny. I tak właśnie jest, dopóki sam się w niej nie zatracisz i nie
staniesz jej częścią. Nagle stajesz się tym, czego niedawno się bałeś. Stajesz
się… 
– Własnym lękiem – dokończyłam za niego. 
– Dokładnie – westchnął. 
– Night?
– Hm?
– Boisz się ciemności?
Nie odpowiedział mi. Uznałam to za odpowiedź
twierdzącą i przez chwilę zrobiło mi się go nawet żal. Noc, która boi się samej
siebie. 
– Kocham też gwiazdy – mruknął po dłuższej chwili. –
Są jedynymi istotami, które nie boją się niczego. I księżyc. Króluje nad tym
wszystkim. – Spojrzał tęsknie w stronę pełni, dziś wyjątkowo pięknej. 
Westchnęłam cicho. Chciałam już wracać do Fabryki
Snów, do Dreama. Miałam nadzieję, że prędzej czy później zacznie mnie szukać. I
domyśli się, kto był porywaczem. 
– Dlaczego mnie potrzebujesz? – burknęłam. 
– Zobaczysz. – Znów chwycił moją dłoń i pociągnął
mnie w stronę zamku na wzgórzu. Zauważyłam go dopiero teraz. Wyglądem
przypominał trochę Fabrykę Snów, jednak zdawał się prawdziwszy. Nie miał
dziwnych drzwi, ale prawdziwe, żelazne wrota i kraty w oknach. Wyglądał
odrobinę przerażająco. 
– A to co? – spytałam go. 
– Moje królestwo – prychnął. – Mówiłem ci wcześniej,
że to do niego chciałem cię zabrać. 
Cóż, myślałam, że jego królestwem było małe
mieszkanie z walającymi się po podłodze puszkami po piwie. 
– Całkiem… – Zamyśliłam się, szukając dobrego słowa.
– Seksowne – wypaliłam. 
– Wiem. – Wzruszył ramionami. – Stworzony do
pieprzenia się z panienkami – mruknął niewzruszony. Wydawał mi się taki…
pozbawiony życia. Jakby z moim odejściem odszedł od niego również kawałek jego
osobowości. 
Żelazne wrota otworzyły się przed nami –
podejrzewałam, że za sprawą wyobraźni Nighta – ukazując wielką salę z ciężkimi,
czarnymi kotarami w oknach. Naprzeciwko wejścia, na niewielkim podeście,
ustawiono spory tron, błyszczący w blasku księżyca, którego światło wpadało
przez jedno z okien, wyjątkowo nie zasłoniętego niczym. Wokół płonęły knoty
rozłożonych na podłodze świeczek, których było tutaj mnóstwo – nie
przeszkadzały jednak w przejściu do tronu, widać było do niego wyraźną ścieżkę
prowadzącą przez środek pomieszczenia. 
Sala w pełni przypominała średniowieczną. Nie
zdziwiłabym się, gdyby pod ziemią znajdowały się lochy – nie miałam jednak
ochoty, aby je zwiedzać. 
Night zerknął na mnie ukradkiem z dziwnym błyskiem w
oku. Podczas gdy Dream wydawał się wracać do domu, wkraczając do Fabryki Snów,
tak jego brat wydawał się wracać do domu, wkraczając tutaj. Do ponurego,
zimnego zamku wyjętego ze średniowiecza. 
Czarnowłosy przystanął i zerknął na mnie przez
ramię. Uniosłam brew, patrząc na niego pytająco. Mówił, że mnie potrzebował,
ale właściwie do czego? Gdyby zaprowadził mnie do sypialni, a nie czegoś
pokroju sali tronowej, miałabym pewne podejrzenia. Jednak teraz do głowy nie
przychodziło mi nic sensownego. 
Odwrócił się do mnie, nachylając odrobinę i
wpatrując się w moje oczy. Jego usta wykrzywił delikatny, łagodny uśmiech, w
którym jednak czaiło się coś mrocznego i nieposkromionego. 
Westchnęłam cicho, powstrzymując się od przewrócenia
oczami. Nie podobała mi się ta cisza. 
– Więc co planujesz ze mną zrobić? – spytałam,
unosząc brew. Skoro Nightowi nie spieszyło się do rozmowy, to ja musiałam ją
zainicjować.
– Porozmawiać. – Zbliżył się do mnie jeszcze
bardziej. Świeczki wokół nas zgasły, kotara jedynego okna, z którego bił blask
księżyca, zasunęła się. Nastała ciemność. Poczułam zimny oddech Nighta na
swoich ustach i czubek jego nosa na moim. – Co widzisz? – wyszeptał. 
Tańczące na parkiecie naleśniki, którym przewodzi
Pulpet.
– Ciemność – burknęłam niechętnie. Odpowiedź na tak
oczywiste pytanie była po prostu idiotyczna. 
– Widzisz ciemność. – Skinął głową. Jego palec
dotknął mojego policzka i zaczął kreślić na nim malutkie kółka. – Widzisz mnie.
– Poprawił się. – To ja jestem ciemnością. To ja jestem nocą. 
– A Dream gwiazdami. – Stwierdziłam. 
– Dream jest snem – prychnął. Miałam dziwne
przeczucie, że jego oczy właśnie pociemniały, nawet jeśli nie mogłam ich
zauważyć. – Jest złudną iluzją, która nie przyniesie nic dobrego. Zniknie,
kiedy sen dobiegnie końca.
– Tak samo jak noc, kiedy przyjdzie dzień –
mruknęłam.
– W moim królestwie istnieje tylko noc –
odpowiedział. Jego palec zaczął obrysowywać moje usta, co zaczęło mnie
niezmiernie irytować. – Istnieje ciemność. 
– Istniejesz ty. 
– Dokładnie – westchnął cicho. – To ja nią jestem.
To ja jestem… 
– Swoim własnym lękiem. – Przerwałam mu, dokańczając
zdanie za niego. 
– A wkrótce będę czymś więcej – wyszeptał. Jego usta
musiały znajdować się niebezpiecznie blisko moich, czułam zimny oddech na
wargach. Miałam ochotę uciec, ale nie mogłam. Nogi wrosły mi w ziemię za
sprawką Nighta. Potrafiłam rozszyfrować wszystkie jego sztuczki, jakie
dokonywał wyobraźnią. 
– Potworem? – prychnęłam. Próbowałam odnaleźć w
ciemnościach jego oczy i wyczytać z nich cokolwiek, jednak bez skutku. 
– Koszmarem. – Jego usta z początku musnęły moje
tylko delikatnie, jednak potem śmiało przycisnęły się do niej mocniej, łącząc w
namiętnym pocałunku. Nie chciałam go, jednak nie mogłam drgnąć.
Z początku nie mogłam określić smaku Nighta. Był
wyrazisty, ale nie do opisania. Słodki, ale jednocześnie z delikatną, kwaśną
nutą. Smakował jak zakazany owoc i to właśnie określenie najlepiej go
określało.
Miałam ochotę się w nim zagłębić, jednocześnie chcąc
oderwać się od ust czarnowłosego. W moim wnętrzu rozszalała się istna burza,
zakończona jednak myślami o Dreamie. Jego cytrynowy smak był kuszący, ale
jednak brakowało mu do tego, co przeżywałam teraz. 
Dłonie czarnowłosego błądziły po moim ciele, krążąc
po łopatkach, plecach, krzyżu i zatrzymując się na pośladkach. Przez chwilę
badały je starannie, ale delikatnie, po czym wracały powoli na kark i znów
zaczynały swoją podróż. 
Night zmusił moje usta, aby zatańczyły z nim w tańcu
naszego pocałunku. Jego język odszukał mój, który wydawał się wychodzić mu na
powitanie. Złączyły się razem, badając nawzajem. Poczułam smak zakazanego owocu
intensywniej i miałam ochotę zatracić się w tym wszystkim jeszcze bardziej.
czułam wyrzuty sumienia na myśl o Dreamie, jednak to nie ja chciałam tego
pocałunku i to nie ja nim sterowałam – nawet, jeśli był tak cudowny. 
Brakowało naprawdę niewiele do tego, abym zaczęła
jęczeć, kiedy poczułam coś w swoim brzuchu. Nie był to przyjemny skurcz
przyjemności, ale coś zupełnie innego. Bolesnego. Chciałam zerknąć w dół, ale
nie mogłam, pocałunek dalej trwał. Jedna ręka zniknęła z moich pleców i
zauważyłam to dopiero teraz. Coś zagłębiało się we mnie coraz głębiej i nie
było to coś, co zazwyczaj się we mnie zagłębiało. 
Potrzebowałam chwili na uświadomienie sobie faktu,
że w moim brzuchu tkwił nóż, zagłębiający się w nim coraz bardziej. Czekałam,
aż krew zacznie spływać po moich ubraniach i uderzać kroplami o posadzkę,
jednak nic takiego się nie wydarzyło. 
Kontrolował to wszystko. 
Pocałunek stawał się coraz łagodniejszy w miarę jak
nóż zagłębiał się we mnie aż po rękojeść. Wtedy to właśnie Night odsunął się
ode mnie, a pomieszczenie znów rozświetliły świece. Poczułam strużkę krwi
spływającą z mojej wargi. Skąd ona się tu wzięła? 
Czarnowłosy wyciągnął ze mnie nóż, który po chwili
rozpłynął się w powietrzu i zlizał delikatnie krew z mojej twarzy, uśmiechając
się delikatnie. 
– Pyszna. – Stwierdził i ruszył w kierunku dość
sporej, srebrnej misy nieopodal, położonej na jakimś średniowiecznym stoliku.
Zerknęłam na mój brzuch, na którym nie było śladu po jakiejkolwiek ranie.
 – Co to było?
– spytałam, próbując zgrywać twardą. Wciąż jednak czułam ten smak w swoich
ustach i pragnęłam go więcej. Zakazany owoc smakował bez wątpienia najlepiej. 
– Pocałunek. – Wzruszył ramionami. Z jego dłoni
uniesionej nad misą, zaczęła sączyć się powoli szkarłatna krew. Krople nie
uderzały jednak o dno, ale łączyły się z inną cieczą. Wodą?
Przewróciłam oczami i podeszłam do niego, zerkając w
głąb misy. Czerwień mieszała się z zielenią mojej krwi, barwiąc się na czarno.
Więc to dlatego nóż znalazł się w moim brzuchu. Pozostawało pytanie, do czego
potrzebna była czarnowłosemu moja krew. 
Kiedy krew w misie stała się czarna niczym noc, w
dłoni Nighta zamajaczyła korona. Najprawdziwsza, srebrna korona, która po
chwili zanurzyła się we krwi. Chłopak uśmiechnął się łobuzersko pod nosem, a ja
przeczuwałam, że nie mogło znaczyć to nic dobrego. 
– Je suis Night, Mare – westchnął. – Nous sommes un cauchemar.
 Zdębiałam. Night i Mare. Nightmare, koszmar. 
– Dzięki tobie wreszcie stanę się koszmarem. –
Kontynuował. Jego uśmiech poszerzył się, ale nie było w nim już przejawu
łobuzerstwa, ale zła. – Dzięki tobie wreszcie mój braciszek będzie miał
konkurencję. – Wynurzył koronę z krwi i przyglądnął jej się uważnie. Na środku
miała coś w rodzaju malutkiego, szklanego zbiornika, w której znajdowała się
krew. 
Kotary zasłaniające okna opadły, a blask księżyca
oświetlił kotarę, podkreślając jej piękno i misterne wykonanie. Night ułożył ją
sobie na głowie i spojrzał na mnie z politowaniem, unosząc brew. 
– Co tu jeszcze robisz? – prychnął pogardliwie. 
Nie mogłam wyobrazić sobie tego, że jeszcze przed
chwilą mnie całował. 
Wzruszyłam ramionami, wpatrując się jak
zahipnotyzowana w koronę. 
– Nie potrzebuję cię już. – Stwierdził. Moje nogi
zaczęły mimowolnie kierować się w stronę wrót. – Znikaj. Najlepiej wracaj do
Arc – En – Ciel. 
Zdołałam potrząsnąć głową. Zebrałam w sobie
wszystkie siły i zatrzymałam się, przeciwstawiając sile wyobraźni czarnowłosego.
– Co zamierzasz teraz zrobić? – syknęłam. 
Przewrócił oczami i zasiadł na tronie, stukając
palcami o podłokietnik. 
– Nareszcie mogę tworzyć sny – westchnął. –
Koszmary. Mniej przyjemną wersję snów. – Wzruszył ramionami i musnął delikatnie
palcami prawej ręki koronę. – Wyobrażam sobie parę rzeczy, a ona łączy je w
całość i przesyła ludziom. 
– Nigdy nie istniało coś takiego jak koszmary –
mruknęłam. Do tej pory słowo to określało tylko do określania wyjątkowo
niekomfortowych i durnych sytuacji. 
– Bo nigdy wcześniej nie spotkałem mojej drugiej
połówki. – Uśmiechnął się do mnie wrednie, a w jego oczach pojawiły się
tajemnicze iskierki. – Do tej pory byłem tylko Nightem. Ciemną nocą. Dziś
jestem Nightmare. Koszmarem. 
– Skoro ty jesteś jedną połówką, to ja drugą? –
Zacisnęłam dłonie w pięści, czując narastającą złość. Jeśli okazałoby się to
prawdą, nie mogłabym chyba tworzyć snów w fabryce razem z Dreamem. 
– Przykro mi, ale całą moc wziąłem dla siebie –
prychnął. – Teraz jesteś praktycznie nikim. 
Więc przedtem kimś byłam? 
Do środka wpadł powiew zimnego wiatru, który
sprawił, że płomienie świec zamigotały, a następnie zgasły. Zerknęłam przez
ramię na wejście, w którym stał Dream z rozwichrzonymi włosami. W jego oczach
dostrzegłam iskierki złości. Podszedł do mnie i objął mnie w pasie, nie
spuszczając wzroku z Nighta. 
– Witaj, braciszku. – Zaśmiał się czarnowłosy, w
dalszym ciągu stukając palcami o podłokietnik. – Stęskniłeś się? – spytał,
udając zmartwionego. 
– Cholernie – warknął w odpowiedzi drugi. – Zdobyłeś
w końcu to, czego chciałeś? 
– Dokładnie – westchnął Night. W jego dłoni pojawił
się kielich, z którego pociągnął łyk napoju. – Poszło łatwo. Mare chyba
uwielbia się całować. 
I plan zatajenia wszystkiego przed blondynem szlag
trafił. 
Dream wydawał się być jednak niewzruszony tą
informacją. Jego palce zacisnęły się tylko mocniej na moim ciele. 
– Nawet nie wiesz, jak bardzo – mruknął, wtulając
głowę w moje włosy. Myślałam, że był wściekły, ale nie sprawiał wrażenia
takiego. – Jednak jej usta nie należą do ciebie. 
Tego mi brakowało. Miłosnego trójkąta i braterskiej
bitwy, dokładnie! 
– Należą do ciebie. – Wzruszył ramionami, mierząc
Dreama wzrokiem, który mógłby zabijać. – Doskonale o tym wiem. Nigdy nie umiałeś
się dzielić. 
– Tak samo jak ty. 
– Widać, że jesteśmy bliźniakami. – Zaśmiał się
głośno, a echo jego śmiechu odbiło się od ścian i trafiło do moich uszu z
podwójną siłą. 
– Wracajmy już – mruknęłam i wyswobodziłam się z
uścisku chłopaka, kierując się w stronę drzwi. Po chwili ruszył za mną.
– Mare. – Odezwał się nagle Night, kiedy byłam już
przy wrotach. Dream chwycił moją dłoń i ścisnął ją delikatnie, jednocześnie
dając mi do zrozumienia, abym nie reagowała. Nie posłuchałam go i obróciłam się
przez ramię. Czarnowłosy wciąż siedział na swoim tronie z kielichem w dłoni i
koronie na głowie i wydawał się być jeszcze bledszy w blasku księżyca.
Przypominał teraz prawdziwy koszmar ze swoimi wyraźnymi cieniami pod czarnymi,
groźnymi oczyma i krzywym, lekko psychopatycznym uśmieszkiem. – Je pourrais vous embrasser, jour et nuit[15].
– Sauf dans
les rêves[16]
– odparowałam, prychając. 
– Les
cauchemars[17].
– Zaśmiał się głośno. 
Tym razem zignorowałam go, ciągnąc za sobą blondyna.
Wrota zatrzasnęły się za nami, ale ja wciąż słyszałam śmiech Nighta.
Potrząsnęłam głową, próbując się go pozbyć.
– Co mówił? – spytał zmartwiony Dream, ściskając
mocniej moją dłoń.
Wzruszyłam ramionami i poprawiłam włosy, których
kosmyki opadały mi na twarz. 
– Że smakuję jak zmokła skarpeta – burknęłam. 
Uśmiechnął się delikatnie i pocałował mnie w
policzek. 
– Wracamy do domu. – Oznajmił i pociągnął mnie za
sobą. Tyle że ja już nie wiedziałam, gdzie był mój dom. – Nic ci nie zrobił?
Teoretycznie wbił mi nóż w brzuch podczas pocałunku.
– Nie – mruknęłam z wzrokiem wbitym w ziemię. Nagle
przypomniałam sobie nieziemski smak Nighta, jaki czułam podczas naszego
pocałunku. Uderzyły we mnie wyrzuty sumienia. Zapomnij o nim, Mare.
– Jesteś nie w sosie? – spytał zatroskany chłopak,
przystając na chwilę. 
Wysiliłam się na uśmiech i musnęłam delikatnie
wargami jego usta. Chciałam więcej, by pozbyć się smaku jego brata. 
– Dokładnie. Dziś jestem w panierce. 
Zaśmiał się cicho i przytulił mnie do siebie. W jego
ramionach było tak ciepło i wygodnie, że nie miałam ochoty się z nich
wydostawać. 
– Mare. – Odezwał się po chwili, poważniejąc.
Głaskał mnie delikatnie po włosach, jakbym była małym dzieckiem. – Zrozumiem,
jeśli będziesz chciała wrócić do Arc – En – Ciel. 
Potrząsnęłam głową i spojrzałam mu w oczy.
Szmaragdowa zieleń pasowała do niego idealnie. Znów dostrzegłam w niej
przebłyski iskierek, tym razem zdradzających powagę sytuacji i nikły smutek.
Nie było łatwo go rozszyfrować. 
– Fabryka Snów jest chyba najlepszą rzeczą, jaka
przydarzyła mi się w moim całym, pieprzonym życiu – prychnęłam, uśmiechając się
jednak lekko. W Arc – En – Ciel nie było żadnej osoby, do której uparcie
chciałabym wrócić. Co prawda był Casuel, ale wciąż nie byłam pewna co do
relacji, jakie między nami istniały. Fabryka Snów wciąż odrobinę mnie
przerażała swoimi dziwactwami, jednak po śnie z Dreamem w roli głównej
zmieniłam nastawienie co do niej. 
– Myślałem, że jestem nią ja. – Spochmurniał
chłopak, jednak wiedziałam, że żartował. Zdradzały go jego oczy. 
– Plasujesz się na drugim miejscu. – Zaśmiałam się
cicho. – Ewentualnie na trzecim. 
– Trzecim? – Oburzył się, czochrając moje włosy. –
Kto zdołał mnie przebić? 
– Czekolada. – Uśmiechnęłam się do niego,
obrysowując jego usta. Nie mogłam się doczekać, aż znowu poznam ich smak.
– Szlag – westchnął, kręcąc głową. – Chyba będę
musiał zrobić coś, żeby ją przebić. – Mrugnął do mnie znacząco. 
Wciąż staliśmy na wzgórzu, z którego rozlegał się
widok na Fabrykę Snów. Zerknęłam na nią ukradkiem, obserwując, jak gwiazdy nad
nią mrugają do nas z niebieskiego sklepienia, znikając na chwilę i powracając.
Kolorowe chmury zdążyły już zniknąć, by pojawić się następnego dnia. 
– Co się ze mną stanie? – wyszeptałam.
– Zapewne będziesz skazana na wieczność w moim
towarzystwie – westchnął cicho. – Potem staniesz się jedną z gwiazd. – Spojrzał
w niebo, a jego usta wykrzywił delikatny uśmiech. – Nie tylko tutaj, ale w
świecie ludzi też. 
Skinęłam głową, patrząc w gwiazdy razem z nim. Wciąż
nie mogłam się  napatrzeć na ich piękno. 
– Mówią, że wszystko we wszechświecie zrobione jest
z gwiezdnego pyłu. – Zaczął Dream, przenosząc wzrok na mnie. Ujął moją dłoń i
pocałował delikatnie jej wierzch. – Ja. – Wskazał moją ręką na siebie. – I ty
również. – Wskazał tym razem na mnie i pocałował mnie delikatnie w czoło.
Kąciki moich ust mimowolnie uniosły się. – Mamy w sobie gwiazdy i prędzej czy
później wrócimy do domu – wyszeptał. 
Przylgnęłam do niego i pocałowałam go, chcąc poczuć
jego obecność i gwiazdę w nim. Uwielbiałam to ciepło, jakie od niego biło,
zapach, jaki unosił się wokół niego, smak, który czułam podczas pocałunków.
Kochałam jego oczy, w których zawsze mogłam ujrzeć iskierki, zdradzające jego
emocje, kochałam jego dłonie, które były tak delikatne, a zarazem śmiałe w
swoich działaniach, kochałam jego miękkie usta, stworzone do całowania moich. 
Kochałam jego. 
Nie musieliśmy mówić tego na głos, aby wiedzieć to w
głębiach naszych serc, rozgrzanych przez cząstki gwiazd i gwiezdny pył. Nawet
jeśli to wszystko mogłoby wydać się absurdalne – związać się z kimś po jakichś
sześciu godzinach znajomości? – było cholernie prawdziwe. Przez całe moje życie
nie zaznałam połowy uczuć, jakie buzowały we mnie w obecności Dreama. 
Zmieniłam się. Wciąż miałam w sobie część dawnej
Mare, jednak obok niej pojawiła się druga, która zaczynała sprawować kontrolę.
Podobało mi się to. Polubiłam nową Mare. 
– Kiedyś policzymy razem wszystkie gwiazdy –
wyszeptał Dream, obsypując pocałunkami moją szyję. Odchyliłam ją, aby dać mu
większe pole do popisu, jednocześnie uśmiechając się delikatnie.
– Nie zabraknie nam czasu? – spytałam. 
– Nie – mruknął w odpowiedzi. – To my jesteśmy
czasem. To my jesteśmy przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. 
– Brzmi romantycznie. – Stwierdziłam. 
– Bardziej niż efekt syrenki? – Zachichotał. Jego
ręce zaczęły powoli wędrować w dół pleców. 
– Efektu syrenki nic nie pobije. – Zaśmiałam się
cicho i spojrzałam mu w oczy. – Kiedy jest się tak pięknym i wspaniałym…
– Że się błyszczysz – dokończył za mnie. – Jak
gwiazdy.
Skinęłam głową. 
– Gwiazdy pod pewnym względem przypominają syreny. –
Stwierdziłam. – Kuszą cię swoim pięknem, by w końcu zamknąć cię w twoich
objęciach i nigdy nie puścić. 
– Cholera – westchnął, odsuwając się ode mnie
gwałtownie. Zerknęłam na niego niepewnie. Brakowało mi jego pocałunków, którymi
nie zdążyłem się nacieszyć nawet w małej mierze. – Mare, jesteś syreną! –
Zaśmiał się głośno, na co przewróciłam oczami i przytuliłam go mocno. 
– Już nigdy cię nie wypuszczę. – Oznajmiłam
najmroczniejszym tonem, na jaki było mnie stać, powstrzymując się od wybuchu
śmiechu. 
– Nie przeszkadza mi to – mruknął, wtulając głowę w
moje włosy i wdychając ich zapach. 
– Mi również – westchnęłam, zaciskając dłonie na
jego marynarce. Wciąż nie przebrał się od czasu balu. Zerknęłam ukradkiem w
stronę Fabryki Snów, szukając jakiegokolwiek światła w oknach, jednak na
próżno. Bal odbywał się pod ziemią, a najwyraźniej byli na niej wszyscy
pracownicy. 
– Chcesz już wracać? – spytał mnie Dream. 
Skinęłam głową.
– Miałeś mnie przecież porwać. – Uśmiechnęłam się do
niego zawadiacko, a on w odpowiedzi położył dłonie na moim tyłu i ścisnął
delikatnie pośladki, chichocząc niczym szczęśliwy chłopiec, który właśnie
dostał pod choinkę wymarzony prezent. 
– Myślisz, że zapomniałem?
– Bałam się, że tak. 
Przewrócił oczami i puścił mnie, ujmując moją dłoń.
Pocałował mnie jeszcze w czoło i pociągnął delikatnie za sobą w stronę Fabryki
Snów. Wolałam chyba jej wygląd w dzień, kiedy majaczyły nad nią kolorowe
chmury, a słońce odbijało się w oknach.
Podążając za Dreamem, musiałam przyznać, że byłam
szczęśliwa. Nie musiałam już przejmować się pracą i kolejnymi klientami. Ochota
na alkohol, papierosy i narkotyki zniknęła gdzieś w oddali, tak samo jak
niektóre pokłady ironii i chamstwa. Uśmiech gościł teraz na moich ustach
częściej, niż powinien. Nie byłam sama, krocząc przez świat, gdyż znalazłam mój
sen, moje marzenie. Kogoś, z kim czułam się dobrze i bezpiecznie, a więzi,
które nas łączyły, były jasne jak gwiazdy mrugające do nas z nocnego nieba. 
Spojrzałam na nie jeszcze raz. Pomimo tego, jak
bardzo świat się zmieniał, jak wiele konfliktów kwitło pomiędzy ludźmi, one
wciąż były takie same. Nie ruszył ich żaden ziemski problem, nie ruszył żaden
ziemski płacz. Niezależnie od tego, jak bardzo źle by było, one wciąż pozostaną
takie same. 
Były dla mnie nadzieją i wsparciem, ale również
celem podróży, jaką było życie. 
Wszystko we wszechświecie było zrobione z gwiezdnego
było, a cząstki gwiazd tkwiły we wnętrzu człowieka, we wnętrzu mnie. Miałam
kiedyś wrócić do domu razem z Dreamem i towarzyszyć księżycowi. Królować razem
z nim na nocnym niebie. 
Jednak do tego czasu mogłam jeszcze zrobić tak
wiele. 
– Mare? – Usłyszałam głos chłopaka. Musiałam
przystanąć i patrzeć przez chwilę w gwiazdy w zamyśleniu, gdyż stał obok mnie,
ściskając moją dłoń nieco mocniej. 
Potrząsnęłam głową i cmoknęłam go w policzek,
uśmiechając się przepraszająco. 
– O czym myślałaś? – spytał mnie, ruszając znów w
stronę fabryki. 
– O przyszłości – westchnęłam. 
– O nas. – Poprawił mnie, a na jego twarzy wykwitł
ciepły uśmiech – dokładnie ten, który mógł roztapiać góry lodowe. 
Zaśmiałam się cicho i skinęłam głową, ściskając jego
rękę. 
– O nas. 
[1]  L'unique différence entre un fou et moi, c'est
que moi je ne suis pas fou
(fr.) – Od wariata różni mnie tylko to, że ja nim nie jestem ~ Salvador Dali
[2] On est seul aussi chez les homes (fr.) – Wśród ludzi jest się także samotnym ~  Antoine de Saint-Exupéry
[3] Comme d'habitude, toute la journée
Je vais jouer à faire
semblant
Comme d'habitude je vais
sourire
Comme d'habitude je vais
même rire
Comme d'habitude, enfin je
vais vivre
Comme d'habitude (fr.) – piosenka
Claude’a Francois’a pt. “Comme d'habitude”,
tłumaczenie tekstu: Jak zwykle cały dzień będę grał, udając / Jak zwykle będę
się uśmiechał/ Jak zwykle będę nawet śmiał się / Jak zwykle wreszcie będę żył /
Jak zwykle.
[5] Je mange à table, c' est eux qui baisent (fr.) – To nie ja
pieprzę się na stole.
[6] Faire l' amour? (fr.) –
Uprawiać seks? 
[7] Je veux crever en baisant (fr.) – Chcę umrzeć, pieprząc się.
[8] Ouais, et tu ne peux
rien baiser quand tu as fumé des champignons
(fr.) – Po grzybkach nie da się uprawiać seksu.
[9] Maintenant, baiser avec
moi est presque votre devoir civique (fr.) - W chwili obecnej, uprawianie ze mną seksu to
praktycznie cywilny obowiązek.
[10] Tu sais que le bonobo est le seul primate non humain à sexualité orale? (fr.) -
Wiedziałeś, że szympans Bonobo to jedyny przodek człowieka, który uprawiał
seks oralny?
[11] If you can dream it, you can do
it (ang.) – Jeśli potrafisz
to sobie wyobrazić, potrafisz to zrobić ~ Walt Disney. 
[12] Ma bite se mit à palpiter, tel un
pigeon cardiaque... puis elle retomba, molle et calme (fr.) - Mój fiut poderwał się raz, jak gołąb
z zawałem serca... po czym ułożył się w dawnej pozycji i ani drgnął.
[13] Tienes miedo de (hiszp..) – Boisz się. 
[14] Hirondelle oznacza z
francuskiego jaskółkę, zaś Moineau – wróbla.
[15] Je pourrais vous embrasser,
jour et nuit (fr.) – Mógłbym
całować cię dniami o nocami. 

Cześć :)
OdpowiedzUsuńFragment o podziale kraju, tęczy i mnie się przypomniała fejsbukowa konsultacja. Wciąż twierdzę, że ten świat mi się podoba, choć jest przerażający w swojej brutalności.
Wybrani przez tęczę na śmierć - brzmi epicko i mrocznie, yeah!
Te dzieciaki mnie rozwaliły :D
"– Pływamy w fali twojej chwały! – Zasalutował mi Czerwony, a zaraz za nim pozostali. Powstrzymałam się od przewrócenia oczami.
– Tylko się nie utopcie " - <3
Relacja Mare i Casuela jest... specyficzna. To przyjaźń, zdecydowanie, ale jest coś więcej. Pewne przywiązanie i obycie, może też i drobny romantyzm, ale nie umiem jasno powiedzieć, czy nie ma w tym też platonicznej miłości.
Narkotyzująca się bohaterka. Tego jeszcze u Ciebie nie było. U mnie zresztą też nie. Można nad tym pomyśleć. Choć w normalnym życiu nie lubię ludzi palących, przesadnie pijących (za każdym razem do zgonu) i ćpających, to tutaj potrafię poczuć sympatię do głównej bohaterki. A wręcz powiem, że już ją lubię :) Bo nie daje sobie mydlić oczu, ale też się nie użala zbytnio nad losem, jest gotowa walczyć o swoje życie, choć w tym pewnie pomogą jej dragi.
Casuel odrobinę przypomina mi naffowego Sorathiela. To chyba przez to, że jest ogarnięty i dzierży odpowiednio nad czymś pieczę. Lubię go. Bo niebieskie oczy. Bo ma w sobie coś z mojego Ruiza z trzeciej, niepublikowanej części. No i rozumie sarkazm przyjaciółki.
"Być może zgodziłabym się na noc spędzoną u niego, gdybym tak bardzo miała dziś ochoty na dobry odlot." - priorytety, pff.
Do następnego kubka!
Chwila. Kubek czystej wódki? :o Wow.
Gościu ma kasztanowe włosy, więc jest z innej krainy. Czego chce? Towarzyszki na wieczór? Okay...
Usuń"(...)rozpinając nieco suwak czarnej bluzy i odsłaniając widniejący pod nią czerwony top. Ukradkiem zauważyłam, jak mężczyzna rzucił gdzieś niedbale papierosa i zmierzył mnie wzrokiem głodnego wilka. Nie pierwszy taki. Reakcja wszystkich była zresztą podobna." - tylko mi nie mów, że Mare jest prostytutką. To nie będzie szok, ale takie: "Ej no, Królik stworzył dziewczynę, która sięga dna. I jej to wychodzi! WTF?!"
Brzmi, jakby była prostytutką. Dlaczego to mnie nie odpycha! Kurde, źle ze mną.
"– Jaka stawka? – westchnął. W środku zacierałam już ręce z zadowoleniem. Zapowiadało się na grubą kasę.
– Ustalimy to jutro, skarbie. – Stwierdziłam. To miało w sumie zależeć od tego, jak bardzo przyćpana będę." - bo oddawanie się facetom bez wsparcia narkotyków nie przejdzie.
Okay, pocałunek wywołał u mnie niesmak. Czyli jeszcze jakaś normalność we mnie siedzi.
Czyli prostytutka. Takiej bohaterki jeszcze nie spotkałam. Zobaczymy pod koniec, czy wciąż będę ją lubić.
Mare nie ma jeszcze osiemnastu? I nikomu, kto korzysta z jej usług, to nie przeszkadza? Okay...
"Zaś mój brat żył w niewiedzy. Skończył studia, znalazł dobrą pracę i żonę. Nie wiedziałam, co obecnie się u niego działo i nie obchodziło mnie to w najmniejszym stopniu." - brat niczym panicz, a siostrunia dziwką. Świetne zaznaczenie różnicy społecznej i ukazanie rodzinnej więzi, której nie ma.
"(...) paru parach butów na płytkach podłogi." - "kilku parach (...)" brzmiałoby lepiej.
Rutyna Mare jest niby normalna, a jednak dziwna. Bo nie znam człowieka, który dzień w dzień szedłby po dragi, sprzedawał swoje ciało. Ale co kogo kręci.
Łaskawie dany sen rekompensatą za brak marzeń? Taa, to się równoważy, mądry ten rząd...
*środa, 19 sierpnia, godzina 13:42*
UsuńSkończyłam czytać! Uff. Trochę to trwało, ale miałam inne obowiązki niż siedzenie cały dzień przed laptopem. Wczoraj o 19 piłam z przyjaciółką kawę, wróciłam po 23, przed północą wróciłam do czytania FS i wytrwałam do drugiej w nocy. Pewnie Cię nie dziwi, że tyle zeszło, ale przyznam, że warto było to przeczytać :)
Skoro przeczytałam, to teraz mogę komentować z użyciem fragmentów.
Lecim na Szczecin!
Night. Po samym imieniu można stwierdzić, że będzie mroczny, w końcu to Noc. Patrząc na całość opowiadania, stwierdzam, że mam do niego neutralny stosunek. Rozwalił mnie wizją Pulpeta (i ja się dziwię, że nie jem naleśników?), ale to porwanie Mare z balu, by w pełni stać się koszmarem - dziwak. Nie potrafię powiedzieć, co mi się w nim podobało, a co odstraszyło. Może jedynie ciągłe podteksty z czasem zaczęły mnie nużyć, ale postacią nie jest złą. Po prostu jest. I tyle.
Wiesz, odrobinę się bałam, że jak wejdziesz w tematykę seksu, to może być to ciężka przeprawa dla czytelnika. Ale poradziłaś sobie. I tutaj moje pytanie: kiedy wydajesz książkę? Masz piętnaście lat, a stworzyłaś tak dobre opowiadanie, które porusza w sobie pewne wątki tabu (już główna bohaterka to jakaś dziwna patologia), że ja chylę czoła i ogłaszam Cię swoim małym mistrzem!
Dream. Przeciwieństwo brata. Odrobinę dziecinny, ale i uroczy. Również mam do niego neutralny stosunek. Nie podbił mojego serca swoimi przejawami romantyzmu, czułością, niczym nie wkurzył.
Chyba jedynie Mare jest postacią, z którą dałam radę się utożsamić za sprawą sarkazmu.
Wykreowałaś naprawdę dziwne światy. Tu kraina, gdzie rządzi tęcza, tu dwie płaszczyzny ciemności i marzeń. Plastyczne opisy, nieprzesadzone dialogi, wstawki językowe, które niekoniecznie są poprawne (przynajmniej takie mam wrażenie po tych hiszpańskich - to jeden plusik dla Dreama), ale nadają całości takiego... smaku. I wpasowują się w fabułę.
"Kotary zasłaniające okna opadły, a blask księżyca oświetlił kotarę (...)" - podejrzewam, że miało być "oświetlił koronę". Taki mały błąd. Kilka ich w ogóle było, ale nie będę wypisywać.
Usuń" Plasujesz się na drugim miejscu. – Zaśmiałam się cicho. – Ewentualnie na trzecim.
– Trzecim? – Oburzył się, czochrając moje włosy. – Kto zdołał mnie przebić?
– Czekolada. " - bo czekolada to ta miłość, z którą inni naprawdę muszą walczyć. Jak ja dawno nie jadłam czekolady normalnie w tabliczce, chyba trzeba to zmienić, w końcu Kaufland ma do dzisiaj promocję...
Najpierw chciałam dać więcej tych fragmentów, ale jak pomyślałam, że znowu miałabym krążyć po treści, przeszła mi ochota. Opowiadanie ma naprawdę długość godną pozazdroszczenia, choć czasami miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę, widząc, ile zostało mi do końca. Ale piszesz ciekawie, masz już swój styl, który uwielbiam, w fantastyce odnajdujesz się bardzo dobrze, co sprawia, że dobrze się czyta.
To chyba tyle. Nie wiem, czy jest się czegoś doczepić. Bohaterowie nie należą do takich normalnych, jakich znamy z książek, każdy z nich jest inny, co jest plusem. Akcja przez cały czas jest taka sama, nie ma nagłych przeskoków czy też wielkich bitew znikąd. Nawet ilość pocałunków i sceny z zabarwieniem erotycznym mi nie przeszkadzają, choć pocałunek z klientem wzbudził lekko niesmak.
Jednak jestem pod wrażeniem i oczarowana tym światem.
Dziękuję za możliwość lektury :)
Pozdrawiam :)
Zapomniałam.
UsuńCzy to tylko moje wrażenie, czy przez chwilę w FS występuje Sorcia? :D